I tak się właśnie kończy świat
nie hukiem, ni skomleniem
lecz szumem bełkotu ślepców
(na motywach Wydrążonych ludzi Eliota, black metal band Mgła, Further Down The Nest II)
Będzie tu o minach podłożonych pod rzeczywistość.
W ferworze dyskusji o sensie legalajzu środków psychodelicznych jedna kwestia zostaje w cieniu – najciemniej pod lampą. Otóż ewidentny wpływ na odkształcenie percepcji realności, który wywiera kulturowe oprogramowanie. Te przytomne halucynacje, ich fleszbeki, efemeryczne wizje, co stwarzają iluzję rozeznania realu! I spowodowane nimi permanentne łomotanie zakręconymi łbami o twarde krawędzie, każą obolałym pytać: czym w istocie jest rzeczywistość podstawowa, jakim sposobem rozeznać się w jej prawdziwości. Kultura we wszystkich swoich przejawach, jako polimorficzna całość, jest polem, na którym od zarania odbywa się ogólnoludzka dyskusja i ma miejsce próba uzgodnienia stanowisk w tej fundamentalnej kwestii. Wiele wskazuje na to, że aktualna wersja Wieży Babel właśnie się rozpieprza, języki zostają po raz kolejny pomieszane i kolejna heroiczna z wielkim rozmachem czyniona próba scalenia opisu realu spala na panewce. Co więcej, rozrzucone fragmenty tej kleconej z zapałem wielkim całości ogłaszają niepodległość i wytyczają granice obszaru swojej suwerenności. Żeby to miarodajnie opisać, trzeba by cierpliwości i erudycji Gibbona z Upadku imperium rzymskiego, ale skala złożoności problemu, jak się wydaje, przekroczyła już możliwości analityczne choćby genialnej i nadzwyczaj wszechstronnie wykształconej ludzkiej jednostki. Szefie, jaka piękna katastrofa! – krzyczał Alexis Zorbowić w powieści Kazantzakisa do swojego pryncypała. Piękna, zaiste, i warto się jej przyjrzeć, bo mamy, – my, ludzie początku XXI wieku – dobry punkt widokowy, i zanim przysypią nas wirujące fragmenty tego bajzlu, możemy obejrzeć początek danego nam przed oczy i uszy gigantycznego widowiska. Wykonajmy przeto subiektywną próbę tomografii wybranych fragmentów tego procesu, nad którego dynamiką bezpowrotnie, jak sądzę, utraciliśmy kontrolę. Zmierzch przed nowym świtem bez nas, jakimi jeszcze jesteśmy dzisiaj. Ale ta eksplozja jest osobliwa, bo zamiast zwiększyć stopień entropii eksplodującego układu, wybuchowo zwiększa poziom jego uorganizowania.
Dwa polskie głosy z przeszłości rozlegają się szczególnie donośnie w tej debacie na temat jutra. Głos teoretyka i inżyniera władzy Zbiga Brzezińskiego (Between two ages. America’s role in the Technotronic Era. [Viking Compass Book, 1970]) i pisarza Stanisława Lema. Pierwszy ze zdumiewającą precyzją ekstrapolował tendencje rozwojowe cywilizacji wkraczającej w erę postindustrialną z rewolucją cybernetyczną i jej doniosłymi skutkami transformującymi struktury społeczne i kulturę. Drugi, oprócz tego, zwrócił uwagę na nowy doniosły element tej transformacji: nadchodzącą Osobliwość Technologiczną (ang. Singularity) (Golem XIV i in.) jako zwieńczenie tej transformacji. Obaj opisali proces tego, co zakręcony etnobotanik Terence McKenna nazwał potem „zasysaniem przez przyszłość”.
REAL ONE, WHO ARE YOU?
Ale po kolei. Nim zaczniemy przyglądać się ich trafionym dalekosiężnym prognozom, najpierw, na potrzeby tego wywodu, zdefiniujmy sobie pojęcie rzeczywistości. U źródła rzeczywistości jest świadomość podmiotu ogarniającego świat zewnętrzny i siebie samą. To pierwotne doznanie, kiedy za pośrednictwem komunikacji jest współdzielone przez wiele podmiotów, nazywamy rzeczywistością, „rzeczy wistością” – jak to nazywał Witkacy, tym, co uznajemy za oczywistość rzeczy. Opis tego doznania plus wspólne procedury komunikacyjne umożliwiające jego przekazywanie to rudymenty kultury. Dzięki nim możliwe jest połączenie w efektywnie współdziałającą sieć wielu osobników naszego gatunku. Ten mechanizm umożliwia konstruowanie struktur wyższego rzędu, co w innej skali widać na przykładzie organizmów wielokomórkowych czy społeczeństw owadów. (Uderzające analogie przebiegów procesów ewolucji naturalnej i technologicznej zestawił Lem w Weapon Systems of The Twenty First Century or The Upside–down Evolution). Zdumiewający sukces ewolucyjny rodzaju ludzkiego dokonał się dzięki społecznemu „zsieciowaniu sieci”, bo pewnego rodzaju siecią jest wielki mózg homosapiensów. A mistrzostwem naszego świata było opanowanie emisji modulowanych dźwięków do kodowania treści zawierających abstrakcyjne pojęcia. To była pożywka, na której eksplodowała kultura i cywilizacja. Współdzielona baza danych i synergiczne zespolenie naszych indywidualnych biologicznych CPU (albo CUN – od Centralny Układ Nerwowy) do ich obróbki. Ten proces nabiera wykładniczego tempa dzięki rewolucji technologii informatycznych, umożliwiając tworzenie kolejnego piętra sieci (jej spiętrzenia nazywam Wieżą Babel). Przełomową rolę tego trendu, wraz z oszałamiającymi cywilizacyjnymi konsekwencjami, u jego zarania trafnie ocenili dwaj nasi rodacy, czyż to nie miłe? Ale, żeby nie odbiegać zbytnio w dygresje, trzeba podkreślić, że obraz rzeczywistości, jako pola wspólnego doświadczenia, jest negocjowany przez uczestników życia społecznego łącznie z milcząco przyjmowanymi aksjomatami – one też są zmienne i podlegają negocjacjom [T.S. Kuhn, Struktura rewolucji naukowych; F. Capra, Punkt zwrotny). Ale od zawsze toczą się spory o interpretację wistości rzeczy. Porozumienia są doraźne, konsensusu nie widać. Niepokojące są sytuacje, kiedy pewien konkretny sposób rozbioru kwestii dostaje instytucjonalne wsparcie i jest wciskany publiczności przemocką. Panie Kopernik, daj pan spokój, Dżiordano pobłądził, jeszcze i pan sobie kłopotów narobisz. Nie rozwodziłbym się nad tym tyle, gdyby nie było to niezbędne do opisu rozpadu dotychczas miłościwie panującego nam Imperium Rzeczywistości. Brzeziński wyraził ten problem w kategoriach politycznych – trudności w kontrolowaniu coraz większych mas ludności drugiego i trzeciego świata coraz bardziej świadomych politycznie będą dramatycznie rosły, co byłoby istotnym zagrożeniem dla ciągłości struktur powielających władzę, gdyby nie rozwój technik intelektronicznych, które mają im zapewnić, he, he, nieśmiertelność.
Coś mi nie styka, nie ten flow, muszę wam to opowiedzieć innymi słowami. O tym przepoczwarzaniu się, wylęganiu, którego jesteśmy świadkami, które różni różnie nazywają: punkt Omega (P.T. de Chardin), singularity (R. Kurzweil), i ci wszyscy różnej maści prorocy i mesjaniści drżącymi z przejęcia głosami gadający o końcu świata, jaki znamy, swojskiego świata. Wygląda na to, że proces jest w toku, a datą startową jego gwałtownego szarpnięcia był, z grubsza, rok 1944. Światowa walka na śmierć i życie wymuszająca szybkie techniczne innowacje doprowadziła do przetworzenia na funkcjonalne aparaty kilku teoretycznych koncepcji – atomówka (Litte Boy und Fat Man), komputer (Colossus), LSD 25 (Heil Hoffman! O, pogromco utylitarnych behawiorystów i mętniackich psychoanalityków), silnik rakietowy (V2). (Nie wspominam doniosłych odkryć w dziedzinie etyki stosowanej, jak eugenicznie albo etnicznie motywowane masowe ludobójstwo) Atomówa to był wjazd w instrumentalne wykorzystanie materii submolekularnej, uniwersalna maszyna licząca otworzyła drogę do przyspieszenia obróbki rosnącej masy danych, LSD umożliwiła podróżowanie w głąb psyche, już nie jako chłodną racjonalną refleksję, ale dostęp wprost do obszaru psychicznej głębi, zaś silniki rakietowe pozwoliły nam po raz pierwszy wydostać się z ziemskiej studni grawitacyjnej. Z tych czterech dróg dwie okazały się prowadzić dalej niż można było sobie zrazu wyobrazić. Colossus, maszyna obliczeniowa służąca zrazu do dekryptażu szyfrów, w kolejnych pokoleniach (i niezliczonych wariantach) przerodził się w narzędzie rewolucji informatycznej, a LSD (i pozostałe silne psychodeliki) posłużył do eksploracji osobistej, wmontowanej w płytę główną duszy, złożonej z biologicznych elementów jednostki obliczeniowej (CUN) danej każdemu człowiekowi przez samą mamę Naturę. To dwa najsilniejsze ładunki wybuchowe podłożone pod rzeczywistość. To ich eksplozja sprowadziła majestat rzeczywistości do rangi realu współistniejącego na niemal równych już prawach z alternatywnymi światami wirtualnymi, światami, których początkiem jest zwizualizowana, usensualniona imaginacja. (Ile dziś godzin spędziłeś przed różnego rozmiaru monitorami, ile słuchałeś dźwięków wyemitowanych przez głośniki?). A proces dopiero nabiera impetu, a przyspieszenie jego wykładniczo rośnie. No, teraz jest chyba trochę bardziej wprost.
Zanim z wywodem pojedziemy dalej, pozwólcie zapodać sobie obraz. Gąsienica czuje, że przyszedł jej czas, pełznie w SPOKOJNE miejsce, żeby owinąć się kokonem, pod którym dokona się magiczna transformacja, by, kiedy przyjdzie następna faza, z poczwarki wyleźć jako postać doskonała, imago, niczym morfologicznie nieprzypominająca poprzedniej, a gen, He, he, tenż samż. Teza jest taka: ludzka cywilizacja zbliża się do tej fazy, teraz owija się w kokon. Kilka lat bez pełnoskalowej wojny czy innej katastrofy na skalę planetarną, która uszkodziłaby transformującą larwę, i zobaczymy; ba, wciągnie nas ten proces. A rzeczywistość gnie się i zrzuca błony oswojonych przez pokolenia form, bo radykalnie zmienia się nasza jej percepcja. Przyglądając się frenetycznym metamorfozom współczesnej kultury, możemy wytyczyć wektory tych transformacji; są dane, są. Co też się dzieje pod cienką chitynową powłoczką poczwarki?
SCIENCE FICTION PRAWDĘ CI POWIE (a przynajmniej zaproponuje kilka jej alternatywnych wariantów)
Następna, uzupełniająca, teza: najbardziej adekwatna opowieść na zarysowany temat jest snuta przez literaturę fantastyczną, to w jej obrębie mnożą się jak drożdże w zacierze projekty i koncepcje opisujące możliwe warianty wykluwania się cywilizacji w imago i opisy, jakąż też przybierze ono formę. Dystopie i utopie, do wyboru, do koloru; kombinerki i lancety, mikroskopy i teleskopy pracują. Tam jest laboratorium, reszta literatury utknęła w ciasnym kanale mniej lub bardziej wyrafinowanej rozrywkowości, łowienia obyczajowych smaczków albo stacza się w amorficzny treściowo mamrot poszukiwań formalnych. Czas oddał fantastom sprawiedliwość, SFka stała się w literaturze intelektualnym mejnstrimem. Bystrzacha Brzeziński, teoretyk i technolog władzy, nie żaden tam literaturoznawca, dostrzegł to bardzo wcześnie. (cytat z Between Two Ages: America’s Role in the Technetronic Era) „Ostatnie lata przyniosły proliferację ekscytującej i niosącej wyzwania literatury dotyczącej przyszłości. W Stanach Zjednoczonych, w Europie Zachodniej, i w mniejszym stopniu, w Japonii i ZSRR, została zrealizowana liczba systematycznych wysiłków naukowych, mających na celu przewidzenie i zrozumienie tego, co przyniesie dla nas przyszłość.” A skoro taką przenikliwością się wykazał, pozwólmy być mu naszym Cziczerinem, wróć – Cziczioliną, to jest, rzec chciałem, Cziczeronem. Cytowane wyżej słowa napisał mniej więcej wtedy, kiedy Lem pisał swojego Golema IVX (1973), opowieść o Osobliwości Technologicznej, prekursorską wobec późniejszych dzieł nurtu cyberpunkowego. Swoją cybersocialfikszynową powieść Limes inferior Zajdel opublikował w 1982. Polska SFka była i jest w światowej awangardzie, co potwierdzają Dukaj i Ziemkiewicz (Lewandowski, Podrzucki, Zbierzchowski, nazwisk dobrze rokujących pisarzy z tej bajki jest znacznie więcej, to materiał na osobny artykuł.). A więc konceptualnie pole nadchodzących radykalnych przeobrażeń cywilizacyjno-kulturowych mamy dobrze rozpoznane. Kto jak kto, ale fani SF są gotowi na szok przyszłości, bo wiele jego wariantów sobie imaginacyjnie przećwiczyli przy lekturze. W czasie, kiedy celebrowano Miłosza, Szymborską oraz Szczypiorskich drobniejszego płazu, ‚akademia’ z pobłażliwym uśmieszkiem zbywała kolejnych pisarzy nurtu SF, SFkowe getto hodowało intelektualnych przywódców, których wizje zawładnęły wyobraźnią pokolenia. Tu podkreślmy znaczącą rolę miesięcznika „Fantastyka” dowodzonego, w okresie rozkwitu, przez Macieja Parowskiego. Była to istna wylęgarnia literackich talentów, a i sporo wartościowych obcych tekstów zostało dzięki przekładom w nim pomieszczonym przyswojonych. Ale po co ta dygresja, a po to. Dalszy wywód to kolaż prognostycznych projekcji SF pozytywnie zweryfikowanych w zestawce z obecnym stanem. Akcentuję ten aspekt, bo wiele światłych umysłów jest bezradnych w diagnozowaniu kluczowych problemów współczesności, bo ignorowało wagę dyskursu, który odbywał się w ramach hardfantastycznych wyścigów o ekstrapolacyjną precyzję rysujących się trendów rozwojowych cywilizacji postindustrialnej, także w wymiarze kulturowo-socjologicznym. Wyautowali się sami, ignorując albo traktując protekcjonalnie treści zawarte w książkach z denerwująco kolorowymi okładkami, przedstawiającymi startujące rakiety i wściekłe androidy.
Nu, przejdźmyż wreszcie do szkicowego (inne, w fazie gwałtownego zasysania przez przyszłość, nie jest możliwe) przedstawienia tego szarpnięcia, którego przyspieszenie spowodowało odpływ krwi z mózgów ‚akademików’, a rozochociło fantastów, i skoncentrujmy się na opisie problemu erozji rzeczywistości. Instynktowną reakcją humanistów na zalew danych nauk ścisłych jest wycofanie na parnas i obrona szańców św. trójcy, w tym ducha świętego (spokoju). Autor SF odwrotnie – pochłania te dane i konstruuje z nich projekty światów urojonych. Przy takim podejściu nie dziwi, że z zalewu wariantów stawania się przyszłości niektóre okazują się trafione, a naturalna selekcja autorów o dużej liczbie ‚trafień’ prowadzi do powstania elity snajperów. Przy czym walor artystyczny w ich dziełach nie ulega upośledzeniu. Muszą pracować nad kompozycją i językiem ze zdwojoną intensywnością, żeby przedstawiając swoje, oparte na wynikach badań podstawowych (lub przewidywanych postępach science), fantazmaty, nie stracić kontaktu z wymagającym czytelnikiem. A ujęcie w formę udanego dzieła realiów światów urojonych wymaga intensywnej kreacyjnej gimnastyki na przyrządach, które dostaliśmy jako dziedzictwo humanistycznej kultury, z filozofią na samym czele. Nie wyplączę się z tych dygresji, jak, do cholery, dana nam w potocznym doświadczeniu rzeczywistość jest rozsadzana i co z tego wynika?
TERMINALNA TERMITIERA
Cywilizacja techniczna ‚pierwszego świata’ stworzyła konglomerat agregatów o niebywałym w dziejach stopniu komplikacji. Aplikacje nowych technologii z jednej strony przyczyniły się do lawinowego narastania tej komplikacji, z drugiej – stworzyły możliwości (cybernetyka) synchronizacji tych agregatów na wyższym poziomie złożoności. Jak to się przekłada na sytuację egzystencjalną jednostki w tej wypiętrzającej się coraz wyżej termitierze? Jak się to ma do sytuacji podmiotu lirycznego, białego (żółtego, brązowego, czarnego) robaka w tym serze? „Wpływ »przypadkowych« miast już przyczynia się do depersonalizacji indywidualnego życia wraz z trudnością utrzymania struktury pokrewieństwa i trwałych przyjaźni. Julian Huxley był prawdopodobnie winny jedynie lekkiej przesady, gdy ostrzegł, że przeludnienie u zwierząt prowadzi do zniekształconego, neurotycznego i wręcz patologicznego zachowania. Możemy być pewni, że ta sama zasada dotyczy ludzi. Życie w dzisiejszym mieście zdecydowanie prowadzi do masowej choroby psychicznej, rosnącego wandalizmu i możliwych wybuchów masowej przemocy.” Otóż dany robal, ludzki termit, wystawiony jest na rosnące, frustrujące ciśnienie przepływów informacyjnych. Jakościowa różnica ze stanem poprzedzającym rewo informatyczną polega na tym, że wcześniej te przepływy odbywały się pomiędzy sensorium jednostki i rzeczywistością podstawową, teraz zaś zakleszczone w betonie wielkich metropolii termity trawią dane TRANSMITOWANE, a więc percepcja rzeczywistości jest zapośredniczona. Guy Debord (Społeczeństwo spektaklu), Jean Baudrillard (Symulakry i symulacja). A Brzeziński: „Życie wydaje się być pozbawione spójności, wraz z szybko zmieniającym się środowiskiem, ludzie stają się coraz bardziej manipulowalni i plastyczni. Wszystko wydaje się bardziej ulotne i tymczasowe: zewnętrzna rzeczywistość bardziej płynna niż stała, człowiek bardziej syntetyczny niż autentyczny. Nawet nasze zmysły odbierają zupełnie nową »rzeczywistość« – będącą naszym własnym wytworem, niemniej jednak, jeśli chodzi o nasze odczucia, całkiem »realną«”.
Jedźmy dalej: wykreowanej przez ludzi złożonej infrastrukturze technicznej do tego, by funkcjonować w swojej dynamicznej równowadze, niezbędni są (na razie jeszcze) technokraci i wysoce wyspecjalizowani technicy. Narasta masa pozostałych, którzy są, z punktu widzenia przydatności dla niej, zbędni. Big Zbig jest piewcą nowej elity technokratów. Nienawidzący bolszewizmu, w gruncie rzeczy należy do tej samej szkoły racjonalistów, społecznych meliorystów, co Marx et consortes. „[…] marksizm stanowi ponadto istotny i twórczy etap w dojrzewaniu uniwersalnej wizji człowieka. Marksizm jest jednocześnie zwycięstwem zewnętrznego, aktywnego człowieka nad wewnętrznym, biernym człowiekiem i zwycięstwem rozumu nad wiarą: podkreśla ludzką zdolność kształtowania jego materialnego przeznaczenia – ostatecznego i zdefiniowanego jako jedyną rzeczywistość człowieka – i postuluje absolutną zdolność człowieka do pełnego zrozumienia jego rzeczywistości jako punktu wyjścia dla aktywnych starań jego kształtowania. W większym stopniu niż jakikolwiek poprzedni tryb myślenia politycznego, marksizm stawia na systematyczne i skrupulatne badanie rzeczywistości materialnej i wytycznych do działania, uzyskanych z tego badania.” I tak to jego, głoszona w okresie zimnej wojny, doktryna politycznej i ekonomicznej konwergencji odsłania wspólny mianownik obu projektów, totalitarnego (nazizm, komunizm) i demoliberalnego, tak jak dziś z całą jaskrawością odsłania się wspólny mianownik obu najsłynniejszych XX-wiecznych dystopii: 1984 Orwella i Nowego wspaniałego świata Huxley’a. „»Wewnętrzny człowiek« – spontanicznie akceptujący swoją spontaniczność – będzie coraz bardziej kwestionowany przez »zewnętrznego człowieka« – świadomie poszukującego samoświadomego obrazu; a przejście od jednego do drugiego może wcale nie być proste. To również stworzy trudne problemy determinujące legalny zakres społecznej kontroli. Możliwość rozległej, chemicznej kontroli umysłu, niebezpieczeństwo utraty indywidualności zawarte w zaawansowanej transplantacji, manipulacja strukturą genetyczną będą żądały społecznej definicji powszechnych kryteriów ich wykorzystania oraz ich ograniczeń.” No tak, problem legalnego zakresu społecznej kontroli załatwił w Stanach ‚Patriotic act’, a rewelacje panów Manninga i Snowdena zdają się wskazywać, że raczej w duchu orwellowskim. Co zaś tyczy się koszmaru huxley’owskiego, chemicznej kontroli umysłu, wymowny jest fakt czterokrotnego wzrostu w USA konsumpcji antydepresantów w okresie 1994–2008. „Zewnętrzny człowiek” przestaje spontanicznie akceptować swoją spontaniczność. Emocjonalny kontakt z rzeczywistością podstawową staje się coraz mniej satysfakcjonujący. Chemiczna korekta to jedno, ale czemuż by nie poszukać utraconych źródeł satysfakcji w prefabrykowanym świecie wirtualnym? Pięknie pokazuje to Lem w swoim Kongresie futurologicznym, ironicznie wykpiwając hiperkonsumpcjonizm na euforyzujących halucynogennych psychotropach. Brzeziński troska się o niebezpieczeństwa związane z globalnym wzrostem świadomości politycznej mas. Zwraca w tym kontekście uwagę na problemy wynikające z koncentracji coraz większej masy kapitału w rękach coraz węższej plutokratycznej elity. Że to mianowicie mieszanka wybuchowa. No raczej. Zdaje się jednak ignorować fakt, że pomimo coraz bardziej drastycznego ekonomicznego rozwarstwienia, wszyscy ludzie będą ubezwłasnowolnionymi braćmi wobec fenomenu TO (Technologiczna Osobliwość), jednakowo i technokraci z podkręconym IQ, i kosmopolityczna plutokracja, i prekariat w całej tęczy swoich wariantów: od zasysających TV bezrobotnych na socjalu w pierwszym, do grzebiących w odpadkach nędzarzy w trzecim świecie. O, nieszczęsny technokrato z zajebiście wyśrubowanym ilorazem inteligencji! Ukręciłeś sobie bicz na własną swą, z obu półkul mózgowych, dupę!
SINGULARITY IS NEAR
Kruszą się filary stworzenia, kruszą się pod własnym ciężarem
(Plaga, Magia gwiezdnej entropii.)
I tu dochodzimy do clou, gwoździa programu, który być może będzie również gwoździem do trumny. Technologiczna Osobliwość (ang. Singularity). Ray Kurzweil (Osobliwość jest blisko). Terminu ‚Osobliwość’, nawiasem mówiąc, na określenie apogeum rodzaju ludzkiego po raz pierwszy użył (pod koniec lat 50.) lwowski krajan Stanisława Lema – Stanisław Ulam, również zasymilowany polski Żyd, tylko Ulam poszedł w konstruowanie (w ramach projektu Manhattan) atomówki, a potem wodorówki, a nie jak Lem w beletrystykę. A więc TO, bezlitośnie wskazywane wektorem krzywej na wykresie ilustrującym prawo Moore’a, stopień integracji układów scalonych podwaja się co dwa lata. Krzywa Moore’a coraz żwawiej zbliża się do pionu, moment osiągnięcia przez maszyny obliczeniowe stopnia komplikacji ludzkiego mózgu jest coraz bliższy, potem będzie jeszcze chwila na opadnięcie zdziwionych szczęk i rozbłyśnie TO. Wielkie ‘alleluja’ i wielkie ‘do przodu’! Punkt Omega! (Teilhard de Chardin [Patrząc na cyklotron]). Komputery uzyskają zdolność do samooptymalizacji swojego hardu i softu, innymi słowy – samodzielnie będą tworzyły swoje kolejne generacje, a ponad barierą TO proces ten nabierze cech reakcji łańcuchowej. A kiedy ta się rozpocznie, dotrzemy do point of no return i rozpocznie się osławiona Nowa Era.
Niektórzy sceptycy kwękali, że prawo Moore’a przestanie działać, gdy skala integracji układów scalonych dojdzie do granicy ziarnistości struktury materii, ale ta bariera została przebita przez komputery wykorzystujące do komputacji efekty kwantowe. Należy pamiętać, że najbardziej zaawansowane technologie najpierw są przetwarzane na narzędzia zagłady i otaczane tajemnicą – ma to zapewnić atut zaskoczenia, gdy przyjdzie czas zbrojnej konfrontacji. Zo, występne gnomy Kompleksu Przemysłowo-Wojskowego, swoje skarbiki kitrają głęboko w swoich podziemnych loszkach. Są przesłanki sugerujące, że moce aparatów obliczeniowych głównych graczy (bankrutujące USA, stetryczała Europa, Chinole i Japsy, Rosja jak się wydaje wypadła z tego klubu skupiona na produkcji młotków) zbliżają się do ‚masy krytycznej’. A co to ma wspólnego z erozją rzeczywistości nadtrawianej przez iluzję – zapytacie. No, bardzo wiele, albowiem pełzający proces ‚realolizy’ wybuchnie razem z wybuchem ‚bomby gigabajtowej’ (termin od Lema).
TRANSHUMANISTYCZNY SEN
Ale cofnijmy się o cztery dekady i oddajmy głos naszemu Cziczerone. Byłżebyż on prekursorskim piewcą transhumanizmu? „Zarówno rosnąca zdolność natychmiastowego obliczania najbardziej złożonych interakcji i zwiększenie dostępności biochemicznych środków kontroli człowieka poszerza potencjalny zakres świadomie wybieranych kierunków autoewolucji, co zmusza również do planowania i wyboru modyfikacji.” (Znalazłszy czas, w przerwach obrad Komisji Trójstronnej np., mógłby przeczytać w ojczystym języku świetną powieść Jacka Dukaja na ten temat, Perfekcyjną niedoskonałość) A więc Prometeusz wraca z nowym, podpierdolonym bogom, darem dla ludzi – technologiami autoewolucji. Prometeusz albo Lucyfer (niosący światło), jak go zwał tak zwał, dość, że pokusa kusząca jest nieodparcie. Całą mnogość wynikających z niej potencjalnych możliwości omówili science fantaści: od szansy, przeniesionej na zapis binarny, osobowej nieśmiertelności, do boskiego poszerzenia jej sensorium i zdolności poznawczych. Z całą masą drobniejszych udogodnień – bezpośrednim dostępem do zewnętrznych baz danych czy współdzieleniem świadomości. To ostatnie wydaje się otwierać zupełnie nowe perspektywy przed rodzajem ludzkim, duchowy neokomunizm, wspólna świadomość roju. Cziczerone: „Stany Zjednoczone są najbardziej aktywne w promowaniu globalnego systemu komunikacji za pomocą satelitów, i są pionierem rozwoju światowej sieci informacyjnej. Oczekuje się, że taka sieć wejdzie w życie około roku 1975. Po raz pierwszy w historii ludzkości skumulowana wiedza będzie dostępna w skali globalnej – i będzie niemalże natychmiast dostępna na zawołanie”. No i stało się, a na zew odpowiedziały miliardy użytkowników www. „Ponadto, szacuje się (przez Instytut Polityki i Planowania, Arlington, Virginia), że wielkość komunikacji cyfrowej wkrótce przekroczy ilość rozmów telefonicznych przez Atlantyk, co już nastąpiło w Stanach Zjednoczonych. Ponadto w następnym dziesięcioleciu wartość eksportu informacji ze Stanów Zjednoczonych do Europy przekroczy wartość eksportu materialnego.” A więc w szaleństwie outsourcingu jest metoda, drugi świat fabrykuje materialne przedmioty i syfi sobie środowisko, my w pierwszym produkujemy informację i idee. „Globalna fragmentacja i unifikacja. Skumulowany efekt rewolucji technotronicznej jest wewnętrznie sprzeczny. Z jednej strony, rewolucja oznacza początki globalnej społeczności, z drugiej strony, fragmentuje człowieczeństwa i odrywa je od ich tradycyjnego zakotwiczenia. Rewolucja technotroniczna poszerza spektrum ludzkiej kondycji. Pogłębia przepaść w stanie materialnym ludzkości, nawet jeśli obniża subiektywną tolerancję dla tej rozbieżności.” Ten rozpadający się bałagan ma scalić lepiszcze popkultury, narzędzie do formatowania wyobraźni w skali globalnej. Ostatnie, oprócz hegemonii militarnej, narzędzie realizowania dominacji Jueseju. „Wraz z rozszerzaniem się wiedzy współdzielenie nowych wspólnych perspektyw staje się trudniejsze. Ponadto tradycyjne perspektywy, takie jak przekazywane przez prymitywne mity, czy ostatnio przez pewne historycznie uwarunkowane ideologie nie mogą być trwale utrzymane. Groźba intelektualnej fragmentacji, stworzona przez lukę pomiędzy tempem w ekspansji wiedzy a tempem jej asymilacji; podnosi zaskakujące pytanie dotyczące perspektyw intelektualnej jedności ludzkości. Generalnie zakładano, że współczesny świat, ukształtowany przez coraz bardziej przemysłowe i miejskie rewolucje, będzie bardziej jednorodny. Może tak być, ale może to być jednorodność w braku bezpieczeństwa, niepewności i intelektualnej anarchii. W związku z tym, rezultatem wcale nie musi być bardziej stabilne środowisko.” Intelektualna anarchia, he, he. I prymitywne mity, to jest ładne, cóż za oględna peryfraza! Drżyj, Jehowo. Ta, monoteistyczne religie, jako udzielające wyznawcom duchowej suwerenności, będą na celowniku. Bowiem robalki w termitierze nadchodzącego Nowego Światowego Porządku trzeba wielowymiarowo ujednolicić, zniwelować różnice wynikające z przynależności etnicznej, rasy, religii, płci, orientacji seksualnej. Generalnie – wykorzenić z tradycyjnych wspólnot, bo one wzmacniają partykularyzmy. Przez permanentną inwigilację odebrać prywatność, a z nią obywatelską suwerenność (K.R. Popper, Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie), rozbić na elementy pierwsze strukturę rodziny, jak najwcześniej przejmować kontrolę nad procesem wychowawczym w ramach przymusowego szkolnictwa. Napiętrzać regulacje prawne ingerujące we wszystkie aspekty życia jednostki, także i te, które do tej pory stanowiły eksterytorialny obszar jej prywatności. A wszystko to po to, by ludzką zawartość wspólnot niższego rzędu zamienić w plazmę, a potem ulepić z niej kompatybilne z Systemem klocki lego. Brzeziński to wizjoner, pojmuje, że ludzkość znajduje się w fazie reintegracji w organizm nowego typu, o wyższej skali złożoności. Funkcjonalne, zcyborgizowane bioelementy zostaną ukonstruowane za pomocą centralnej infosieci w nową, efektywną, integralną całość, i w ten sposób będą przezwyciężone, wiszące nad cywilizacją zmorą overkill’u, antagonizmy. Pax americana na wyperfumowanego chama. Ta próba zamachu na osobową podmiotowość i narodową suwerenność tym, co doświadczyli totalitarki, znajomo pachnie: raz onucami, raz niemiecką chemią, ale zawsze intensywnie. „Mój imperializm cię zje, czy tego chcesz czy nie”, śpiewał śp. Grzegorz Ciechowski. A pan Brzeziński przekonuje nas, żebyśmy zechcieli, zanim po nas przyjdą windykatorzy. No ale, z całym szacunkiem, to przedstawiciel starej sklerotycznej oświeceniowo-marxowskiej-himmlerowskiej szkoły antropocentrycznych wandali, wyznawców ‚zewnętrznego człowieka’. Jego dwunastu apostołów to dwanaście szlajających się po wszystkich zakątkach świata lotniskowców US Navy. A nadzieja to US Army, jedyna taka na świecie, której więcej żołnierzy ginie śmiercią samobójczą niż na polu walki (nagie liczby, nie poniosło mnie). Big Zbig służy swoimi radami zdewaluowanemu bogowi USD, dziesięciokrotnie (przynajmniej) zlewarowanemu śmieciowymi papierami bezwartościowymi, które są sflaczałym szkieletem światowego systemu finansowego. Zostawmy przeto naszego Cziczerone z jego starczą obsesją kontroli i dominacji. Tak, cechą charakterystyczną popkultury, którą próbuje wtłoczyć Juesej światowej populacji jako pole imaginacyjnych permutacji, jest lewarowanie banalnych treści wybujałą formą. To przyczynek do rozbioru kwestii podminowania realu iluzją. Amerykański, sztucznie nawożony tonami psychotropów, drim, absurdalnie współistniejący z napędzaną przez Amerykę wojną narkotykową. Czemu Prozac – tak, a LSD – nie? Emocje trzeba wygaszać (toż to żenujący atawizm), a wyobraźnię utylitarnie przeformatować holiułudą (hollywood-ułudą).
Nadszedł czas by przekroczyć bramy Piekieł
Przejść przez tunele których bronią Aniołowie Klifot
Uwolnić się z pułapki utkanej z ludzkich myśli
Wkroczyć w otchłań czarnej wiedzy, krainę paradoksów
[Plaga, Trąby zagłady II]
GLOBALNE GIERKI ERY TECHNOTRONICZNEJ
Kolejny krok, na miarę kinematografu, ku otchłani iluzji to gry interaktywne. Kulturoznawcy starej szkoły zazwyczaj przegapiają ten obszar – pogarda i lekceważenie. W ciągu kilkunastu lat ta dziedzina wyrwała gwałtownie do przodu, przeżywa niebywały rozkwit. Jeżeli jakaś dziedzina rozrywki kasuje dochodami przemysł filmowy, to wiedz, że coś się dzieje. Również jeśli idzie o sumę czasu spędzanego przez użytkowników kultury przy obcowaniu z medium, to książki i filmy oraz muzyka zostały w tyle, daleko za nimi. Bo są dzisiejsze interaktywne gry zespoleniem ruchomego obrazu, fabuły i muzyki – trzy w jednym! Wielopak! A co więcej, tworzą czterowymiarowe środowisko dla mentalnej ekspansji, i co decydujące – jak lep muchy przyklejają uwagę uczestnika interaktywnością; to nowa zupełnie jakość, która pojawiła się wraz z nimi. Miraże, które można współkształtować, znalazłszy się w ich obszarze. To dla użytkownika kultury rewolucja emancypacyjna na miarę równouprawnienia kobiet, Czarnych i pederastów. Iluzoryczne światy interaktywnych gier to dzieła kolektywne, nad grafiką, fabułą, muzyką i spojeniem tych elementów w integralną całość urojonego mini świata trudzą się całe zespoły artystów i programistów. Progres w tej dziedzinie jest skorelowany z rosnącą mocą maszyn obliczeniowych, a więc nadzwyczaj gwałtowny. Co więcej, pojawiły się możliwości współobecności w tych wirtualnych światach milionów uczestników jednocześnie (Massiv Multiplayer Role Playing Game np. World of Warcraft), to już nie jaja. To masowy exodus do nowych przestrzeni wyobraźni. To istna kolonizacja nowego kontynentu Nigdzie, w ucieczce przed frustrującą opresywnością koszmarnego realu podstawowego, poddanego totalnej elektronicznej kontroli i inwigilacji. W zaczarowanych obszarach kontynentu Nigdzie możemy zostać Kimkolwiek i jednocześnie przełamać barierę alienacji, wchodząc w relacje z wieloma innymi uciekinierami z Realu One, który od swoich kolejnych wirtualnych emanacji różni się tylko prestiżowym numerem legitymacji partyjnej. Wraz z MMRPG pojawiły się nowe, zakrawające na komedię, ale bądźmyż poważni, formy eksploatacji. Jakiś czas temu przez media przemknęła informacja, że w chińskim kompleksie penitencjarnym Laogai (czy jak się on tam zwie obecnie) niektórzy więźniowie zamiast przy kraszeniu plastikowych zabawek, tyrają z myszką przed monitorem, bowiem skitrane w czasie rozgrywki wirtualne dobra można zamienić na realny kesz. Spytajcie jakiegoś młodego gamblera, powie wam, jak się to robi. Tak rodzi się, w rytm stacatta klikających myszy, nowa gospodarka XXI wieku.
Na razie wirtualne przestrzenie są wykonywane, choć przy użyciu maszyn obliczeniowych, przez ludzi metodami chałupniczymi, przyjdzie jednak wkrótce czas, kiedy i one będą wytwarzane na w pełni zautomatyzowanych liniach produkcyjnych, a wtedy wpadniemy do labiryntu luster pomnażających swoje własne odbicia. To będzie moment kolejnego przełomu – kiedy treści kulturowe będą generowane automatyczne, a będą, bo proces twórczy, jak każdy, można zalgorytmizować.
TECHNOBIOLOGICZNA KONWERGENCJA
No to już z grubsza orientujemy się, jaka przemiana dojrzewa pod chityną poczwarki naszej cywilizy. TO wielopłaszczyznowy, wysoce ustrukturalizowany proces wchodzenia w symbiozę, zarówno na szczeblu biologicznym i mentalnym, człowieka ze stworzoną przez niego technosferą. Na poziomie materialnym – przez zastosowanie metod inżynierii genetycznej i elektronicznych dokorowych wszczepów poszerzających strumień współdzielonych z infosferą danych, mentalnie zaś – przez oprogramowanie ludzkich mas przez syntetyczną kulturę i ekspansję środowiska wirtualnego w ludzką przestrzeń umysłową. Z jednaj strony, wytwory zaawansowanej technologii coraz bardziej zbliżają się pod względem złożoności do organizmów biologicznych, z drugiej- opracowuje się i wdraża szereg technik kompatybilizujących ludzi z technosferą. Obie te tendencje stwarzają przesłanki do konwergencji nowego typu. Jej skutki będą bezprecedensowe w dotychczasowych dziejach ludzkiego rodzaju. Wyonacą dogłębnie ekonomię, kulturę, obyczaj. Oto mamy kluskowatą pełzającą gąsienicę i owada w formie dojrzałej, dwie zupełnie różniące się morfologicznie formy będące wynikiem ekspresji tego samego genu. Nieustannie podkreślam oszałamiające tempo tych zmian. Stawia ono przed nami konieczność zastosowania całkiem nowych teoretycznych narzędzi ich opisu, dotychczasowe bowiem błyskawicznie się dezaktualizują. Jak zwykle, najciekawsze rzeczy dzieją się na pograniczach: fizyka teoretyczna – mistyka, biologia – cybernetyka, kulturalistyka – memetyka, psychologia – kognitywistyka itd. Tam odbywa się formułowanie nowego paradygmatu opisu postrealistycznej rzeczywistości. A szersza publiczność dostaje fabularyzowane relacje z pierwszej linii naukowego frontu, wzbogacone rozważaniami o możliwych zastosowaniach i społeczno-kulturowych skutkach wyników badań podstawowych oraz ich aplikacji do nowych technologii, oczywiście, od tych łebskich pisarzy SF, którzy trzymają rękę na pulsie zmian. W Bibliotece XXI wieku Lem pół żartem, pół serio rzuca: „Najbezpieczniejszym sposobem ukrycia niezwykłej idei, prawdziwej w każdym słowie i calu, jest jej publikacja jako Science Fiction”. Ukrył tych idei od pytki w swoich dziełach, w ich konceptualnym bogactwie odnajdujemy źródło inspiracji całego nowego pokolenia polskiej SF.
POŻYTEK Z DARMOZJADÓW
Jedna tylko tradycyjna dziedzina nauki, pod prąd czasu, nabiera nowego poloru – pogardzana przez aktywistycznych pozytywistów filozofia. Domena dociekań ‚wewnętrznego człowieka’. Cóż za paradoks: w dobie wywleczenia uwagi na zewnątrz, ku światu przedstawionemu, wartości nabiera namysł, poszukiwanie odpowiedzi u źródła refleksji nad naturą rzeczywistości. Zdumienie budzi fakt, że ludzie dokonywali tego wysiłku wiele wieków przed zalewem tych wszystkich technologicznych fiubździu, które konieczność rozważenia odwiecznych zasadniczych problemów nam, współczesnym, postawiły w postaci mrugających monitorów przed samym nosem, na nowo. Ale zaskoczka! Oto u progu Nowej Ery zmuszeni jesteśmy po projekty odpowiedzi na zasadnicze pytania współczesności zrobić, z wymiętoszonym beretem w dłoni, w tył zwrot do Gorgiasza z Leontinoj, Platona, Berkeley’a i Kanta. Macha, Avenariusa i (mam do niego osobistego feblika) Schopenhauera. A jednak pewne charakterystyczne kategorie – którymi posługiwali się tamci, budując swoje systemy, co ich treściową zawartość przekazywali, uprzednio przekładając ją na język komunikacji epok, w których żyli – nabierają nowych znaczeń w translacji na techniczny język doby cyberrewo (w kognitywistyce choćby). Tymi, którzy dziś wykonują transplantację żywego dyskursu niegdysiejszych filozofów do współczesnej intelektualnej debaty są, no oczywiście, SFantaści ekstrapolatorzy, genaratorzy ontologicznych, epistemologicznych, etycznych i estetycznych alternatyw.
KU ‚WEWNĘTRZNEMU CZŁOWIEKOWI’. Marx kontra Matrix
Ten tekst jest jakimś impasem, zacznijmy jeszcze raz. Od notki biograficznej. Wiejski głupek, albo chłopski filozof, dontłory, człowiek, dość już leciwy. Jest wyjątkowo pogodny dzień października, babie lato, cała gama ciepłych tonów barw opadających liści etc. Droga prowadzi skrajem lasu, grzyby dopisały. Nisko nad łąką pod Syrami jakiś lotczyk, awiata, he, he, na motolotni kręci, dość śmiałe jak na ten przyrząd, akrobacje. Patrząc na umykającą pod kołami roweru drogę, podziwiam jej rendering. Mistrzostwo świata! Piach i pył, nieco zaschniętego błota, pięknie rozrzucone, z zenowską, jakby kontrolowaną nonszalancją kamyki różnych rozmiarów. Na to nałożone tekstury śladów różnych opon – szerokie, traktorowych, i coraz węższe, osobówek, i jednośladów, motocyklowe i rowerowe. Nakładają się, tworzą zawiłe ornamenty. Oprócz grafy znakomicie opracowana fizyka tego świata. Może ewolucje tego lotczyka na brzęczącej jak trzmiel motolotni trochę zbyt przegięte, sygnał dla opcji sceptycznej, ale niech tam. Skąd mam tę pewność, że ten właśnie świat dany pod empirę jest Realem One? Ano nie mam, i za tę wątpliwość, dość solidnie zakorzenioną, filozofom minionych pokoleń – dzięki. Oni mieli z tym zagwozdkę, tym bardziej my, współcześni, powinniśmy mieć. Potencja objaśniania rzeczywistości u naiwnych pozytywistów, radosnych materialistycznych empiryków, uległa wyczerpaniu. Ich akumulatory są rozładowane, a komóry straciły zasięg, mogą sobie w wężyka na nich pograć. To opium dla emancypujących się w XIX wieku proletariackch mas, nadużywane, przestaje działać. Strumień wartko popłynął dalej, poza zasadę niesprzeczności. Arystotelesowska zasada dysjunkcji połamała zęby na fizyce kwantowej. Jeszcze Adolf Einstein (dobra, dobra, wiem, wiem) nie mógł się z tym pogodzić i uparcie szturmował jednolitą teorię pola pod hasłem „B. nie gra w kości!”. A teraz już wiemy, że nie wiemy, w co gra B. Przyspieszający czas nauczył nas pokory. Jeżeli czas jest miarą tempa zmian, to ten liniowy czas dostał jakiegoś zrywu (1914? 1944? kwestia dogadania), stracił swoją ciągłość, w kolejnych stroboskopowych błyskach widzimy oto. Widzimy TO. My zestresowani, nieszczęśliwi, nadużywający ‚regulatorów nastroju’ i antydepresantów robalowie ze strefy neopostindustrialnego przesytu, którym zazdroszczą ci wszyscy nieszczęśliwi uchodźcy z krajów, gdzie zanieśliśmy wojnę, tonący na przerdzewiałych, jak conradowska Patna, statkach u wybrzeży Lampedusy. Szit, szit, co za ból, co za wstyd, czego my nauczymy tej kolejnych rzutów AI (Artificial Intelligence)? Zero rodzicielskiej odpowiedzialności. A kiedy ona obejmie nad nami kuratelę, dostaniemy odpłatę za ten bestialski brak solidarności. Po co my jeszcze żyjemy? Uuch!, no, gdzie te moje kropelki? Dużo jest piosenek o naszym zafajdanym końcu, żeby nie popadać w łzawy sentymentalizm proponuję skowyt rodzimych blackmetalowców, Furię, Mgłę, Morowe, Szron, Plagę, do wyboru, do jednego koloru. Ale kiedy łykniemy dwie różowe i jedną żółtą jak słoneczko pigułeczki, to wyekstrahujemy rozsądek z bełkotu, he, he, emocjonalnych atawizmów.
„Powiedzieć, że istnieje, o czymś, czego nie ma, jest fałszem. Powiedzieć o tym, co jest, że jest, a o tym, czego nie ma, że go nie ma, jest prawdą.” Trzymamy się Arystotelesa, bo w erze ekspansji kolonialnej i przemysłowej przynosił nam farta. Fajnie pasował do oświeceniowego paradygmatu. „Ale dziś całkiem inna jest epoka”, jak śpiewa pan Maleńczuk. Obrzmiała MOŻLIWOŚCIAMI. Bezlikiem alternatyw, które można nadmuchać rzeczywistością. Co określa realne bycie lub niebycie? Akt skoncentrowanego wysiłku, który ziszcza wybrany projekt.
CZUJECIE JAK PRZYSZŁOŚĆ WAS ZASYSA?
Historia dostaje kręćka, wielkie rozdroże. I zamiast iść tą lub inną drogą, ta polimorficzna megahybryda technoinfosfery idzie WIELOMA drogami na raz. To ześlizg w schizofrenię, utrzymanie jednolitej tożsamości tego tworu już nie wchodzi w rachubę. Ludzkie istoty również uzyskały zdolność symultanicznego uczestniczenia w wielu światach. Przeskoki są kwestią skupienia ogniskowej uwagi tu lub tam. Uzyskiwany dotąd, w subiektywnym doświadczeniu psychodelicznym, stan poszerzonej świadomości jest osiągalny bez chemicznego wspomagania. Ludzka plecha psychicznie kolonizuje nowe obszary, i już nie samosam, ale grupowo. W fantastyce obrazuje to modny trend snucia historii alternatywnych, połączonych czasem z wizją wielu współistniejących wariantów stawania się jednej wyjściowej rzeczywistości, pnia rozgałęziającego się drzewa wyborów, z których sprzeczne mogą być obdarzone jednakową prawdziwością, opartych na swoistych systemach podstawowych aksjomatów. Wydaje się to być bardziej owocnym podejściem do zasady nieoznaczoności Heisenberga niż relistyczna proza obyczajowa wałkująca liniowe fabuły tak uparcie, że wyeksploatowała już niemal cały zbiór ich możliwych permutacji i teraz już tylko zmienia scenograficzne sztafaże.
Ingerencja obserwatora w badany układ zmienia przebiegi prawdopodobieństwa. Ta zasada obowiązująca w skali mikro być może obowiązuje również w makro skali i współdzielona przez wielu wiara (dowolna, niekoniecznie, choć również ta natury religijnej) formuje doświadczany kolektywnie real. Tam, gdzie jest podmiot, jest zogniskowana wola. Wola to pęd do ziszczenia pragnienia (potrzeby czy czegoś, co jest wprost biologiczną koniecznością). Niezwykle efektywnym narzędziem szybkiego przetwarzania pragnień na ich ziszczenia okazał się niegdyś empiryczny racjonalizm, który w wersji pop stał się ideolo podwaliną epoki przemysłowej. Lecz ludzka istota jest czarną dziurą, studnią bez dna – żadne ze ziszczeń nie zaspokaja trwale jej głodu, jest tylko punktem wyjścia do eskalacji kolejnych pragnień. Wyśrubowaliśmy efektywność maszynki służącej do ich realizacji, ale to wpędziło nas w galopującą inflację pożądania. Ten nieustannie tuningowany pojazd, z coraz mocniejszym silnikiem i coraz bardziej opływową aerodynamiczną karoserią, ma jednak archaiczny, anachroniczny system hamulcowy. Jego rolę pełniły n2wmobyczajowe tabu. W ramach przezwyciężania ograniczeń ludzkiej kondycji nauczyliśmy się je dezaktywować, a srogi B. starego testamentu nie grzmiał, co wzięliśmy za dobrą monetę. Końcowym akordem ery przemysłowej było, zorganizowane na wzór fordowskiej pragmatycznej wydajnościowej ergonomii, taśmowe ludobójstwo WW2. Na tym poślizgu efektownie, dynamicznie wjechaliśmy na nowy level ery postprzemysłowej zwanej również informatyczną. Posthumanizm narodził się w bólach porodowych GUŁAGu i Oświęcimia. Stop.
Apologia ‚zewnętrznego człowieka’, którego Brzeziński jest tylko jednym z długiego szeregu chwalców, dociera do punktu samozaprzeczenia. Durnowaty kompulsywny racjonalistyczny optymizm, jako surogat nowej religii, doprowadził człowieka do krawędzi samounicestwienia, ale nie w atomowym overkillu (to by bolało, a dziś używamy środków przeciwbólowych zapobiegawczo), ale metodą salami, odkrawania po plasterku przez to, co jest nazywane ‚autoewolucją’, konstytutywnych cech definiujących człowieczeństwo. Odbywa się to pod pozorem kontrolowanej transcendencji, wyzuwania się z atrybutów człowieczeństwa w pędzie ku utylitarnej optymalizacji człowieka jako biokomponentu stworzonego przez niego molocha technosfery. (Ładnie o tym pisze Cezary Zbierzchowski w swojej nowej powieści Holocaust F, przedstawiając posthumanistyczną rewolucję jako Gotterdammerung). Jednak to, co miało być spoiwem nowej Wieży Babel (infosieć), wydaje się być katalizatorem jej rozpadu. Unitarianistyczny (albo – totalistyczny) projekt zakłada osadzenie centralnej świątyni na kontrolowanym przez siebie obszarze Real One. Infosieć ma pełnić w konstrukcji rolę CUN, koordynującego współdziałanie komórek – cegiełek tworzących tkankowe agregaty w ramach nadrzędnej, organicznie scalonej, wyższego rzędu, całości. Swój optymizm opiera na skutecznej dotąd, opartej na manipulacji behawiorem mas poddanych propagandowej kontroli, metodzie masami zarządzania. Ta metoda ignoruje istnienie ‚wewnętrznego człowieka’, bo dzięki swej skuteczności efektywnie go obezwładniała. A jednak ‚wewnętrzny człowiek’ istnieje w formie utajonej (Miłosz w Zniewolonym umyśle tę formę utajenia nazywał, kłaniając się islamskiej, he, he, tradycji ‚ketmanem’), a dwa czynniki go zaktywizują. 1) Efekt uboczny działania unitarianistycznej infosieci – swobodny dostęp do informacji i komunikowania się, a przez to oparcie na wspólnocie innych ‚przebudzonych’, zwiększającej zdolność przezwyciężenia systemowej indoktrynacyjnej sieczki memetycznej. 2) Zawał materialnego segmentu, na którym System opiera swoją hegemonię (upadek systemu finansowego prowadzący do paraliżu infrastruktury – syndrom ‚pustego koryta’). Innymi słowy, rozgałęziająca się infosieć, która miała być w mackach technokratów na służbie kosmopolitycznej plutokracji, unifikującej kontroli, indoktrynacji i eksploatacji, staje się narzędziem emancypacji i autonomizacji wymykających się spod kontroli mas. I tu System staje przed nierozwiązywalnym dylematem: konsekwencje rozrostu infosieci doprowadzą go do rozpadu, zaś jej prewencyjna blokada www uniemożliwi skuteczną kontrolę nad rozbrykanymi masami niedoformatowanych ludzkich komórek. Wyścig trwa. Symulowanie złożonych społecznych procesów (a rzecz ogólniej ujmując – przyszłości), by skutecznie koordynować ich przebiegi w Realu One, wymaga coraz mocniejszych maszyn obliczeniowych, a to jest ruch w kierunku zapłonu TO. Czujecie już, jak przyszłość was zasysa?
PO WYCIĄGNIĘCIU ZAWLECZKI. CZAS NA NAMYSŁ.
Poddany ciśnieniu zbitych w amorficzną masę błahych i istotnych danych, ‚zewnętrzny człowiek’ cofa się do wnętrza, by dokonać ich segregacji i rozważać. Albo oddać swoją uwagę rozrywce, w szerokim nadzwyczaj asortymencie oferowanej przez System tym, co mają już dość. Jeśli jednak wybierze tę pierwszą alternatywę, staje w obliczu dokonania ‚myślozbrodni’ (Orwell, 1984), oto odbywa się namysł. Psychiczne wnętrze to obszar jego suwerenności. Choć indoktrynacyjnie oprogramowany, może się pobawić w zestawianie sprzeczności programów wciskanych mu przez Nierządnicę (Kurwę) Babilońską na poziomie racjonalnym i może też wsłuchać się w szmer strumieni psychicznej głębi, która była programowana przez doświadczenie tysięczne pokolenia protoplastów przepasażowanych przez eony kocich łbów ewolucji. Namysł to drożdże, na których buzował od wieków ferment w głowach filozofów. I choćby zostały spalone wszystkie ich księgi i wykasowane z serwerów zawierające je pliki, jak winogrona na swej skórce mamy ten zaczyn w swoich głowach. Nawet dyletant w zgłębieniu i zestawianiu z własnym ich dziedzictwa dostrzeże interesującą linię transmisji ważkich wątpliwości, które są inspirującymi tropami. Platon, Plotyn, Berkeley, Kant, Schopenhauer, i ten jebany nazista Heidegger. Cała ta linia refleksjonistów, która twierdziła, że bezpośrednio dana nam jest tylko zawartość naszych własnych umysłów. To hosanna dla zbłąkanych owieczek doby informatycznej, którym meterialistyczno-empirystyczny aksjomat się empirycznie zdematerializował, co skłonni są uznać za aberrację i pędzić do psychiatry, który im wspominane piguły zapisze. Platon z firmową zajawką o cieniach w jaskini, Plotyn z koncepcją hierarchicznej gradacji realów (często powracającym w cyberpunkowej SF motywem), Berkeley (do którego Dialogów we własnych Dialogach nawiązywał Lem, nie tylko przez postacie spierających się Filonousa i Hylasa) ze swoją koncepcją ‚wirtualności’ percypowanego przez podmiot realu. No, a już od Kanta zaczęła się jazda bez trzymanki; człowiek ten stateczny zakwestionował obiektywność czasu i przestrzeni, dowodząc, że są funkcjami poznawczymi umysłu. Tę myśl twórczo rozwinął Schopenhauer, ale jego największa zasługa polega na zintegrowaniu z krytycznym aparatem zachodniej filozofii myśli Wschodu. Heidegger od siebie dołożył egzystencjalną koncepcję ontologiczną ludzkiej kondycji, bycia Dasein, bliską buddyjskiej koncepcji współzależnego powstawania z jej, dziś rozpoznawalnymi, konotacjami z odkryciami fizyki kwantowej, zdającymi się potwierdzać istnienie współformującego sprzężenia zwrotnego w interakcji podmiot – przedmiot. A wszyscy oni kładli nacisk na trudności albo wręcz niemożliwość bezpośredniego kontaktu z Realem The First, w którego konkwistę każą nam wierzyć technokraci Systemu, nakładając na zmysły użytkowników podpiętych do infosieci symulakrzane filtry odkształcające i dodatkowo zapośredniczające percepcję bożego świata. Tak skonstruowane, żeby ich uzurpacje były postrzegane jako jedyna rozsądna alternatywa dla „braku bezpieczeństwa, niepewności i intelektualnej anarchii”. Małpy z brzytwą Ockhama. Sorry, znów mnię poniosło.
Oto wreszcie do świadomości mas docierają jako sensualny konkret konsekwencje relatywizacji kategorii przestrzeni i czasu, materii i energii („O Siariputro, forma nie jest inna niż pustka, pustka inna niż forma. Forma jest właśnie pustką, a pustka właśnie formą; doznania, myśli, rozróżnianie i świadomość są również takie”, Maha Pradżnia Paramita Surta), zaserwowane nam w postaci długich ciągów równań ogólnej i szczególnej teorii względności już na początku XX wieku. Instrumentalne wykorzystanie możliwości, jakie daje rozwój fizyki kwantowej, rozpoczyna nową fazę ewolucji ludzkiej myśli. TO znaczy, że już jest jutro.
Przypisy sobie darujemy.
Kazimierz Bolesław Malinowski
(1967) Poeta sentymentalny. Działał w Lubelskiej Autonomicznej Grupie Anarchistów. Zadebiutował tomikiem "Przedwiosenność" (1995). Współpracuje z pismem "Lampa".
Zobacz inne teksty autora: Kazimierz Bolesław Malinowski
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: