Mentalny fetyszyzm antyfaszyzmu

Ilekroć masz do czynienia z histeryczną kampanią reklamową opartą na zmasowanych życzeniach i obietnicach wszystkiego najlepszego, nachalną promocją gwarantowanego szczęścia od jutra a najpóźniej pojutrza, wiedz, że ktoś postanowił cię zszamać, otagował jako target, którego zadaniem ma być wzięcie innych targetów na muszkę i szczerbinkę, element budowy przekrętowej piramidki, kolejnego wariantu schematu Ponziego. Na szczycie tej piramidki figlarnie filuje wpisane w równoboczny trójkąt, znane każdemu z jednodolarówki, oczko opatrzności, centralny atraktor, źródło wszystkich obiecanych atrakcji. A kiedy kolejna piramidka w wielkim huku armat wali się i oczko realizuje dywidendę od naiwności, ogłuszeni klienci, ci co ocaleli, stoją na piramidzie z gruzów i ludzkich gnatów, sziit, znowu, znowu, ono znowu to z nami zrobiło. Kapitalizm opanował ten numer do perfekcji, to działa niezawodnie jak pornografia na rozbudzoną erotyczność.

W XX wieku znalazł dwóch utalentowanych naganiaczy – faszyzm i komunizm, dobrego i złego policjanta, bo do wytworzenia napięcia potrzeba dwóch biegunów, wtedy silniczek napędzający interes rusza. Symbolem tego ruchu jest dwukolorowe kółeczko jin-jang albo wiatraczek swastyki. Ale też różnokolorowe gwiazdki. Święty Mikołaj hojnie je rozrzuca ze swojego promocyjnego wora, pohukując ‘hu, ha, dżingul bels!’.

No ale dobra, przejdźmy do konkretów.

 

Z ZAMKU DO ZAMKU

Warszawa ma pałac kultury imienia Josifa Wissarionowicza Stalina, a Lublin, moje rodzinne miasto, serce Rzeczpospolitej, na pocztówkach można rozpoznać po charakterystycznej bryle Zamku na wzgórzu. Szczyty wieżyc dających ramę bramie są zwieńczone dużymi pękami kijów, w środek których wetknięto topór. Czy to na pamiątkę babć chodzących do lasu po chrust? Nie, nie, to fasces, rózgi liktorskie, symbol karzącej niesforność poddanych potęgi państwa. Bo kiedyś policja nie używała pał, tylko drągów, a jak drągi nie wystarczyły do uspokojenia niespokojności, to i toporecka.

W lepszych czasach na Zamku zebrał się sejm, co na nim ustanowiono Unię Polski i Litwy, a też i książę pruski Albrecht wykonał hołdownicze czółkiem o glebę. Nu, przyszły potem czasy sroższe, i kiedy w Królestwie Kongresowym niemiłościwie panował nam imperator Aleksander I, Zamek przewidująco przebudowano na kicio i to wtedy zainstalowano te imponujące fasces, pęk zomowskich pał z kałachem na wszelki wypadek. I jeśli faktycznie historia uczy, to losy Zamku uczą metodą rózgi i toporka, że fasces potrzebne każdemu państwu. A było to tak, najpierw Rózeczna Brama otworzyła się dla powstańców listopadowych, potem styczniowych miatiożników. Gdy zaświtała nam jutrzenka niepodległości, obiekt posłużył do przechowywania polskich komunistów. Gdy jutrzenka zgasła i pieczę nad Generalnym Gubernatorstwem roztoczył Adolf Aloisowicz, mieli tam Niemcy więzienie dla uczestników Ruchu Oporu. Potem znów kółko historii się obróciło, przyszła bolszewia, posprzątała po niemieckich rzeźnikach, ale czasy były niespokojne, gotowa i funkcjonalna infrastruktura penitencjarna okazała się niezbędną, znów Rózeczna Brama połyka więc niesfornych miatiożników. Wszystkie te dziejowe wichry przetrwał Zamek w stanie pełnej zdolności przerobowej buntów różnego rodzaju na posłuszeństwo i dyscyplinę. Patrioci siedzą, patrioci wsadzają, komuniści siedzą, komuniści wsadzają. Nawet niemieccy jatczani naziole jak przyszli, to od razu się rozpogodzili na widok zamkowych fasci – eno, kamaraden, patrzcie: ani feniga nie trzeba będzie wydawać na wystrój elewacji danego obiektu, ładniejszych fasces nie ma nawet na Moabicie!

Cieszę się, że tą przypowiastką unikam dramatu definicyjnego macania pojęć faszyzmu i antyfaszyzmu. Cytowania tych wszystkich Delełzów, Habermansów, tych Fukotów, Markuzów, Lukaczy, Adornów i omawiania ich, skądinąd inspirujących, ujęciowych ekwilibrystyk. Jam jest prosty krapoćkinowiec i, z całym szacunkiem dla profesorskich wysiłków, tam, gdzie sprawa jest ewidentnie prosta, nie szukam labiryntów. Czy tow. Marks nie dał nam jasnej wskazówki? – Idźcie za pieniądzem, szukając źródeł władzy z jej nieuchronnie opresyjnym aparatem. Kapitał. Czynnik umożliwiający kierowanie działaniem złożonych systemowych klastrów, posiadających rzecz jasna swoją własną dynamikę i autonomię, ale podatnych na sterowanie zasilaniem.

Symbol piramidy jest statyczny, realne przekrętowe piramidki to systemy w ruchu, przepływy ogarniane przez niezbędną infrastrukturę, wymagające sprawnej logistyki, aparatu sterującego, monitorującego bieżącą sytuację pobieraka informacji, mackowatych manipulatorów- efektorów. Ma swoje filie, delegatury, franczyzy. Współczesna piramida to ustrukturalizowana struktura struktur. Metastruktura aka Moloch. Ta elefantyzacja Systemu jest imponująca, ale w niej jest też zalążek jego upadku. Zarządzanie tym cielskiem wymaga rozbudowy systemów informatycznych, a jako że ilość w punkcie krytycznym przechodzi w jakość, układ sterujący z raba stanie się suwerenem; żeby skutecznie sterować systemową słoniowacizną, będzie musiał zarządzać sam sobą. Chytre oczko ze szczytu piramidy przechytrzy samo siebie. Nie będę czarował, na myśl o tym rechoczę ze złośliwą tetrycką satysfakcją.

Perski dywan historii gęsto, wielowarstwowo tkany, a na nim wzorek jak z testu Rorschacha. Kształt, jaki się nam z niego ułoży, zależy od sprzężonych zwrotnie wzorców rozpoznania, którymi się posługujemy, i emocji, które chcemy nakarmić. Tę jego właściwość bezwstydnie wykorzystują spece od formowania polityki historycznej, snujący swoje tożsamościowo-motywujące opowieści profesjonalni iluzjoniści od programowania społecznego behawioru, działający solo albo w wyspecjalizowanych zespołach. Biorą się za te interpretacje i prostoduszni amatorzy, do których grona mam przyjemność się zaliczać. Ta niepokojąca właściwość do snucia logicznie koherentnych, ale wzajemnie wykluczających się we wnioskach, opowieści na podstawie osnowy wybranych faktów zachęca sceptyków do głoszenia gorszących tez o nieistnieniu prawdy, która byłaby czymś więcej niż tylko subiektywną projekcją, pewnego rodzaju płynnym, impresjonistycznym układaniem migoczących pikseli w kalejdoskopowo pulsujące wzory, których sensy określają użyte jako klucze do dekryptażu paradygmaty. Jeśli jednak wywiedziemy poza nawias rozważań kategorie etyczno-estetyczne i skupimy się na odtworzeniu funkcjonalnych zależności elementów osnowy i wątku, koncentrując uwagę na aspekcie inżyniersko-cybernetycznym, mogą się odsłonić struktury podstawowe takie, jakie są w efektywnym funkcjonalnym ewoluującym sprzęgu. Wchodząc w obszar tej wiedzy, nieuchronnie wchodzimy na teren sprzecznych interesów interpretacyjnych. Bo tu ubija się interesy i jak nie jedni, to drudzy konkurenci na rynku bajek tysiąca i jednej nocy uznają nas za heretyckich schizmatyków, a jak się postaramy, to i jedni, i drudzy. Ale jeżeli jesteśmy erotomanami prawdy, nie ruszy nas to wiele, bo tylko prawda jest fascynująco sexy. Niniejszym ustanawiam nową uciemiężoną mniejszość preferencyjną – veroseksualistów. Można dopisać do LGBTQWERTY jeszcze V.

 

ĘPERIALIZMUS

W wyniku korzystnych transakcji przeprowadzonych z Europą podczas wojen światowych państwo amerykańskie wzięło pod kontrolę wystarczającą ilość zasobów, żeby zbudować globalne imperium. Układ w Bretton Woods ustanowił dolara światową walutą rozliczeniową. Od tego czasu Wall Street rozdaje karty, obecnie bankomatowe. Na początku ustalono, że kurs dolka będzie stały, a onż oparty na parytecie złota (po obu światówkach większość jego światowych zasobów była już w USA). Kursy walut narodowych miały być sztywno połączone z kursem dolara. No to doszliśmy po nitce Marx-Ariadny do kłębka, do Wielkiej Amerykańskiej Drukarni grawiur z portretami prezydentów. Do istoty tego globalnych rozmiarów trybutarnego systemu zapewniającego Stanom potok środków do budowania i utrzymywania w ruchu imperialnego kombajnu. Ale ta walstritowa żniwiarka obecnie już dymi. Zatarła się w latach 70., bo Jankom nie starczyło goldzia do utrzymania parytetu, ale cwany Nixon, posługując się kontrolą nad OPEC, zastąpił złoty parytet, monopolizując rozliczenia dolarowe w międzynarodowym handelku ropą naftową. Od tego czasu rzeczywistym gwarantem pozycji dolara jako waluty rezerwowej w rozliczeniach międzynarodowych była już tylko US Army&Navy kontrolująca żeglugę (przepływy towarowe) na światowym oceanie. Przypomnijmy, jakie przykrości spotkały Saddama Husseina i Muamara Kadafiego, kiedy próbowali swoją ropę sprzedawać za złoto albo eurosy. Jednak utrzymanie imperialnej potęgi, tych wszystkich baz wojskowych (ponad 700 baz w 45 krajach) i spinającej je floty wojennej, a do tego na pełnych obrotach kompleksu wojskowo-przemysłowego, jest kosztowne. Obecnie najbardziej zadłużonym państwem świata są właśnie USA, a że popierdują już cieniutko, dowiedzieliśmy się pamiętnego roku 2008, kiedy tąpnęła tzw. płynność banczusiów i tak trzeba było rozpędzić maszyny drukarskie, że zaczęły się z nich sypać trybiki.

Kesz jest sznurem trzymającym pały i toporek w pęczku. A czym jest globalna hegemonia Stanów? Pękiem zebranych do kupy takich pęków, całą hierarchią pęczkową ze zwieńczeniem – fabryką sznurka do ich wiązania na Wall Street, którego dystrybucją zajmuje się państwo amerykańskie, wkręcając w tę brzydką zabawę Bogu ducha winnych obywateli. Lecz cóż to, przebóg, rozszczelnił się sznurczany monopol. Powiecie: nigdy go naprawdę nie było, bo przecież wyłamywał się z niego blok państw socjalistycznych pod czułym przywództwem ZSRRu. To nie była żadna gospodarcza konkurencja, raptem kilkanaście procent amerykańskiego PKB. Owszem, alternatywa ustrojowa i generator potęgi militarnej, ale nie poważny gospodarczy rywal. Jednak czas pokazał prawdziwego konkurenta, małe pracowite żółte rączki są w stanie wytworzyć wystarczająco dużo sznurka, żeby zaplątać swój własny pęczek pęczków. Pod względem PKB Chiny Ludowe już dorównały Stanom. Turbulencje ładu światowego, które wywoła starcie imperium zmierzchającego ze wschodzącym, będą, jak można oczekiwać, na miarę obu światówek razem wziętych. A my tu w Polsce jesteśmy dokładnie w strefie zgniotu rosnącej eurazjatyckiej potęgi z północnoatlantyckim sojuszem, co do tej pory służył za pas transmisyjny imperialnej woli Ameryki. Czy znaczy to, że utkwiliśmy na glanc w matni? Niekoniecznie. Wyjściem z matni może być bezkres Eurazji.

 

ANTYFASCI

Ale moment, czy aby nie oddalam się od tematu fasci&antyfasci, tak ekstremalnie zbliżając się do jego istoty?  Rozważmy to, znów odwołując się do historii, cofając się w głąb czasu jeszcze o krok. Początki ideolo opozycji faszyzmu i antyfaszyzmu to utworzenie Kominternu i Paktu Antykominternowskiego. Szykując się do drugiej, rozstrzygającej rundy wojny światowej, Niemcy i Rosja zrozumiały konieczność ideologicznej mobilizacji i motywacji mas ludowych. I jedni, i drudzy mieli za sobą doświadczenia roli zrewoltowanych mas, tak kluczowej dla paraliżu wysiłku wojennego państwa. Niemcy jesienią 1918 zostali zmuszeni do zawarcia rozejmu w wyniku komunistycznej rewolty żołnierzy i robotników, bolszewicy w wyniku takiej rewolty rok wcześniej ustanowili swój reżim. Zlecona przez niemieckie naczelne dowództwo akcja wywiadowczo-dywersyjna, której celem było zdestabilizowanie zaplecza walczącej Rosji przez wspieranie ruchów rewolucyjnych (Sołżenicyn, Lenin w Zurychu), osiągnęła nieoczekiwanie spektakularny sukces w postaci rewolucji bolszewickiej. Doszło jednak do niespodziewanych przerzutów rewozarazy na terytorium Niemiec, oberwali rzuconym przez siebie bumerangiem. Od gazów bojowych, tanków, aeroplanów i łodzi podwodnych, zastosowanych jako nowe bronie w skali operacyjnej, na poziomie strategicznym skuteczniejsze okazały się socjoinżynieryjne akcje destabilizujące i paraliżujące ośrodki władzy państwowej przeciwnika. To innowacyjni Niemcy wymyślili „kolorowe rewolucje”.

Śmiem bezczelnie twierdzić (i nie jestem w tym odosobniony), że traktat wersalski był zaprojektowany z usterkami, tak by spełnił jedynie funkcję rozejmu. Transfer europejskiego kapitału do USA nie został jeszcze zakończony.

To były jeszcze czasy, kiedy do pełnoskalowych działań wojennych niezbędne były nieprzeliczone rzesze uzbrojonych i przygotowanych do przełamania instynktu samozachowawczego żołnierzy z poboru. Uzbrojeniem zajął się przemysł, a ideologiczną formacją partie, bolszewicka i narodowo- socjalistyczna. Istotne też było zabezpieczenie zaplecza przed ruchawkami podczas przewidywanych długotrwałych wyniszczających walk, stworzenie społecznego monolitu niepodatnego na wichrzycielską destabilizację inicjowaną z zewnątrz. Demokracja parlamentarna się do tego nie nadawała, totalitarex owszem. Powstały dwie wysoce zintegrowane maszynki do mielenia ludzkiego mięsa, tym zasadniczo do siebie podobne, że zmontowane z myślą o wojnie totalnej. Sprawę wewnętrznej spoistości rozwiązały, co kraj to obyczaj, dwie ideologie – nazistowska, odwołująca się do nacjonalizmu i rasizmu, nęcąca globalną hegemonią Niemców, i bolszewicka, której hasłem było zniesienie klas i ogólnoświatowa rewolucja oraz wsiemirnyj proletariacki raj. Ruszyła wielka propagandowa fabryka memów, a pamiętajmy, że jej sprawność w rozprzestrzenianiu treści wzrosła znacznie po upowszechnieniu radia i kina. No i, jak to przed bitwą, zaczęły się wielkie przezywanki: porypani podludzcy komuniści!, nazistoskie nieludzkie wampiry!

Przypomina mi to pewien schemat, uwaga dygresja. Przykład zaczerpnę z opowieści tow. Marka Kurzyńca, którą usłyszałem w czasie jednego ze spotkań Międzymiastówki Anarchistycznej. Otóż lewy, anarchistyczny odłam krakowskiego WiPu (Ruch Wolność i Pokój) hulał po Krakowie i zachęcał do antypaństwowych figielków. Ot, na przykład u schyłku PRLu zorganizował okupację Studium Wojskowego przy UJ, domagając się zniesienia obowiązku wojskowego szkolenia dla studentów. Organizowali też po zmowie okrągłostołowej uliczne wiece i manifestacje, na których demonstrowali swój wobec niej sprzeciw. Owoż w czasie jednego z wieców pod Adasiem (pomnikiem Mickiewicza) w pewnym momencie otaczający ich szpaler policji rozsunął się i przepuścił zwartą grup skinów, którzy z marszu rzucili się do omłotu. Następnie policja wkroczyła do akcji, przywracając rózgami liktorskimi porządek. Tak! Ten schemat to „dziel i rządź!”. Organizuj łomoty ekstremistów i wkraczaj z majestatem i powagą, oznajmiając publiczności: sami widzicie, bez nas łby by sobie pourywali, a wam poprzewracali stragany i porysowali auta, ale spox, z nami jesteście bezpieczni. Pamiętajmy, kto przy tym starciu ‚faszystów’ z ‚antyfaszystami’ faktycznie dzierżył fasci.

Po drugiej rundzie wojny światowej transfer rezerw kapitałowych imperialnej Europy do Stanów był dopełniony. Zbankrutowana Europa ze łzami wdzięczności przyjmowała amerykańską pomoc na odbudowę, plan Marshalla. Ten sam kesz, który wcześniej wyeksportowała do Ameryki na zakup środków do przeprowadzenia demolki. Ale, uwaga, Europa płaciła złotem, a w ramach marshallplanu dostawała amerykańskie dolki. Kongenialne!, jakby powiedział Ostap Bender, aferzysta z Dwunastu krzeseł Ilfa i Pietrowa. Czy znaczy to, że utkwiliśmy na glanc w matni? Niekoniecznie. Może tym razem przytuli nas Eurazja, i to czułymi mackami Nowego Jedwabnego Szlaku, a nie uprzednio wyłomotawszy. Wschód może Europę jeszcze zapłodnić, szczególnie ten ceniący równowagę Daleki Wschód. W ramach NATO żadnego zapładniania już nie będzie. Co nam mogą zaoferować Stany oprócz psychodram? Gospodarczo – cła. Technologicznie – nawet Turczyn wolał ruskie systemy obrony przeciwlotniczej od przereklamowanych F35ek. Kulturowo – beznadziejny, upchany przemocą netflixowski branzlator fabuł. Ideowo – czy mają jeszcze jakieś fajne pomysły na życie?

Więc mielą ten swój beznadziejny sampel o bezpieczeństwie, gdzie się da podkładając ogień, jakby mieli syndrom strażaka piromana niepotrafiącego znieść bezczynności i braku atencji.

 

MOLOCH

Aksamitny (dla swoich, dla zewnętrza ma drąga z fasci) konsumpcjonistyczny neoliberalny totalitaryzm bogatego Zachodu dociera do granic, a w możliwej do przewidzenia perspektywie czasowej konsensus pełnego koryta ulegnie załamaniu. Tragikomiczna skala koncentracji kapitału w rękach wąskiej establiszmentowej elity jest uzasadniana tak grubą hipokryzją, że komizm zdaje się przeważać. To zabawne, jak kosmopolityczna plutokracja robi w bambuko publiczność, wszelkimi sposobami kasując temat walki klas (gargantuiczne bogacenie się garstki kontrolującej globalny system finansowy i produkcyjny, wysysającej przy okazji proletów) przez rozdmuchiwanie pierdoletów obyczajowo-folklorystycznych, budując na nich szitsztormy zastępczo konfliktujące masy. W międzyczasie automatyzacja procesów produkcyjnych i pracy intelektualnej idzie jak pożar buszu, za 10–15 lat będzie po rybach, żaden strajk czy masowy protest nie wyrwie im kontroli nad tymi zmianami i masy zostaną wyautowane na glanc, a jednocześnie zostanie ukończony, w oparciu o technologie informatyczne, system inwigilacyjno-represyjny o efektywności, jakiej dzieje zamordyzmu jeszcze nie znały. Z punktu widzenia sprawnego funkcjonowania cywilizacji technicznej, We, the People staniemy się zbędnym balastem. Powoli i nieuchronnie nasze okienko politycznej sprawczości się zamyka. Strajk w zautomatyzowanej fabryce? Pod hasłem uspołecznienia środków produkcji? Czy znaczy to, że utkwiliśmy na glanc w matni? Niekoniecznie. Ta koncentracja kapitału prowadzi do postępującego rozwarstwienia, masy kreatywnych typków z klasy średniej przetransferuje do proloprekariatu, wzmocni ekipę alternatywy.

Co nam dała młodzieżowa rewolta ’68? Różności, a ich generatorem było ludowe psychodeliczne doświadczenie, rozszerzenie świadomości i źrenic, w których pojawiło się odbicie obrazu Molocha, tak sugestywnie opisanego w Skowycie Ginsberga. Potężnej, anonimowej, bezdusznej, przemysłowej maszynerii niszczącej i zżerającej Ziemię z jej całym przerażonym biologicznym towarem, ludzi nie wyłączając. A że nie wszyscy po dobroci chcą być skonsumeryzowani, ma na nich Moloch… a cóż to takiego? Poznajecie? Nowa stylistyka, nowe wzornictwo – przypomina to na pierwszy rzut oka praktyczny szwajcarski wielofunkcyjny scyzoryk, ale przyjrzawszy się baczniej widzimy, że to związane w mocny pęczek te same od zawsze fasces, piącha państwowej władzy. System.

W latach 90. niejaka ideowa autonomia lewicy wobec kapitału, oparta na kominternowskim sponsoringu, załamała się razem z implozją imperium sowieckiego. KPCh zaś nie wydaje się zainteresowana intensyfikacją eksportu komunistycznej ideolo (ale przynajmniej nie wpuszcza do siebie akwizytorów piramidki). I tak zachodnia lewica mentalnie została przyklejona do medialno-finansowego smoczka  plutokracji, bo jest potrzebna już tylko do wrestlingu w ramach społecznego spektaklu. Na pewno znasz kogoś, kto pracuje dla NGO-sów, właśnie pisze jakiś ‚projekt’ akcji emancypacyjnej, która pilnie potrzebuje funduszy.

Nie, nie od tej strony. Może teraz refren o tyranii megaaglomeracji. Miasto jest interesujące jako obiekt rozważań nad niedolą, ludzie ludziom robią to sobie sami. Po wojnie większość Polaków mieszkała na wsi. A polska wieś to była sieć gospodarstw, większych albo mniejszych, różne regiony miały swoją specyfikę, ale generalnie stał dom, obok obora, stajnia i chlew, jakiś kurnik, spichlerz, na poddaszu bywał gołębnik, a najwięcej miejsca zajmowała stodoła. Dalej sad, łąki, pola i las. Był gospodarz, była gospodyni, często dziadki i sporo bachorów. Oprócz tego cały inwentarz, krowy, konie, świnie, gęsi, stado kur, czasem indory, kaczki, no istna areczka Noego. Znam to dobrze, kawał dzieciństwa spędziłem na wsi pod Bychawą na południe od Lublina, na wypędzie u rodziny Matki. No więc po wojnie 3/4 Polaków budziły rano koguty. Tzw. ziemiaństwo było, od dawna zresztą, w niejakiej defensywie. Szlachta umilkła. I jeszcze zdradziecki, na ruskich i berlingoskich bagnietach zawleczony, PKWN zaplanował, ogłosił oraz wykonał reformę rolną. Nu, z naczała polski chłop mógł liczyć, że potęgą jest i basta, ale niestety, kumuchy zgasiły PSL, a Mikołajczyk musiał wiać. I wieś musiała wiać, do miasta. Robotnicza partia postanowiła industrializować, odbudować, rozbudować i zaczęła się wielka wędrówka młodych ze wsi do miast. Znacie to z opowieści rodzinnych albo z PRL-owskiego serialu Daleko od szosy, albo z książki Ledera Prześniona rewolucja.

Gospodarstwo, co to była za instytucja! W rękach jednej rodziny udzielne księstewko. W szopie pług, brony, konna kosiarka, siewnik. W stodole młockarnia, wialnia. W drewutni-warsztacie, u nas była połączona z kurnikiem, pień. Wiem, to było przemocowe, kury w drodze na podwórze i z musiały przechodzić obok tego pieńka, z którego niejedna drobiowa głowa spadła. Jednakoż były to bezwzględnie szczęśliwe kury z wolnego chowu, przez jurnego koguta, pardon le mot, kurwione, kury, które same wysiadywały przez siebie zniesione jajca i wodziły potem po podwórku pisklaki. Sypało się ziarno, dla kur i w świeżo zaoraną ziemię na plon. Gospodarstwo chłopskie, prawdziwa podstawowa komórka społeczna, żywa, rozradzająca się, regenerująca. I dostarczająca żywność żyjącym pod kamieniami miast. Żyywaaa. Działająca w kręgu życia, dosłownie. Źrebiły się kobyły, prosiły maciory, wykluwało ptactwo. Kotka się kociła, a mysz mysiła. I człowiek przy tym był obecny, oglądał to, czasem pomagał, ot, kiedy cielę utkwiło w otworze rodnym i trzeba było ulżyć krasuli, pociągając je za giczoły. I wypływało stamtąd razem z błonami łożyska, limfą i krwią, a krowa je z ich wilgotności oblizywała swoim twardym szorstkim jęzorem. To nie było higieniczne, sterylne i estetyczne w konwencji gemütlich. Czasem dostawałem tym jęzorem liza w policzek. Czy w obejściu była fascio? Przypuszczam, że tak, bo skąd ta siekiera, kiedy przychodził czas świniobicia? Ba, za okupacji była i spluwa. Po co plotę te bukoliki? Miasto daje różne bonusy, ale zabiera gospodarza, tego pana na zagrodzie i formatuje go w zdyscyplinowanego pracownika, którego nie budzi kogut tylko budzik. Straciliśmy tę sprzężoną z porami roku arkę Noego, została zamieniona nam na łazienkę w wielkiej płycie. Żeby wkluczyć się w miasto, musieliśmy odkluczyć się z sielskości, tego trenażera empatycznej interakcji z maciuszką Naturą, z całym jej emanacyjnym słonecznym majestatem.

Miałem w klasie, w podstawiakowym nastolęctwie, jednego kolegę, który skupił wokół siebie imprezowiczowską grupę satelitów. Ów kolega wpadł na przebiegły pomysł zdobywania środków na rozrywki. Wyglądało to tak: do piaskownicy wypełnionej bachorami (pokolenie dzieci z kluczami na tasiemce na szyi) podchodził, wyciągając kolorowe lśniące resoraki matchboxa, typowy obiekt smarkaczowskich pożądań. I proponował wymianę: daję wam samochodziki, a wy przynosicie mi żółte pierścionki i łańcuszki z mamusinej szafki. Podłe a skuteczne. Pewnie najlepiej się obławiali na tym paserzy, ale on był, i bachorki też były zadowolone z interesu. Cóż, nastąpiły po prostu wolnorynkowe fluktuacje własnościowo-towarowo-pieniężne. Tak można pokrótce scharakteryzować istotę okrągłostołowego dilu i balcerowiczowski cud gospodarczy. Różnica między jednym a drugim przekrętem polegała na tym, że w pierwszym przypadku wybuchła jednak aferka i związane z nią puniszmenty, bo rzecz miała miejsce jeszcze za komuny.

 

KAFTAN BEZPIECZEŃSTWA STEREOTYPÓW

Przyjrzyjmy się, jaki pojęciowy zlepek stanowi treść używanego potocznie słowa ‘faszyzm’. Nazizm, rasizm, wojna, ludobójstwo, nacjonalizm, represje, rabunek, brutalność, homofobia, totalitarna hegemonia państwa, uniformizacja mas, dyscyplina, męska dominacja. Czyli antyfaszyzm to ich zaprzeczenie: liberalizm, równość ras, równość praw, pokój, filantropia, życzliwość, łagodność, społeczeństwo otwarte, tolerancja, respekt dla indywidualności, internacjonalizm, luzik, skutecznie działające instytucje demokratyczne. Można to lekko sprowadzić do opozycji dobro-zło, albo nienawiść-miłość.

Ale takie symetrycznie rozdzielone destylaty biegunowych właściwości występują tylko w elementarzach ekstremistycznych aktywistów. Kto się łapie na takie uproszczenia, jest nie antyfaszystą, tylko fałszystą. Kusi mnie, żeby w ramach gimnastyki umysłowej zapodać kilka drażniących spinów:

1. Nazizm był ideologią o socjalistycznym rodowodzie (NationalSOZIALISTISCHE ARBEITpartei).
2. Jednym z jego haseł, ale i praktyką działania, było umacnianie solidaryzmu społecznego (progresywne ustawodawstwo socjalne, wspólne obiadki ‚eintopf’ robotników z kadrą inżynierską i dyrekcjami, dziękczynno-motywacyjne wiece w fabrykach uzbrojenia i stoczniach).
3. Również ustawodawstwo 3go rajchu dotyczące praw zwierząt było progresywne (sankcje za znęcanie się nad zwierzętami, zakaz uboju rytualnego. Sam Adolf Aloisowicz był wzorem strejtejdża, wegetarianin, abstynent nikotynowo-alkoholowy [choć nie stronił od środków psychoaktywnych], wielbiciel dzikiej natury).
4. Oddziały Waffen SS miały charakter internacjonalistyczny (niczym, nie przymierzając, Brygady Międzynarodowe w czasie wojny domowej w Hiszpanii), w ich skład wchodziły znaczące kontyngenty z Francji, Belgii, Holandii, Chorwacji, Danii, Łotwy, Estonii, Włoch, Rosji, Ukrainy.
5. Jątrzących przykładów można by jeszcze sporo znaleźć. Leni Riefenstahl i Hanna Reitsch mogłyby coś dodać od siebie.

Tym, co oczywiście i bezwzględnie niewybaczalne, było masowe nazistowskie ludobójstwo, początkowo w ramach programu ‚eutanazji’ chorych psychicznie, potem, kiedy powściągi zupełnie puściły, w formie planowanej eksterminacji niektórych podbitych narodów (Żydów, Słowian, Romów). Ale warto zauważyć, że i antyfaszystowscy alianci mieli w dziedzinie ludobójstwa znaczące ‚osiągnięcia’ (angloamerykańskie naloty dywanowe na miasta niemieckie i rajdy USAF na miasta japońskie, radziecki Archipelag GUŁAG i masowe akcje eksterminacyjno-represyjne NKWD i SMERSZu). Po co o tym wspominam? Dla przypomnienia, że liktorskimi rózgami i toporami wywijały obie strony, nie oszczędzając cywili (co nie znaczy, że mordowanie umundurowanych jest ok). Moralny Rubikon masowej eksterminacji przekroczyły OBIE strony (chociaż uczciwie trzeba przyznać, że Niemcy okazali się w systematycznej zaciekłości nie do przebicia). A my, Polacy, oberwaliśmy z jednej i drugiej. Ludzie ludziom to zrobili. Z takim natężeniem bestialstwa, że kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że to nie może być prawda, że to był jakiś koszmarny sen, bedtrip. A jednak to się stało. Pod czujnym baczeniem oczka ze szczytu wiadomej piramidki. Może przyszedł wreszcie czas, żeby skończyć tę beznadziejną europejską wojnę domową.

Jest taki podręczny mikrofascio lewackiego aktywisty szczebla podstawowego. E, kolego, jesteś za dobrem czy za złem? Za miłością czy nienawiścią? Zastanawiasz się? Znaczy się, ty faszysta. Opiekuńczy terror życzliwości. Zastraszanie dobrocią. Etyczna nadpobudliwość. Hipersocjalizacja maskująca alienację. A im żarliwsze umiłowanie dobra, tym większa skłonność do doraźnego aplikowania go przy użyciu fascio. Wartość dodana – znakomite samopoczucie moralne aplikującego. Ocalam świat! O, tu w smartfonie mam telefony do stu organizacji broniących różnych fajnych praw, na policję, do pogotowia psychiatrycznego, do prokuratury, zaraz wybiorę twój szczęśliwy numerek i będzie można rozpocząć terapię, nie jesteś samotny ze swoim problemem. Zaraz cię uspokoimy. Umożliwimy ci zapanowanie nad swoimi emocjami.

Jasne, chamskiej brutalności mówimy nie, ale za klatkowy chów mózgów, metodyczną ugrzeczniającą tresurę – dziękujemy.

Otóż zarządzanie emocjami społecznych mas to klucz do zachowania przez represyjne instytucje państwa (będące emanacją organizacyjną omnipotentnego plutokratycznego kapitału) zdolności do reprodukcji mechanizmów hegemonii. Ważną w tym rolę odgrywa sprawne przekierowywanie tzw. negatywnych emocji, narastających nieuchronnie w poklatkoschodyzowanych, upchniętych w ciasnych przestrzeniach, zaglomeryzowanych populacjach. Nienawiści, poczucia krzywdy, frustracji, gniewu, tak by nie zagroziły integralności Systemu. To się nazywa oględnie ‚stabilizacją’ i jest uzasadniane potrzebami ‚bezpieczeństwa’. (O mentalnej kastracji dokonywanej przez operacje na języku, rodem z opisanego przez Orwella słownika nowomowy, nie będę się rozwodził. Czymż innym niż ‚myślozbrodnią’ jest tzw. mowa nienawiści ze stale poszerzanym zakresem jej definicji?)

Do tego (zarządzania emo) służy tworzenie instant przestrzeni i ersatzów konfliktów. Metodą jest tu iluzja, w sensie ścisłym, jak przy występie prestidigitatora. Załatwiają to urządzenia do multiplikacji syntetycznych bodźców, wizualnych i dźwiękowych, połączone w zintegrowany układ. Seriale fabularne i fabularne gry interaktywne, do tego inforozrywka telewizyjna, czyli większa część kontentu dostarczanego uwadze delikwenta, kiedy już odbębni pracę zarobkową. Pianie koguta może sobie ustawić jako dzwonek budzika, a otwarty, niepocięty murami krajobraz jako tapetę na monitorze. Produktem tej obróbki jest człowiek skrajnie zuniformizowany, ale przekonany dogłębnie o swej indywidualnej wyjątkowości. Jednak jego sposób doświadczania świata jest monotonnie zestandardyzowany, a możliwości wyboru ograniczone do skatalogowanych opcji konsumpcyjnych. Katalog obejmuje też kibicowskie opcje polityczne, światopoglądowe itd. sprzedawane przez środki masowej informacji w zestandaryzowanych pakietach. Plutokracja w procesie zarządzania zglajszaltowanymi masami posługuje się ustanawianiem listy konfliktów i kreowaniem zastępczych problemów społecznych. Te, które są konsekwencją jej rządów, pozostają zwykle w obszarze cienia. Ich pojawienie się w świadomości społecznej i adekwatna identyfikacja źródeł stanowiłyby zagrożenie dla ‚stabilizacji’. Załoga musi być dzielona konfliktem, a jeśli go nie ma, należy go wywołać. Bo solidarna wywiezie dyrekcję na taczkach. Ta strategia jest z powodzeniem stosowana przez rządzący establiszment od bardzo dawna. Czy znaczy to, że utkwiliśmy na glanc w matni? Niekoniecznie. Albowiem wszechmoc Systemu jest również iluzją. I jest kres możliwości łatania absurdu hipokryzją. Tak! To właśnie jest ta dobra wiadomość dla wszystkich kontestatorów Molocha. Możecie się odprężyć, System zapadnie się pod własnym ciężarem, jak wieża Babel. Nie kombinujcie, jak go naprawiać czy obalać, to strata czasu. Jeśli wdacie się w przepychanki z nim, wciągnie was do gry, której zasady sam ustanawia, a jeśli to użyteczne – zmienia. Im żarliwiej wchodzimy z nim w interakcje, służąc mu czy, dla odmiany, sabotując, tym więcej oddajemy energii służącej jego podtrzymaniu. A nasza kreacyjna energia będzie potrzebna przy odbudowie tego, co zostanie po zawale.

Kapitalistyczne reguły trzeba będzie zastąpić sensowniejszymi, opartymi na solidarnościowym komunitarianizmie i efektywnymi w działaniu, gdy zostaną przetworzone na konkret struktury organizującej społeczną współpracę. Nasze najbliższe otoczenie jest już teraz laboratorium testowym różnych jej wariantów. Bo fajnie by było, gdyby po resetującym folaucie gotowe do działania były sprawdzone praktycznie prototypy. Takie prototypowe kolektywy-zaczyny w różnych miejscach i środowiskach kombinują. Przydatne byłoby wypracowanie modusu ich współdziałania na możliwie szerokiej platformie koncepcyjnej: ‚bawimy się bez użycia fasci i nie prosimy o wsparcie arbitra, który jest w nie wyposażony’. Szukajmy praktycznych punktów wspólnych, a nie teoretycznych pretekstów do rozpętywania konfliktujących szitsztormów. Te ogólniki, którymi teraz miotam, są przecież łatwo przekładalne na konkretne dyrektywy. Idźmy pod prąd działań Systemu mielącego metodycznie oddolne społeczne inicjatywy dążące do strukturyzacji w nowych formach. Ho, Ho! Dżingul bels! Ale się rozpędziłem z poradnikiem. Jestem dziadkiem, ale nie Mikołajem Mrozem, mroźnie to mam na chacie pod lasem, a w worku mam nie prezenty, tylko kartofle na przetrwanie zimy.

Kolejny cykl rozwojowy Systemu właśnie się kończy. Jak można to rozpoznać? Cywilizacja techniczna nie panuje nad wydalaniem produktów przemiany materii, widzimy to w okrytych smogiem metropoliach, na powierzchni oceanów z dryfującymi wyspami śmieci, w przetworzonym żarciu o coraz większej zawartości chemicznych zanieczyszczeń. Żywa masa biosfery i zasoby kopalin są coraz intensywniej zamieniane na industrialne łajno, które już nie ulega, jak to naturalne, przemianie w żyzny humus dający bazę kolejnym generacjom żywych organizmów.

Jakie będą skutki awarii Systemu? Bezpośrednim i konkretnym – zawał jego technicznej infrastruktury, składowych układów systemowego agregatu, układów energetycznych, komunikacyjnych, informacyjnych. Entropia wewnątrzsystemowa skokowo wzrośnie, doprowadzając do dysfunkcji. Sprawą otwartą jest możliwa do przewidzenia dynamika i zakres tego procesu. Czy maszyneria zacznie zgrzytać, zatrzyma się, czy po prostu rozpadnie. Paraliż czy zupełna dezintegracja? Do Systemu wtargnie chaos, ale nie sposób przewidzieć, jak szybko i ile struktur pochłonie, zbyt wiele zmiennych parametrów, rozgałęziających się alternatyw. W każdym razie, jak to się mawia, nic nie będzie takie jak przedtem. Ta zwałka to wiadomość w dwupaku, razem zła i dobra.

Chaos jest przerażający, nie ma w nim tego, co było rozpoznane i przewidywalne, dające umocowanie i poczucie bezpieczeństwa. Ale też otwiera przestrzeń swobody, w której będzie można implementować nowe rozwiązania w miejsce zużytych i niedziałających. Otwiera pole potencjalności, daje sposobność do kształtowania nowych form. A właściwie ją wymusza. Te siły, które będą miały gotowe do zastosowania prototypy, wystartują z forami. Czas startapów! Jakie mamy pomysły na reagregację? Jakie zasoby do ich realizacji, choćby na niewielką skalę?

Sprawa jest dość oczywista: ogrom, dynamika i bezwład cywilizacji technicznej przerosły ludzką miarę. Nikt już nie chce ani nie może zapanować nad eksplozywnym puchnięciem Molocha. Jego napiętrzające się struktury są koordynowane automatycznie (internet rzeczy, systemy kontroli ruchu środków komunikacji, przepływów informacyjnych, energetycznych, finansowych itd., a to początek eskalacji). Kolejne rzuty technologii są wykorzystywane na skalę przemysłową bez rzetelnego sprawdzenia skutków ubocznych ich zastosowania (inżynieria genetyczna, masowa chemizacja upraw i przetwarzanej przemysłowo żywności etc.), bo czas pędzi, a konkurencja nie śpi, szczególnie jeśli posługuje się przy zarządzaniu systemami automatycznymi, co snu nie potrzebują. Wszyscy jesteśmy miarowo bombardowani skoordynowanym mejnstrimowym medialnym przekazem o katastrofie klimatycznej (wydaje mi się, że warto zostawić otwarte pytanie o jej antropogeniczne przyczyny). Znacznie mniej naszej uwagi angażują wiadomości o postępującym sypaniu się wspólnotowych struktur społecznych, rodzin, grup koleżeńskich, o epidemii nowotworów, ogromnej skali epidemii uzależnień od farmakologicznych środków modyfikujących świadomość (antydepresanty, opiaty, barbiturany itd., nie wspominając o tym, co oferuje czarny rynek). Nasz żywot jest pełen permanentnego pośpiechu i środowiskowych presji, wywlekających przytomną uważność na zewnątrz, a przez to blokujących swobodę autorefleksji i namysłu, co prowadzi do atrofii życia wewnętrznego. Wzmożenie mocy wytwórczych przemysłu nie przyniosło szczęścia, pogłębiło niedolę. Pozbawieni prywatności, inwigilowani przez rozbudowane systemy kontroli, osaczeni biurokracją regulującą coraz błahsze aspekty naszego osobistego życia, otagowani, otumaniani, olani, oszukani, okredytowani.  I to my, beneficjenci północnej strefy dobrobytu, zbudowanej na wampirycznym wysysaniu zasobów południowych peryferii nędzy. To się może nie podobać. Ale wystarczy biadolenia, trzeba się wysmarkać, otrzeć łzy. Żyjemy w samsarze i nie jest to kurort na Hawajach. Tu zasadą stanowiącą wszystkie pozostałe reguły jest cierpienie. Cóż innego symbolizują rózgi liktorskie? To symbol mający aktualizować strach przed bólem i unicestwieniem, które i tak przecież są nieuchronne, bo nieodmiennie wpisane w los każdej żywej i świadomej istoty. Fundamentem Systemu jest terror w całym spektrum jego odmian. To, co się zmienia, to rodzaj, intensywność i metody jego stosowania. Jak inaczej można byłoby utrzymać ludzkie rojowisko w karbach społecznej struktury? Bardzo potrzebujemy inspirującej odpowiedzi na to pytanie.

Moloch jest maszynerią do produkcji brzydoty, opresji i męki. Megalopolisy odcinające mieszkańców od naturalnego środowiska są po prostu brzydkie, ranią wszystkie zmysły, atakując hałasem, smrodem i klaustrofobiczną ciasnotą, ich przystrzyżone suburbia, przemysłowo uprawiane bezkresne monokultury. Po fabrycznemu, bezlitośnie traktowane zwierzęta z przemysłowych ferm, z którymi przytłaczająca większość ludzi ma już kontakt tylko w postaci ich próżniowo zapakowanej w folię tkanki. Rzeki krwi i chemicznych nieczystości, bulgoczące w podziemnych kanałach. Nikt tego nie chciał, tak wyszło, wiele składowych formujących proces złożyło się na taki właśnie efekt. Ma on w sobie coś mrocznie pięknego, owszem, pięknego złowrogim nekro-pięknem grafik Gigera, sprowadzającym depresję i lęk. Cywilizacja odwraca się plecami do życia. Z rozoranej, patologicznie zmienionej żywej tkanki wyłania się coś potężnego, stopniem strukturalnej komplikacji małpującego elegancję żywych procesów, ale abiotycznego, coś sterylnego i toksycznego, i radioaktywnego. Coś, czemu ludzie dali początek, ale co jest z gruntu nieludzkie.

Zżera nas obsesja kontroli tego, co pierwotne, mająca u swojego podłoża lęk. Ten wstręt do naturalnego człowieczeństwa objawiający się w higienicznej kompulsji, depilacja, dezodoryzacja, coraz grubsze warstwy makijażu, lakierów, akrylów, silikonów. Skrupulatne oczyszczanie osobowości przy pomocy psychotropów i przedszkolnej tresury z tego, co jest nam przedstawiane jako obrzydliwie atawistyczne, a przecież stanowi integralną część ludzkiej psychiki. Atrapowanie jej potokami syntetycznej alienującej kultury, co protezuje bodźce i emocje generowane przez bezpośredni kontakt z naturą i innymi ludźmi. Nie jest to aby, jakby to powiedzieć, z lekka faszystowskie? Im bardziej puchną kolejne warstwy złożoności integrującej się w Molocha cywilizacji technicznej, tym bardziej przypominamy już nawet nie robaki w serze, ale bakterie na pożywce w szalce Petriego leżącej na gładkim blacie stołu w laboratorium oświetlonym białymi ledami. Jest bezpiecznie? Jest spokojnie? Gemütlich? To poczucie znikomości, bezsilności wobec bezdusznego ogromu nie sprzyja pogodzie ducha, czymkolwiek by on nie był, jeżeli jest. Czy znaczy to, że utkwiliśmy na glanc w matni? Niekoniecznie. Taktowanie przemian cywilizacji technicznej przyspiesza jak taktowanie kolejnych generacji procesorów. A wiemy skądinąd, że strukturalne przeobrażenia bazy wymuszają zmianę zarządzającej nadbudowy. Skok w nieznane nie zawsze jest skokiem na główkę do pustego basenu.

Dryf w potoku poddanej szybkim transformacjom nowoczesności ma w sobie coś adrenalizującego. Jak jazda na rowerze ze stromego wyboistego pagóra bez nadużywania hamulców. Pewnie coś podobnego czują w startującej rakiecie poddławieni przeciążeniem kosmonauci ufający, że rakietowe silniki nie zrobią za chwilę spektakularnego ‘pierdolut’, które za kwadrans obejrzą na milionach wyświetlaczy wszyscy rozemocjonowani kibice na oddalającej się matiuszce Ziemli. Oto wylęga się w doskonałej postaci cywilizacyjne imago. Owad wychodzi z kokonu. Lśnią skrzydła, czułki chwytają nowe bodźce, złożone oczy widzą znacznie więcej niż oczy tłustej nieporadnej gąsienicy. Otwiera się wielowymiarowa bezkresna przestrzeń. Azaliż żal nam teraz gąsienicy? Wolałbym wierzyć w takie rozwiązanie cywilizacyjnego impasu. I są przesłanki również do ostrożnego optymizmu. Pamiętajcie, noc przed świtaniem jest najczarniejsza. Poród czy wykluwanie się jest zawsze kryzysem o krytycznym natężeniu. Być może jesteśmy pokoleniem, któremu dane będzie uczestniczyć w rozwiązaniu, grande finale epoki! Paruzja, technologiczna osobliwość. Bolesne pożegnanie z zerem i jedynką. Przejście procesorów z taktowania bitowego na kubitowe, witaj zasado nieoznaczoności Heisenberga w jurnej akcji.

Już sobie wyobrażam, jak zdezorientowani będą fani antynomii fasci–antyfasci i wszystkich pozostałych, jak pijani płotu trzymający się dogmatycznie zasady dysjunkcji. Na jakie obroty wejdą umysły wymownych francuskich filozofów interpretujących istotę form mgły transformującej z częstotliwością stroboskopowej lampy. Biedacy nie nadążą cisnąć klawiszy podręcznych laptopów, już nigdy. Inteligentne samooptymalizujące się algorytmy zdejmą ten ciężar z ich muskularnych paluszków.

 

YOUR PERSONAL FASCIO

Było, zdaje się, lato 89., spotkanie Międzymiastówki w warszawskiej szkole SOS, no i to całe kolorowe stado pięknie niechlujnej, kolorowej ideowej młodzieży, ostre feministki, radykalni eko- i wegetarianie, srodzy anarchole. Burza mózgów, śmigające pomysły celów, strategii, taktyk, realizacji. W pewnym momencie jedna z dam poprosiła o głos w kwestii formalnej. Rzekła mniej więcej tak: koledzy, wy chyba nie macie odsłuchu, przekrzykując się, nie słyszycie, co tu się dzieje. Ilekroć któraś z nas zabierze głos, zaraz któryś z was wpada jej w słowo albo zaczynają się durne podśmiechujki. To reguła. Wy nas lekceważycie, olewacie, nie chcecie słuchać. Czy dlatego, że mówimy bez sensu? Niee, koledzy, wy nas zlewacie, bo jesteśmy dziewczynami. Ocipieliśmy, albo, jak mawiają Rosjanie, ochujeliśmy. Zapadła dłuższa cisza, w której chłopacy intensywnie procesowali pobrany przed chwilą komunikat.

Ten paradoksalny fenomen obserwowałem potem nie raz. Bezrefleksyjne odtwarzanie w tzw. grupach wolnościowych babilońskich zachowań. Automatyczne formowanie się hierarchii, dominacyjne zagrywki, deprecjonowanki, upokarzanki. Z wolna docierało do mnie, jak duże znaczenie ma łączenie werbalnych deklaracji z praktyką kontaktów z innymi, ale i samym sobą. Nieustanne konfrontowanie pobożnych życzeń z własną praktyką życiową, często bolesne i frustrujące spotkanie z autohipokryzją. Docierało też zrozumienie, jaką siłę daje samo choćby identyfikacja tych sytuacji i mentalnych kombinacji, w których czaruje wewnętrzny hipokryta. Innym w szczególnych sytuacjach można doraźnie sprzedawać kit, to bywa uzasadnione, ale samemu sobie? Nie przystoi. I eureka, żeby uszanować godność drugich, trzeba zbudować własną! Przytłoczeni poczuciem bezradności wobec sugestywnej iluzji wszechwładzy Systemu mamy redutę – siebie i najbliższe fizyczne otoczenie, w którym samodzielnie ustalamy reguły gry. To jest nasz jednoosobowy rejon autonomiczny. Dopiero kiedy go, przynajmniej jako tako, zagospodarujemy, możemy synergizować jego potencjał z potencjałem towarzyszy/ek. I wtedy w orkiestrach dętych czasem pojawia się ta szczególna siła powołująca do istnienia fragmenty nowego świata.

Jeszcze jeden znaczący obrazek  majaczy mi z młodości. Była pamiętna wiosna ’89., studenci UMCS-u zorganizowali strajk okupacyjny w humaniku w intencji relegalajzu NZS-u. Wiecowe przemówienia w auli. Jedno z nich było dla mnie zagwozdką. Kol. Andrzej Bereda wystrzelił z tezą: warto kontrolować eskalację zadymy, tak żeby uniknąć siłowej konfrontacji. Pamiętajcie, mówił, ONI SĄ TEŻ OFIARAMI SYSTEMU, KTÓRY STWORZYLI I KTÓREGO TERAZ BRONIĄ. Ze szczękiem opadła mi szczęka. Co?! Toż my są dobrzy Eloje, a oni źli Morlokowie! Cwany sens, być może nieco inny niż kol. Bereda miał na myśli, takiego postawienia sprawy dotarł do mnie dopiero później.

W nieco dalszej perspektywie czekają nas chyba inne jeszcze atrakcje.

I

1. Ponieważ systemy automatyczne mogą obecnie sprawniej (szybciej, z mniejszym marginesem błędu, i operując na znacznie obszerniejszych bazach danych) od ludzi (jednostek i zespołów) analizować i znajdować optymalne rozwiązania problemów, ich rola w procesie zarządzania będzie rosnąć.
2. Konsekwencją będzie faktyczna utrata suwerenności decyzyjnej elementu ludzkiego w procesie zarządzania. Obejmie ona również utratę decyzyjności ludzi (wszystkich) w obszarze politycznym.
3. W tym sensie zostaną zniesione klasy społeczne. Hehe, bez proletariackiej rewolucji, na, nomem omen, automacie. Wszyscy pojedziemy na tym samym, kierowanym przez autopilota, wózku.

To, co do tej pory było przedmiotem politycznej debaty, zostanie więc ostatecznie pozbawione istotnego znaczenia (w sensie realnego wpływu na proces sterujący rozwojem cywilizacji). Ludzkie zbiorowisko stanie się, być może, już tylko pewnego rodzaju rezerwatem, obszarem skansenowym folkloru obyczajowo-etnicznego, służącym konserwacji ekspresji swojej retro tożsamościówki. Należy brać pod uwagę możliwość ’emigracji’ człowieka do technomejnstrimu, ale za cenę transhumanistycznych modyfikacji psychofizycznych, których radykalność postawi pod znakiem zapytania ciągłość cywilizacji jako ‚ludzkiej’.

II

1. Jako że zasadnicze przełomy technologiczne dokonywały się w związku z planowaniem i prowadzeniem wojen, można przypuszczać, że zostały już opracowane narzędzia nowej technologicznie generacji i są gotowe do zastosowania.
2. Nadchodzący globalny konflikt nieuchronnie doprowadzi do ich użycia.
3. Efektem nieograniczonego zastosowania nowej generacji technologii informatycznych w globalnym starciu będzie uruchomienie i starcie różnych wariantów AI będącej w dyspozycji konkurentów.
4. Od momentu rozpoczęcia tej akcji, ze względu na jej tempo i konieczność opracowania ogromnych mas danych, znajdzie się ona poza efektywną kontrolą czynnika ludzkiego.
5. Uprawdopodabnia to hipotezę, że początek nowej globalnej wojny będzie zapłonem Technologicznej Osobliwości (jeżeli starcie nie doprowadzi do totalnego unicestwienia cywilizacyjnej infrastruktury).
6. Potem fiesta w wersji łajt or blak albo najprawdopodobniej jakaś ich hybryda. Najciekawsza wydaje mi się perspektywa technicznej obsługi bezpośredniego współdzielenia świadomości między ludźmi i jakaś forma kolektywnego umysłu.

Z Osobliwością jak to z Osobliwością, możemy sobie podomniemywać, co ze sobą przyniesie, ona wytycza horyzont zdarzeń możliwych do przewidzenia. Czy znaczy to, że utkwiliśmy na glanc w matni? Niekoniecznie. Jeszcze nie wiemy, jaki robal wykluje się z tej poczwarki. Czy możliwa będzie z nim jakaś forma koegzystencji. To materiał na zupełnie inną opowieść. Tę kończę z poczuciem, że o wszystkim, co opowiedziałem, już wiesz. Tylko może nie posklejałeś sobie tego materiału w taki właśnie sposób, jaki zaproponowałem. Cóż w tej opowieści za zamieszanie, materii przemieszanie, druga runda światówki poplątana z pierwszą, a trzecia w tle. Postmodernistyczny kolażowy chaos. Mroki kończącego się starego porządku rzeczy, błądzimy, brodząc w bagnie śmieciowej zowerdozowanej informacji, od ordynarnej propagandy do dipfejków w niuslajny czesanych. Czy prawidłowo rozpoznajemy trendy i które, czas pokaże.

Nasze zadanie wobec przemiany to powtarzać uparcie: „Wszyscy ludzie będą braćmi” i na blachę wykute ostatnie zdania z Pikniku na skraju drogi Strugackich: „Szczęście dla wszystkich za darmo! I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony!”. Bo przecież, jak ustaliliśmy, jesteśmy po stronie dobra a nie zła, miłości a nie… itd. Nie traćmy dla siebie miłosierdzia i wyrozumiałości. One są z pewnością antyfaszystowskie.

 

Chaos nie musi być zagrożeniem.

Kazimierz Bolesław Malinowski

(1967) Poeta sentymentalny. Działał w Lubelskiej Autonomicznej Grupie Anarchistów. Zadebiutował tomikiem "Przedwiosenność" (1995). Współpracuje z pismem "Lampa".

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |