Wiersze i prozy

Wyróżnienie jury oraz nagroda publiczności w kategorii prozy w Rzeźni Literackiej 2014 – trzeci rozbiór półtuszy z poezji i prozy:

Początek zbierania się ludzi…

Początek zbierania się ludzi przed koncertem. Noł fjuczer. Nie znam ich. Oni właściwie nie istnieją.

Czemu tak wiele osób czuje potrzebę dzielenia się w publicznym i anarchistycznym Internecie każdą swoją chwilą?

Cóż, to brzmi jak pseudointeligentne, faszystowskie pytanie retoryczne. Zadaję je Miśce. Nie o to mi chodzi. To tylko kwestia mojego nadmiaru czasu i kwestia czyjegoś poczucia prywatności. Dziel się wszystkim, pierdol narażanie się na śmieszność. To minus Internetu – znajdujesz ścierwa, których wcale nie szukałeś.

Informatyka w ZSO1 – opinia się nie zmieniła, najbardziej zaszczanego, grafomańsko opisywanego LO świata. Informatyka. Napisałam już króciutki programik, zrobiłam szkic swojej strony internetowej, wrzuciłam ją do serwera. Kto pisze programy do pisania programów?

Siedzę koło Misi, nie ma słuchawek, więc mogę usłyszeć Roberta Smitha śpiewającego Joy Division. Miśka pokazuje mi czyjegoś Instagrama. Gubimy się w Internecie i zaczynamy oglądać zdjęcia jakiegoś trzydziestosiedmioletniego olsztynianina – Nagórki, Pieczewo, Długie, Łyna, Szubienice, stare punki pod KFC, stare miasto, ośrodek buddyjski koło naszej szkoły, wypijane przez niego i jego koleżankę piwa pod sklepem, którego szybę wybił kiedyś mój kolega, Jaroty, Hamburg, boisko – o, to moje osiedle! Osiedle Generałów! Nie wiem, czemu to takie zaskakujące.

Oczywiście, oprócz zdjęć miejscowych śmietników i artystycznie przyklejonej gumy do zaschniętego gówna jest 5 setek samojebek. I jeszcze te hasztagi: #selfie #olsztyn #mojemiasto #nowyandergrant #followme #photooftheday #Iike4like, czyli kultura internetowa drugiej klasy gimnazjum, którą Miśka szczególnie wyśmiewa.

Może to nie olsztynianin. Może niedawno tu przyjechał. Może dlatego robi tyle zdjęć miejscom, które nie zasługują, by być fotografowane w celu sprawdzenia działania aparatu nowego telefonu, a co dopiero wstawiane do neta. Sieć jest zaśmiecana właśnie takimi słit fociami, mailami tworzonymi tylko po, by jednorazowo kupić coś online, profilami na Fejsie zakładanymi przez osoby z depresją, które 2 dni później się zabijają, a na których w komentarzach potem płoną cyfrowym blaskiem pikseli gwiazdki w nawiasach kwadratowych.

Dalej oglądamy z Miśką jego Instagrama, przez co musiałyśmy zmienić muzykę – zimna fala nie pasuje, słuchamy teraz Operation Ivy. East Bay Punk według nas pasuje jako tło przy czytaniu jego śmiesznych komentarzy i opisów zdjęć. Internet jest dla wszystkich, miło, że ktoś zapewnił nam rozrywkę. Podobnie wygląda sprawa blogów literackich – więcej chyba jest tych grafomańskich niż jakichś konkretniejszych. Wolność Internetu jest po prostu śmieszna. Ten trzydziestosiedmioletni olsztynianin, albo tylko nowy obywatel naszego kochanego miasta, ma prawo wstawiać wszystko, okej, słit focie w lustrze, selfie z e-fajką lub finałowy etap srania, ale ciężko stwierdzić, czemu ma pod nimi tyle lajków. Pewnie dlatego, że widzą je tylko osoby mniej więcej z jego rocznika, których fotografia jest w podobnych barwach. Aha. Ale to jakiś gitarzysta. Wstawia ciągle zdjęcia ze swojego koncertu i linki do profilu zespołu na Youtube. Przesłuchałabym, ale już koniec lekcji. Wychodzę na korytarz. Myślę sobie, że jeśli on nagra płytę i zostanie sławny, to te focie już nie będą żałosne. To będzie wysoki poziom fotografii, kolejny, choć mniej ważny, talent naszego olsztyńskiego muzyka. Licealistki, w tym te z mojej szkoły, będą się podniecać i latać za nim po pubach. Będą zmieniać stoliki, byle tylko znaleźć się bliżej obiektu swojej plakatowej miłości. W końcu go znajdą, w środku e-fajkowego dymu, marząc, by się z niej zaciągnąć lub nawet być na tyle blisko jego ust, by wyczuć jaki miał liquid. Usiądą za nim, same wyciągając szlugi lub – o mój Boże, awangardowa demoralizacja! – skręty. Będą miały nadzieję, że ich idol zacznie robić sobie zdjęcia, a one zostaną przez niego uwiecznione jako niepotrafiące się konkretnie zaciągnąć suczki, mistrzynie drugiego planu. Przecież możliwe, że on wstawi to na Fejsa lub Insta, a wtedy plus 10 do swagu! Ich koleżaneczki, także fanki, które zostały w domu, będą się ślinić i piszczeć, i srać i szczać, że członek ich ulubionego zespołu, ulubiony gitarzysta Boga, Buddy, Allaha czy tam Latającego Potwora Spaghetti, ma zdjęcie z ich mordeczkami. Co z tego, że nawet z nim nie rozmawiały. Siedziały koło niego, oddychały tym samym powietrzem! Mają farta, kurwy!

Sprawę zamieszczania ujęć swojej nudnawej egzystencji i śmieszność tego zjawiska analizuję, rozmawiając z przyjacielem moim i Miśki, Michałem. On też jest muzykiem. Basistą, w takiej rockowej kapeli. Właściwie trudno sprecyzować ich styl. To trochę Nirvana, ale bez Cobaina, z Ianem Curtisem z Joy Division, z gustem Johnny’ego Rottena z Sex Pistols, molestowani przez Black Sabbath. Fajne. Inteligentne chłopaki.

Zgadza się ze mną, że za dużo jest tego wszystkiego, ale nie istnieje coś takiego jak zarzut „śmiecenia Internetu”. Nie każdy ma gust, nie każdy ma swoje życie. Sieć jest wolna i przez to jest śmieszna. Każdy ma prawo wstawiać, co chce, i to chyba oczywiste, mogę zakładać blogi z grafomańską poezją, jeśli tego potrzebuję. Można wstawiać zdjęcia swojego rzygającego kota z odciętym ogonem i poszarpanym uchem, ale wtedy trzeba się liczyć z tym, że Greenpeace się odezwie. Niekonkretne zdjęcia, głupie blogi mają prawo bytu. I fałszujące zespoły.

Rocznik ‘77 musi dobrze znać Internet i właściwie „trzydzieści siedem lat to nie starość, tyle ma Gerard Way”, a jeszcze trzy lata temu sama chciałam za niego wyjść.

Początek zbierania się ludzi przed koncertem. Noł fjuczer. Nie znam ich. Oni właściwie nie istnieją.

Piątek. Pub, gdzie często są koncerty, którego nie będę reklamować. Mam w sobie coś z chorego na agorafobię. Przebywanie w miejscach publicznych to mój własny przepis na stresujące piekło. Nie wiem nawet, czemu się tak spinam. Dyskomfort od ud po szyję. Wiem, że nie ma zagrożeń. Oprócz tego, drogi dr. Freud-Watsonie, że każdy ma smartfona lub Iphone’a z aparatem i dostępem do Internetu. Może to nie agorafobia, może to nowy, współczesny rodzaj stanu lękowego spowodowanego wyimaginowaną przyczyną. No tak. Kiedyś się bałam ciemności i diabła, teraz mam nowy strach, jednocześnie najbardziej poniżający kompleks. To się chyba zaczęło, kiedy wracałam ze Szczytna, a jakieś dresy zaczęły kraść moją twarz i chować ją w karcie pamięci swoich telefonów. Ratunkiem była zmiana miejsca, bezpiecznie koło patriotki z Holandii, jakiejś dwudziestolatki, która wymruczała do mnie, czy wyjdę z nią zapalić. Zgodziłam się, byle dalej od nich. Tak. Panicznie się boję, że ktoś zrobi mi zdjęcie. Taka teraz moda. Zamawiasz jedzenie w Maku i robisz zdjęcia pani studentce, która ci przygotowuje fast obiad. Albo zdjęcie komuś, kto według ciebie ma dziwne spodnie lub brwi. I wstawiasz to szubciutko na Fejsa, Instagrama lub Aska. Tego się boję, tego nie rozumiem. To też jedna z kast internetowego rynsztoka. Najgorsze są właśnie koncerty i autobusy. Wtedy jestem sparaliżowana na najwyższym poziomie.

Stoję sama. Wiem, że dobrze ułożyłam włosy, dobrze wytuszowałam rzęsy, jestem w koszulce The Clash, niczym się nie wyróżniam, nie ma powodów, by ktoś zrobił mi zdjęcie. Czekam na znajomych. Spóźniają się. Właściwie mogłabym nawiązać pogawędkę z dziewczyną w koszulce Gunsów, która stoi za mną, ale nie. Ma w ręku telefon. Na szczęście nisko go trzyma. Trochę ponad wysokości bioder. Jeśli podniesie go na wysokość piersi, to będzie znak, by się zasłonić, przekładając włosy na drugą stronę. Może zrobić zdjęcie.

Tak sobie myślę. Przede mną stoi współczesny inwalida, ktoś z nogami, tułowiem, ale bez głowy. Tam gdzie w poprzednich etapach ewolucji była głowa, teraz jest papierosowy dym. To jakiś chłopak. Chłopak lub mężczyzna. Obejmuje jakąś blondynkę. Nieważne.

Nagle podnosi rękę. Trzyma telefon. Dym się przerzedził i widzę, że jednak ma głowę, skrytą pod czerwonym fullcapem, takim jaki nosi Pezet. Błyska flesz.

Mrugam oczami z prześwietlonymi białkami. On mówi do dziewczyny: „wstawiłem na Insta”. Ona zauważa: „jakaś dziewczyna jest w tle, no nic”.

Mój żołądek zostaje przedziurawiony przez panikę, podchodzi mi do gardła i mam ochotę go wyrzygać. Fotograf się odwraca.

To ten gitarzysta z Instagrama! Jestem na drugim planie zdjęcia przyszłej olsztyńskiej sławy! Mokro.

 
Nagroda publiczności w kategorii poezji w Rzeźni Literackiej 2014 – drugi rozbiór półtuszy z poezji i prozy:

O dziewczynie z Pussy Riot, na którą sensownie działa stres

Nadieżda zastąpiła jazzową Brytyjkę
na mojej topce miłych anarchistów
do zarekomendowania
po prostu teraz
tyle decybeli ze Wschodu…
Ludziom z Placu
dyskomfort sprawia
jej interpretacja
Kamieni z Synaj
nie kupią (?…?!..) ode mnie jej płyt
.
Tu nie ma metafor
wojna nie inspiruje (?) pacyfistki
to znak, że jestem   (?)
poetą współczesnym
.
Mówili, że Nadieżda nie pasuje
do Muzeum Biologicznego w Moskwie
ani do cerkwi
zza krat jej radzili
powinna gniewać się przy hardcorze w domu
i tam rysować Trzymetrowe Chuje
a jak coś nie pasuje
to modlić się
ich
unormowanym folkowym psalmem
Towarzyskiej Rosji.

 
Nagroda główna oraz nagroda publiczności w kategorii poezji w Wielkim Finale Rzeźni Literackiej 2014:

Chciałam powiedzieć, że podmiot liryczny jest poetką

Nie znam się na literaturze
ja nawet nie czytam
Boże!
Usłyszę
brytyjski zespół spośród:
nowozelandzkich,
kalifornijskich,
czeskich,
okej!
Nie znam się na pop kulturze
wiem tylko, że
wysprejowana Blondynka w ramonesce wyszła z hotelu Chelsea
na kółkach
nie na nogach,
a Marylin przedawkowała
a Marylin przedawkował
chemię…

Boże!
Jestem jedyną
która nie powoduje
konkretniejszych halucynacji:
w jej życiu,
w jego życiu,
słuchamy tylko podobnej muzyki…
Boże!
Robert Smith miał rację
rozpolitykowany artysta to ścierwo
a życie nie ma…

Zuzanna Drząszcz

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |