Most of all
Jestem bohaterem swojego opowiadania. Stoję na moście, ale we mnie jest nas takich dwóch, i jeden mówi: skaczmy, a drugi na to: zejdźmy. Więc może skoczę? Albo zrobię wbrew sobie. Lecz któremu „sobie”?
Dawno i nieprawda (reportaż)
Wiersze składałem dawno i nieprawda (mieszkałem wtedy w Toruniu, więc tym bardziej dawno i nieprawda, bo taka jest natura Torunia – on zawsze jest dawno i nieprawda).
Michał Tabaczyński
Krążąc w oczekiwaniu (na co?) po dziwnie smutnych i zimnych ulicach gotyckiego miasta (może to sprawka jesiennego poranka jednego z ostatnich dni tak niespotykanie jesiennej w tym roku zimy?), przypominam sobie słowa Michała, które był on napisał w jednej ze swoich licznych not biograficznych. Rym niezamierzony, przypomnienie takoż. Kto wie: może te słowa nigdy nie zostały zapomniane, może wcale nie ja je sobie przypomniałem, lecz one same się przypomniały? Sobie?
Doświadczenie miejskości jest niepowtarzalne. Doświadczenie miejskości jest tak powtarzalne, że nie wiem, czy warto poświęcać mu osobne nieopowiadanie. Pamiętam wszak swoje wcale nie tak rzadkie krążenia w oczekiwaniu (na co?) po dziwnie smutnych i zimnych ulicach nadwiślańskich miast i miasteczek, które zawsze zmuszały do podobnych refleksji, które zawsze kończyły się pytaniem przez miejscowego żula o jednego papieroska (dla mnie/na teraz) i drugiego papieroska (na zaś/dla kolegi), a raz nawet (to w stolicy!) ofertą sprzedaży zegarka („panie, sto procent oryginał, w sklepie sześć stów pan dasz, a u mnie tylko na flaszkę, dwie dychy i jest pana”). To nie wymaga żadnych piętrowych metafor, bo samo w sobie jest metaforą złożoną z tylu pięter, że najwyższe wieżowce na Rubinkowie mogą się przy niej zawstydzić.
Ale skoro już mimo wszystko jesteśmy „właśnie-tu”, to chodźmy. Fosa Staromiejska, Plac Teatralny. Ulica Szewska (dla wtajemniczonych: Kebabowa). Jeszcze jakiś czas temu był tu jubiler „Eliza”, w którym kupiłem kiedyś dziewczynie srebrny łańcuszek, teraz szyld nieco się zmienił. Na szczęście ostało się spelunowate Cafe Relaks, gdzieśmy (kto ma to wiedzieć, ten wie) siedzieli raz na cienkiej jak linia życia kawie.
Stary Rynek i to, co dookoła. Znajome niegdyś knajpy śmieją się nam w twarze. Zdesperowane naszą nieobecnością Desperado pogłębia żałobę, Odysey wraca do siebie, Zezowate Szczęście spogląda w dwóch kierunkach naraz. (Ach, a ta nielegalna impreza w podziemiach Muzeum Piernika! Pamiętacie?).
Nazwy znaczą niewiele. Są jak kiepski dodatek do innych kiepskich dodatków. Zatem gdzie tkwi sedno? Czy tkwi gdziekolwiek?
W Zaułku Prosowym spotykam siebie sprzed dziewięciu lat. Witam się krótkim „Joł!” i macham dwukrotnie. A potem idę dalej.
Zdjęcie z krzyża
„A oni się wpatrują, sycą mym widokiem” (Ps. 22, 18).
Kartka z dziennika
W naszej podróży nastąpił Przełom (51°1’2’’N 20°26’4’’E). Im dalej na południe, tym później; znaczenia słowa „południe” nie chcą się wyczerpać w prostej celowości, choć ta określa każdy ruch w naszym życiu, nawet jeśli jest to bezruch, który gdzieś nas popycha, bo tak.
Bo jak? Prowadząc dziennik, którego nigdy nie prowadziłem, uświadamiam sobie (co i rusz) prawdę, że nie ma prawdy, a jeśli jest, to jest. (Teraz można się lekko uśmiechnąć lub porządnie brechtać. Pozwalam).
Co zależy od mojej (?) zgody na ww. zgodę? Za 20 minut (bo w międzyczasie dotarliśmy z kierowcą do miejsca przeznaczenia) wygłoszę referat o afektywnej teorii podmiotowości, samemu nie wiedząc, co ten termin może oznaczać. Więc będę kłamał, o ile można kłamać, skoro, jak się wyżej rzekło, nie ma prawdy (bo czy kłamstwo bez prawdy pozostaje kłamstwem?). No chyba, że prawda jest. Wobec czego (to do siebie) pozostańmy przy „chyba” i napijmy się kawy.
– – – – – – – – – –
Dość męczące godziny sięgania do poważnych rejestrów filozofii i kultury (również bez „i”) – to, co za mną, odczepia się łatwo albo wcale nie chce się odczepić. Wszystko zależy od tzw. jakości przedmiotu, ale od czego zależy sama jakość?
– Skorośmy tak blisko, to podskoczmy do Sandomierza.
Podskoczyliśmy.
Kartka z pamiętnika
Kiedy umierał Herbert, grałem w piłkę na szkolnym boisku. Pamiętam, było błoto (kłamię? nie pamiętam?), gubiliśmy czas i znajdowaliśmy
powody, żeby jeszcze nie wiedzieć. Kolory zawodziły (piosenki?) – jestem słaby w opisach, jestem słaby i liczę (do stu), że ktoś pomoże: wyciągnięta ręka – to sobie teraz kocham mimo całej pustki. A wtedy? Wtedy też.
Kiedy umierał Miłosz, powoli (powoli!) wchodziłem w dorosłość w butach skóropodobnych kupionych tydzień wcześniej na bazarze w I. Gorzkie szaleństwo tańca, które braliśmy za dobrą monetę (z Żywcem, papierosem i rozgrzaną lufką w palcach), nocny wypad na „miasto”, klub Piekiełko (proza – drogi Tadeuszu – też pseudonimuje. Kto odgadnie prawdę?), a potem to już spokój, przy którym blednie nawet radość z barwy (piszę to długopisem z czerwonym wkładem na kartce z jakimś starym nieopowiadaniem, które, jako nie dość porządne, odrzuciłem jeszcze zanim zacząłem je pisać). O, oksymoronie! W tobie całe piękno.
Gdy umierała Szymborska, dochodziliśmy w pustym mieszkaniu, drąc się (jak kartki z nieudanymi wierszami), aż cały, cały balkon i całe sąsiedztwo – co? Co na to kot (kto?) zmienia kolejność w leksyce? JESZCZE RAZ: , drąc się w jakimś mieście, które jeszcze lubiłem (lubię tylko te miasta, których nie znam na tyle, żeby ich nie lubić). Niektórzy mogą uznać to za pretensjonalną peregrynację do wnętrza (czego?), ale właśnie to „co” (?) określa całość, z jaką chciałbym się mierzyć co do milimetra, wykorzystując otwarcie (drzwi są zawsze wyjściowe[i]). Więc:
kiedy umarłem, napisałem o tym tylko jedno zdanie.
[i] Por. tę frazę z zawartością jednego z nawiasów w wierszu Serca z tomiku „©”, kiedy tylko ten się ukaże. A jeśli już się ukazał – zadanie ułatwione.
Tomasz Dalasiński
Ur. w 1986 r. Twórca tekstów poetyckich i prozatorskich, autor książek z wierszami © i Większe (nominacja do nagrody im. K.I. Gałczyńskiego „Orfeusz” za rok 2018) oraz książki prozatorskiej Nieopowiadania. W roku 2020 ukaże się jego poemat katastroficzny Póki nie żyjemy.
Zobacz inne teksty autora: Tomasz Dalasiński