Wiersze

Ekspertyza w kanciapie ekipy sprzątającej

Czy mop to rozbrojony oszczep?
Peruka nabita na kij zamiast prawdziwego skalpu?
Loki na podłodze, od ściany do ściany,
zmoczone, wyciśnięte, prawie jak jej własne.
Ogarnia ją zmęczenie i wszystko wiruje:
podłoga-stroboskop,
kafelki plazmowe,
lśniące kafelki, imperium jej twarzy,
jedna osoba na parkiecie może czynić tłum.
To ona, wcielenie dyskoteki, ma na imię
Gloria, wcześniej nikt nie wierzył, pukali się
w głowę, dziś głaszczą podbródek: teraz wszystko jasne.

 

Croatan?
To już nie to samo, wszyscy
tam poleźli. Przed wejściem do
dżungli został tylko baton.
Po wszystkich przyszli wszyscy,
znowu, z oblicza batona wyczytali
przyszłość: żywe muzeum na każdej
ulicy, baton – przy kasie, w rozkutej
gablocie – bliski człowiekowi.
Jeden z nich z troską przycisnął go
do piersi. Zapadła decyzja, wszyscy
się zgodzili: „Ruszamy do dzieła,
to będzie Franczyza!”

 

Doradztwo zawodowe

co by tu zrobić, bicepsy napięte, ciasno tu,
krzyżowy ogień: rodzice, babka, telewizor,
co by tu zrobić, jak wstać i nie szturchnąć,
północ-południe, wszędzie megafony, nawet po
piwo, co by tu zrobić, poczet swojskich królów
na jednej kanapie, do uszu pcha się cała ich
dynastia, piwo daj, co, nadejdzie epoka
zmian, wieszczy z ekranu naczelny teletubiś,
co by tu zrobić, piwo, ej ty, poszukałbyś
roboty, gapisz się w butelkę i co, przeludnienie
w lustrze, nie widać nawet siebie, łokcie napierają,
na kanapie wyż (ej!), biceps się napina, podaj
piwo, weź, babka, robota!, w którą, co by tu

 

Lekcja geografii

KOPERNIK BABA, napisał ktoś na ścianie.
Od tego się zaczęło, po jakimś tygodniu
pukanie do sali, czy można? Jest lekcja.
Na krótko! Typowa podpucha. Zrobili mu
spłuczkę, konkrety, bez gadania. Po trzecim
zanurzeniu usłyszał ultimatum: „Wyjawisz nam
sekret” (nie widział ich twarzy) „Miejsce, gdzie trzymają
pracę konkursową, tę, która ci dała gwarancję
zwycięstwa i tytuł, wiesz, jaki?”
„Młody geograf”, na sygnał odpowiedzi trafił znów
pod wodę.

Obaj – oprócz niego – włożyli kominiarki.
Noc w szkole. Za jego palcem szli prosto
do celu: sali laureatów. Parę manewrów wytrychem
i już, po robocie, a nie, co jest, to jednak nie
wszystko, niech kujon prowadzi przez dżunglę
pucharów, tam, gdzie jego dzieło, siedzi chyba
głębiej; tak, teraz widzę, wyłania się z dali:
magiczna kula, majestat jej rzeźby, pierścień
równika i plamy kontynentów, globus potężny
jak nie z tego świata, to ten? Kiwnął głową,
globus padł pod ciosami kijów bejsbolowych,
wszystko na podłodze, planeta na złom.

Korytarze miesiącami lustrował na marne,
aż przestał szukać sprawców: ci chłopcy, ach!, wzdychał,
z gracją giną w tłumie, wszyscy mają trądzik
i za długie spodnie.

Łukasz Krajewski

(2021) urodzony w Białymstoku, mieszka w Warszawie.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |