Wiersze

Damska jazda

Kiedy właściwie zaczął się ten nasz morderczy ciąg
„przez królestwo zielonego księżyca”
pełen komicznie upiornych istot przypominających pielgrzymkowe straszydła
z marami karminowych szafotów
wokół których się tańczy
i rododendronów
śpiewających tęskne melodie z dna cmentarzysk słoni
Słyszałyśmy też płacz nowo narodzonych królewien
i śmiech umierających dzieci
potem rozkazy drobniutkich Chinek w mundurach
które jakby pilnowały i uwodziły jednocześnie
Ale
my też nie byłyśmy mężczyznami
grałyśmy na wszelkiego rodzaju instrumentach
dopóki w jaskiniach chłodziło się wino
Galowie zabijali dla nas koguty a Kastylijczycy swoje byki
pedalscy feminiści klękali u naszych stóp
politycy proponowali najszybsze powozy
Nie przyjmowałyśmy żadnych hołdów
potajemnie znikając
raz w szpalerze kochanków
innym razem pod mostem samobójców
nasi wpływowi przyjaciele wprowadzili nas przecież w tajniki zimowych ogrodów
czy domów na wybrzeżu
skąd nie było ucieczki
wielkie dogi pokładały nam się w łóżkach
słudzy w liberiach odkurzali bezwzględnych starców
którym zdarzało się moczyć pościel
w marmurowych kominkach dogasało stulecie rewolucji
i przedsmaki nowych wojen
Uciekłyśmy
na trójmasztowcu który wiózł Orientowi białe niewolnice
spotkałyśmy „Łódź martwych”
i „Łódź komediantów”
przeszłyśmy przez słynne haremy wschodniego Śródziemnomorza
kąpałyśmy się w jeziorach naftowych starożytnej Persji
umierałyśmy na pustyniach
włosy spalone aż do skóry
Nauczyli nas pić wielbłądzią krew
smażyć na ogniu noworodki naszych nieprzyjaciół
a także kochać się z barbarzyńskimi koczownikami
Biblia obracała się w proch
nikt nie rozumiał sygnałów dymnych z Tybetu
Zgubiłyśmy swoje własne ślady we wrześniu burz piaskowych
dlatego
poszukując najkrótszej drogi z powrotem do Europy
wynurzyłyśmy się gdzieś w Afryce Środkowej
słońce polarne za plecami
przed sobą równik
Tak
zbliżałyśmy się do samego środka dżungli

 

Dżungla

Z wycieńczenia padłyśmy na skraj śmierci
Ogień wojny nie został jeszcze rozniecony
złote rurki przymierza instalować miała dopiero przyszłość
Skądś dobiegała stalowa muzyka
marsz wojenny rodowitej Eurazji
„Właśnie tak mój stary rozbijał kiedyś te swoje atomy”
właśnie tak to brzmiało
jak wówczas kiedy stery wiatru nie mogą poruszyć kuli ziemskiej
dziwny dźwięk
Dziwny był i nasz odcień
Do szaleństwa biała raszpla nad cmentarzyskiem hipopotamów
bielsza niż wszystkie pałace świata
Oglądałyśmy się za mężczyznami
i wyciągałyśmy z ciał ich zatrute strzały
wypatrzcie w tym jakiś sens
Myśmy go szukały
zaczęłyśmy daleko na północy z prawem wyborczym
              i emancypacją
skończyłyśmy w puszczy jako głupawe turystki z aparatami
Ośle głowy skłaniały się ku sobie
i badały się –
krwawym okiem na niebieskim nylonowym sznureczku
teatr lalek trwał
„Wyjdź ze swojej roli” pokrzykiwały zwierzęta z Arki Noego
ale w tym hałasie wśród dziwnych dźwięków pękającego drzewa
nic nie było słychać
tworzyłyśmy impresje starego świata
wystawiałyśmy je na sprzedaż
jednego czarnoskórego chłopaczka za sztukę
pamiątka po rewolucji kobiet
Kłody mocy zrzucone do rzeki
wyglądały jak odcięte płetwy wielorybów
zbudowano tratwę dla panien o żyrafich szyjach dla dam
które chciały wrócić do pieniędzy
Znów trafiło to w ręce Żydów
mogli się skrywać
pod powieki palm
drobniuteńkie źrenice słońca w niczym nie ustępowały miedziakom
ptasi powóz z ośmioma bursztynowymi papużkami nadjeżdżał
by porachować rachunki
Nie były to jednak papużki
ale zaklęte księżniczki tubylców
a jednocześnie misjonarze wyznaczający kierunek
Nie dało się zabłądzić
powozik machał rozpiętymi skrzydłami oddechu nocy
a jej cień jakby powtarzał na głos wszystkie
              pozycje miłosne
ślizgał się po oparciu bananowego tronu
uśmiechał się do błyszczących piękności bez rodzaju i bez imienia
odtwarzał rekiny błądzące zatoką dogorywających wraków
wciąż bliżej i bliżej naszych stóp
aż rozsunęła się ciemna zasłonka
rozleciały się podwójne drzwiczki
rozdzwoniło się to

Wsiadłyśmy i ruszyłyśmy

Ciągnęła nas spieniona kobyła miłości
straże na horyzoncie nawet nie chciały od nas dokumentów

 

Plotkara

Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy
Nigdy nie wspominałyśmy
tego, że w jednej z dalekich zimowych wsi istnieje niska izba
która obdarowała nas swoim dyskretnym słońcem
Jego światło padało na nasze pijane ciała
rozrzucone na cudzych łóżkach
umęczone, smutne, poszarzałe w mroźnej ciemności
która po staropanieńsku klaskała nam cieniutkimi rękoma
ściągając z nich pierścienie pożółkłe paznokcie
              i pomarszczoną skórę
aby dotykać nas później wrażliwym obnażonym mięsem
tak starym i śmierdzącym jak to tylko możliwe
aż przerażenie wygięło nas ku sobie
dwie nieczyste niewiasty pożądające spermy nocy poślubnej
Moja głowa ułożyła się na twoim przeczuwalnym łonie
które mimowolnie zacisnęło się w palącej potrzebie
              obrony
poparzyłam sobie palce o twoje gorące uda
przyciśnięte do chłodzącego prześcieradła
Zamknęłam oczy i pozwoliłam się bujać winu
              i nadchodzącej rozkoszy
w kółko od nowa i głową w dół jak w najbardziej szalonym
              lunaparku
na Praterze zmysłów

Ach!
Bębny moich skroni odpowiadały rytmowi twojego
              wzburzonego łona
a w moich włosach zupełnie nieoczekiwanie rozświeciła się
              twoja pieszczotliwa ręka
pełna wstydliwych pokrzyw
twoje spocone udo przycisnęło się do karuzeli mojego czoła
zawróciło mi w głowie
uwięziłaś mnie na tak mocno
że sama chętnie pokazałaś mi drogę na wolność
prowadziła przez twoje nagle rozwarte nogi
wiodła i dalej…
Była tak łakoma tak grzeszna tak zdesperowana
że musiałam swą dłonią odziać twoją przedwczesną płeć
jego bolesnym ściśnięciem uciszyć oba spłoszone serca

Prawie krzyczałaś
ale mimo to odważyłaś się chcieć ode mnie tego
czego chciałabyś od mężczyzny
a ja zaczynałam cię słuchać wbrew mojej z trudem odnalezionej woli
Domagałaś się delikatności i okrucieństwa orlich szponów
Domagałaś się czarów i zachorowalności naprężonej latarni morskiej
podczas swego bezcelowego rejsu
Domagałaś się mężczyzny, dlatego przy zgaszonym świetle
zamykałaś jeszcze oczy i zadowalałaś się mną
mną
w której wzbierała tęsknota zadania ci porządnego cierpienia

Kiedy wspięłam się z twojej szalejącej podmokłej doliny
na górę aż na szczyt twoich ust
delikatnie mnie pocałowałaś suchymi, popękanymi ustami
westchnęłaś i odwróciłaś się

Było to otrzeźwienie? Wyrzuty sumienia?
Był to wstręt? Poczucie winy?

Nie wiem
Może uświadomiłaś sobie ohydę nas dwóch
ohydę tej nocy piekielnej
kiedy za Boga nie wiem czemu wszyscy są szczęśliwi i weseli
kiedy my i nam podobni czy też podobne
odczuwają swoją nędzę i marność znacznie wyraźniej
niż kiedykolwiek indziej?
Wzięłam cię za ramię, próbując obrócić ku sobie
było zwarte i stawiało opór
Położyłam się na plecach, wyśmiewając cię w duchu
tak jak wyśmiewam się i teraz
zdradzając twoją tajemnicę
bo moja tajemnica to przecież nie jest
ty zaś wahasz się jak wielka słona łza
przeklęta igłą przeszywającego poniżenia

Wstałam i otworzyłam okno
padał śnieg
Wiatr przylepił mi na twarz kilka palących płatków
kolorowych i parskających jak fajerwerkowe gwiazdy
Stałam w tym prądzie zimnego powietrza
i zapachu spalonych rakiet
dopóki niebo nie zazieleniło się z zimna

Nie kochałam cię i teraz nie kocham
ale nigdy nie zapomnę twoich słów ostrzyżonych rankiem

 

Tłumaczyła Zofia Bałdyga. Publikowane wiersze pochodzą z tomu Ta ženská musí být opilá!, który ukazał się w 1990 nakładem wydawnictwa Československý spisovatel.

Svatava Antošová

(1957) Poetka, prozaiczka, publicystka. W latach 70-tych wydawała swoje teksty w drugim obiegu, na początku lat 80-tych była współzałożycielką Kolegium Patafizycznego Cieplice – w tym okresie publikowała w podziemnych pismach "Pako" i "Vokno". Autorka tomów Říkají mi poezie (MF, 1987), Ta ženská musí být opilá! (ČS, 1990), Tórana (MF, 1994), …aniž ťala hlavou (Krásné nakladatelství, 1994), Kalendář šestého smyslu (Clinamen, 1996), Ještě mě nezabíjej! (Protis, 2005), Vlčí slina (Protis, 2008) oraz Dvojakost (Milan Hodek, 2014), książek prozatorskich Dáma a švihadlo (Votobia, 2004), Nordickou blondýnu jsem nikdy nelízala (Concordia, 2005), Skoby. Punkt Memory (Milan Hodek, 2012) oraz sztuki teatralnej Neříkej to mámě (Větrné mlýny, 2011). Od 2009 roku jest redaktorką dwutygodnika literackiego "Tvar".

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |