róża róży
skinął na ścieżkę i przybiegła –
naucz się tego na niepamięć!
za wstawiennictwem uszczerbka
drabina jest już tratwą
w eksplozji awaria:
róża róży dała w pysk
w topniejącym śniegu
jesteś sam swoim własnym makijażem
pchły
co wiemy o agorafobii róży żółtej?
chyba nie tyle co o ulgach alg?
w skoku wzwyż wszerz wzdłuż wstecz i wpław
ugrzązł w melanżu fałszywych nutek
w rozgardiaszu harmider –
zgiełk na jarmarku cirrusów:
moje myśli te nicponie
moje myśli pchły w truskawczarni –
hop hop –
po śmierci wszyscy trafimy do truskawczarni
stolik
od lat – każdego wieczora – z kieliszkiem wina
siada przy wirującym stoliku i wywołuje sam siebie
iluzjonista wyciąga z nosa chusteczkę do nosa
iluzjonista przeciąga przez własne ucho własną głowę
poprawiło mu się. pogorszyło. umarł. wyzdrowiał. znów umarł –
podróżuje podróżuje i budzi się wciąż na tej samej plaży
altocumulus stratiformis translucidus. lenticuralis duplicatus
„spoglądając na zegar, wskazówka przesunęła się”
co zrobić z czasem? z czasem ustatkować się –
podróżuje podróżuje i budzi się wciąż na tej samej plaży
spirytysta ziewa rzucając kostką i zamiast mnie
wywołuje jakiegoś marynarza – co dzień w innym porcie
przy skrzyżowaniu ulic Słonecznej z Deszczową
świetny poeta i kiepski poeta wchodzą do baru
cukiernia Wieliczka
spotkajmy się
w cukierni Wieliczka – zaproponował.
cukiernię Wieliczka to ja mam na co dzień, w domu,
już od lat – miałam (lakonicznie) odburknąć,
ale ugryzłam się w język: dobrze, jutro o trzeciej.
więc następnego dnia o trzeciej dziesięć siedziałam
na kruchym krzesełeczku w sali o mdło śnieżno-
sinobladoróżowych ścianach, topiąc kostkę
cukru w kawie Żona Lota, zdrapując łyżeczką
z talerzyka resztki ciastka z solą-pudrem
i cytrynowokokosową pianką.
zwierzenia, pocałunki, (gorzkie) żale, łzy?
nic z tych rzeczy: lekka swobodna rozmowa
pół żartem, ćwierć na niby, ślizgająca się
po powierzchni niczym surfingowa deska.
o czwartej dziewiętnaście stwierdził: miło było –
i z hałasem wessał z dna szklanki przez słomkę
ostatnią kroplę lemoniady Bałtyk.
żleb
ssij źdźbło
ziąb ćmi się
iskry rzężą
swędzi krzem
idź idź
dźwigaj zygzak
nawis więdnie
świszcze mech
zawsze szemrze w żlebie na ścieżce
zawsze grzmi w żlebie na ścieżce
płucze łopian
zsechł sęk
szczerba błyszczy
huczy liszaj
oberwisko
*
stać w morzu głaskać fale jak koty
stać w morzu głaskać bóle jak koty
oberwisko jak każde inne
obsuwisko jak żadne inne
na stromiźnie morza
nie zabłądzić z prądem
nie zabłądzić pod prąd
w dzień powszedni
w dzień niecodzienny
w dzień przygód – dzień przygodny
z alergią na rzut kostką
z alergią na zachmurzenie umiarkowane
na oberwisku-obsuwisku
sadzić asany jak cebulki hiacyntów
w uzdrowisku na osypisku
leżeć na plaży bólu i opalać się
*
jadowite zaskrońce na ścieżce dookoła studni
drabina która jest pętlą
zwiać z wagarów czy z klasówki?
promień słońca zapuszcza tu korzenie
od pojutrzy i przedpojutrzy
aż po dzień nadrealny – popowczoraj –
uprawiam asanę-ogród:
„sadź asany jak cebulki hiacyntów”
balansuję na szczycie grzmotu
wyławiam z oceanu płonący wodorost
ze szklanki do szklanki przelewam spadochron –
sercem dzwonu jest spadochron
*
oberwisko jak żadne inne
obsuwisko jak każde inne
na oberwisku-obsuwisku
sadź asany jak cebulki hiacyntów
w uzdrowisku na osypisku
leżę na plaży bólu i opalam się