„Rodzinna Europa. Pięć minut później” wygląda równie niepozornie, co „Rodzinna Europa” Miłosza w wydaniu sprzed lat, które musiałam ostatnio odkurzyć – dosłownie i w przenośni. Ale nie o pozory tu chodzi. Sława Wielkiego Noblisty, którego pogrzeb był skandalem dla „prawdziwych Polaków”, doskwiera nam nie od dziś. Można zazdrościć mu hartu pióra, wyjątkowej zdolności autopromocji, a przede wszystkim czołobitności pierwszego szeregu krytyków polskich. Jednak nie. Miłosz już nie jest „jak świat” dla Jana Błońskiego, którego „małość” wobec wielkości poety ukazywał dobitnie rysunek zdobiący okładkę esejów tego krytyka.
Książka pod redakcją Anny Kałuży i Grzegorza Jankowicza wyłamuje się z szeregu pozycji upamiętniających Rok Miłosza. Jej logo to cebula – warstwa po warstwie można delektować się różnorodnością strategii przyjmowanych przez poetki i poetów, których kilku krytyków wywołało do tablicy, by przepytać z własnej twórczości „na okoliczność” Miłosza. Jeśli chodzi o zamysł książki i intencje redaktorów, zostały one klarownie wyłuszczone we wstępie – wystarczy tylko przeczytać.
Oglądanie w jednym tomie prezentujących się różnych strategii komunikacji, które mają krążyć po orbitach wytyczonych przez kilka rozdziałów „Rodzinnej Europy” Miłosza, sprawia prawdziwą satysfakcję. Dla mnie jest to największa niespodzianka tej książki. No bo czym to się różni od wertowania pierwszej z brzegu antologii poezji współczesnej?
Wiadomo, że poeci są w zupełności samowystarczalni. Nie dość, że tworzą wiersze, redagują własne książki, robią korektę, to jeszcze potrafią się nawzajem opisywać, krytykować, oceniać i przyznawać jedni drugim nagrody. Piszą recenzje, artykuły, eseje, rozprawy o twórczości innych poetów i poezji w ogóle. Oczywiście prozaicy też umieją pisać o literaturze, ale rzadziej się tym zajmują – napisanie powieści zabiera więcej czasu niż napisanie kilkudziesięciu wierszy (jak sądzi większość). Nie zmienia to faktu, że rzadko która poetka nie jest jednocześnie krytyczką. To samo dotyczy poetów – zwykle absolwentów którejś filologii.
Otóż w książce Anny Kałuży i Grzegorza Jankowicza poetki i poeci występują naraz w podwójnych rolach: twórcy i krytyka, filologa i filozofa, a także poety i prozaika. To tylko najczęstsze konfiguracje. Choć zdarzają się głosy mono, jak Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, który zarzeka się: „nigdy przenigdy nie ucieknę się do prozy”. Nawet jemu jednak wymsknął się krótki komentarz do własnych wierszy. W przeciwieństwie do Darka Foksa, któremu wystarczyło krótkie, znakomite zresztą, opowiadanie.
Każdy set z poetkami i poetami (parytet został raczej zachowany) poprzedzają rzetelne eseje krytyczek i krytyków na temat kondycji współczesnej poezji w świetle Miłoszowych refleksji (te rymy, naprawdę, niezamierzone). Krytyków-krytyków, a nie krytyków-poetów. Ale z nimi jest podobnie, jak z tymi drugimi. Im starsze pokolenie, tym mniej cytatów z „ważnych” książek. Im kto młodszy w tym fachu, tym częściej grzęźnie po kolana w cudzych twierdzeniach, opiniach, apoftegmatach – przepraszam – bon motach.
Fascynującą rozrywką w formie rozgrywki jest esej Andrzeja Skrendo, który pokazuje, jak przenicować czyjś tekst (w tym wypadku Miłosza), zachowując do ostatniej kropki taktykę alternatywy. Skrendo zresztą to mistrz slalomu gigant (jego ulubiona formuła to „o tyle, o ile”), tak jak Andrzej Sosnowski jest mistrzem voodoo – tu szpileczka, tam szpileczka, i noblista jak laleczka – leeeży! Przy czym od Sosnowskiego można uczyć się elegancji ścichapęku – niby nic, a skuteczność przewrotności piorunująca.
W podobnym kierunku zmierza Adam Wiedemann, zwolennik absmacznej naoczności, rozważający, co z Czesława tkwi w Miłoszu i na odwrót, a doprowadzający do pięknych wniosków dowodzących obrzydliwości. Nie tylko Wiedemannowi nie podoba się charakter Miłosza jako Czesława. Julia Fiedorczuk pisze wprawdzie z mniej pewnej pozycji, ale mierząc wielkość Miłosza pomiędzy gniewem a wrażliwością, wskazuje dobitnie, co czyni siłę Miłosza jego słabością.
Krzysztof Siwczyk, zdolny uczeń czarnoksiężnika, dowodzi, że w polu agonu Miłosz potrafił ustawić się lepiej niż Andrzej Sosnowski. Piotr Śliwiński rozpisuje dialog o Bogu między Różewiczem i Miłoszem na deklamację kukiełek w postapokaliptycznym teatrum mundi. Krzysztof Jaworski zasłania się malarstwem, które zasłania rzeczywistość, którą zasłania słowo, którym Miłosz zasłaniał swoją małość. Co zgrabnie mu (Miłoszowi) wypomniał Marcin Sendecki, cytując opinię Witolda Gombrowicza, który precyzyjnie wypunktował megalomanię Czesława.
Oprócz tego Grzegorz Wróblewski niczym Prozaik Chaosu prezentuje, jak Philip Dick i Stanisław Lem napisaliby science-fiction o Miłoszu, przemycając ukradkiem opinię, że choć poeta „był gościem uniwersalnym”, to jednak „zmarnował papier”. Marek Zaleski w „ekonomii bliskości” poszukuje „parametrów sytuacji komunikacyjnej” w poezji Miłosza i innych, mieszając w jednym kotle demonizm z mistyką, a okraszając to wszystko „kupkami” Czesława. Zaś Grażyna Borkowska snuje refleksje o matkach w poezji dzisiejszej, czyniąc punktem wyjścia twórczość Różewicza (o Miłoszu tam ani słowa).
Poza tym reszta poetek i poetów zajmuje się tym, czym zawsze, czyli sobą, a konkretnie wspominaniem swojej młodości (co cenne dla przyszłych biografów) oraz narzekaniem na innych poetów i poetki. Widocznie tak zrozumieli prośbę redaktorów, by, odnosząc się do esejów Miłosza (równa się: napiszę, jak to było ze mną), pokusić się o jakąś diagnozę poezji współczesnej z określonej przez tematykę tych esejów perspektywy (równa się: dokopię innym poetom, których nie lubię, czyli ogólnie wszystkim).
Marta Podgórnik złośliwie twierdzi, że współcześni jej
albo ze sprzeciwu (najczęściej ordynarnego) wobec wiary i religii czynią powołanie i zarazem legitymację swojego pisarstwa, albo opierają wątłe gmachy swej literatury na apoteozie religii. Alibi dla braku treści, a często i braku talentu, tyle. Samo rekwizytorium nie czyni poezji religijną, ani antyreligijną. Wyznania brzmią dziś podręcznikowo, a sprzeciw trąci tanią publicystyką. Szkoda.
W poczuciu wstrętu wobec tego, co publiczne i miałkie, wtóruje jej Roman Honet, choć na innym nieco polu:
Dziś, na przykładzie liryki współczesnej, obserwuję niepokojące dążenie do stereotypizacji. Powszechne stało się samorzutne wchodzenie pod szyldy. Pod szyld „poezji kobiecej” [sic!], „poezji gejowskiej”, „poezji klasycystycznej” czy „poezji zaangażowanej”. Szyld jako nadanie kierunku naszemu oczekiwaniu nie ma w sobie nic groźnego, natomiast może też służyć jako parawan chroniący przed widokiem intelektualnej golizny. Mnie nie przeszkadzają współcześni poeci, którzy nie mają określonych poglądów politycznych. Mnie uwierają ci, którzy nie mają określonej postawy wobec świata, a ta, jak ją rozumiem, nie musi być polityczna. W efekcie swoje postępowanie, chwiejne i niewyraziste wskutek niedokonania własnych wyborów światopoglądowych, a zaledwie chwilowo ustalone pod wpływem bieżących wydarzeń, podpinają pod pojęcia nie im przeznaczone. Wypożyczają religie, ideologie, tradycje – chcą być za pan brat z profesorem uniwersytetu, pracownikiem korporacji, konsulem i księdzem proboszczem, oczywiście nie dla żadnej sprawiedliwości społecznej, ale dla własnych korzyści.
Przytaczam powyższe fragmenty tak obszernie dlatego, że bardzo rzadko poeci formułują swoje sądy w tak mocnych słowach. Także dlatego, że po książkę „Rodzinna Europa. Pięć minut później” prawdopodobnie nikt nie sięgnie oprócz jej autorów, a i ci tylko z ciekawości, co inni tu napisali. Wielka szkoda, bo ze starcia z poważaną lub podważaną wielkością Miłosza większość tych autorów wychodzi zwycięsko, dystansując się od medialnych wiwatów, w których, chcąc nie chcąc, biorą udział z okazji stulecia jego urodzin.
Rodzinna Europa. Pięć minut później, red. Anna Kałuża i Grzegorz Jankowicz, Korporacja ha!art, Kraków 2011
Maria Cyranowicz
(1974) Poetka, krytyczka, pedagog, autorka pięciu tomików poetyckich. Sygnatariuszka Manifestu Neolingwistycznego. W 1999 roku otrzymała Nagrodę im. L. Frydego dla krytyka roku. Artykuły publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, Tekstach Drugich, Czasie Kultury, Bez Dogmatu, Fa-arcie, Twórczości, antologii Rodzinna Europa. Pięć minut później. Współredaktorka – wraz z Pawłem Koziołem – książki Gada !zabić? pa]n[tologia neolingwizmu oraz (z Joanną Mueller i Justyną Radczyńską) antologii poezji kobiet Solistki (obydwie pozycje wydane przez Staromiejski Dom Kultury). Doktoryzowała się w Zakładzie Literatury XX wieku na Wydziale Polonistyki UW. Obecnie w ramach Kursu Kreatywnego Pisania w Instytucie Badań Literackich PAN prowadzi zajęcia z pisania form dziennikarskich. Uczy języka polskiego w warszawskich gimnazjach i liceach.
Zobacz inne teksty autora: Maria Cyranowicz
Recenzje
Z tej samej kategorii: