[…]
Jest jak jest, a w przyszłości zobaczysz jak będzie,
jeśli w ogóle będzie co oglądać. Jeśli
nie pożremy się jeden po drugim, nawzajem
kopiąc pod sobą dołki jak doły dla trumien,
ułomni, porzuceni, rzucający mięsem
w twarze wegan, weganek, mielący, zmiędleni
trywialnym umpa-umpa dochodzącym z każdej
podmiejskiej dyskoteki, kwaśnym smakiem smogu,
telefonem z ofertą zakupu pościeli
w superhiperpromocji, snem pod tą pościelą.
Wschodzący o poranku przy kawie z ekspresu,
wychodzący naprzeciw realnym potrzebom
narodów i środowisk, mieszkań i podwórek.
Spełniający się w rolach i pełniący funkcje,
uprawiający pola, hobby, seks i sport. My,
wierni synowie węgla, marnotrawne córki
ropy, wnuki żelaza, pasierby atomu,
z Panem Bogiem na ustach i ręką w rozporku,
z listą zakupów dłuższą od listy Schindlera,
z ostatecznym terminem w pustym terminalu;
my, których wolny rynek zjadł i wysrał, jeszcze
łapiący się powietrza jak topielcy brzytwy,
zniewoleni wolnością, ślepi od ciągłego
patrzenia prosto w słońce przez zamknięte okna.
– – –
My, o których nikt wkrótce nie będzie pamiętał.
Nasze matki jak stare kasety wideo,
nasi ojcowie niczym zepsute narzędzia,
nasze dzieci myślące, że coś o nas wiedzą,
bo wykradły nam hasła do Fejsa i Snapa.
Nasi bogowie w naszych słodkich mięśniach Kegla,
nasz zielony duch Hegla, czerwony brzuch Marksa,
nasza radość w średniówce i krzywda w klauzuli
– odprowadzam nas wzorkiem, gdy idę do siebie,
żebym mógł z samej góry palcem strącić słońce,
żeby mi wreszcie dano spokój i wytchnienie
od śmierci i od śmieci, ustroju i gnoju,
od trądziku i Polski, od oka i słowa,
żebym umiał się dotrzeć w rozciętym języku
i powiedzieć, co było
już raz powiedziane
w taki sposób, jak tego
nie powiedział nikt.
– – –
I oto wszystko, co nam
zostaje po końcu
wszystkiego, który czy już
nastąpił? Czy trwa?
(Komputer przepowiedział datę końca świata!
Paluszek na resecie unicestwił plan).
– – –
Paluszek na klawiszu z pytajnikiem: iskra
wywołująca wybuch: pożoga dni i lat.
Kim jesteś, gdy oddechem zbierasz kurz ze światła?
Kim jestem, kiedy nigdzie nie ujada pies?
Jakimś jednym z miliona czy jednym na milion,
przerwą w ruchu czy ruchem w przerwie między snami
o potędze ciał, które już dawno umarły?
Które żyją w pęknięciach, bo gdzie indziej jak?
Te spóźnienia na lekcje i na autobusy,
te pocałunki w botoks i brak polskich znakow
w esemesach od pierwszej milosci: pamietasz?
To się dotąd przewleka, ścieka jak uryna
z pisuarów na dworcach w miastach, które kiedyś
były nasze, a teraz nie należą chyba
do nikogo. Innego. Nie, innego końca
świata nikt nie wymyśli, no bo niby po co?
– – –
To byłby niezły dowcip, gdyby ktoś wymyślił
ten świat i jego koniec w jakiejś innej wersji.
To byłby niezły dowcip, gdybyśmy naprawdę
istnieli! Jak ulotne sylwetki i cienie
w transmisjach przerywanych bojaźnią i drżeniem,
w tysiącach opcji, w strzępach nietrwałych fragmentów.
Podobno istniejemy. W najlepszych odsłonach
pięknych mitów i legend nowego stulecia.
Nasz Bóg jest światłowodem, nasz Bóg jest protezą,
sztuczną szczęką i sercem, sztucznym satelitą
fruwającym po niebie nad łąką w Windowsie:
kliknij, włącz, wyłącz, wprowadź system w stan uśpienia,
a potem zbudź się w środku nie swojego snu,
dajmy na to, że w Libii, jako muzułmanka
oddająca się bratu prawem pierwszej nocy
(ta noc nie będzie pierwsza, ale o tym sza). Sza-
rańcza spustoszyła nasze areały,
odtąd będziemy jedli kamienie i piasek,
lecz to już inny sen, sens też już trochę inny:
teraz jesteś najstarszym synem wielkorządcy,
dziedzicem fortun, królem swojego podwórka,
z folwarcznych kurwidołków zwiewasz tylko po to,
by strzelać do jeleni i chędożyć chłopki.
(Prawom Boga i ludzi należy się kłaniać,
krzywym kołem historii trzeba jechać w dół).
W jeszcze innym śnie jako chudy Galilejczyk
kupujesz od wędrownych handlarzy najlepsze
wino, by nie przychodzić z gołymi rękami
na wesele, na które zabrała cię matka,
choć wołałbyś w tym czasie przysposabiać drewno
do budowy okrętów, co płyną w nieznane,
co odkrywają nowe lądy, nowe ludy,
mowy i obyczaje, czyniąc sobie ziemię
poddaną, jak to niegdyś zalecił sam Pan.
W jeszcze innym śnie jesteś nagą nastolatką
i nie wiesz, kto ci będzie majtkami i suknią,
i czy ktoś cię ogrzeje, gdy nad Europą
zajdzie słońce i więcej nie nastanie dzień.
W jeszcze innym śnie siedzisz na Dworcu Centralnym
i chętnie byś odjechał, ale nie wiesz dokąd,
a zegar już wybija trzecie tysiąclecie
i czujesz, że po ruskich szampanach przyjdzie kac.
[…]
Tomasz Dalasiński
Ur. w 1986 r. Twórca tekstów poetyckich i prozatorskich, autor książek z wierszami © i Większe (nominacja do nagrody im. K.I. Gałczyńskiego „Orfeusz” za rok 2018) oraz książki prozatorskiej Nieopowiadania. W roku 2020 ukaże się jego poemat katastroficzny Póki nie żyjemy.
Zobacz inne teksty autora: Tomasz Dalasiński