Pokładnie
Odbicia wydrążone i poruszające się na łożyskach,
mechanika ciał rozbrojona z dziecięcej stali,
momenty bezwładności i lewitacja bujanego konika, kiedy się spalał
lub rozstał sprzedany na rzeź, odchody zwierząt w ubojni
zwanej pamięcią – rwące liźnięcia iskier złożone w stos
i rozkręcone jak galaktyka. Vae victis!
Zapadam się i przekładam. W twoich dłoniach
wyświetlił się film o pęczniejącej pod dotykiem ciemności.
Pokojowa miłość. I dziadek, który umarł pod koniec maja,
który gdyby cię znał, pieprzyłby ci o wojnie i rybach,
pytał o roznieconą Warszawę i płakał, budził się i leciał przez ręce
i do końca w odwrotnych językach kochał w nas śmierć.
Krotochwile o myciu garów
Nie będę się rozczulał, że możesz przeminąć
Poleska kuchnio przodków, wypalę cię ogniem
Albo zajmiesz się pleśnią, utlenisz jak wino.
Od wczoraj myję gary, w zlewie wiry wodne
I resztki pierogów ruskich. Nie jest moją winą,
Że zmywam je już przez sen!, sztućce, staromodne
Talerze, wzory piany i te droższe – Babci,
Które zmywam na kacu żołądka od rana
Z pamięci. Potępiony niech będzie barszcz nacji
Bliższej nam niż Warszawa, Toruń czy Lublana!
Stoję i myję gary, w zlewie znaki wodne:
Szczupak w occie, tertuny, gamza, szary kisiel.
Zawekowane we śnie i domknięte ogniem,
Wytrwaj, jakże piękne, jakież wstrętne życie!