Gdy polonistka ze szkoły podstawowej wprowadzała w mojej klasie pojęcie metafory, użyła wyrażenia, które miało nam (jedenasto- czy dwunastoletnim uczniom) przybliżyć nieco ten (najbardziej jak dotąd abstrakcyjny) środek stylistyczny. To wyrażenie było quasi-definicją, funkcjonującą – jak się potem miałam dowiedzieć – w nauczycielskim polonistycznym świecie jako nadzwyczaj często używany frazes. „Metafora jest wtedy – powiedziała nam, skrupulatnie notującym w zeszytach – kiedy słowa dziwią się sobie”. Pierwszoławkowi uczniowie aż westchnęli na tę definicję, taka wydawała im się ona ładna i zrozumiała. Jakkolwiek pretensjonalnie nie brzmiałoby to skrojone na dziecięce potrzeby wyjaśnienie, intuicyjne powiązanie metafory z kategorią zaskoczenia wydaje się jasne i logiczne. Zdziwienie wynikające z nieoczywistych związków wyrazowych w codziennym języku potrafi zostać oswojone przez konwencjonalność. Prawdziwie niepokojące zgrzyty komunikacyjne pojawiają się jednak w tych miejscach, w których użytkownikom języka wydaje się, że bazują na metaforyce konwencjonalnej, podczas gdy ta jest w istocie szalenie poetycka. I zdaje się, że takie właśnie zgrzyty odsłania Tomasz Bąk, gdy demistyfikuje język klasycznej ekonomii. I właśnie takie zdziwienie (nie słów wobec samych siebie, ale mnie, czytelniczki, wobec zatarcia granicy między konwencjonalnością i poetyckością metafor, między pozorowaną precyzją a kryjącą się pod spodem blagą) wywołuje lektura Bailoutu.
Zresztą już w poprzednim tomie Utylizacja. Pęta miast Bąk wskazywał na to napięcie:
Their Helicopters Sing
Czy bank centralny naprawdę zrzuci pieniądze
ze śmigłowców? Ekonomista wie, że to metafora.
Bank centralny nie ma pieniędzy ani śmigłowców,
jego rolą jest zarządzanie metaforą, funkcją polityki
omiatanie powietrza. Potwór deflacji w wannie po babci,
potwór inflacji w dystrybutorze bezołowiowej,
smutna synestezja, gdy banknotów wypatrują dłonie.
Poemat Bailout natomiast opisuje przenośny charakter języka ekonomii neoklasycznej już dokładniej, obierając za cel obnażenie fasadowości tej – wydawałoby się, misternej – budowli. Kacper Pobłocki w Kapitalizmie. Historii krótkiego trwania pisał: „używanie metafor w naukach społecznych bardziej utrudnia niż wspomaga zrozumienie tego, jak zorganizowany jest świat”[1]. Bąk w Bailoucie pokazuje, że to utrudnienie zachodzi nieprzypadkowo, że służy do utrzymania konkretnego porządku („Ekonomia neoklasyczna/ nie musi być narzędziem poznania rzeczywistości/ w zupełności wystarczy, że będzie/ narzędziem sprawowania władzy”, s. 26). Co więcej, niewystarczająco obyta z mainstreamową terminologią rynkową czytelniczka Bailoutu na początku lektury prawdopodobnie będzie się wahać: które z metafor odnalezionych w tekście są autorskimi wyrażeniami Bąka, przynależącymi jedynie do porządku tego poematu, a które są metaforami języka ekonomii? Po przydługiej sesji googlowania można się jednak przekonać, że tych pierwszych w Bailoucie właściwie nie ma, odkrywanie tych drugich bywa natomiast przerażającą przygodą, która czyni z najnowszej książki autora Kanady prawdziwie dydaktyczne dzieło. (Dydaktyczne jednak nienachalnie, bo nauczyciel – chociaż oświecony – nie miał dotychczas okazji mówić ex cathedra, skoro przeciwko katedrom występuje.)
Adam Partyka w swojej recenzji Manifest wyobraźni nieusmyczonej zwraca uwagę na synchroniczne funkcjonowanie powagi i kpiarstwa w Bailoucie i opisuje to jako godzenie sprzeczności. Ja powiedziałabym inaczej: cały komizm poematu Bąka wynika właśnie z bardzo poważnej analizy (to nie kwestie przez poetę godzone, ale połączone relacją wynikania). Jedna z głównych teorii humoru to teoria niespójności. Zakłada ona, że komizm najczęściej wynika z zaskoczenia, a bawi nas to, co do siebie nie przystaje. Dlatego dowcipy nierzadko budowane są na dwuznacznościach lub świadomie przez żartującego popełnianych błędach logicznych. Zdaje się jednak, że źródło humoru Bąka tkwi w niespójności nie zaprojektowanej, a odkrytej. Tak jak tutaj:
Kapucynki, gdy nauczyć je posługiwania się pieniądzem,
bardzo szybko opanowują także
rozboje, prostytucję i napady na bank.
(…)
Myślę, że w tym miejscu wypadałoby
przerwać eksperyment i zastanowić się nad
ustawową ochroną zwierząt przed kapitalizmem.
(s. 12)
Znów – jakkolwiek kliszowo by to nie brzmiało – mamy do czynienia z odsłanianiem tego, co wymyka się zdroworozsądkowym założeniom. Zabieg ten ze względu na swoją stawkę jest poważny, z kolei ze względu na niespójności – zabawny. Noël Carroll, gdy pisał o wspomnianej przeze mnie wyżej teorii humoru, zaznaczał, że „[w]edług tego podejścia przedmiotem rozbawienia jest niespójność, czy raczej coś postrzeganego jako niespójność”[2]. Ta z pozoru kosmetyczna różnica tutaj wydaje się znamienna. Paradoksy neoliberalizmu rozpoznane zostają jako paradoksy dopiero, gdy bezpośrednio zauważy się ich paradoksalność. Wcześniej – to po prostu status quo. Bąk wykonuje dla nas tę pracę. Podkreśla grubą kreską faktyczne, realne niespójności. I to ta kreska jest źródłem humoru w Bailoucie.
Inna sprawa – pozwolę sobie na dygresję – że czytelnicy poezji (w tym nierzadko ja) dość odruchowo zajmują się godzeniem zabawnych miejsc w wierszach z ambicjami całych tekstów i tomów, podczas gdy niekoniecznie w punkcie wyjścia mamy do czynienia ze sprzecznością. Rzecz dotyczy nie tylko Bąka, bo humor w poezji najnowszej pojawia się bardzo często. Sproblematyzowanie jego genezy i funkcji niech zostanie tu wynotowane jako projekt jakiegoś większego czytelniczego zadania na przyszłość. Umieszczając jednak na powrót Bailout w centrum rozważań, można zauważyć, że humor w nim zawarty pełni także rolę afiliacyjną. Jest grupotwórczy, zaprasza do wymieniania się porozumiewawczymi mrugnięciami wszystkich tych, którzy raczej nie zarabiają na wypadających z biurowców bankierach, albo tych, którzy – jak podmiot książki – „cierpią korzyści majątkowe ze schizofrenii” (s. 57).
Tu z kolei wkracza temat, koło którego – mimo że znany jest ze wcześniejszych tomów Bąka – nie sposób przejść obojętnie. Mowa o zaczepnie opisanych związkach symbiotycznych między mainstreamową ekonomią i mainstreamową psychologią. Ta relacja na narysowanym przez Bąka portrecie jawi się jako dwupoziomowa. U jej podstaw znajdujemy informację o nieautonomiczności ludzkiej psychiki, o wpływie czynników społecznych, ekonomicznych i politycznych na zdrowie psychiczne jednostek, czy też – jak niemal sentencjonalnie ujął to Lucien Sève – o tym, że „przekształcanie sprzeczności ekonomicznych w problemy psychologiczne jest jedną z klasycznych sztuczek ideologii burżuazyjnej”[3]. W pewnym momencie Bailoutu czytamy:
Cierpiący na depresję
doskonale odnajdują się na bezrobociu.
(s. 75)
I chociaż bezrobotni chorzy na depresję są w tekście wymienieni obok psychopatów na stanowiskach kierowniczych, to w tym dwuwersie nie chodzi jedynie o to, by pokazać, że depresja jest rynkowi pracy potrzebna niemal tak samo jak bezrobocie (czym w końcu byłoby zwierzchnictwo pracodawców, gdyby nie ten groźny demon unoszący się nad głowami zatrudnionych?). To proste stwierdzenie, że cierpiący na depresję doskonale odnajdują się na bezrobociu, jest właściwie perfekcyjnie odwracalne: bezrobotni doskonale odnajdują się w chorowaniu na depresję. I nie chodzi o to, by wskazać jednoznacznie na proste wynikanie pomiędzy tymi dwoma stanami. Raczej o to, by zauważyć między nimi sieci zależności. Choć oczywiście depresja nie jest oczywistą konsekwencją utraty pracy, to nie jest też jedynie zaburzeniem neuroprzekaźników. Warunki życia mają wpływ na stan jednostki, a wzrost liczby zachorowań w późnym kapitalizmie może prowadzić (choć nie w prostej linii) do wniosków na temat społecznych i ekonomicznych uwarunkowań depresji. Bąk nie zatrzymuje się jednak w tym miejscu, idzie dalej, analizując mniej oswojone zaburzenia i to, w jaki sposób systemowo cierpiący na nie wypychani są z rynku. O ile bezrobotny chory na depresję spełnia swoją rolę przykładnie ukaranego straszaka, o tyle schizofreniczny kolektyw jest w bardziej skomplikowanej sytuacji. Oczywiście nie jest najbardziej poszukiwanym przez headhunterów towarem:
Schizofrenik raczej nie ma co marzyć
o jakiejkolwiek posadzie,
która ma jakikolwiek związek
z obsługą klienta.
Jakby nie patrzeć,
zasadniczo eliminuje to większość ofert.
(s. 75)
Patrząc na skalę odzewu na moje CV,
mój czas minął.
(s. 70)
Ale właśnie w tym tkwi kolejny paradoks. Ten sam system, który dopuszcza istnienie rynków o wartości większej niż PKB całego świata, który umożliwia „zabawy w P’-P’’-P’’’” (s. 66), czyli który za Bąkiem nazwać możemy schizofrenicznym („Brzmi mądrze,/ zwłaszcza jak na coś, co nie istnieje”, s. 48), nie przewiduje w swojej strukturze miejsca dla klinicznego schizofrenika. Choć w tym zapętleniu adekwatne wydaje się pytanie: dla kogo właściwie przewiduje? („kapitalizm niektóre zaburzenia/ psychiczne wynagradza ponad miarę.// A innych, jak wydać, wcale.// Psychopaci doskonale odnajdują się/ na stanowiskach kierowniczych”, s. 75).
Paweł Kaczmarski w swoim tekście o poemacie Bąka napisał, że „recenzent Bailoutu na każdym kroku zmaga się […] z poczuciem, że zamiast o książce pisać, powinien po prostu obszernie cytować”, z czym trudno jest się nie zgodzić. Błyskotliwość tego tomu oczywiście robi swoje, ale jednocześnie niezastępowalne zdają się jego dosłowność i syntetyczność. Napisałam dziesięć tysięcy znaków o najnowszej książce Bąka i mierzę się z uczuciem, że wśród nich nie ma ani jednego zdania, które nie pojawiłoby się w głowie każdej czytelniczki. A jednak nie sposób zaniechać prób dokładania się do dyskusji o tej książce, bo nie sposób pozbyć się myśli, że należy o niej dyskutować.
Tomasz Bąk, Bailout, WBPiCAK, Poznań 2019.
[1] K. Pobłocki, Kapitalizm. Historia krótkiego trwania, Warszawa 2017 [wyd. ebookowe].
[2] N. Carroll, Humor, tłum. Jan Halbersztat, Łódź 2018, s. 25.
[3] L. Sève, Marksizm a teoria osobowości, przeł. K. Piechocki, Warszawa 1975, s. 45-56.
Zuzanna Sala
Bierutowianka, studiuje polonistykę w ramach MISH UJ. Redaktorka kwartalnika literackiego "KONTENT", publikowała w "Odrze", "ArtPapierze" i "Nowej Dekadzie Krakowskiej".
Zobacz inne teksty autora: Zuzanna Sala
Recenzje
Z tej samej kategorii: