Możliwe Światy przeciwko reżimowi dywidualności. Skąd wzięła się Nowa Faza i dlaczego może okazać się potrzebna nam wszystkim?

I nadal patrzę,
jak ta sama intensywna nieobecność dyktuje tętno –

Dawid Mateusz (2016, 10)

Choć dyskusje o możliwości awangardy w XXI wieku, swego czasu powracające na każdym kroku, od kilku lat nie odgrywają większej roli w refleksjach krytycznoliterackich, nietrudno odnotować, że ostatecznie nie przyniosły one żadnych znaczących rozstrzygnięć. To zresztą nie powinno być dla nikogo zaskakujące: większość akademickich krytyczek i krytyków porusza się po powierzchni dyskursu dość intuicyjnie, nie próbując nawet zrozumieć, że bez wstępnego ustalenia pewnych wspólnych ontologicznych parametrów, każde z nich zawsze mówiło będzie wyłącznie do siebie. Nie inaczej było z pojęciem awangardy: po pierwsze, krytycy w ostatnich dekadach pisali o nim tak, jakby opierali się wyłącznie na wiedzy potocznej i podręcznikach dla uczniów szkół średnich – a nie, na przykład, na manifestach samych awangardystów – a zatem punktowali kolejno jej skompromitowane przez rzekomy koniec historii „wyznaczniki” (wiarę w postęp, fetysz oryginalności, elitarność); po drugie, komentatorki poezji traktowały deklaracyjnie polityczny wymiar awangard europejskich tak, jakby był on dodatkiem do estetycznego eksperymentu, który z czystym sumieniem można wykluczyć z rozważań, kiedy tylko przyjdzie nam na to ochota (ponieważ – brzmi to dzisiaj jak bardzo słaby żart – komentatorki te częstokroć wyprowadzały swoje tezy z założenia, że polityczne roszczenia sztuki prędzej czy później muszą prowadzić do artystycznego zalegitymizowania państwa totalitarnego[1]). To, co wydaje mi się szczególnie godne uwagi i aktualne w przypadku dziedzictwa awangardowej strategii działania, w ogóle nie było przedmiotem zainteresowania w ostatnich dekadach: nikt nie podjął się pogłębionej analizy tego, jakie są polityczne implikacje możliwego (co więcej, nikt nie próbował nawet przemyśleć tego, jak implikacje te prezentują się w ujęciu poszczególnych, rozczytywanych u nas przecież od dobrych 40 lat, nurtów myśli poststrukturalistycznej). Rzecz jasna przyczyny osobliwego zablokowania poetyckich linii ujścia i osłabienia pracy kolektywnej wyobraźni również nie były rzetelnie analizowane na gruncie refleksji okołopoetyckiej – odnotowywane od lat trudności w zakresie produkcji nowego nie były w polskim dyskursie krytycznym rozpatrywane w odniesieniu do istotnych przemian zachodzących w postfordowskim kapitalizmie, ale uzasadniane były krótko: „bo postmodernizm”; magiczny postmodernizm, który spadł z nieba i sprawił, że literatura się wyczerpała.

Tezy, które przedstawię poniżej, nie mają w sobie nic oryginalnego, a jednocześnie – jeśli dobrze kojarzę – nie zostały dotąd wystarczająco głośno wyartykułowane na gruncie polskiej krytyki literackiej skupionej na tekstach poetyckich. Choć stoją za nimi pewne uniwersalizujące pretensje (nie jestem piewcą ponowoczesności zorientowanej na wartości liberalne, by udawać, że wyzbywam się takich pretensji całkowicie), zaznaczyć muszę, że wyrastają one z wąsko określonej ontologii politycznej. Z dużą przyjemnością przeczytałbym tekst polemiczny, który zanurzony byłby w innej, potraktowanej poważnie tradycji filozoficznej. Przyjęty przeze mnie kontur teoretyczny nie jest pretekstem do rozważań o krakowskiej Nowej Fazie, nie służy też siłowemu dorabianiu głębi wystąpieniom młodych poetek i poetów. Choć nie wykracza on poza to, co w niektórych kręgach jest absolutnie oczywiste, w naszych warunkach wydaje mi się on niezbędny do przejrzystego opisania tego, co obecnie wydarza się w młodej polskiej poezji, a co – jak sądzę – i tak zostanie zlekceważone przez akademicką krytykę (podobnie jak kiedyś Cyc Gada czy choćby Rozdzielczość Chleba) – nie po raz pierwszy zresztą dominujący paradygmat przesłoni interesujące zjawisko. Jeśli jakimś cudem stanie się inaczej, będziemy mogli z satysfakcją powtarzać za MLB: „dowiedli tego naukowo na dżenderach/ ale my wiedzieliśmy to o lata wcześniej” (Biedrzycki 2013, 7).

 

wokół osi widzenia
nie było strony, w którą mógłbym pobiec

(Mateusz 2016, 12)

Gdy przed laty Mark Fisher zwracał uwagę na fakt, że we współczesnej kulturze popularnej ostatnich kilku dekad w gruncie rzeczy nie zaistniało nic nowego (Fisher 2013), powoływał się na pojęcie zaproponowane przez włoskiego autonomistę, niegdyś twórcę kultowego Radio Alice, Franco „Bifo” Berardiego. „Powolne unieważnianie przyszłości”, bo o tym sformułowaniu mowa, w ujęciu autora Soul at Work odnosiło się do specyficznej kondycji neoliberalnego społeczeństwa, które po kapitalistycznej ofensywie lat 80. – jej naczelnymi figurami stali się Margaret Thatcher i Ronald Reagan – zostało pozbawione (do tamtej pory skutecznych) narzędzi pozwalających stawiać opór mechanizmom nieograniczonej ekstrakcji wartości dodatkowej oraz – co gorsza – instrumentów umożliwiających projektowanie możliwych, przyszłych światów. Te dwie kwestie nie są czymś niezależnym od siebie, pozostają one ze sobą w ścisłym związku: prekaryzacja życia i bardziej odczuwalne niż dotychczas zaprzęgnięcie pracy kognitywnej w proces akumulacji kapitału nie tylko pozwoliły zatomizować społeczeństwo (dokonać „celularyzacji pracy”, jak pisze Berardi; 2011, 35) i tym samym skutecznie rozbić społeczną solidarność, ale umożliwiły też dokonanie drastycznych zmian na społecznej psyche:

Psychiczna i somatyczna forma ludzka nie może tego znieść, a nasze zdolności kognitywne, komunikacyjne i emocjonalne zostają podporządkowane komórkowej fragmentaryzacji i rekombinacji za sprawą nowej, maszynowej prędkości przekazu informacji – chorujemy. Depresja, napady paniki, brak szczęścia, lęki, strach, terror – oto afektywne uwarunkowania współczesnej pracy, „psychobomby” kognitywnego kapitalizmu, z których każda, naturalnie, posiada własną psychofarmakologię. Mimo to aktywnie poddajemy się temu reżimowi; oto przewrotność współczesnej kultury. Oczywiście ogromna większość nie ma wyboru – są to strukturalne warunki pracy (Genosko i Thoburn 2011, 6).

Ujmując rzecz jeszcze inaczej, przy użyciu operaistycznego języka: w postfordowskiej fabryce społecznej techniczny skład klasowy (warunki produkcji i reprodukcji, zapewniające rozmaite sposoby kontrolowania pracowników) w odpowiedzi na wystąpienia klasy robotniczej lat 70. został zorganizowany w taki sposób, aby zmiana składu politycznego (dostępnych sposobów prowadzenia walk w określonych warunkach produkcji i reprodukcji), która mogłaby umożliwić powołanie do życia nowych strategii, stała się prawie niemożliwa. Skład techniczny obejmuje dziś bowiem w dużej mierze „kognitywne, komunikacyjne i emocjonalne” kompetencje pracowników, a więc te z ich zdolności, które w fordowskim społeczeństwie nie tylko były w jakimś stopniu – choć oczywiście nie w pełni – wolne od bezpośredniego[2] kapitalistycznego wyzysku, ale też pozwalały wytyczać w miarę sprawnie działające egzystencjalne Terytoria robotniczej autonomii: związki zawodowe, solidarność pracowniczą, poczucie wspólnoty interesów. Kapitalistyczna subsumpcja ludzkich pragnień całkowicie zmienia stan rzeczy: gdy kapitał zaczyna żywić się tym, czego chcemy, prawie nie jesteśmy już w stanie zapragnąć końca kapitalizmu. Konieczność politycznej rekompozycji klasy robotniczej – tworzenia „nowych powiązań między różnymi sektorami klasy oraz poszerzani[a] granic tego, co uznaje się za »klasę robotniczą«” (Midnight Notes 1992, 112)[3] – staje się wyzwaniem, któremu jako lewica nie potrafimy sprostać, w kółko powtarzając jedynie te gesty, za pomocą których można było coś ugrać w połowie XX wieku, ale na pewno już nie dziś.

 

Niedługo przyjdą tu ludzie z oczami krów

(Rybicki 2018, 68)

Choć trudno nie odnieść wrażenia, że Berardi w swoich tezach często posuwa się za daleko, szczególnie jeśli chodzi o jego specyficzny, moim zdaniem po prostu prowokacyjny rewizjonizm – autor twierdzi na przykład, że klasa robotnicza w XX wieku doskonale poradziłaby sobie bez Lenina – w jednej kwestii przyznaję mu bezdyskusyjnie rację: zagadnienie politycznej rekompozycji klasy robotniczej wiąże się ściśle z Guattariańską koncepcją produkcji podmiotowości.

Guattari, jak wiadomo, w ostatniej dekadzie swojego życia, którą nazwał kiedyś – ze względu na własną kondycję psychiczną i globalną kondycję klasy robotniczej – „zimowymi latami”, pracował przede wszystkim nad zagadnieniem schizoanalitycznego metamodelowania. To wówczas powstawały diagramy, które stały się kanwą jego zdecydowanie najtrudniejszej, do dziś najsłabiej rozczytanej książki, Cartographies schizoanalytiques. Skomplikowana i  dopracowana koncepcja produkcji podmiotowości, która wyrasta z tych rozważań teoretycznych, nie dotyczy rzecz jasna podmiotowości rozumianej – jak przyzwyczaił nas do tego neoliberalizm – jako domena jednostki przeciwstawionej społeczeństwu; podmiotowość odnosi się tu przede wszystkim do kolektywów, ale ponieważ myśl Guattariego jest silnie osadzona w ontologii politycznej Benedykta Spinozy, kolektywność nie jest tu ujmowana jako opozycyjna wobec indywiduum: o ile jest dobrowolna, nie staje się efektem działania zewnętrznej wobec niej władzy (potestas), pozostaje ona raczej tym, co dopiero pozwala jednostce w pełni się zrealizować. Szczególnie interesować będzie nas tutaj to, że podmiotowość w ujęciu Guattariego zawsze jest związana z przyszłością: o ile w ortodoksyjnym marksizmie zmiana społeczna wymaga zniesienia „fałszywej świadomości” klasy robotniczej i dokonania swoistego oświecenia tej ostatniej, w schizoanalitycznej perspektywie klasa robotnicza jako samoświadomy podmiot nie jest już teraz ukryta pod warstwą ideologicznego bełkotu, ale raczej musi zostać wyprodukowana, zgodnie z paradygmatem etyczno-estetycznym – tylko tym sposobem możliwa jest polityczna rekompozycja, która w warunkach określanych przez dany skład techniczny umożliwi skuteczne prowadzenie walki. Guattari stawia zatem sprawę jasno: jeśli chcemy stawić opór neoliberalnej ofensywie, koniecznie musimy przemyśleć relacje między możliwym i realnym oraz wirtualnym i aktualnym. Innymi słowy: potrzebujemy „ludu, którego brakuje”, „nowej Ziemi” (zob. np. Deleuze 2008, 434; Deleuze i Guattari 2017, 442).

Gdy Berardi rozważa aktualne szanse na dokonanie rekompozycji i wytworzenie nowych podmiotowości, jego myśl staje się coraz bardziej naznaczona wysokim stopniem abstrakcji i – w moim odczuciu – momentami sprawia wrażenie dość absurdalnej. Subsumpcja „możliwego” pod kapitał skłania autora Futurability do wysuwania wniosków, inspirowanych wczesnymi pismami Jeana Baudrillarda, w rodzaju: „tylko depresja może nas ocalić”, zaś algorytmizacja globalnego kapitalizmu pcha go w stronę tez takich jak: „tylko poezja może nas ocalić”[4]. Problem Berardiego, jak sądzę, wynika z prostego faktu: zbyt łatwo zgodził się z diagnozą, że postfordowski kapitalizm całkowicie przechwycił produkcję możliwego, a więc dziś nie wchodzi w grę takie wytwarzanie tego, co nowe, które nie służyłoby akumulacji kapitału. O wiele bardziej przekonujący w swoich próbach zaimplementowania teorii Guattariego do rozważań nad możliwymi dziś strategiami antykapitalistycznymi wydaje mi się inny włoski postoperaista, Maurizio Lazzarato – o jego rozpoznaniach za chwilę. Tezy o absolutnym skorumpowaniu możliwego wydają mi się mocno przesadzone, dlatego właśnie kieruję wzrok w stronę fenomenu, który pojawił się w ostatnich kilkunastu miesiącach na polskiej scenie poetyckiej – krakowskiej Nowej Fazy, jednego z młodszych środowisk poetyckich w kraju, które swoje najsilniejsze inspiracje znalazło z dala od paradygmatu ustanowionego przez krytykę literacką ostatnich dwóch dekad.

 

Przez osiem dni byłem jednocześnie
Iśwarą i Karmapą, ale teraz czuję się ok

(Biedrzycki 2010, 200)

Gdy przed niespełna czterema laty pisałem o najistotniejszych przemilczeniach krytyki literackiej, które na dobre wpłynęły na obecny układ sił w najnowszej polskiej poezji, nie spodziewałem się, że zmiana w zakresie transferu estetyk nastąpi tak szybko – wówczas, na łamach „biBLioteki” Biura Literackiego (Kujawa 2015) wspominałem o całkowitej niemal nieobecności w dyskusjach okołopoetyckich nazwisk takich jak Miłosz Biedrzycki, Adam Kaczanowski, Piotr Janicki, Andrzej Szpindler czy Adam Grzelec (ostatni z nich, choć nigdy nie wydał debiutanckiej książki, odpowiedzialny jest w dużej mierze za fenomen zwany dojrzałym Tomaszem Pułką[5]). Tym, co łączy wymienionych autorów, jest między innymi stosunek do języka definiowany przez próby osiągnięcia efektu ekstatyczności: przede wszystkim chodzi tu o wytworzenie specyficznej relacji między radykalnie odmiennymi intensywnościami i płaszczyzną kompozycji wiersza[6]. Krytyka milczy o nich do dziś, ponieważ żaden z nich ani nie skupia się przesadnie na zagadnieniu (niemożliwości) językowej reprezentacji, ani też szczególnie nie stara się wytwarzać efektu prywatności czy autentyczności, a – jak wiemy od dawna – te dwa zagadnienia całkowicie pochłonęły uwagę recenzentów i recenzentek przełomu wieków, wychodząc na wierzch w każdym głośniejszym sporze[7].

Zaznaczyć trzeba w tym miejscu, że wytworzenie alternatywnego kanału transmisji estetyk, który pozwolił młodym autorom i autorkom na zwrócenie się w stronę twórczości zdecydowanie wykraczającej poza akademicki kanon poezji po roku 1989, nie nastąpiło samo z siebie – nie bez powodu najbardziej spektakularne pęknięcie nastąpiło w Krakowie, gdzie przed dwoma laty Robert Rybicki, Dawid Mateusz oraz Miłosz Biedrzycki zaczęli organizować wydarzenia z cyklu Open Mic. Ta trójka doskonałych poetów, przedkładając kooperację ponad rywalizacją, zawiązała z czasem kolektyw zwany Krakowską Szkołą Poezji im. A. Fredry. Niezobowiązująca forma działania i horyzontalny sposób organizacji grupy sprawiły, że z czasem wokół niej zaczęło się gromadzić coraz więcej młodych autorów i autorek, nie tylko chętnie dzielących się swoją twórczością podczas wieczorów otwartego mikrofonu, ale też związujących kolejne sojusze artystyczne (najbardziej obiecujący z nich zaowocował powstaniem pisma „Stoner Polski”, skupionego na poszukiwaniu „halunkowej rzeczywistości”; Kosenda 2018). Ścisła współpraca w ramach rozmaitych układów błyskawicznie poprawia poetyckie warsztaty: pięcioro spośród dziesiątki laureatek projektu „Połów 2017” (zdecydowanie najlepszego od lat) jest związanych z krakowskim środowiskiem – są to Patryk Kosenda, Nina Manel, Paulina Pidzik, Przemysław Suchanecki i Katarzyna Szweda. Rzecz jasna nie wszyscy młodzi twórcy wywodzący się z KSP stawiają sobie za cel tworzenie utworów ekstatycznych, bloków afektów i perceptów usytuowanych na możliwie najszerszej płaszczyźnie kompozycji. Właśnie dlatego, że KSP stało się przestrzenią swoistej twórczej autonomii, nie wytwarza ona nowych paradygmatów i sposobów pisania o jasno określonych parametrach, które bezwzględnie należy spełnić, aby ściślej związać się z inicjatywą, a raczej tworzy platformę dla możliwie największej swobody językowej ekspresji. Tylko tym sposobem da się wyprodukować wiele rozmaitych idiomów poetyckich, z których niektóre kierują się raczej w stronę absolutnej deterytorializacji („Przyswajać, nie oswajać”, Kosenda 2018), a inne są określane przez deterytorializację względną. Formalnie rzecz biorąc – i bardzo przy tym spłycając stojące za tymi nazwiskami wystąpienia – do pierwszego grona zaliczyć moglibyśmy Filipa Matwiejczuka, Patryka Kosendę czy Pawła Harlendera, do drugiego Paulinę Pidzik czy Katarzynę Szwedę, a gdzieś pomiędzy nimi wpisać Przemka Suchaneckiego, Ninę Manel i Hannę Wędrychowicz; w praktyce jednak trudno pominąć fakt, że mamy do czynienia z kolektywem, który poważnie – choć raczej instynktownie – traktuje swoją transindywidualną formułę i dlatego nie warto opisywać go jako zbioru szczelnie zamkniętych, odpornych na wpływy podmiotów: Suchanecki z czasem porzuca surową, mocno skondensowaną formę w stylu późnego Marcina Sendeckiego i zbliża się do pozornie chaotycznego, a w praktyce po wirpszowsku usystematyzowanego idiomu Rybickiego; Agata Jabłońska – autorka zimnego Raportu wojennego (2017) – zaskakuje jako twórczyni niemal mallarmeńskiego poematu Wschód słońca na chilloucie (Jabłońska 2018a); co zrobić z utworami Suchwiejczuka, P. Kosendera, Suchandereckiego, Kosejczuka, P. Suchanendy, Harlejczuka (Nowa Faza 2018)? Na pewno nie warto szukać w nich śladów wyraźnie zdefiniowanej autorskości – nowofazowcy (tak jak kiedyś Szpindler i Kaczanowski, autorzy dramatu Kości pod pieczeń Baby Boom [2009]) biorą sobie do serca intuicje wyrażone przez Guattariego i Deleuze’a, zgodnie z którymi „ja” jest jedynie progiem, przez który przepływa społeczne pragnienie, „stawaniem się między dwiema wielościami” (Deleuze i Guattari 2017, 302) (można również inaczej: „Matwiejczuk też jest przekładem, / Jest przełożeniem konstrukcji materii / na system dyskursów”; Matwiejczuk 2018a). Fakt, że w niniejszym szkicu bardziej interesują mnie eksperymenty maksymalnie wykorzystujące potencjał wypowiedzi „granicznej” („otwórz zawór / liczniki niech biją niech lecą cyferki / daj sobie nabić sto pięćdziesiąt tysięcy kilowatogodzin”; Harlender 2018a, 75), nie wynika z tego, że są one lepsze pod względem warsztatowym – z tą kwestią bywa różnie. Na ich przykładzie na pewno łatwiej jest opisać polityczny charakter możliwego w Guattariańskim metamodelu, ale odnotować musimy przy tym, że tylko mając silne oparcie w projektach eksplorujących wyraźnie nakreślone Terytoria mogą one wychylać się tak daleko w przyszłość; zaznaczmy zatem, że KSP jako swoista płaszczyzna spójności, efekt wielomiesięcznej, intensywnej pracy animacyjnej Rybickiego, Mateusza, Biedrzyckiego, później również Suchaneckiego i innych, jest absolutnie kluczowym kontekstem dla działań nowofazowców.

 

Możliwe światy przeciwko reżimowi dywidualności. Rozpoznanie i próba wniosków

W tym miejscu wrócić możemy do wzmiankowanej wcześniej implementacji teorii Guattariego w rozważaniach Lazzarato – autor The Making of Indebted Man, podobnie jak inni teoretycy postfordowskiego kapitalizmu (np. Eric Alliez), starają się rozczytać schizoanalityczną koncepcję produkcji podmiotowości w taki sposób, aby mogła ona posłużyć jako narzędzie w walkach ze współczesnymi, zdeterytorializowanymi i gładkimi formami wyzysku. W przeciwieństwie jednak do Berardiego Lazzarato w swoich tezach nie opiera się na założeniu, zgodnie z którym wszelkie formy eksplorowania możliwych Światów (zob. diagram złożony z czterech funktorów: Guattari 2013, 27 i dalej) z góry są skazane na subsumpcję pod kapitał. Wynika to przede wszystkim z tego, iż Lazzarato wzbogaca swoją analizę o intuicje wyrażone przez Deleuze’a w jego późnym, krótkim, ale bardzo istotnym tekście zatytułowanym Postscriptum o społeczeństwach kontroli (Deleuze 2007). Chodzi przede wszystkim o zagadnienie indywidualności w postfordowskim modelu produkcji: otóż autor Różnicy i potwórzenia, w przeciwieństwie do większości krytycznych komentatorów globalnego kapitalizmu, wcale nie twierdzi, że to indywidualizm staje się dziś – rozbijając społeczną solidarność – podstawową kategorią umożliwiającą społeczną kontrolę. Wyżej wspomniałem już o tym, że w ramach spinozjańskiej ontologii politycznej jednostkowość (rozumiana raczej jako niepowtarzalna istność [Deleuze i Guattari 2016, 315–321] niż podmiot sensu stricto) nie jest przeciwstawiana kolektywności, ale raczej stanowi konieczny warunek wyłonienia się wszelkiej możliwej wspólnoty interesów (i między innymi dlatego Marks, korzystający w swoich pracach w równej mierze z systemu filozoficznego Hegla, jak i Spinozy, pozostaje jednym z najznamienitszych teoretyków indywidualnej samorealizacji). Co zatem, zdaniem Deleuze’a, stanowi największy problem?:

[W społeczeństwach kontroli – DK] istotną rolę odgrywa nie podpis [kluczowy w społeczeństwach dyscypliny – DK] czy liczba, lecz cyfra: cyfra jest hasłem, podczas gdy społeczeństwami dyscyplinarnymi zarządza się za pomocą rozkazów (mots d’ordre) […]. Numeryczny język kontroli składa się z cyfr otwierających dostęp do informacji lub go wzbraniających. Nie mam tu już do czynienia ze sprzężeniem masa – jednostka. Indywidua stały się „dywidualne” (»dividuels«), a masy – wzorami, danymi, rynkami albo „bankami”. (Deleuze 2007, 185–186)

Spróbujmy ująć sprawę innymi słowami: dowartościowane różnicy, stojące rzekomo za współczesnym kapitalizmem, w oczach francuskiego filozofa jest tylko pozorne i iluzoryczne, bo podstawowym narzędziem, jakie stosuje się w postfordyzmie, wciąż jest mechanizm pochwycenia. To, co jednostkowe i niepowtarzalnie, nie ma dla procesu akumulacji kapitału żadnej wartości, dopóki nie zostanie sparametryzowane, zdywidualizowane i ujęte jako element scyfryzowanej bazy danych – to właśnie istota postfordowskiego „maszynowego zniewolenia”, które nie potrzebuje już spójnego podmiotu, posiadającego tożsamość i dysponującego własną siłą roboczą, ale zdekodowanych przepływów abstrakcyjnej pracy (zob. Lazzarato 2014, 25–28). Jeśli zgodzimy się z takim rozpoznaniem, jak to czyni Lazzarato, nie będziemy mogli już upierać się przy tym, że eksplorowanie możliwych Światów – „rycie w przodku bytu”, jak określił to kiedyś Rybicki (2018, 312) – zawsze zostaje bezwzględnie utowarowione lub podporządkowane wytwarzaniu wartości dodatkowej. Prawdą jest więc, że polityczna rekompozycja jest dziś mocno utrudniona, stojące za nią strategie mogą bowiem być łatwo przechwycone i posłużyć do produkcji takiej podmiotowości, która będzie sprawnie reprodukować obecny porządek społeczny (to casus reklamy, marketingu, reżimowej kultury i mediów), ale nie jest prawdą, że rekompozycja taka w obecnych warunkach w ogóle przestała być możliwa, a zatem należy zaniechać podejmowania dalszych jej prób. Jak więc szukać dziś linii ujścia, które pozwoliłyby wytworzyć kolektywną podmiotowość (nowy klasowy skład polityczny) zdolną do stawienia czoła globalnemu wyzyskowi w sposób świadomy i zorganizowany? Guattari odpowiedziałby: poprzez eksperymentalną sztukę, to ona bowiem, generując wirtualne bloki afektów i perceptów, wchodzi w bezpośrednią relację z możliwymi Światami, a zatem dokonuje swoistej realizacji możliwego, to znaczy jest agentem tego, co możliwe, w przestrzeni tego, co realne[8] („naciągaj potencjalności na palce, aż stanie się”; Jabłońska 2018b). Możemy zgodzić się z tym rozpoznaniem, pod warunkiem, że będziemy pamiętać o zasadniczej, również z perspektywy guattariańskiej, kwestii: sztuka sama przez się nie zbawi ludzkości, a poezja nie uratuje nas przed kapitalizmem algorytmów, bowiem to nie dyskursywność wpływa w największym stopniu na ostateczny kształt życia społecznego.

Podmiotowa mutacja nie jest przede wszystkim dyskursywna; nie jest ona przede wszystkim związana z wiedzą, informacją czy kulturą, jako że dotyka ona jądra nie-dyskursywności; nie-wiedza i nie-akulturacja są sercem podmiotowości. Podmiotowa mutacja to zasadniczo egzystencjalna afirmacja i świadomość siebie, innych oraz świata. I to właśnie na podstawie tej niedyskursywnej, egzystencjalnej i afektywnej krystalizacji mogą rozprzestrzeniać się nowe języki, nowe dyskursy, nowa wiedza i nowa polityka. (Lazzarato 2014, 16)

Laboratorium nowych estetyk może jedynie wskazywać liczne drogi ku temu, jakiego rodzaju egzystencjalne Terytoria możemy dziś wspólnie określać, by wyłoniły się z nich skuteczne maszyny wojenne funkcjonujące poza światem sztuki. Eksperymenty poetyckie mogą wyznaczać linie ujścia, ale absurdem byłoby wierzyć, że poprowadzą nas nimi wprost do wspólnoty wolnych wytwórców; sztuka tworzy współczynniki podmiotowości, zalążki nowej Ziemi i ludu, którego brakuje, a więc jedynie prowokuje do politycznej rekompozycji, która ostatecznie zaistnieć musi w całym życiu społecznym (dotykając przy tym samej sztuki, jako że w równym stopniu wyznacza ona obszar Realnego). Dlatego właśnie produkcja podmiotowości opisana przez Guattariego nie dokonuje się w ramach możliwych Światów, a zawsze biorą w niej udział wszystkie cztery funktory: możliwe Światy (możliwe/wirtualne), egzystencjalne Terytoria (realne/wirtualne), maszynowe Gromady (możliwe/aktualne) oraz materialne Przepływy (realne/aktualne).

Zauważmy zatem, że deterytorializacja, jakiej dokonują nowofazowcy („zapomnij o kulturze która gniecie”, Suchanecki 2018a), jest jednym z wczesnych etapów długiego procesu wyłaniania się nowej kolektywnej podmiotowości, która nie podda się kapitalistycznemu przechwyceniu, być może wytwarzając własny mechanizm „dobrych grodzeń”. Poezja nieskrępowana przez zasady rządzące powszednim dyskursem, a przy tym przekraczająca dekonstrukcjonistyczny impas „kryzysu reprezentacji” przez świadome skupienie się na afektywnym, a nie znaczącym wymiarze języka („Niech żyją wszystkie układy sensoryczne”; Nina Manel 2018, 65), oczyszcza pole dla kolejnych działań („Podłogi umyte”; Pułka 2017, 184; „stan zero / dzień zero”; Suchanecki 2018b). Wygładzanie przestrzeni samo w sobie nie jest stawką poetyckich praktyk, ciągle czekamy na moment, w którym z ćpuńskiego czy schizofrenicznego wywodu Nowej Fazy i okolic zaczną się krystalizować egzystencjalne refreny („To trzeba robić regularnie człowieku”; Matwiejczuk 2018b; „Rytm trzeba wymyślić od podstaw”; Harlender 2018b), które mogłyby wyznaczyć azymut dla nowych form protestu lub strajku, skuteczniejszych niż te praktykowane dziś. „Nie widzę możliwego życia bez zespołów molowych. […] nigdy nie chodziło o stwierdzenie: rozsadźcie segmentowość sztywną, a będziecie szczęśliwi, nic podobnego, to by nas wszystkich wykończyło”, mówił Deleuze podczas jednego ze swoich seminariów (2018); „Nie ma ucieczki poza molowe warstwy. Schizoanaliza nie może zastąpić organizacji”, pisał z kolei Guattari (cyt. za: Lazzarato 2014, 201). Zniszczenie warstw, na których ustanowiony został obecny porządek, jest dopiero początkiem drogi, Exodus wymaga od nas bowiem ponownego uwarstwienia, świadomego i odpowiedzialnego kształtowania nowej Ziemi: „Pierwsza narracja to była eksterminacja […] / druga narracja to jest emancypacja” (Nowa Faza [Kosender] 2018). Naturalnie nie sposób ukryć, że wiąże się z tym pewne ryzyko: nie wiemy, jaka podmiotowość może się wyłonić z poetyckich impulsów estetycznych[9], nie wiemy też, czy samo wygładzanie przestrzeni i wymykanie się dywidualizacji nie zostanie sfetyszyzowane przez krytycznoliteracką obróbkę, jak stało się to choćby w przypadku „postpolitycznej” recepcji wczesnej poezji Andrzeja Sosnowskiego.

Podkreślmy to z całą mocą: najbardziej ekstatyczne praktyki twórcze nie znajdą absolutnie żadnego przełożenia na życie społeczne, jeśli nie odbiją się echem w szeroko rozumianych praktykach bardziej terytorialnych: o ile poezja Szpindlera, Rybickiego, późnej Malek, a od niedawna także młodego środowiska krakowskiego wynajduje współczynniki podmiotowości i stwarza dziesiątki rozmaitych impulsów do politycznej rekompozycji (wiemy bowiem doskonale, że nie istnieje jeden kierunek zmian ani linearny postęp), poezja Kopyta (poszukująca bezklasowej wspólnoty wolnych wytwórców), Bielickiego (stwarzająca podmiotowość w oparciu o rozczarowanie polską transformacją)  czy Witkowskiej (afirmującej wspólnotę międzygatunkową) niejako dookreśla pewne z tych impulsów i w większym stopniu koncentruje się na wyznaczaniu kierunku wektora w procesie produkcji podmiotowości. Ale nie tylko poetyckie, dyskursywne Terytoria mają tu znaczenie: faktem jest, że żadna z tych form językowej aktywości nie okaże się politycznie produktywna, jeśli nie przebije się ona do innych sfer codziennego życia i nie nabierze bardziej populistycznego charakteru – nie oznacza to, że artyści mają upraszczać swoją twórczość, a raczej to, że powinni wystrzegać się elitarystycznych postaw i odważniej stawiać na kanały transferu kulturowego dostępne klasie ludowej: awangardzie zawsze było przecież o wiele bliżej do ulicy niż do przestrzeni wystawienniczej[10]. Snobistyczne środowisko festiwalowe i akademickie, choć jest źródłem finansowania praktyk artystycznych, nie definiuje naturalnego habitusu „ekstatycznych” poetów, zwykle wywodzących się z niższych warstw społecznych, a raczej narzuca im konieczność dostosowywania się do gustów klasy średniej, raz na jakiś spragnionej nowych wrażeń. Poeci i poetki za nic nie mogą rezygnować z eksplorowania możliwego, ale jeśli nie chcą po raz kolejny być świadkami drastycznego „odpolityczniania” radykalnych eksperymentów artystycznych, muszą – jak twórcy Krakowskiej Szkoły Poezji – skupić się na wychodzeniu poza hermetyczny, dla przedstawicieli klasy ludowej po prostu zawstydzający, obieg literacki, trafiając ze swoimi możliwymi Światami do  odbiorców z niższych warstw społecznych na ich własnym Terytorium, np. organizując wydarzenia artystyczne w tanich barach i na skłotach. Spora część obecnej KSP nie wywodzi się z inteligenckich środowisk, a zrekrutowała się właśnie dzięki specyficznej formie aktywności grupy. Owszem, oprócz tego wciąż potrzebujemy ściślejszej współpracy między artystami i aktywistami, publicystami i naukowcami: impulsy estetyczne muszą permanentnie cyrkulować między czterema funktorami, wytwarzając refreny i Terytoria, dostarczając broni i narzędzi, udrażniając kanały, którymi płynąć może społeczne pragnienie, i blokując kanały, z których korzysta kapitalistyczna akumulacja – nowa Ziemia potrzebuje solidnej organizacji, nie wystarczy jej wytworzenie, zapewnić musimy bowiem też jej reprodukcję i permanentne trwanie. Być może już czas, by inne kolektywy poszukujące szans na wyjście z neoliberalnego impasu lewicy obdarzyły poetki – szczególnie te tkwiące w poetyckim podziemiu – większym zaufaniem i posłuchały, co te właściwie mają do powiedzenia na temat kształtu przyszłego świata; o ile jakiś świat jeszcze nas czeka.

 

Literatura:

Berardi, Franco „Bifo”. 2011. After the Future. Ed. G. Genosko, N. Thoburn. Trans. A. Bove, M. Cooper, E. Empson et al. Edinburg–Oakland–Baltimore: AK Press.
Biedrzycki, Miłosz. 2010. Życie równikowe. Wyb. A. Kałuża. Poznań: WBPiCAK.
Biedrzycki, Miłosz. 2013. Porumb. Poznań: WBCiCAK.
Cleaver, Harry. 2011. Polityczne czytanie „Kapitału”. Poznań: Oficyna Wydawnicza Bractwa „Trojka”.
Deleuze, Gilles i Felix Guattari. 2016. Tysiąc plateau. Kapitalizm i schizofrenia, t. 2. Przekł. zbiorowy. Red. meryt. J. Bednarek. Warszawa: Bęc Zmiana.
Deleuze, Gilles i Felix Guattari. 2017. Anty-Edyp. Kapitalizm i schizofrenia, t. 1. Przeł. T. Kaszubski. Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej.
Deleuze, Gilles. 2007. „Postscriptum o społeczeństwach kontroli”. W: Gilles Deleuze. Negocjacje. 1972–1990. Przeł. M. Herer. Wrocław: Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP.
Deleuze, Gilles. 2008. Kino. 1. Obraz-ruch. 2. Obraz-czas. Przeł. J. Margasiński. Gdańsk: słowo/obraz terytoria.
Deleuze, Gilles. 2018. [dostęp: 06.12.2018] „Wykłady Gilles’a Deleuze’a (15.02.1977)”. Przeł. J. Dadlez. Red. M. Herer i C. Rudnicki. Machina Myśli. http://machinamysli.org/wyklady-gillesa-deleuzea-15-02-1977/
Federici, Silvia. 2012. Revolution at Point Zero. Housework, Reproduction and Feminist Struggle. Oakland: Autonomedia.
Fisher, Mark. 2013. „»The Slow Cancellation of the Future«”. W: Mark Fisher. Ghosts of my Life. Writings on Depression, Hauntology and Lost Futures. Winchester–Washington: Zero Books.
Genosko, Gary i Nicholas Thoburn. 2011. „Preface: The Transversal Communism of Franco Berardi”. W: Berardi, Franco „Bifo”. After the Future. Ed. G. Genosko, N. Thoburn. Trans. A. Bove, M. Cooper, E. Empson et al. Edinburg–Oakland–Baltimore: AK Press.
Guattari, Felix. 2013. Schizoanalytic Cartographies. Trans. A. Goffey. London–New Delhi–New York–Sydney: Bloomsbury.
Harlender, Paweł. 2018a. „menisk wypukły”. Kontent 4.
Harlender, Paweł. 2018b. „Lubi głowa tańczyć”. Helikopter 6.
Jabłońska, Agata. 2018a. „psztyk”. Kontent 6.
Jabłońska, Agata. 2018b. „Wschód słońca na chilloucie”. Stoner Polski 1.
Jankowicz, Grzegorz (red.). 2003. Lekcja żywego języka. O poezji Andrzeja Sosnowskiego. Kraków: Wydawnictwo Zielona Sowa.
Kaczmarski, Paweł. 2017. „Sinusoida. O metodzie poetyckiej Tomasza Pułki”. W: Tomasz Pułka. Wybieganie z raju. 2006–2012. Red. J. Mueller, K. Sztafa. Stronie Śląskie: Biuro Literackie.
Kałuża, Anna. 2010. Bumerang. Szkice o polskiej poezji przełomu XX i XXI wieku. Wrocław: Biuro Literackie.
Kosenda, Patryk. 2018. „Faza wstępna #1 – Zrazik ceremoniału czy kapustka szatana?”. Stoner Polski 1.
Kujawa, Dawid. [22.01.]2015. „Żwawiej, dobra?”. biBLioteka. http://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/debaty/zwawiej-dobra/
Kujawa, Dawid. 2017. „Komentarz w sprawie publikacji utworów Waldemara Jochera”. Kontent 1.
Lazzarato, Maurizio. 2014. Signs and Machines. Capitalism and the Production of Subjectivity. Trans. J.D. Jordan. Los Angeles: Semiotext(e).
Manel, Nina. 2018. „Niech żyją wszystkie układy sensoryczne”. W: Połów. Poetyckie debiuty 2017. Wyb. i red. J. Mueller, M. Podgórnik, M. Sendecki. Stronie Śląskie: Biuro Literackie.
Mateusz, Dawid. 2016. Stacja wieży ciśnień. Stronie Śląskie: Biuro Literackie
Matwiejczuk, Filip. 2018a. „Wiersz złączka”. Magazyn Wizje 2.
Matwiejczuk, Filip. 2018b. [dostęp: 06.12.2018] „Erotyk wersja alfa”. Wydawnictwo J, http://wydawnictwoj.pl/uncategorized/pismo/poezja/filip-matwiejczuk-wiersze/
Midnight Notes. 1992. Midnight Oil: Work, Energy, War, 1973–1992. New York: Autonomedia.
Nowa Faza. 2018. „Kolaba”. Stoner Polski 1.
Pułka, Tomasz. 2017. Wybieganie z raju. 2006–2012. Red. J. Mueller, K. Sztafa. Stronie Śląskie: Biuro Literackie.
Rybicki, Robert. 2018. Podręcznik naukowy dla onironautów. 1998–2018. Red. D. Mateusz. Stronie Śląskie: Biuro Literackie.
Sala, Zuzanna. 2017. „Nie odmawiam lektury”. Kontent 1.
Suchanecki, Przemysław. 2018a. „Koki (cóż że ze Szkocji?)”. Nowe Peryferie 11.
Suchanecki, Przemysław. 2018b. „Dzień zero”. Helikopter 5.

[1] Pierwszy z brzegu przykład takiego rozumowania stanowić może wczesna działalność krytycznoliteracka Grzegorza Jankowicza, z czasów zanim zainteresował się on filozofia Jacquesa Rancière’a. W sygnowanych jego nazwiskiem esejach zawartych w tomie poświęconym poezji Andrzeja Sosnowskiego, Lekcja żywego języka, autor myli pojęcia polityczności i ideologii, traktując je jako określniki tego samego zjawiska. Tym sposobem, odnosząc się do tzw. „drugiej tradycji modernistycznej” (w tym do twórców awangardowych), Jankowicz dostrzega jej czysto estetyczną atrakcyjność, ale jednocześnie odnajduje w niej zagrożenia związane z „ideologicznymi uroszczeniami”. Afirmowany przez krytyka postmodernistyczny stosunek do literatury miałby zatem opierać się na swobodnym korzystaniu z poetyk stworzonych przez radykalnych modernistów, ale tylko w taki sposób, by polityczny potencjał owych projektów całkowicie zniknął za niewinną, pustą grą formalnych innowacji, nie stanowiących już żadnego zagrożenia dla liberalnej demokracji (Jankowicz 2003).
Podobne stanowisko, które można roboczo nazwać redukcjonistycznym dekonstruktywizmem, zajmowała często Anna Kałuża. Komentując poezję Szczepana Kopyta, krytyczka nie była w stanie przyjąć do wiadomości, że może dziś powstawać poezja afirmatywnie odnosząca się do idei demokratycznego komunizmu – dlatego łatwiej było jej uznać, że wiersze Kopyta są po prostu… ironiczne. „Nawet jeśli [u Kopyta – D.K.] pojawiają się gdzieniegdzie frazy rewolucyjne o lewicowym profilu (rzucone […] hasło „niech żyje socjalizm”), to są one niemal natychmiast zagarniane przez mechanizm przekształcający każdą powagę w śmieszność. […] Upieranie się, że realizuje on [Kopyt – D.K.] konwencję poezji postrewolucyjnej, może wydać się niektórym zabawne lub niepotrzebne – lub po prostu szkodliwe. Co więcej, byłoby to pisanie, które ideę rewolucyjności tak skutecznie ośmiesza, że nikt nie powinien wpaść na pomysł potraktowania jej poważnie […]” (Kałuża 2010, 30–31). Obecnie pracuję nad książką, w której szerzej omawiam ten problem.
[2] „Pośrednio” kapitał zawsze pasożytował na pracy afektywnej, wykorzystując ją choćby do reprodukcji siły roboczej, która zachodziła w zaciszu domowym. Więcej na ten temat, zob. np.: Federici 2012. „Oszustwo, które ma związek z miłością i małżeństwem, dotyczy nas wszystkich, nawet jeśli nie jesteśmy małżeństwem, bo gdy praca domowa zostaje całkowicie znaturalizowana i zseksualizowana, gdy staje się ona atrybutem kobiecym, wszystkie jako kobiety jesteśmy przez nią charakteryzowane. Jeśli robienie pewnych rzeczy jest naturalne, to od wszystkich kobiet oczekuje się, że będą je robić, a nawet będą to lubić – nawet od tych kobiet, które ze względu na swoją pozycję społeczną mogą uciec od niektórych lub od większości obowiązków, ponieważ ich mężowie mogą pozwolić sobie na zatrudnienie pokojówek […]. Właśnie dlatego bycie nazywaną kobietą jest czymś tak poniżającym, czymś tak degradującym. »Uśmiechnij się, kochanie, co się z tobą dzieje?« – to pytanie, które każdy mężczyzna ma prawo zadać, niezależnie od tego, czy jest twoim mężem, człowiekiem, który kupuje ci bilet na pociąg, czy twoim szefem”. (Tamże, 18).
[3] Cyt. za: Cleaver 2011, s. 149. Cleaver dodaje od siebie: „Podział pracy, pojmowany jako określony wewnątrzklasowy układ sił, jest rozpatrywany nie technicznie, ale politycznie, jako skład klasy robotniczej. Z punktu widzenia kapitału potrzebny jest taki skład, który wystarczająco osłabi klasę, co umożliwi mu osiągnięcie kontroli. Dla klasy robotniczej ten sam skład jest przeszkodą. Jej pokonywanie to polityczna rekompozycja klasy, w której ramach układ sił jest zmieniamy na bardziej sprzyjający robotnikom. Taka polityczna rekompozycja w kontekście danego podziału pracy osłabia przydatność tego podziału dla kapitału. Kapitał z kolei jest zmuszony do prób dekompozycji nowej siły robotników poprzez narzucanie nowego technicznego albo społecznego podziału pracy dzięki represjom i restrukturyzacjom”. Tamże.
[4] Pierwszy z tych wniosków pojawia się w przywoływanej już pracy After the Future, drugi – stanowi podstawę najsłynniejszej chyba jego książki o semiokapitalizmie, Uprising. On Poetry and Finance. Moje intuicje na temat Nowej Fazy mogą pod pewnymi względami korespondować z Uprising, ale w przeciwieństwie do Berardiego nie uważam, by praktyki ściśle dyskursywne (tzn. twórczość poetycka) mogły być kluczowe dla wytworzenia nowych antykapitalistycznych strategii – staram się jedynie zaakcentować, że mogą one odegrać tu pewną rolę, pod warunkiem, że wejdą w ścisłe relacje z innymi sferami życia i zainspirują je do wytworzenia nowych form działania. W tym zakresie włoski filozof, mam wrażenie, lekceważy jedną z głównych tez Guattariego: za powstawanie Terytoriów odpowiedzialne są zawsze egzystencjalne refreny – uprzywilejowanie dyskursu sprawia z kolei, że zbliżamy się raczej ku psychoanalizie Lacanowskiej, w której to Symboliczne dyktuje kształt życia społecznego.
[5] Nie uważam, jak Paweł Kaczmarski, by na ostateczny kształt poezji Tomasza Pułki największy wpływ miał Andrzej Sosnowski. Bez wątpienia Pułka pozostawał pod dużym wpływem twórczości autora Sezonu na Helu, sądzę jednak, że najbardziej formujące było dla niego spotkanie z tradycjami ekstatycznymi, w mniejszym stopniu skupionymi na problemie kryzysu reprezentacji, a większym na intensywności wiersza: od Tomaža Šalamuna, przez Miłosza Biedrzyckiego i Roberta Rybickiego, aż po Adama Grzelca. Por. Kaczmarski 2017.
[6] Wbrew pozorom – i wbrew dominującym trendom krytycznoliterackim w Polsce – pojęciem „intensywności” nie posługuję się w sposób intuicyjny czy potoczny: odnoszę się tu do kategorii stosowanej w ramach schizoanalizy, która pozwala przezwyciężyć paradygmat reprezentacjonizmu i ujmować rozmaite zjawiska natury dyskursywnej (w tym twórczość literacką) w perspektywie „molekularnej”, tak aby wertykalny porządek drzewa zastąpić porządkiem kłącza (a tym samym odrzucić Lacanowski prymat Symbolicznego i dokonywać analizy wyłącznie na płaszczyźnie Realnego). Intensywność, ujmując rzecz jeszcze inaczej, ułatwia odrzucenie ortodoksyjnego marksistowskiego podziału na bazę i nadbudowę bez rezygnowania z politycznego radykalizmu projektu Marksa – tym samym każe opisywać każdą możliwą aktywność, również tę dyskursywną, z perspektywy materialistycznej, a nie „ideologicznej”: to podstawa immanentnej ontologii politycznej.
[7] Doprawdy trudno o lepszy moment na opis młodych ekstatycznych dykcji poetyckich ustanowionych w kontrze do akademickiej krytyki literackiej, która tkwi w impasie dekonstrukcjonistycznej ironii: ostatnie zdania niniejszego szkicu zapisuję w przeddzień wykładu Andrzeja Sosnowskiego, który przyjął zaproszenie Krakowskiej Szkoły Poezji i zdecydował się opowiedzieć między innymi o związkach awangardy z poezją Johna Ashbery’ego, sytuacjonizmem i schizoanalizą. Okoliczność to tym bardziej niezwykła, że spotkanie poprowadzić ma Miłosz Biedrzycki, jeden z najbardziej ekstatycznych poetów języka polskiego, a sam Sosnowski od kilku lat (na pewno od publikacji Domu ran) nie jest już politycznym sojusznikiem liberalnych mieszczan praktykujących eskapistyczną, redukcjonistyczną lekturę pism Jacques’a Derridy. Wspomnieć wystarczy, że w opublikowanym ostatnio Trawersie Sosnowski zaprezentował coś na kształt poetyckiego projektu utopii świata bez pracy.
[8] Guattari, tworząc metamodel złożony z czterech funktorów, powołuje się na dwie pary pojęciowe pochodzące z filozofii Henriego Bergsona: wirtualne i aktualne oraz możliwe i realne. Więcej na temat samej pary pojęciowej, zob. Deleuze 1999, 99–101; więcej na temat udziału tych pojęć w czterech funktorach, zob: Guattari 2013.
[9] Przykładu takiej ryzykownej deterytorializacji, która prowadzi do czarnych dziur, dostarcza twórczość Waldemara Jochera – jakiś czas temu prowokacyjnie (być może zupełnie niepotrzebnie) nawoływałem do ocenzurowania wierszy poety (Kujawa 2017; Sala 2017), których przekaz był jednoznacznie antyaborcyjny (sam autor nie nazywa ich w ten sposób). Co najciekawsze, redaktorzy czasopisma „Kontent”, na łamach którego utwory te miały być opublikowane, przyzwyczajeni do radykalnie zdereferencjalizowanego charakteru polskiej poezji najnowszej, zupełnie przeoczyli ten kontekst. Ta sytuacja dobrze prezentuje, jak elementy tradycji poststrukturalistycznej mogą być dziś skutecznie przechwytywane przez prawicowe ekstrema przy całkowitej obojętności liberalnej opinii publicznej. Bardziej niż na ocenzurowaniu wierszy Jochera zależało mi wtedy na uwidocznieniu tego, jak dereferencjalizacja języka ujmowana jako „swobodna gra” może łatwo stać się koniem trojańskim prawicy – potencjał do rozwinięcia takich wniosków zmarnowałem, odmawiając dalszych rozmów z redaktorami „Kontentu”, co dziś uważam za duży błąd z mojej strony.
[10] Tym, którzy twierdzą, że sztuka oparta na silnej deterytorializacji, korzystająca z poetyk psychodelicznych czy „udziwnionych”, nie odpowiada gustom klas ludowych i dlatego musi ona pozostawać raczej w salonowym obiegu, polecam zapoznanie się z utworami młodego ulicznego rapera, Rogala DDL – w serwisie YouTube mają one od 2 do 80 tysięcy wyświetleń; nie jest to może efektowny wynik w odniesieniu do rynku muzycznego, ale wciąż zdecydowanie przekracza ilościowy wymiar recepcji twórczości poetyckiej w Polsce.

Dawid Kujawa

Krytyk literacki, redaktor, marksista. Interesuje się najnowszą polską poezją i politycznym wymiarem historycznych ruchów awangardowych. Związany z czasopismem naukowym „Praktyka Teoretyczna”.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |