Jan Těsnohlídek pojawił się w Warszawie w godzinach przedpołudniowych. Na spotkanie z nim (to nieformalne, przed dworcem) przybiegłam z lekcji rosyjskiego. Zadanie pierwsze na ten dzień było więc takie: ze zbyt wielu opcji wybierz ten język, którego się od ciebie w danej chwili oczekuje. Elementy slangowe i wulgarne są dozwolone.
Jan Těsnohlídek w Warszawie chciał zobaczyć głównie bary i wnętrza kieliszków oraz kufli. Z tego, co się dowiedziałam, był zadowolony. Zawsze mnie zastanawiało, czy Słowianie odwiedzający obce państwa słowiańskie polują bardziej na podobieństwa, czy też na różnice. Nie udało mi się tego ostatecznie ustalić podczas pięcioletnich studiów slawistycznych i niezliczonych wyjazdów do słowiańskiego tego i owego. Badania nadal trwają. Przypadek J.T. zdecydowanie woli te pierwsze (nawet flagi są podobne i tylko papieża nie ma z kim zestawić, że pozwolę sobie się odwołać do Těsnohlídkowej powieści Ada, której okładka do złudzenia przypomina polską flagę, a zbieżność symboli nie jest przypadkowa).
On zwiedza kieliszki i kufle, ja filiżanki zbyt słodkiej kawy i rozmawiamy. O tym, że wydawnictwa prowadzi się dlatego, że nie prowadzi ich ktoś inny, o tym, że na stypendia dla pisarzy jeździ się dlatego, że nie ma się czasu przepisać własnych notatek z kartek na dysk. Że Kraków jest jak Praga, pełny starych domów, które wiele tracą przy bliższym poznaniu. O tym, że w regionie bez zmian. Że ten napisał w czasopiśmie A to i tamto, a tamten w czasopiśmie B siamto i owo. To nie jest interesujące dla polskich słuchaczy. To w ogóle nie jest interesujące dla nikogo poza czytelnikami tych pism. Toż to grupa, która znajduje się prawdopodobnie w granicach błędu statystycznego. Znajdowałam się w tych okolicach, próbując wymyślić pytania, które zadam Janowi na scenie. A on potem nie chciał pytań ode mnie (o co Ty mnie możesz zapytać, skoro znasz te teksty prawie na pamięć). Chciał pytań z sali. Z prawej i lewej strony. Jedna ze stron była znacznie bardziej aktywna.
Zaczęło się od prezentacji autora.
Jan Těsnohlídek mł. (ur. 11.4.1987, Krucemburk)
Ukończył liceum K.V. Raisa v Hlinsku, studiował informację naukową i bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Karola w Pradze. Za swój debiutancki tomik Násilí bez předsudků (Przemoc bez uprzedzeń, 2009) otrzymał prestiżową nagrodę J. Ortena. Jego wiersze zostały przetłumaczone na angielski, niemiecki, włoski, polski i słoweński. Były publikowane w czeskich i zagranicznych pismach i antologiach. W 2010 roku przebywał na miesięcznym stypendium twórczym w Jyväskylä w Finlandii. W latach 2008 – 2011 pełnił funkcję zastępcy redaktora naczelnego pisma literackiego „Psí víno” [http://www.psivino.cz/], od 2011 roku jest jurorem w konkursie dla młodych autorów Ortenova Kutná Hora. W 2011 roku wydał w założonym przez siebie wydawnictwie JT’s drugi tomik zatytułowany Rakovina (Rak). Mieszka w Pradze. Obecnie przebywa w Krakowie na stypendium twórczym Stowarzyszenia Willa Decjusza (wrzesień – listopad 2012).
Tak to brzmi w formie uporządkowanej. W formie mniej uporządkowanej, a za to bardziej nacechowanej (czyt. prezentacja autorska, podkręcane końcówki, wielokrotnie złożone zdania na jednym oddechu) pojawił się także element recepcji twórczości wyżej wymienionego, który później sprowokował rozmowę o kondycji środowiska literackiego w Pradze, o ugrupowaniach kawiarniano-piwiarnianych, podziałach wśród redakcji kolejnych czasopism (w Pradze jest ich, jak się dowiedzieliśmy, dziesięć). Zaczęło się od nietypowego, przyciągającego uwagę sposobu czytania. Ten stanowi niewątpliwie i zawsze wartość dodaną. Poetów, którzy nie potrafią czytać swoich wierszy, jest u nas pod dostatkiem. Dowiedzieliśmy się jednak, że czeska krytyka zarzucała autorowi, że jego teksty są samym głosem, a nie poezją. Wiadomość dnia: zapis różewiczowski nie jest poezją. Poezją czyni go jednak fakt, że zostanie nagrodzony nagrodą J. Ortena za debiut roku. Oto reguły, witaj w grze.
O co pytały strony?
Pytały o tradycje prezentacji tekstu w Czechach.
A co na to J.T.?
J.T. na to, że są, ale trudne, wyciągnięte spod szafy. Że kwitły w latach sześćdziesiątych a potem niemal wymarły – bo po roku 1968 można było prezentować tylko to, co zaakceptowały normalizacyjne rządy. O to, czy akceptowały one eksperymenty, nikt nawet nie pytał.
Potem, w latach dziewięćdziesiątych, poezja przeniosła się do gabinetów, bibliotek, w przestrzeń prywatną, stała się wsobna, nie szukała czytelników. Zadowalała się uwagą poetów. Chciała być elitarna.
A potem przyszli młodzi, którzy zatęsknili za czytelnikiem, za siłą głosu, za zaangażowaniem. Wzięli poezję pod pachę, narobili szumu i hałasu. Przykładem takiej osoby jest Jan Těsnohlídek, piszący ten tekst między wierszami. Antagonizm tych introwertycznych i tych ekstrawertycznych jest wciąż żywy. Starsi to roczniki sześćdziesiąte, początek siedemdziesiątych. Młodsi – to roczniki osiemdziesiąte, wschodzące dziewięćdziesiąte. Nie spotykają się na tych samych imprezach. Ba, nawet ich wersy nie bywają na tych samych łamach. Dzielą się na grupy, podgrupki, towarzystwa. Skupiają wokół pism literackich, wydawnictw, miejsc organizujących wieczory autorskie. Środowisko jest bardzo podzielone. Środowisko jest tak małe, że mogłoby zebrać się w jednej knajpie i omówić kwestie poetyk i podziałów przy piwie. Środowisko jest tak podzielone, że każdy pozostanie przy własnym stoliku, choć dałoby się je zsunąć.
A skąd się to wzięło, zapytała sala?
Chyba jeszcze z czasów komunistycznej Czechosłowacji. Wtedy wszelkie recytacje były obowiązkową częścią każdej oficjalnej uroczystości. I jak wszystkie elementy tychże darzono ją szczerą nienawiścią, a przynajmniej trzymano się na dystans. I kiedy już było można, postanowiono ją zwalczyć. Zejść ze sceny, pozwolić sobie na komfort intymności. Ta wsobność jest jednak niebezpieczna. Czytelnicy, którymi poeci się nie interesują, odpłacają przecież tą samą monetą.
A jak to jest prowadzić wydawnictwo? I czemu się na to zdecydowałeś, zapytałam ja
Historia sięga 2009 roku, kiedy z Petrem Štenglem założyliśmy wydawnictwo Petr Štengl – byliśmy redaktorami pisma „Psí víno”, wokół którego stworzyło się środowisko twórcze, przede wszystkim literackiej młodzieży, debiutantów, ludzi, którzy byli gotowi debiutować, ale nie istniało w Czechach wydawnictwo zainteresowane ich twórczością. Ktoś to musiał zmienić, dlaczego nie my? Przełom w historii miał miejsce w ubiegłym roku – odszedłem z redakcji, a chciałem kontynuować pracę wydawniczą. Nie pozostawało mi więc nic innego jak tylko założyć wydawnictwo JT’s. Wydaję zarówno poezję, jak i prozę. Wśród moich autorów znajdują się m.in. Milan Kozelka i David Zábranský. No i ja.
A jak z perspektywy poety i wydawcy wygląda w Czechach kwestia czytelnictwa?
Kwestia czytelnictwa poezji nie wygląda. Ludzie czytają, ale łatwe rzeczy – kryminały, romanse. Tym tropem idą biblioteki. Wydawca ma obowiązek wysłać swoje publikacje do Biblioteki Narodowej, bibliotek miejskich w kilku największych miastach oraz obowiązkowo do regionu, w którym ma zarejestrowaną działalność. Do wszystkich innych tego typu placówek pisze się zapytania ofertowe, które w przypadku poezji lub młodej czeskiej prozy pozostają raczej bez odpowiedzi. Z drugiej jednak strony książki poetyckie ukazują się w nakładzie 500–1000 egzemplarzy (1000 – w przypadku autora, który zdobył jakąś stosunkowo istotną nagrodę lub też w inny sposób przyciągnął uwagę mediów). To taki nakład, jak i w Polsce. W Czechach, w których mieszka ponad trzykrotnie mniej ludzi, te nakłady schodzą z księgarń w ciągu około roku. Co powinno znaczyć, że czytelnik jednak jest.
Pytanie o to, co trzeba zrobić, by być sekretarką poety, pozostało bez odpowiedzi. Z braku innej możliwości okołopoetyckiej kariery, musimy więc być dobrymi czytelnikami.
rak
wszystkie te piękne
nowe domy
ambitna
architektura współczesna
to nic jak tylko strupy na skórze chorego ciała
tego
się nie wyleczy
z tym
już nic się nie da zrobić –
wcześniej chyba
za każdymi drzwiami było miejsce
dokąd iść
dokąd uciec
albo chociaż się schować ale
coś się zmieniło
coś
gnije i śmierdzi
zmęczeni ludzie
rozdeptują gówna na ulicach tego miasta
to miasto
trzymają w kupie długi
to miasto
trzymają w kupie antydepresanty
krawaty jak stryczki
samochody jak trumny
tramwaje jak komory gazowe
przeszklone biurowce jak
odkryte masowe groby – –
ludzie na ulicach otwierają i zamykają usta
jakby mówili ale
nie mówią nic
przejedzeni i puści
puści i przejedzeni
mijają się
koniec świata
był piękny jesienny dzień
niebieskie niebo
wiatr
zbierał liście z drzew
światło
rwało się na gałęziach i
łamało na domach – –
miejscowi mówili że takich dni w jyväskylä
jest parę w roku i
co parę lat takich dni w finlandii
nie ma wcale –
siedziałem na ławce w seminaarinkat
patrzyłem po ludziach
i było mi dobrze bo
chociaż ten dzień był jak każdy inny
komuś gdzieś daleko wykryli raka
porwali dziecko
kogoś gdzieś daleko potrącił samochód
pokaleczył granat
było jasne że
stąd do końca świata
jest jeszcze daleko
przed knajpą
– a co ty osiągnąłeś?
– a co ty osiągnąłeś?
krzyczała na niego przed knajpą i
było jasne że
już dawno nic nie osiągnął
po pięćdziesiątce na ulicy
znaleźć sobie budę i
kible
w których nie płaci się za wstęp
Zofia Bałdyga
(1987) Poetka i tłumaczka. Studentka bohemistyki w Instytucie Slawistyki Zachodniej i Południowej Uniwersytetu Warszawskiego. Stypendystka rządu RP. Autorka tomików Passe-partout (Warszawa 2006) i Współgłoski (Nowa Ruda 2010). Jej teksty były publikowane w antologii Solistki. Antologia poezji kobiet (Warszawa 2009) oraz w Anthologia#2 (Londyn 2010), zostały także przełożone na język czeski, ukraiński, szwedzki i angielski. Tłumaczka młodej poezji czeskiej i słowackiej. Współtworzy Elektrolirykę. Mieszka w Warszawie.
Zobacz inne teksty autora: Zofia Bałdyga
Felietony
Z tej samej kategorii: