Od miesiąca biorę wszystko na fakturę. Bo może da się odliczyć. Jeszcze o to nie pytałam, zobaczymy. Ale wierzę, że się da.
Zaczęło się od książek. Najpierw wzięłam fakturę na książki. Okazało się, że to całkiem proste – dane podałam przez internet, faktura czekała na mnie w sklepie.
Wydała mi się oficjalna i piękna, znacznie piękniejsza niż paragon.
Później wzięłam fakturę w Rossmanie (na spróbowanie), a jeszcze później zaczęły się wyprzedaże, więc brałam już te faktury, jak leci. W końcu wszystko kosztowało tylko jakiś procent swojej zawyżonej ceny. Głupia bym była, gdybym tych wszystkich rzeczy nie kupowała. Zwłaszcza że każda z nich była mi akurat niezwykle potrzebna.
Stosik faktur rósł, piętrzył się.
*
Moja firma to ja. A więc moja postać to postać mojej firmy.
Gdy o siebie nie dbam, zaniedbana jest i moja firma – pomyślałam, biorąc fakturę u fryzjera. U kosmetyczki też bym ją wzięła, ale tam nie bywam; krępuje mnie to. Dużo spraw mnie w życiu krępuje, ale akurat nie branie na fakturę. Na przykład chleba, który brałam na fakturę kilkukrotnie, aż doszłam do wniosku, że trzeba skończyć z tym pszenicznym brzuchem i tak dalej. Wtedy zaczęłam brać na fakturę kasze. I resztę zakupów.
*
Całe dnie ustawiam sobie tak, by przynieść do domu choć jedną fakturę. Chciałam brać faktury w knajpach, ale w tych, w których bywam, to raczej niewykonalne. Niby mogę wybrać inne lokale, ale jakoś ciągle nie mam do tego melodii. Wolę to, co znam.
Każde piwo biorę na fakturę. Czasem wypijam je w tak zwanym plenerze, czasem u kogoś w domu. Najczęściej jednak u siebie, bo mało kto chce słuchać tych moich baśni z krainy faktur. Co jest oczywiście bardzo przykre, ale zawsze podskórnie czułam, że kiedyś mi się z tymi wszystkimi ludźmi rozejdą drogi.
Kasjerki w sklepach pod domem zaczęły na mnie krzywo patrzeć. Wciąż mnie jednak obsługują.
*
Segregator, w którym trzymam moje faktury, też oczywiście kupiłam na fakturę.
*
Przyznaję, chciałam się posunąć do oszustwa. Poprosiłam bliskich o to, by brali na mnie faktury. Nikt się jednak nie zgodził, wszyscy stanowczo odmówili. Na początku miałam im to za złe, ale teraz w zasadzie jestem wdzięczna. Teraz się w zasadzie tego wstydzę.
Moje faktury są tylko moje.
*
Na faktury trzeba oczywiście zapracować.
Tym się zajmuje moja firma.
Wytrwale generuje koszty.
*
Pamiętam pierwszą fakturę, z którą się zetknęłam. Miałam kilkanaście lat i byłam harcerką. Przed biwakiem robiłam zakupy dla całej drużyny. Bardzo się wstydziłam, prosząc o fakturę w sklepie.
Faktura wydała mi się nudna i bezsensowna. Wcześniej wyobrażałam sobie, że wiążą się z nią jakieś korzyści. Tymczasem była to raczej zwykła kartka.
Potem byłam rozczarowana jeszcze raz, już na biwaku: nikomu nie smakował kupiony przeze mnie sos pieczarkowy. Wszyscy woleliby makaron z czerwonym sosem.
Na wiele lat to drugie wspomnienie całkowicie przysłoniło pierwsze.
*
Nie chodzi o to, żeby dużo wydawać, tylko o to, żeby mieć dużo faktur. Nie po drodze mi zresztą z wydawaniem. Ale faktury są potrzebne.
Obecnie wręcz najpotrzebniejsze.
Świata poza nimi nie widzę, tak się mówi.
*
Najlepiej nie wydawać na byle co, bo potem się żałuje. Ale jeśli już naprawdę trzeba, to najlepiej się wydaje na byle co w szmateksach, bo się nie przepłaca. Niestety nie dają tam faktur, więc już tam nie chodzę.
Za to na bazarze faktury można dostać coraz częściej. To modernizacja, którą witam z wdzięcznością.
*
Nie ma już rzeczy, o której bym nie pomyślała, że wrzuci się ją w koszty.
*
THC nie da się wziąć na fakturę. Za to CBD już tak.
Tylko co z tego?
*
Zawsze pytam o NIP i o REGON. Wsłuchuję się w ich melodię i na jej podstawie oceniam atrakcyjność innych ludzi. To niezawodny system.
*
Śnią mi się faktury. Mają ręce i nogi.
*
Najgorsze są niedziele bez handlu. Nie tylko ja tak sądzę, jasne. Mnie się nie podobają, bo nie wiem, co wziąć na fakturę. Próbuję kumulować już od piątku, ale nie bardzo mi czasem wychodzi. Wtedy nadrabiam w poniedziałek, a nawet jeszcze we wtorek. Nie lubię zaległości.
*
Moja firma – moja jednoosobowa firma – to przecież ja.
A więc to, co robię dla siebie, robię też z myślą o mojej firmie.
Tak mi się wydaje, ale powinnam pewnie jeszcze dopytać albo przynajmniej sprawdzić w internecie.
*
No i dopytałam. Księgowa przejrzała faktury i stwierdziła, że większość z nich się nie nadaje.
– Trudno uzasadnić, że te wszystkie rzeczy są ci naprawdę potrzebne do pracy – tak powiedziała. Zdenerwowałam się. Podniosłam głos. Chciałam wyjść, trzaskając drzwiami, ale to by nie było w moim stylu.
Cały wieczór przepraszałam moje faktury.
Całą noc nie spałam.
Rano zadzwoniłam do mojej księgowej. Poinformowałam ją, że rezygnuję z tej współpracy. Wyraźnie się tego nie spodziewała, w końcu znamy się od gimnazjum.
– Czy to przez te faktury? – zapytała.
– A jak ci się wydaje?
*
Czasem mam wrażenie, że kumulowanie faktur stało się jedynym sensem mojej jednoosobowej działalności na tym świecie.
*
Czasem mam wrażenie, że umysł mi zgnił od tej nieustającej pogoni za fakturami.
Ale to nie umysł jest mi potrzebny, tylko faktury.
*
W dalszym ciągu nie rozejrzałam się za nową księgową.
Liczę na to, że sytuacja sama się rozwiąże.
Jak by to jednak miało wyglądać?
*
Mam już swoje ulubione faktury. Mam też takie, których naprawdę nie szanuję.
Każda faktura ma swoją historię. Wiem, jak ją odkryć.
*
Śnią mi się faktury. Mają ręce i nogi, i biorą mnie do tańca.
– Nie tańczę – mówię. – Ale dla was zrobię wyjątek.
Natalka Suszczyńska
Urodzona w 1988 roku w Białymstoku, mieszka w Warszawie. Publikowała opowiadania m. in. w „Ricie Baum”, „Wakacie”, „Elewatorze”, „Helikopterze”, „Fabulariach” i zinie „Girls to the Front". Autorka książki Dropie (Korporacja Ha!art, Kraków 2019).
Zobacz inne teksty autora: Natalka Suszczyńska