Miejsce akcji: Polska.
Polska. Polska, Polska, Polska.
Cały czas ta Polska, dlaczego znowu Polska? Dlaczego nie Hiszpania?
Dla Hiszpanii Pan Bóg był łaskawszy. W Hiszpanii świeci słońce.
Nawet psy są tu szczęśliwsze, bo cały czas sapią, a jak sapią, to rozdziawiają paszcze
i ma się wrażenie, że się uśmiechają. Ludzie – nie wiadomo, czy są szczęśliwsi, i co to dokładnie miałoby znaczyć – ale dotykają się i pozdrawiają. Anna przyjeżdża tu do pracy na wakacje.
Pierwsza
Anna wchodzi w lotnisko, gdzie wszystko jest takie samo, tylko droższe
i po hiszpańsku. Hiszpański nie jest tak ładny jak włoski, ale bardziej się opłaca.
Biel i srebro odbijają światło, Anna jest oślepiona. Wita się z koleżanką koleżanki swojej koleżanki i wsiada do samochodu.
Jadą.
Anna odgrywa scenę z teledysku.
Słońce zdejmuje jej koszulę, piersi topią się jak dwie gałki lodów. Włosy rozwiewa jej wiatr z uchylonej szyby samochodu. Z radia za darmo leci muzyka. Otwiera usta, jakby rozmawia. Nie musi się starać, w drugą stronę pojedzie do Barcelony pociągiem.
Anna przekracza niewidzialne granice regionów.
Teraźniejszość wygląda jak przyszłość.
Koleżanka zmienia bieg i mówi:
Wiesz, możliwe, że nie zarobisz tu tyle, ile ci mówili.
Druga
Hiszpania. Miejsce akcji nareszcie Hiszpania.
Anna miała pracować jako barmanka. Jak na razie nie może, bo właściciel nie chce jej legalnie zatrudnić. Więc jakby co, ona jest ich znajomą i tak tylko im pomaga.
Jasne, jej to nie przeszkadza. Będzie pomagać. Pomaga w zamiataniu złocistego piasku z hiszpańskiej plaży, który jest szary. Pomaga w myciu wiklinowych foteli, które są plastikowymi krzesłami rodem z działki jej dziadka. Podaje klucz
do toalety zamożnym zagranicznym turystom, którzy są miejscowymi dziadami.
Anna popija drinka, który jest piwem z fantą.
Patrzy na słońce, które jest słońcem.
Patrzy w lustrze na siebie odmienioną w Hiszpanii i widzi siebie importowaną
z Polski.
Życie polega na tym, że raczej nic się nie dzieje, myśli.
Trzecia
Kiedy Anna nie ma co robić, zajmuje się synem właściciela. Jeżdżą razem na rowerze,
ona prowadzi, on na bagażniku. Josep jest długi i chudy, wygląda jak afrykański diabełek. Anna patrzy na Josepa i wyobraża sobie jego białą, szaloną czaszkę. Czaszki zawsze są szalone.
Mas rapido, mas rapido, krzyczy Josep. Anna pedałuje mocniej, śmieje się.
Mas, mas, mas!
Anna pedałuje jeszcze mocniej. Josep macha nogami, Anna musi uważać,
by nie stracić kontroli nad rowerem. Mijają cienie palm i ludzi. Z lewej wyrastają małe domki plażowe, przy których starzy ludzie inhalują skrupulatnie morskie powietrze. Jadą tak szybko, że nie zdążają zauważyć, jak zmienia im się mina.
Po prawej woda próbuje zająć brzeg.
Caballito, mas rapido!
Koniku, szybciej.
Czwarta
Anna zostaje wpuszczona za bar, ma pomagać Pilar.
Znosi naczynia do kuchni, nakłada lód do szklanek, zmywa bar.
Kelnerzy wykrzykują zamówienia do kuchni i pędzą dalej, Anna jest częścią maszyny.
Obserwuje, jak Pilar z lekkością nalewa piwo do szklanki, a potem wkłada cytrynę.
Jej ciało jest pełne, ma w sobie gorąc i miękkość świeżego pieczywa.
Wydaj mi 6 euro, mówi kelner.
Anna otwiera kasę i wyciąga 6 jednoeurowych monet. Podaje, a kelner się krzywi.
Tu nie jest Polska, tu nie jest Rumunia! Tu się wydaje w grubych! Krzyczy.
Anna patrzy na niego zmieszana.
W grubych, w grubych, w grubych! Kelner pokazuje banknot, miętoli go i prostuje.
W Hiszpanii tak, w Polsce jak tam sobie chcecie. Hiszpania to nie Polska! Hiszpania bogata! Anna nic nie odpowiada, za wolno jeszcze myśli po hiszpańsku.
Więc się zgadza.
Anna pracuje dalej. Praca w barze idzie szybciej. Przychodzi właściciel.
Chodź odpocząć, chodź z nami, zapraszam Cię, mówi. Anna nie wie, jak bardzo ma się czuć zaszczycona. Właściciel nazywa się Jose, ma 40 lat.
Niebieski domek wygląda jak zaprojektowany przez dziecko. Wchodzi za właścicielem i uderza ją brązowawa ciemność. Zaraz obok drzwi wejściowych babcia ogląda telenowelę. Na głowie ma bezprzewodowe słuchawki. Robi ruch głową na powitanie. Aktorka w telewizorze rzuca się po łóżku i płacze. Rwie włosy. Babcia kiwa
z niezadowoleniem głową jakby mówiła: głupie, głupie dziecko.
Zaraz obok mały Josep rysuje Spidermana. Zauważa ją i podbiega.
Anna, Anna, te quiero!
Chodź na sjestę, krzyczy właściciel. Idą na taras.
Tu, usiądź sobie, tu leżak. Tu leżak, mówi właściciel.
Anna siada. Właściciel coś do niej mówi, Anna nie rozumie. Właściciel zaczyna krzyczeć, gestykuluje, wyraźnie wskazując na nią. Anna gorączkowo myśli, o co może chodzić. Właściciel pokazuje, że ma wstać. Anna wstaje. Jose bierze i rozkłada leżak do pozycji leżącej.
Teraz dobrze, tak, tak! Krzyczy właściciel.
Anna wzdycha. Ściąga bluzkę i zostaje w górze od stroju. Przynajmniej się opali.
Teraz dobrze, co?
Si. Si. Mówi Anna.
Właściciel gdzieś idzie. Anna przymyka oczy. Jest nareszcie sama ze sobą.
Właściciel wraca wykąpany w ręczniku przepasanym wokół bioder. Nie wiedziałam, że ma taki brzuch, myśli Anna. Brzuch jest wydęty, owłosiony, ciemny, z jamą pępka pośrodku. Jest niewłaściwy.
Que pasa, que pasa? Coś źle? Pyta.
Nie, wszystko dobrze, odpowiada Anna.
Dobrze sjesta, co? Dobre zwyczaje hiszpańskie, co?
Si. Si. Odpowiada.
Właściciel obserwuje ją nieprzekonany.
Anna przymyka oczy. Zasypia. Śni jej się wielki brzuch i pępek, w który wpada i nie potrafi się wydostać. Budzi ją pstryk. To właściciel zrobił jej zdjęcie komórką. Anna szybko zamyka oczy. Nie chce myśleć o brzuchu. Stara się zasnąć.
Jej piersi pocą się jak dwa kawałki surowego mięsa.
Anna przemija.
Piąta
Anna wraca do mieszkania. Łóżko, pokój, wentylator, łazienka.
Siada na łóżku. Włącza telewizor zawieszony wysoko na ścianie, jak w szpitalu.
Wyciąga z siatki ciastka czekoladowe i zjada. Zjada też babeczki. Wyciąga z plecaka chipsy i je zjada. Ogląda w telewizji cieszących się nie wiadomo dlaczego ludzi. Wyciąga z siatki sałatkę z krewetkami, polewa ją sosem i zjada. Anna oddycha coraz spokojniej, coraz spokojniej. Jest jej dobrze, jest sama. Zasypia.
Szósta – powtórz wielokrotnie
Anna budzi się i nadal jest sobą.
(Czy wypada pisać o małych nieszczęściach?)
Siódma
Anna wsiada w ciemności do samochodu.
Jadą na fiesta de espuma. Święto piany.
Nasza koleżanka Polka, śmieją się. Podają jej skręta. Muzyka daje z całej siły. Dyskoteka na świeżym powietrzu. Zaczyna się od alkoholu, jak w każdym klubie na każdej imprezie. Wszyscy są bardziej chętni niż zwykle i wszystkim jest bardziej wszystko jedno. Ciała ocierają się o siebie, z głośników dudnią dźwięki.
Chodźmy głębiej, w stronę toalet, do których nie da się dopchać. Anna właśnie zdecydowała się wejść do męskiej, by nie czekać. Krzywi się. Pisuary są pełne moczu, a faceci nadal się do nich odlewają. Ciecz wylewa się z pisuaru na podłogę
i opanowuje coraz większą przestrzeń. Ktoś wymiotuje do kosza.
Anna wchodzi do kabiny. Odczekuje. Czuje drganie muzyki i ciepłą od poprzedniej wizyty deskę klozetową. Kiedy myje ręce, do sąsiedniej umywalki sika pijany Hiszpan. Wszyscy jesteśmy zwierzętami, myśli Anna. Wychodzi, muzyka daje bez ustanku. Wszystkie piosenki taneczne połączone w jedną wielką piosenkę, którą znasz, ale nie wiesz, skąd. Wszystkie piosenki świata pod patronatem ciemnego pępka. Wszystkie piosenki świata zmiksowane w jedną, do której wszyscy mogą tańczyć, bo wszyscy ją trochę znają. Jedna wielka piosenka gorsza od każdej, z której została stworzona. Anna czuje na sobie wzrok chłopaka. Jest atrakcyjny, ma ciemne oczy i włosy.
Ma duże usta. Anna poddaje się.
Zaczyna się piana, piana tryska zewsząd, a ludzie, którzy są zwierzętami, śmieją się
i piszczą. Wszystkie piosenki świata połączone w jedną robią się jeszcze głośniej. Piana tryska. Na początku buty kąpią się w pianie, jutro i już na zawsze będą śmierdzieć stęchlizną. Potem nogi, spodnie, wreszcie klatka i głowa, wszystko jedno. Anna czuje dotyk. To atrakcyjny chłopak uśmiecha się. Anna odpowiada. Zaczynają tańczyć. Piana nadal tryska, i to jest bardzo zabawne. Anna widzi tylko pianę, chłopak wyciera jej twarz. Całują się. Wszystkie piosenki świata głucho dudnią dalej.
Anna jest szczęśliwa. Piosenka wlewa się w nią i wypełnia emocjami jak sok pustą butelkę. Usta chłopaka ślizgają się po mokrej szyi, ramionach, dłonie dotykają pupy. Hiszpan schodzi w dół, Anna wydaje dźwięk. Piosenka ewoluuje, piany przybywa. Chłopak wraca do góry. Anna chce się odwdzięczyć, schodzi w dół i rozpina rozporek. Anna traci kontrolę. Nigdy jeszcze tego nie robiła, ale spróbuje. Przecież po to tu przyjechała – zbiera doświadczenie. Nagle Anna czuje smak w ustach.
Och, przepraszam, mówi i to pierwsza rzecz, którą do niej powiedział. Całują się.
Ósma
Anna wsiada do pociągu, jedzie na spotkanie z chłopakiem. Patrzy przez szybę
na brzydkie wypalone budynki. Niektóre rzeczy zaczynają się tylko dlatego, że szybko się skończą. Romans z Hiszpanem, myśli Anna.
Wakacyjna miłość, nadzieja wszystkich wyjazdów. Kilka lat nieśmiałego zerkania
na cudzoziemców przy szwedzkich bufetach, tyle zmarnowanych bransoletek i kart
all-inclusive. Anna wysiada na stacji większego miasta.
Wysyła wiadomość: już jestem.
Idzie przez słoneczną ulicę i widzi: ludzie prowadzą swoje życie.
Anna czuje się nagle tak jak oni, uczestniczy w strumieniu życia.
Sprawdza w szybach wystawowych, jak wygląda, i wygląda ładnie. Przychodzi wiadomość. Za godzinę, mówią litery. Anna siada przy stoliku na placu i zamawia kawę, kelner się do niej uśmiecha. Anna wstydziłaby się tak sama przyjść, posiedzieć
i popatrzeć na ludzi bez celu. Teraz ma alibi. Patrzy z pobłażaniem na turystów, którzy robią zdjęcia i obserwują toczące się życie, którego czuje się częścią.
Przychodzi Hiszpan. Ma na sobie spodnie moro, które Annie się nie podobają.
Ma też plastikowe okulary. Mógłby nie przyjść, myśli Anna.
To gdzie idziemy, pyta.
No se, nie wiem, Ty jesteś moim przewodnikiem, odpowiada Anna.
Hiszpan pokazuje zęby i robi się ładny.
Chcesz jechać do portu?
Czemu nie, odpowiada Anna.
Sprawdzałem Polskę na Wikipedii, mówi. Duży kraj. Bardzo ładnie.
Anna śmieje się. Ma romans.
Żółty od słońca port jest tak piękny, że Anna dziwi się, że żyją tu jacyś ludzie.
Wiatr dotyka jej ciała, obok idzie Hiszpan. Rozmawiają o rzeczach, o których rozmawiają wszyscy, a Anna czerpie z tego przyjemność. Oglądają jachty i żartują.
Anna patrzy na Hiszpana, który nazywa się Sebastian. Zastanawia się, czy jest brzydki, czy ładny, i nie wie. Piją kawę i patrzą na ludzi spacerujących promenadą.
Anna patrzy na Sebastiana. Zastanawia się, czy jest mądry, czy głupi, i nie wie.
Ile miałeś dziewczyn, pyta Anna.
Tak na poważnie byłem z czterema, odpowiada.
A tak nie na poważnie?
Sebastian się śmieje i pokazuje zęby.
Nie wiem, odpowiada, trudno powiedzieć. Anna marszczy czoło, miesza kawę wykałaczką.
Ale nie bój się, jestem zdrowy, sprawdzałem się, mówi Sebastian.
Anna patrzy na niego, chce stąd wyjść i być sama. Chciałaby tu być z kimś innym.
Chcesz coś zjeść, mógłbym coś dla nas ugotować, mówi Hiszpan.
Anna nie wie, czego chce. W porcie jest tak miło.
Dziewiąta
Anna zapala papierosa i wygląda przez okno na panoramę suchego miasta. Gdzieś dalej widać światła portu, biurowce, wypalone bloki. Hiszpan się kąpię. Zaraz wyjdzie z łazienki w samych majtkach i położy się na łóżku. Anna zaciąga się ostatni raz, wkłada do ust gumę i idzie do pokoju. Całują się, Hiszpan dotyka jej twarzy,
Anna poddaje się. Hiszpan szepcze do niej po hiszpańsku.
– Mi carino, mi precioso, Si, si, si…
Kiedy Sebastian tak do niej mówi, Anna nie potrafi się wczuć. A musi się wczuwać. Nie wiem, czy kopiuje filmy pornograficzne, czy telenowele, ale na pewno coś kopiuje, myśli.
Dziesiąta
Anna siedzi w kuchni i patrzy na Sebastiana, który zmywa naczynia. Ma na sobie żółte gumowe rękawiczki, co wygląda żałośnie albo uroczo.
Anna pyta, czy może zadać pytanie. Sebastian kiwa głową.
Jak to wyglądało, kiedy badałeś się, czy jesteś zdrowy?
Normalnie, mówi i uśmiecha się szeroko.
Stresowałeś się?
Nie, dlaczego.
Ile musiałeś czekać na wyniki?
Niedługo, kilka dni, mówi. Anna go obserwuje. Widzi, jak drżą mu ręce.
To było jak egzamin, mówi. Trochę stresu, potem było po wszystkim.
Annę uderza nietrafność tego porównania. Sebastianowi drżą ręce.
Talerz wyślizguje się mu z rąk.
Och, przepraszam, mówi.
(Czy to cokolwiek znaczyło? I czy wypada pisać o małych nieszczęściach?)
Maciej Marcisz
(1988) Prozaik, studiuje organizację sztuki filmowej w PWSFTviT w Łodzi oraz polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2010 roku prowadzi klub czytelniczy Kolacje Literackie. Mieszka w Warszawie.
Zobacz inne teksty autora: Maciej Marcisz