Zabezpieczenie przyszłości przed przyszłymi drwalami i inne kwestie

Wywiad z ekoterrorystą, który postanowił nie ujawniać swoich danych

– Czy zabiłeś kiedyś myśliwego?
– Myślę, że nie.

– Miałeś powiedzieć: „Nie. Chyba nie”.
– Chyba nie zabiłem. Fakt faktem, że z części ambon, które rozpierdoliłem… rozpierdoliłem je na zasadzie pułapki. Luzowałem w nich tylko podłogi. Staram się tego unikać, ale czasami nie starczało czasu. Zazwyczaj robię to bezpiecznie – wyjmuję z ambony podłogę w taki sposób, żeby było to widać, kiedy się podejdzie. Na przykład – jeśli wywalam z podłogi deski, to zostawiam je pod schodami albo drabiną, żeby zbliżający się myśliwy zauważył już pod amboną, że coś jest nie w porządku. Natomiast parę razy musiałem uciekać zaraz po rozjebaniu podłogi, więc siłą rzeczy zostawiłem to bez ostrzeżenia. Ale wiesz, po drabinie tak się nie wchodzi jak po schodach, nie staje się u szczytu nad przepaścią, trzeba jednak przystanąć na belce. Ale pijany dureń by spadł… Zwłaszcza po zmierzchu… Taki, co już w drzwiach ambony przewiesza sobie dubeltówkę z pleców w ręce… Cóż, nie słyszałem, żeby zdarzył się taki wypadek, a pewnie byłby dość głośny. Pewnie nic by się nie stało, to jest zwykle około pięciu metrów.

– A jakby się stało?
– To by było… wykonane. Staram się nie zastawiać pułapek, ale czasami życie dyktuje inne scenariusze. Podoba mi się bardzo inny sposób rozpierdalania ambon łowieckich, który sobie wymyśliłem sytuacyjnie. Chętnie bym go stosował, ale jest męczący i trudny do realizacji w pojedynkę. Otóż kiedyś na śmietniku jednego z marketów znalazłem gigantyczną ilość ryb i owoców morza. A że nie jem mięsa, to nie miałem zielonego pojęcia, co z tym zrobić. Miałem wtedy mniej znajomych niż teraz – teraz bym to po prostu rozdał. No ale wtedy najpierw zaniosłem dwie paczki pangi naszym psom, ale moja kobieta powiedziała, żebym więcej takich rzeczy psom nie przynosił, bo to jest raczej niepoważne. I wciąż mnie to męczyło, że to leży na śmietniku. Wtedy mi się przypomniało, że jedną stację kolejką od miejsca, w którym ta historia się rozgrywa, znajdowała się taka niezwykła ambona. Musisz wiedzieć, że część ambon łowieckich jest zamykana na kłódki. Łatwo się domyślić, że to jakiś burżujski typ buduje ambonę tylko dla siebie i zamyka, żeby inni nie mogli skorzystać. I prawie zawsze taka ambona ma bogate wyposażenie: dywan, miękki fotel, często w oknach są szyby, które można podnieść. To nie jest zwykła budka z czterema bocznymi oknami. No więc tam na śmietniku przypomniała mi się ta ambona. Spakowałem taki plecak, który miałem do zbierania puszek i problematycznych śmieci. Włożyłem do niego worek plastikowy. Wlazłem na ten śmietnik i spakowałem krewetki, które już się rozmrażały, dopakowałem ryb i małży, razem trzydzieści kilo owoców morza. I nóż.

– Trzydzieści kilo ryb i owoców morza?
– Pamiętam dokładnie, że zabrałem ze sobą jeszcze wino oraz wódkę, do wyboru, żeby wypić wedle nastroju. Jeśli będę bardziej zdenerwowany, to się napiję wódki ze sklepu, a jeśli mniej, to wina, miałem dwa litry wspaniałego wina w plastikowej butelce. Pojechałem pociągiem jedną stację, szedłem do tej ambony jakieś dwa i pół kilometra – to była noc – czułem, jak te ryby się na mnie rozmrażają. Jak mi się to zaczyna w plecy wcierać. Wreszcie dotarłem. Postawiłem plecak i wlazłem po obudowie ambony przez okno do środka. Wykopałem drzwi, które były zamknięte na kłódkę – wystarczy usiąść na podłodze i się zaprzeć. W ambonie był dywan, fotel przyniesiony z chałupy i różne takie zakamareczki, żeby się ukryć i położyć. Wniosłem plecak tych krewetek. Otworzyłem nożem. Z fotela wyjąłem część gąbki. Poderwałem dywan. I we wszystkie możliwe zakamarki powpierdalałem te ryby, te krewetki. To była połowa marca. Była całkiem realna szansa na to, że koleś, który piastował tę ambonę, pojawi się tam dopiero w czerwcu. I to jest model, który mi się podoba. Żeby wywozić na ambony łowieckie takie mięso, które sklepy i restauracje wyrzucają na śmietnik. I kości. Ktoś mi zwrócił uwagę, że to może wabić lisy pod nos myśliwych. Moim zdaniem to jest bez znaczenia, bo koleś nie wytrzyma w tej ambonie, więc i tak nie będzie do nich strzelał.

– A tak na co dzień?
– To jest bardzo proste – kiedy jesteś w lesie i chcesz się wysrać, zrób to na ambonie. Przytulniej.

– I cieplej.
– Są dwa główne sposoby na ambony łowieckie. Można ją położyć, ale do tego trzeba dwóch ludzi co najmniej, a najlepiej trzech-czterech, bo wylewarowanie pierwszej i drugiej nogi to jest naprawdę duży ciężar. Poza tym dużą wadą jest to, że już z daleka widać, że ambona leży. Myśliwi przyjeżdżają i stawiają obok nową, wykorzystując 70-80% drewna z poprzedniej, bo tylko część desek się połamała. Dlatego ja sobie wymyśliłem, że będę spiłowywać same podłogi. Robię to tak. Budzę się w nocy (bo na ambonie albo kładę się spać, albo robię jedną po drugiej przez całą noc) i rozpalam sobie małe ognisko w ambonie. Dobrze jest nożem albo innym narzędziem wyżłobić jakąkolwiek dziurę w podłodze, bo ogień ciągnie do góry i słabo wżera się w materię. Ale z czasem część desek robi się dziurawa i można je wybić nogą. Jak wyleci jedna deska, to bez większego trudu przy pomocy narzędzia można wywalić całość. Z narzędziami jest o tyle trudno, że lepiej nie zabierać do lasu rzeczy typu „brecha”…

– „Brecha”?
– Łom. Z tego trudno się wytłumaczyć straży leśnej. Ja nigdy nie wpadłem na straż leśną, chociaż widziałem ich z daleka, raz w trakcie akcji z amboną, jakieś 20 metrów ode mnie. Nie widzieli mnie. Ale słyszałem, jak przeklinają.

– Mieli strzelby?
– Każdy w lesie ma strzelbę. Spierdalałem szybko, ale to jest osobna historia. Raz obrzuciłem kolesi kamieniami na grupowym polowaniu. Wbrew pozorom grupowe polowanie to nie jest piętnastu myśliwych polujących w grupie. To jest piętnastu myśliwych, którzy zajmują dobre 800 metrów lasu. Ja podszedłem na 30 metrów od skrajnego tak, że mnie nie widział – i rzuciłem w niego kamieniem. Dostali szału i rzucili się w pogoń, strzelali w powietrze itd. To była zima. Przebiegłem przez małą rzekę i dalej jeszcze kilka kilometrów, coraz słabiej, zamarzła na mnie woda i popękała mi skóra pod palcami lewej stopy i pod trzema palcami prawej. Byłem tak zmarznięty, że rozgrzewałem dłonie chwytając się za rozgrzane kostki.

– Na co się teraz poluje?
– Kiedyś jeszcze miałem siłę i regularnie czytałem „Łowca Polskiego” w celu monitorowania sytuacji, teraz to już nie na moje nerwy. Język, którym się tam opisuje zwierzęta, jest dla mnie nie do przyjęcia. Na przykład dziki. Dziki, niezależnie od prawa łowieckiego, traktuje się jak szkodniki. Od pewnego czasu widać, że przestały obowiązywać jakiekolwiek zasady, np. zakaz zanęcania pod ambonami. Zanęcanie jest patentem wędkarskim, zresztą zostało to zakazane dla wód stojących. Polega na tym, że oprócz przynęty na haczyku rzuca się kule z zanętą, która wabi ryby. Dziki też się zanęca. Stosuje się zanęty jakieś 30-40 metrów od ambony, chociaż widziałem już nawet zanętę o 15 metrów od ambony – to chyba jacyś ślepcy robią. Generalnie wyrzuca się ziemniaki czy kukurydzę. Zauważyłem też, że sadzi się kukurydzę lub topinambur w lasach przy ambonach, na co kolesie z kół łowieckich, skurwysyny, mają prostą odpowiedź, że formalnie rzecz biorąc – oni nie zanęcają, a wysiew to przypadek. A przecież kukurydza to nie jest samosieja.

Drugi problem to dopłaty dla rolników. Wielu rolników uprawia pod samym lasem kukurydzę i ziemniaki tylko po to, by uzyskać pieniądze z odszkodowania za szkody wyrządzone przez dziki. Ma to taki sam sens, jak zostawianie kawałka mięsa pod domem – wiadomo, że zalęgną się muchy. Chleb na podłodze – zbiegną się myszy. Takich rzeczy się nie robi. Gdyby nie dostawali za to pieniędzy, nie opłacałoby im się. Bo dziki naturalnie żerują pod lasami, a przy tym buchtują, czyli nie tylko zjadają rośliny, ale też ryją ryjami przy samej ziemi, niszcząc hodowlę. Ściemą jest współpraca rolników z kołami łowieckimi, bo obu grupom się to mniej więcej opłaca.

Kolejna sprawa to żywołapki. Tutaj w mieście mamy żywołapki, czyli takie zagrody, w które chwyta się dziki i wypuszcza do lasu. To jest totalna żenada, bo dziki w mieście są przyzwyczajone do ludzi. Potem w lesie jesteś w stanie zwabić takiego dzika kanapką czy jabłkiem.

Dziki są traktowane jak szczury lasu. Poza ścisłymi rezerwatami i parkami narodowymi w Polsce żyje około 90 tysięcy dzików. W Polsce jest około 90 tysięcy myśliwych. Przypadek? W zasadzie poza parkami narodowymi dziki nigdy nie giną śmiercią naturalną. Albo myśliwi, albo wypadki samochodowe.

– Co na to koła łowieckie?
– Patenty łowieckie są kretyńskie. Za złamanie prawa łowieckiego karę płaci się do koła łowieckiego, bo działa się na jego niekorzyść. Więc wyobraźmy sobie taką sytuację – człowiek na polowaniu grupowym strzela do sarny, co jest niezgodne z przepisami. I dostaje za to 300-500 zł kary na rzecz swojego koła łowieckiego. A może właśnie prezes tego koła powiedział im: „Panowie, musimy do siedziby naszego koła wmontować nową bramę. Potrzebuję na to dwa tysiące złotych. Możecie pięciokrotnie złamać prawo łowieckie, bo i tak musimy dogadać się na składki”.

– Kim są myśliwi?
– Poza pewnymi przypadkami znam cztery zawody, z których kwalifikują się myśliwi. Są to lekarze, policjanci, prokuratorzy i rolnicy (Zastanawia mnie, czemu łowiectwo jest tak popularne wśród lekarzy. Podobno to ulubione hobby lekarzy w Skandynawii.) W Sejmie zawsze było wielu myśliwych.. Myślę, że to wynika z silnej potrzeby władzy. Strzelanie to władza.

Myślistwo to idiotyczna zabawa elit. Które zabierają na polowania trzynastoletnie dzieci. Często jest łamane prawo i nigdy nie ma żadnych poważnych konsekwencji. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy zastrzeli się kurę bażanta – a wolno strzelać tylko do kogutów bażanta – to jest 200 zł kary na rzecz koła łowieckiego. No bo bażanty w Polsce nie występują naturalnie, to obcy gatunek, który pierwotnie tu nie występował. Populacje są utrzymywane przez myśliwych. Żeby utrzymać populację, trzeba dbać o samców, gdyż w strukturze ptasiej jeden samiec jest potrzebny na sześć samic. No więc nie można sobie pozwolić na strzelanie do samców. W Czechach jest jeszcze gorzej. Reintrodukowano tam dzikie indyki tylko po to, by na nie polować. Myśliwi wracają do praktyk z lat 50. czy 60. Ignorują problemy ochrony ptaków: strzelają do ptaków drapieżnych, strzelają do kormoranów mimo ochrony gatunkowej. Skurwysyństwo. W Czechach pewna załoga anarchistyczno-skłociarsko-panczurska przejęła od Romów zwyczaj nazywania policjantów „benga”, czyli „czorty”. Ta standardowa natura nieznoszących sprzeciwu dupków u władzy jest w kołach łowieckich kumulacją, potęgą, destylatem. Destylatem gówna. Chyba dobry tytuł wymyśliliśmy.

– To teraz poproszę o część poradnikową.
– Walka z łowiectwem to sedno walki ze skurwysyństwem traktowania zwierząt. A jednak to nie jest zajęcie dla wszystkich i nie jestem pewien, czy ja bym nawoływał do popularyzacji tych praktyk. Ja naprawdę jako tako dbam o swoje bezpieczeństwo. Na przykład taka rzecz. Myśliwi są hobbystami. Łatwiej ich spotkać w weekendy i dni wolne od pracy niż w tygodniu. W 2012 spędziłem siedem miesięcy w lasach – z przerwami, wychodziłem co jakiś czas – bo zakładałem, że myśliwi siedzą przed telewizorami i oglądają rozgrywki Euro 2012.

(do lokalu wchodzą znajomi)
No cześć, ja tu właśnie daję wywiad do „Tygodnika Podhalańskiego” o tym, że policja jest dobra, a cukierki lepsze…

Więc tak. Po pierwsze – nie działać zbyt blisko miejsca zamieszkania, jeśli mieszka się na wsi. Jeśli mieszka się w mieście, to tak czy owak nie jest to nigdy blisko. Po drugie – nie w weekendy, a jeśli już, to w dobrze rozpoznanym terenie. Trzeba pamiętać o tym, że ambony łowieckie często są rozmieszczone o 400-600 metrów od siebie, więc w zasięgu wzroku myśliwego, który mógłby siedzieć na innej ambonie i obserwować teren przez lornetkę, a nawet – oficjalnie zresztą do niedawna zakazane – dalmierze i noktowizory. Najlepiej zrobić 2-3 dniowy wypad do lasu o charakterze survivalowym, żeby naprawdę zbierać grzyby i owoce. Przede wszystkim koszyk grzybów jest dobrym alibi w przypadku napotkania straży leśnej. Ale niemniej ważne jest to poczucie, że wpisałeś się w naturę lasu, że przez chwilę jesteś jego częścią. Z początku jest trudno. Kładziesz się spać, a tu wszystkie drzewa trzeszczą. No tak, nocą zmienia się temperatura i drzewa trzeszczą. Naprawdę masz wrażenie, że zaraz się to wszystko zwali na ryj. Albo budzi cię sowa, która właśnie idzie spać. Ja się dwa razy w życiu położyłem na jeżu. Spał sobie, była jesień, a ja myślałem, że to jakiś kłębek drutu.

– To teraz o początkach. Jak się to wszystko zaczęło?
– Takiej ścisłej nienawiści do łowiectwa nabrałem w dniu, w którym położyłem się w ambonie obitej dywanem. Było to na granicy lasu i łąki, bardzo przyjemnie. Obudziłem się o świcie – czy raczej wskutek świtu – i zobaczyłem czaplę, która przeleciała dokładnie na dwunastej. I kiedy usłyszałem świst jej skrzydeł, zrozumiałem, że gdyby w tej ambonie spał myśliwy, to by strzelił. Poczułem ten mechanizm.

Bardzo dużo nauczyłem się na ambonach jeszcze jako dziecko. Na przykład z ambony zobaczyłem taką scenę – żeruje zimą stado 20-30 saren, a pomiędzy nimi lis, holowany przez koziołki (samców saren). Bo koziołki mają taką strukturę w stadzie, że jak lis chce przejść przez ich teren, to one idą za nim z łbami do ziemi, grożąc, że go zaatakują parostkami (sarnim porożem) i robią to w sztafecie. Lisa po kolei przejmują kolejne samce. Dochodzi do takiej sytuacji, że koziołek nie chce odpuścić holowania lisa i następny w kolejce koziołek rzuca się na takiego koziołka. Wszyscy pilnują swojego terytorium, nawet w obrębie stada saren. Moim zdaniem to genialnie tłumaczy sposób, w jaki między ludźmi wybuchają wojny i bójki. Co prawda holujesz wroga, ale wskutek holowania weszłaś – czy raczej „wszedłeś”, bo to samców problem – na terytorium innego samca alfa. Tego też nie wolno. I nagle lis jest uwolniony od eskorty, bo między eskortami nastąpił konflikt.

Niektórzy mówią, że wygaszenie łowiectwa w Polsce spowodowałoby wpuszczenie wielkich drapieżników do lasów. Ale ja się sprzeciwiam temu, co mamy teraz. To stan, w którym łowiectwo jest domeną bogatych hobbystów, którzy zabijają dla przyjemności. Taki międzywojenny model: „burżuj na swoim”. Wiesz, podstawowym nieprzebadanym mięsem w knajpach przy drogach jest dziczyzna z dzika. Mówi się o kłusownictwie – ale podstawowym kłusownictwem jest kłusownictwo z ramienia Polskiego Związku Łowieckiego. Kłusownicy, którzy zakładają wnyki czy nawet ryzykują nielegalne użycie broni, zabijają znacznie mniej zwierząt niż myśliwi. Zresztą pomyśl jeszcze o takim paradoksie. Kiedyś na terenie parku narodowego grasował kłusownik, którego nikt nie mógł namierzyć. Skoro prawie nie zostawiał śladów, to w sumie działał jak zwierzę, działał naturalnie. To myśliwi są problemem. To oni wszędzie zostawiają ślady.

– Czy są wśród myśliwych myśliwe?
– Z całą pewnością.

– A trafiłeś kiedyś na taką bogatą zamykaną ambonę, która wyglądała jak należąca do kobiety?
– Nie. Ale myślę, że potrzeba wygody to potrzeba frajerska, czyli potrzeba kolesi. Wiesz, zima, a ty siedzisz w fotelu – nie na zydlu – i możesz napić się wódki.

– Pewnie masz jakieś pomysły na szersze akcje przeciwko myśliwym.
– Tak, na przykład interesuje mnie taka kwestia. Polski Związek Łowiecki jest stowarzyszeniem, które wypełnia zadania ustawowe, tak jak Polski Związek Działkowców i Polski Związek Wędkarski, no i pojedyncze stowarzyszenia sportowe, które realizują niektóre cele centrali. Zastanawiałem się kiedyś nad takim scenariuszem – ale to jest niemożliwe – żeby 100-200 tysięcy ludzi przeszło szkolenie i wszystkie stopnie i egzaminy z prawa łowieckiego (a egzamin nie jest trudny), następnie wstąpiło do Związku i na zasadzie masy większościowej przegłosowało jego rozwiązanie. Niestety, skala tego projektu wymagałaby działania jawnego, więc PZŁ podwyższyłby wymagania dla kandydatów. Obecnie warunkiem wstąpienia do Związku jest zainteresowanie łowiectwem oraz chęć bycia myśliwym.

Potrzebna jest ostra akcja zwalczająca PZŁ. Byłem zdruzgotany tym, że w Belgii łowiectwo też jest bardzo popularne, a najczęściej strzela się tam do sarny. Ale już w Holandii, gdzie też jest dużo lasów, popularne są takie akcje, że zbiera się 20-30 osób, idą sobie do lasu – wszystko zgodnie z prawem – i de facto blokują polowanie. Wiesz, nie hałasują, nie wrzeszczą, po prostu spacerują i rozmawiają.

Polskie lasy należy przywrócić do swojej pierwotnej funkcji, jaką jest bycie lasem.

W Niemczech przywraca się do zalesienia przez samozalesienie, za to nowe tereny zalesia się z samolotów, przez wyrzucanie sadzonek z zaostrzoną końcówką. Znajomy leśnik twierdzi, że w Polsce taki projekt byłby szkodliwy, bo pozbawiałby pracy najbiedniejszych. Ale to jest ściema, problem leży gdzie indziej. Przy opcji z samolotami lasy nie rosną w zwartych rzędach. Rosną jak to drzewa – to tu, to tam. I przez to za trzydzieści lat, jak przyjdzie do wycinki, nie będzie tam ułatwień dla wjazdu sprzętu. I o to chodzi! O zabezpieczenie przyszłości przed przyszłymi drwalami! Bo las nie jest po to, żeby produkować drewno. Uważam, że nie jest też po to, żeby produkować tlen. To my możemy sobie uznać, że las nam daje tlen, więc go zostawmy. Ale on nie jest po to.

Z mojej perspektywy należy zalesić tyle krajów, ile się da, bo na znacznym terenie pól i łąk przyleśnych uprawia się rzeczy fizycznie niepotrzebne tylko po to, by dostać za nie odszkodowania.

– O co Cię jeszcze zapytać?
– Zapytaj mnie o problem, nad którym się na serio zastanawiam, mianowicie, czy ja bym chciał, żeby lasy były jak najbardziej dostępne dla ludzi?

Wkurwia mnie podejście w Europie Środkowej, że zaczniemy to chronić, jak już będzie tego mało. (z przekąsem) Tak jak na zachodzie Europy. Na przykład w niemieckich lasach, dopóki widać drogi, czyli jakieś trzysta metrów w głąb, to lasy są po prostu sprzątane. Przy czym są sprzątane także z drewna, z gałązek, które spadają… Wygląda to idiotycznie.

Myślę, że należy szerzyć wiedzę o dzikich roślinach i grzybach, ze szczególnym wykorzystaniem tylko pewnego zakresu. Do lasu powinno dać się wejść tylko do pewnego momentu, np. pierwsze 400 metrów. A dalej powinny być jak najdziksze, jak najbardziej naturalne – po prostu ostoja zwierząt.

Ola Wasilewska

Ola Wasilewska (1989) – graficzka, wideoklipperka, słowoskładaczka. Redaguje warszawski „Wakat/Notoria” i kobiecy zin „Sklejka”. Jej najnowszą animację wyświetlano na fasadzie Muzeum Sztuki Współczesnej w Zagrzebiu.

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |