Wilk
Wilku, wilku, przyjdź teraz, a jak nie przyjdziesz teraz, to już nie przychodź cały rok. Wilk kłapie pyskiem, chowa się za żarna. Ma drewnianą głowę i kudły ze sznurka. – Mówię do ciebie. – Do mnie? – odpowiada Dziewczynka, owijając się w watę cukrową, białą kurtkę w kolorowe samochody. Przechodzone figurówki uciskają kostki. Do basenu strażackiego jest daleko, więc nie dziwne, że stopy na metalowych płozach powlekają się mrozem i bólem. Trzeba przebierać nimi szybko. – Tak, do ciebie. – Linoleum w sieni jest pokryte warstwą cienkiego lodu, po którym zjeżdża się prosto w drzwi. – Masz wrócić przed zmrokiem – mówi Kapitan. Dziewczynka na czworaka zsuwa się ze schodów, żeby płozy nie porwały jej jak czerwone buciki z bajki o wiecznym tańcu. Mijając jabłoń, odwraca głowę. Dziadek stoi na śniegu za drewutnią. Z jego palców kurzy się biały dym. Dymy nad Birkenau, taką książkę ma w pokoju na półce.
Kiedy jest zmrok, a kiedy nie ma zmroku? Czy wtedy, kiedy Babcia zapala w stajni światło, gdy idzie doić? A może wtedy, gdy zamyka się bramy i spuszcza psa? Albo gdy w oknie kuchni widać trzy białe reflektory rozpędzonego pociągu? O zmroku przychodzi wilk. Dziadek zabronił go wywoływać. Jeśli zawołasz go dla żartu, przyczai się w lesie, a potem i tak przyjdzie, kiedy będzie chciał, i weźmie, co zechce. Będziesz wołać pomocy, ale nikt się nie zjawi, bo wszystkich zmyliłaś, prosząc o pomoc wcześniej. Dlatego nie wolno krzyczeć, czując, jak cię ktoś gryzie w ramię albo uderza twardym łbem pod kolanem. Nie wolno krzyczeć, nawet jak z piwnicy wynosi się w wiadrach gałki oczne wyłuskane przez UPA. Trzeba poczekać, aż będzie się pewnym, że to wilk, i dopiero wtedy wołać. Choć wilk jest podstępny i czasem przychodzi bez ciała. – Nie siadaj na progu w samych majtkach, bo złapiesz wilka – mówi Babcia.
Po tafli basenu krążą dzieci na łyżwach. Trącają się i przepychają. Robią zawijasy na lodzie. Powietrze jest ostre. Igiełki wędrują aż do płuc. Dziewczynka zdejmuje rękawiczki. Kołyszą się przy jej biodrach na czerwonym sznurku. Dzieci stoją w grupkach. Przeciągają się i popychają, szepcą i śmieją się. Dziewczynka uśmiecha się do sznurka. Tylko sznurek chodzi z nią do szkoły w mieście. Dlatego robią razem cebulkę, a potem ćwiczą wspólnie jazdę do tyłu, tak jak hokeiści na dużym lodowisku. Dziewczynka czeka, aż któreś z dzieci podejdzie i pochwali jej akrobacje. Trenuje beczki i zwroty. Jednak żadne nie zbliża się, tylko krzyczą i miotają się na lodzie. Nie tak, jak nartniki latem, które suną bezszelestnie po powierzchni rzeki, by dopaść tonącą pszczołę. Raczej jak kopulujące na ispinowych gałązkach ważki, bijące na oślep przeźroczystymi skrzydłami.
Dziewczynka stoi na szczudłach. Rozgląda się. I nagle nie ma już nikogo. Kroczy w ciemnościach obok skostniałej ściany parku. Im bardziej jest spóźniona, tym wolniej porusza nogami. Mija stację kolejową, gdzie Babcia zwykła rozmawiać z Bobową. Bobowa mieszka na piętrze nad stacją i często stoi w oknie. Może Kapitan też stoi w oknie i patrzy – myśli Dziewczynka, szurając płozami. Mija dom weterynarza, gdzie dwa psy, skulone w nieocieplonych budach, ujadają niemrawo. Za torami odbacza w drogę prowadzącą do fabryki armatur żeliwnych. Jeden z jej rogów prawie dotyka zakrętu rzeki. Tam zawsze robią się najgłębsze zaspy. Po bokach, gdzie fabryczny pług odpycha śnieg. Można się w nich położyć i zrobić rękami orła, i jeszcze odwlec chwilę powrotu. Przez oszronione rzęsy Dziewczynka wypatruje dachu domu, ale widzi tylko płot fabryki. Jedną ręką idzie płotem.
Z lewej słychać wodospad. Dziadek nazywa go wanną. Ma trzy spady i nawet gdy jest bardzo zimno, wciąż pulsuje od środka. Jak się przystawi oko do dziury w płocie, można zobaczyć wodę pędzącą po jego skrzydłach. Robotnicy wkładają tam syczące odlewy. O tej porze roku na brzegach wanny tworzą się spiczaste sople. Jednak w zamieci nie widać ich wcale. Dobrze jest za to usłyszeć wannę i przez chwilę nie myśleć. Stąd już blisko do domu, choć wciąż go nie widać. Za to słychać stężały charkot z prawej strony drogi. Tam, gdzie leżą odpady z fabryki: betonowe płyty, piaskowe młoteczki, metalowe pręty i sprężyny. Ludzie ze wsi nocą zwożą w to miejsce popsute wanny i telewizory. Wysypują zgniłe warzywa i rozmiękły papier. W padającym śniegu nie widać śmieci, za to majaczą z prawej strony rogate, białe pagórki. Tam właśnie pojawia się pierwsza para żółtych oczu. Potem następna. I jeszcze jedna. Charkot podgryza gardło Dziewczynki, zawija język. Szczypie w palce i w szyję. Wchodzi pomiędzy włosy na głowie, choć są schowane pod bardzo grubą czapką. Oczy podchodzą coraz bliżej.
Dziewczynka frunie. Zamiast kaczych stóp ma teraz nogi nartnika. Napięcie powierzchni przyspiesza jej kroki. Za jej plecami charkocze ciemność. W miejscu, gdzie powinien być dom, pojawia się rozchybotane światło. Dziewczynka wpada prosto w ręce Dziadka stojącego przy bramie z latarką. – Zaraz siadamy do stołu. – Dziadek niesie siano. Kładzie je wraz z opłatkiem pod wielki talerz z pierogami. Jak się opłatek przylepi, będzie urodzaj. Jak nie, postny rok. Później wychodzą przed dom, żeby poszukać gwiazdki. Bez gwiazdki nie wiadomo, czy można już jeść. Wszyscy stoją pod niebem, którego nie ma. Dziewczynka łukiem omija Kapitana, bojąc się, że spojrzy na nią wilkiem. Jednak Kapitan patrzy prosto w swoje sprawy. Dziadek stoi koło studni, rzuca w śnieg kawałek kiełbasy i woła: Wilku, wilku, przyjdź teraz, a jak nie przyjdziesz teraz, to już nie przychodź cały rok. Rano Dziewczynka idzie z Dziadkiem na śmietnisko. Dziadek pokazuje jej prawie zatarte ślady, które pozostawiło po sobie stado buszujących dzików.
Pas
Ciemnobrązowy, o lekko połyskującym grzbiecie, wisiał w szafie w dużym pokoju. Kiedy się do niego podchodziło, pachniał obcą skórą. Miał pięć śladów po pchnięciach dłutem. Dziewczynka dotykała ich niepewnie. Wydawało się, że od wczoraj ślady stały się jeszcze głębsze. Nie była pewna, czy Pas żyje i czy powinna się bać. Żywy w każdej chwili mógł się na nią rzucić. Szafa była pojemna, mocno trzymała go w swoim brzuchu, wzdętym od oficerskich koszul, płaszczy z ciemnozielonego filcu i niedzielnych sukienek Mamy. Ponieważ nie dawał znaku życia, Dziewczynka opuszkami próbowała dosięgnąć jego zimnych zębów, ale metalowy półksiężyc świecił wysoko. Gdyby mogła je rozewrzeć, brązowe cielsko upadłoby na dywan. Gdyby mogła nim szarpnąć, osunąłby się jak bezzębna kobra na kolana poskramiacza. Stając na palcach, prawie sięgała do gwoździa, na którym zwisała metalowa klamra.
„Wielce wielmożny sądzie, stojąca tu Dziewczynka trwale wkroczyła na ścieżkę zbrodni, uprowadzając, a następnie mordując podstępnie niczemu niewinny skórzany Pas. Nie był to pierwszy tak podły uczynek z jej strony. Kiedy miała trzy lata, podarowano jej lalkę z warkoczami, w śląskim stroju ludowym. Lalka została dla jej dobra schowana głęboko pod łóżkiem. Ta oto dziewczynka wyciągnęła ją stamtąd i nożyczkami obcięła jej włosy do skóry. Tym esesmańskim uczynkiem wykazała, że jest nikczemna. Proszę zważyć, że trwale odmawia stosowania się do reguł, których ucieleśnieniem jest Pas. To ona wstała o piątej rano, żeby podkraść się do zająca ze złamaną nogą, który leżał w sieni w koszyku, i zmuszała go do chodzenia w gumowcach. Pięcioletnia przetrąciła kijem szyję koguta-liliputa, a potem podrzuciła go pod dom sąsiadki. Ta oto osoba uprowadziła Pas i nielegalnie go przetrzymuje. Proszę spojrzeć na pogrążone w nieładzie włosy, kościste łokcie i kolana. I ukarać najsurowiej”.
Pas świszcze, kiedy bije. Teraz śpi, ale kiedy bije, trudno go pomylić z kimś innym. Na podwórku wszyscy wiedzą, kim jest. Czasem mówią o nim, kiedy grają w Królestwa, przyczajeni za krzakami pod blokiem. Gruby i pachnie wypchanymi zwierzętami – tak mówi Cukierkowa Blondyneczka. – Co ty, niczym nie pachnie – ścisza głos Syn Sąsiadów i ciągnie ją za kucyk. – A poza tym o wiele gorzej jest ręką na goły. – Bleee – mówi Cukierkowa Blondyneczka – to obrzydliwe. – Dlatego Córkę Właścicielki Warzywniaka rodzice biją linijką, to higieniczniej. Kiedy Córka Właścicielki Warzywniaka wrzuca linijkę do kosza, dostaje po rękach nową, różową linijką, przywiezioną z NRD, taką, jakiej nie ma nikt w klasie. Ale i tak zawsze wygrywa Chłopak z Innego Podwórka, którego ojciec tłucze pięścią. Na co dzień nie chce mu się wyciągać Pasa, najwyżej od święta. – Dobra – mówi Syn Sąsiadów – a teraz lecisz i zajmujesz stanowisko za krzakiem po tamtej stronie. Tylko nisko, bo cię zza ściany zestrzelą.
Dziewczynka zbiega po schodach. Wychodząc z klatki schodowej, rozgląda się uważnie. Teraz jest agentem 007. Idzie bezszelestnie po betonowych płytkach poukładanych wokół bloku. A potem szybko niczym błyskawica biegnie przez krzaki pokryte żółtymi aksamitnymi kwiatkami. Gałęzie mają haki, którymi chwytają skórę i ubranie. Asekurowana przez siódmy zmysł wchodzi na tajną ścieżkę. Pod morelką wyciąga łopatkę i kopie. (Byle za bardzo nie odbić do lewej – tam leży świnka morska, która zmarła na udar w zeszłym roku.) Dziewczynka rośnie i ręce jej mężnieją. Dołek robi się coraz głębszy. Łopatka uderza w grunt, aż stosik ziemi staje się wyższy od buta. Z płóciennej torby Dziewczynka wyjmuje papierową torebkę spiętą gumką. Z torebki wyciąga Pas. Pas wierci się i szczerzy kpiąco pysk, kiedy lecą na niego grudki ziemi. Dziewczynka usypuje wzgórek, a potem skacze po nim, aż podeszwy jej butów całe pokrywają się błotem. Po wszystkim otrzepuje ręce i sukienkę.
Tego dnia Kapitan nie znajduje Pasa. Dlatego bierze kabel od radia. Kabel od radia śpiewa.
Kamila Pawluś
(1979) Poetka, prozatorka, tłumaczka, krytyczka, animatorka kultury. Absolwentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na UW. Współredagowała kwartalnik Tekstualia. Przetłumaczyła Antropologię religii Fiony Bowie (WUJ, 2009)i fragmenty Społeczeństwa sieci Manuella Castellsa (PWN, 2009). Laureatka nagrody głównej w Ogólnopolskim Konkursie na Debiutancką Książkę Poetycką organizowanym przez Kwartalnik Kulturalny Opcje (tom Rybarium, 2008). Teksty literackie i krytycznoliterackie publikowała m.in. w Zeszytach Literackich, Kwartalniku Artystycznym, Czasie Kultury, Wyspie, Portrecie, Opcjach. Stypendystka MKiDN w dziedzinie literatury (2011). W 2012 roku wydała drugi tom wierszy – "Klaustrofobia na wynos" (WBPiCAK, Poznań)
Zobacz inne teksty autora: Kamila Pawluś
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: