***
Teraz łatwiej posiedzieć przy żubrze niż schować się w cieniu konarów
Na martwym rysiu lepiej wygrzać się przed kominkiem
Gdzie płoną ostatnie korzenie, by odstraszyć wilki w ludzkich oczach
Ptakom przyszło dziś wlecieć na godła, gdzie mimo korony drzew na dom zabrakło
Bo kapitał wyciął je w trociny i nie pytał o prawo do najmu
Mimo że na mapie zniknęły granice, nadal czyha tu piła i Frontex
Bo im prościej walczyć z niemym wrogiem, który drwalom odpowiada echem
Dajmy więc lasom siłę, niech przemówią mieszkańcy uzbrojeni w pióra
Niech wybrzmi niesłyszany głos i zagłuszy harvesterom usta!
Niech enty zapuszczą korzenie, od jądra ziemi aż po ostatnią szyszkę!
gatunek
zaśmieciliśmy sobą cały padół
słońce zamieniliśmy na żarówki.
śmieci zamietliśmy pod trawnik.
za oknami widoki
na rzeki ropą płynące.
domy z wyjściem na ogród
zoologiczny.
zabudowaliśmy każdy centymetr na mapie.
fabrykami zagłady wysypiskami śmierci.
zamieniliśmy
pola na wieżowce
lasy na meble
rzeki na ulice
dzieci zamknęliśmy w piaskownicach
zwierzęta w klatkach
powietrze w butelkach.
Odliczajmy sekundy.
Przyjdzie na nas czas.
Przyjdzie po nas czas…
***
zasadźmy drzewa na ulicach.
ich dzieci wyślijmy do szkółek leśnych.
zasadźmy kwiaty na chodnikach.
ich dzieci uczyć się będą
w szklarniach.
zasadźmy dzieci na polach
ptaki wydziobią im oczy
robaki zjedzą je
od korzeni
od poszewki
od probówki.
same się będą nawozić
wywozić
rozkładać na półki.
zamydlimy morzom zaropiałe oczy
ich fale puścimy rynsztokiem.
zawiążemy rybom usta
niech płyną nieme ławice
po nitce do kłębka
po ikrze do puszki.
ich dzieciom zbudujemy aquaparki
niech się bawią niech serfują po sieci.
opatrzymy rany słoniom
ich dzieci nauczymy grać w kości.
niech grają
niech kły zostaną rzucone
po jubilerach
po sklepach.
wyczyścimy krokodylom skóry
ich dzieci nauczymy rzemiosła,
niech garbują
niech grubymi nićmi szyją buty.
wyczeszemy fokom futra
ich dzieci poślemy na wybieg
niech się noszą
niech chodzą w cudzej skórze.
Obetniemy ludziom powieki
niech widzą
niech przejrzą
niech nie śpią.
365 dookoła siebie
i tak kręcę się w kółko
niczym piana
dzień
noc
równonoc.
w płucach spaliny
w ustach ołów
we włosach trociny.
dzieci zapomniały już jak mi na imię.
nie przychodzą do mnie
nie koszą trawnika
wokół pełno śmieci.
połamały te z odzysku kości
zburzyły dom
drzewa wyrwały z korzeniami.
kłócą się wciąż o moje przestrzenie, pejzaże
kto weźmie więcej,
komu się należy.
Szydzą że niczyja
że obiecana jak ląd
innemu.
ran nie tylko na ciele przybywa.
a oni wciąż biorą biorą
aż w końcu zatopię statki
wysadzę fabryki.
dalej ludzie!
rzućmy kości!
przekopmy się
podzielmy
rozdajmy po garstce!
temu za oceany
temu za morza
temu za rzeki
temu za drzewa
spluńcie jeziorom w oczy
spalcie lasy na stosach
zawiążcie usta ptakom
wykłujcie oczy świniom
zburzcie domy fokom.
wymyślcie się na nowo.
wasze zaropiałe metronomy odliczają nasz wspólny czas
Tik – Tak…
wciąż wierzycie, że go zatrzymacie
Tik – Tak…
Ale kiedyś
to ja
się zatrzymam.
Foto: Grzegorz Janoszka
Joanna Kessler
(1976) Uczęszczała do Istituto di Francesco Petrarca na Sardynii, którą to zakończyła jakimś medycznym dyplomem na Universita di Sassari, także na Sardynii. Widziana na kilku slamach i turniejach jednego wiersza, może nawet jakieś wygrała... Uczestniczyła w jakimś konkursie i zdobyła jakąś nagrodę... Poetka, może i prozaiczka. Choć do niczego się nie przyznaje...
Zobacz inne teksty autora: Joanna Kessler