nożyczki
obiekty porozrzucane jak wykres,
zapaloną oponą ust, spijanych z wlewu
benzyną foremności. migoczą przedsionki,
skręca, wydusił romb wydzieliną wyciętą z
palonej gumy. chodzi o „to” żeby chodzić,
chodzi i chodzić nie wyrażają na siebie.
a „to” jest życiem zatrzaśniętym tym „a”.
świecenia
jestem lustrem przyłożonym do lustra jestem lustrem rozbitym na lądzie lustra
kiedy wychodzę z wanny jestem spływającym lustrem kiedy wchodzę dopływam
szkłem brzegi składam w fortepian brzegi składam jak rower przypięty do wyjścia
jadę nogami obracając przednią pokrywą jadę kołami rezonując w tylnej pokrywie
origami odgryzłem odkształcając kształt obrączki palec włożony do buzi trawi się
szybkie zajścia
„wyrażaj się” na pustej ulicy zależy od statusu podziemia w białych
rączkach górnika szedł wyciągając język z buta rozdwojoną datą
na korytarzu wydrążoną sposobnością wyjścia węgla gablotą palca
w plecaku na kółkach przenosili góry dopóki kółka nie stały się
skaliste i woda która spłynęła w słońce wymiotowała samą żółcią
świadczenia motywu kiedy księżyc skulony w sobie siedzi roi ciąże
przechodniość
od kuchni przez przedpokój do małego pokoju i dużego pokoju po balkon,
nie robiąc nic. łazienka sama w sobie pusta jest, okno ma otwierane do wewnątrz.
obrałem ciemne słońce z ziemniaka, obrałem sobie ziemniaka ze skóry, za mięso
spoglądając. powłoka w powłokę, duży pokój i mały są zaprzęgniętym wozem.
czarne myśli spływające naoliwioną ręką, czarne jak oko odpalone od pudełka.
od ubrań bierze się bałagan, zbiera się w sobie poukładany chłopczyk, z puzzli w
domino, jakby była to próba generalna przed jego głosem. sumienie wyjada reszkę
kiedy moneta obraca się w żołądku, skręca się w nim i przecina błonę z której
wypływa szafa na tafli otwarta, troszeczkę w rozmowie, z pełną buzią i powierzchnią poprzeczną na tyłach, gdzie śmietniki odbijają się w kałużach, wyplutych i rozmazanych.