Po zieleni trzeźwa ocena jakości flow. Marnie. Kiepsko. Biednie. Słabo. Teraz pora na ciężkie słowa, napęczniałe od znaczeń. Że w ogóle wkleił „Po obiedzie”! Choć gdyby potraktować jako aktywną intelektualnie zabawę w pisanie dramatu teoretycznego? Wypożyczyłem przecież Gide`a, jeszcze nie ruszyłem, ale chyba dobrze wietrzę, że tam będzie dziennik. Dziennik to ja mam, mroczny schyłek lata i pierwsze takty surowej jesieni. „Nigdy trzeźwy” znowu w grze, przy piłce. Już nie ma uroku zawadiackiego chłopca, ale rekompensuje to werbalizacją myśli pełną gracji i treści. W końcu rozwinął się w podawaniu wiader. Korut zdecydowanie dobrze wpływa na recepcję (zmysłową) aktu, czynności pisania. Choć kreska również jak najlepsza dziwka. Od czasu „Bociana i Loli” autorstwa nieodżałowanego Mirka, od czasu tej książki (2005? Leży na półce, nie chce mi się wstawać, ale wstanę bo dobrze mi zrobi kontakt fizyczny z tą książką – takie podejrzenie wyraźnie podyktowane przez korut. No dobra, to idę. Kurwa, zupełnie tu utknąłem. Momencik. Wróciłem. Nie trwało to długo. Maria wciąż chrapie. 2005! Miałem rację!) i nadziei, jaką zrobiła wszytkim pychonautom, opowiadając o doświadczeniu pychodelicznym z zachowaniem składni języka polskiego i przy bardzo „bezpiecznej” narracji, wymuszonej przez nikłą tkankę „zdarzeń”. Nie twierdzę tym samym, iż jest to zła książka. Przeciwnie – żywię wobec niej głębokie uczucie oparte na powinowactwu. Natomiast gdzie Nahacz skończył, ja chciałbym zacząć. Stąd zejście o kilka stopni w dół w obrazowym przedstawieniu udupcenia, pychodelicznego tripa: wprowadzić się w stan deformacji języka, pozbawienia się kontroli w zalewie koncepcji obrazowych. „Pisanie po bace to ktoś kto nie płacze”. Ukułem teraz w korutowym uniesieniu, ale nie mogę się zgodzić z tym jakże melodyjnym zdaniem. Zamiast tego przypomnę konwencje od jakich wyszlimy („i patrz gdzie jesteśmy”): całkowite zerwanie z obowiązującą dogmatyką dotyczącą zasad prowadzenia tekstu. Dowolna (zaznaczmy: chujowa, a teraz też wybitnie chujowa, jakby z kajaka pisać, papieskiego kajaka) pozycja, mało autorefleksji, a jeśli już to na zasadzie strzału – szybko wklepywane. To, że „s” niedomaga tylko bardziej podkręca atmoferę wyrobnictwa. Pisze się świetnie, jak będzie się czytało? I czy naprawdę mnie to zajmuje? Wystarczy mi ten tutaj świetnie obsadzony ilutracjami plik w edytorze tektowym. W Rudniku pracuję na WordPadzie. To mój ulubiony program do wierszy i eseistyki. O, właśnie: „Lutowanie wełny” mogłoby się tutaj zmieścić. Sześć soczystych odcinków bezlitosnego jebania wierszy. Wiersze Idy pójdą do „Odry”, i wywiad jeszcze, mam czterech wywiadów udzielić łącznie w tym miesiącu. Muszę jeszcze napisać jakieś dobre kawałki Marii na slam.
HORACY BEZSENSU
Zapal jeszcze, Tomek.
JA JUŻ UMIEJĘTNIE POSŁUGUJĄCY SIĘ CAPS LOCKIEM
Chętnie.
I już. A teraz beat i montujemy wiersz:
„Jeszcze jedna szklana fifka inkrustowana rośliną i będę gotowy
By złapać za szyję podstawę wyobraźni” mówił Mateusz, którego
Pozdrawiam. No cóż – jeszcze jedna szklana lufka czarna jak pozwól
Że będę kochał każdą z osobna i ciebie wewnątrz serca wyłapywanego
Przez stację radiową z wmontowanym radarem miękkie narkotyki
Służą za baterie Chyba wolę w ciszy nieprzytomnej jak parking
Slim Kdwt popiera projekt ukutecznienia zbiorowego stosowania
Komunistycznych skafandrów przeznaczonych dla personelu
Ten wiersz jest pisany dla każdego członka personelu teatru
Pracownik administracji lub obsługi widza może w każdej chwili
Zostać użyty jako element scenografii (także werbalnej) nakreślonego
Przez reżysera dramaturga i dyrektora artystycznego obiektu
Przestrzeni organizującej tworzywo nieodnawialny materiał do budowy
Kości i innych przedmiotów do prowadzenia przypadku za rękę
MICHAUX BARDZO STARY
Czym sobie zapracowałem na taką ciągłość wydarzeń, że w mojej nieodnawialnej przestrzeni materii (doprecyzować później) co rusz zachodzą dwa biegunowe zwroty akcji: oto serce zamiera na całe pięć minut. Czy to oznacza, że błąkam się po świecie jak duch ze Strindberga? Chcę znowu przeżywać tamto lato, gdy się pionowe i poziome ze sobą kochało. Nieźle nam idzie, oby tak dalej!
JA
Przez moment jestem całkiem nagi. Każda litera nosi swój cień na plecach. Poemat mojej melancholii. Bo spaliłem wszystko i nie spałem ani minuty. Lecz wstałem o 16:00, chyba wspominałem.
Szczęśliwy powrót do rozchwianego od znaczeń italica, małego sportowego wozu, kabrioleta. Pisać jedną ręką? Ani grosza rzewnego dzieciństwa. Drętwieje jak sęki wydłubywane oczami, kiedy zachód żegnał formy aktywności. To wszystko „opowieść o kolorze, który zgubił znaczenie”. Łaska kursywy, kiedy bohater już na wyczerpaniu, ostatkiem sił wyklepuje swoje myśli. A jej się marzy uczucie. Nie tak łatwo, bratku, wykaraskać się z ognia. Użyj zebranych przy rzece owoców. One przeniosą cię w przestrzeni halucynacyjnych odcinków czasu wypełnionych egzystencją głodnego spectatora, spectatora o głodnych jak skurwysyn oczach. Wpatruj się prosto, centralnie w akcję jaka będzie twoim udziałem, zatrać się w tym pojebanym kole dharmicznej natury będącej w prostej linii linią czerwoną i cienką : Zaczynajmy!
A teraz
Szanowni państwo (środka)
Teatrzyk „wózek z bułkami w pociągu do wrocławia”
„pepsi piją najlepsi” <– tytuł
Rzecz dzieje się w osiemnastowiecznej Gruzji. Na scenie kilkanaście stanowisk wody pitnej dar natury takich z dwoma kranikami. W rogu sceny bukiecik fiołków z karteczką na której ktoś przepisuje ustęp (dowolny) z „Kollokacji”. Wchodzi WOJCIECH OPIEKUN dzieci z porażeniem i żali się sam do siebie w teatralny sposób
WOJCIECH OPIEKUN
Ach! – jak mam rozstrzygnąć czy przyjezdni z Polski będą pić wódkę z pepsi czy coca-colą? Nie potrafię sobie dać rady także z pierwszym pytaniem pomocnicznym, czyli: „Co je różni prócz smaku?”, ale podejrzewam, że odpowiedź brzmi: poziom cukru. Po prostu jedno jest słodsze. I tu ocieramy się plecami o problem główny: czy wolą słodsze, czy mniej?
Dywan pająków przebiega przez scenę, za nim wchodzi KOŁDRA, czternastoletnia amatorka trawki i leków, dziewica która rozebrała się dotąd tylko przed Tymkiem Niklasińskim, gdyż rzecz się dzieje w nieodległej przyszłości
WOJCIECH OPIEKUN
Witaj, witaj mały owadzie zajęty rozprzestrzenianiem hałasu&bałaganu
KOŁDRA
Z pogodną złością wyrażoną przez obserwowanie latarni przez lornetkę
Jakich by mi didaskaliów nie przedłożyli – pierdolę system koncepcji autora, sam fakt, że autor jest w momencie pisania tych słów zajebany całkiem porządnie, sam ten prosty, obrazowy fakt sprawia, że czuję wielką sympatię do frakcji, jaką formuje Tomeczek
JA JAKO DUCH ZWĄTPIENIA KTÓRY NIE POJAWIA SIĘ W INDEKSIE
Obyście tylko zdrowi byli i mieli tyle zapału do pracy co ja. Teraz pora na lekturę bieżącą. Musi odchodzić. Choć ciężko się zatrzymać w projekcji synestezji.
Se, że tak powiem – leci. Dobre wrażenia, choć poziom fazy spada. Trzeba papieroska uruchomić, Tomeczek jest bardzo podatny na nikotynę. Niech bierze i skręca.
Wraca o 12:53, poleżał przy fantazjach o seksie z kilkoma kobietami, trzymając Marię za pupę. Wiem, że to nieładnie, ale ktoś przecież stawia dźwigi a inni patrzą na dyndający hak. Muzułmanie wierzą w kosmyk, za który do nieba i zastępów hurys, ja wierzę w telewizję prowadzącą rasowe psy na kilku smyczach przez park. Właśnie wtedy, omijając las, umajoną łąkę, pojawia się róża – sztylet i wbija z głuchym dźwiękiem w drzewo tuż nieopodal nas. To informacja od straży przybocznej z zamku. Król będzie dzisiaj polował, więc uprasza się nanieść worków pełnych powietrza na kupę i spalić. Dobra wróżba rządzi się absurdem. Na przykład poddani księstwa C… przez kilka dni w tygodniu ofiarowywali swoje myśli do użytku mędrcom z zamku. Wierzono, że można uptade`ować przestrzeń dyskursu, że każdy skrawek myśliny ma swój udział w zwiększeniu mocy umysłowej. Koniec z tymi ckliwymi historyjkami, wróćmy na koleiny dramatu:
MICHAUX W WIEKU ŚREDNIM
Marzył mi się balon, ale zaniechałem ekstrawagancji po czasie, odcinku czasu, spędzonym w toi-toi`u ustawionym na Miasteczku Studenckim AGH. Pochodnie przyśpiewek i miarowe, tłumne sapanie dopełniły naczynia goryczy i niesmaku.
JA KLĘCZĄCY PRZED WITRAŻEM PRZEDSTAWIAJĄCYM NERWY
Nie myślał pan o wycieczce na Kopiec? Którykolwiek, warto. A już zaliczyć wszystkie kopce jednego dnia piechotą – panie! I słuchać w trakcie pielgrzymki piosenek Pod Budą i Leszka Długosza. Zapuścić wąsy i własnoręcznie produkować sobie papierosy. Sadzać wnuczkę na kolanach i karmić ją jajecznicą. Oglądać teleexpress.
Wchodzi KOŁDRA niosąc wiadro pełne sensu
KOŁDRA
Z wiersza zapoznanego poety wiem, że wcale nieważne czym naczynie wypełnić, lecz gdzie je postawić. To wiadro stało w kącie; chciałabym umieścić je pod stołem. Może ktoś przez nieuwagę zamoczy stopy po zzuciu obuwia. Obmyć stopy w sensie, zabawne jak ciężarki służące do obsługi starych wag.
JA ZMIENIAJĄCY SIĘ CO JAKIŚ CZAS W ZAŻARTĄ AMEBĘ
Znowu przemożna ochota na wizualia. Do dzieła, najdrożsi!
Bohaterowie ze smutkiem odkrywają, że nie ma netla. Na szczęście pierwszy fragment czytanego przez was właśnie utworu został przesłany Łukaszowi i Romkowi. Z prośbą sugestii platformy. To ważna kwestia, bo odkryłem, że znacznie wydajniej pracuję wbity w jakiś cykl, co trafnie wykonał na potrzeby „Impresji” i „Lutowania” Łukasz. Łukasz potrafi popchnąć mnie do aktywności. Będzie zarządzał moją spuścizną, bo jestem przekonany, że to ja pierwszy pożegnam ten łez padół.
Skoro już kursor sypie błyszczące kryształki italica, warto może rozpatrzyć kilka podstawowych kwestii dotyczących narracji w tym tekście. Oto kilkoro stricte teatralnych bohaterów, w tym JA – co rusz przebierający się w kostiumy konwencji. Gdzieś w strukturze niewyraźnego tła jakaś monolityczna panorama zdarzeń bieżących jak ruda woda z rana. Jakaś nocka spędzona na kumpelskim rejestrowaniu czynności pracy mózgu. Same priorytety.
Być może chodzi o studium teraźniejszości? Przed dwoma laty napisałem wiersz dotyczący tego pozostającego (?) epifanią doświadczenia. Ale nie ma neta, to nie przytoczę. Innym razem.
Warunki są cokolwiek korzystne. Pokój – cela przystosowana do spożywania treści zdarzeń. Małe przemeblowanie przyniosło logistyczne korzyści. O czym jest „Centrum likwidacji szkód”? „W państwie środka” rozumiem doskonale, niemal odcieleśnie. „Centrum…” gra na tych wykształconych niedawno receptorach metatreści. Inny autor równie poprzekładany, nie będę chwalił, gdy wszyscy widzą. Cóż, że ze złej strony. Szpindler powiedział, że był (Marcin) bardzo smutny pisząc „22” i jest to ten z klucza komentarzy, który na skrzydłach dźwiga kierunek lotu grupy. Maria śpi niezłomnie.
Czekam momentu aż mnie nawiedzi historia. Do opowiedzenia. Póki co trenuję ściany. Poprośmy o komentarz nowego bohatera:
Wchodzi BENZO ŻYWIEC ze zgrzewką puszek
MICHAUX MŁODZIENIEC
Czy to piwo, drogi panie?
JA USPOŁECZNIONY JAK FOTEL
Piwo, piweczko!
BENZO ŻYWIEC
Tak, panowie, mam kilkanaście puszek zimnego browara. Jest wczesna, obiadowa godzina a my jesteśmy chorobliwie samotni, skazani na łaskę nieprzytomnego debila, który już wypił nosem resztki kawy. Drodzy panowie – powiadam wam, że można, można nauczyć się świadomego istnienia w takich rejonach bycia w jakich się znajdujemy, można się nauczyć jak świadomego śnienia. Dlatego nie tylko browar ale i dwie serdeczne jak uścisk floty panienki, i koksik, i korut.
Na stole pojawiają się gwiazdki, przedmioty
JA POKŁUTY JAK ALUMINIUM PRZY BONGU
Wielkie narracje! Czeka nas impreza jak wydrążone łyżką amsterdamskie drzewo!
BENZO ŻYWIEC sypie szczury z palladyńską fantazją i zleca skinieniem dłoni kręcić lolki MNIE i MICHAUX`OWI, pracujemy w gorączce
BENZO ŻYWIEC
I oto mamy gotowe zaplecze konsumenckie. Proszę otworzyć piwa i pociągnąć zdrowy jak ryba łyk. Teraz w nosek, raz dwa, panowie, nie ociągać się. I zamiast spliffa czysty skun pod postacią dżoja. Po trzy maszki, nie przeciągać.
Rozbryzgują się wytyczne dotyczące kształtu fabuły. I bardzo dobrze, niech pod naszą nieobecność nastąpi przejęcie totemu istotności. Zauważcie jak mocno dzierżył w rękach pokusę pierwszego planu. Tak, jakby wyczekany deszcz spóźniał się o godzinę. Listy nie dochodziły na czas. Telefony zawiązały związek zawodowy i blokowały połączenia wygrywając plątaninę glissandowych melodyjek. W tych właśnie okolicznościach BENZO ŻYWIEC postanowił osiedlić się na kartach „Slim Kdwt patrzy na ruiny”; w bezczelny sposób przywłaszczył sobie wyrazistą osobowość i inne przymioty czyniącego go pierwszoplanowym bohaterem. Stąd początek tego akapitu zdawać się może „nieaktualny”, ale czegóż spodziewać się po kłamstwach wobec mamy?
Naraz głos spod ziemi albo z magnetofonu:
Od dłuższej chwili przysłuchuję się karygodnym próbom zawiązania interakcji pomiędzy znaczeniem a wyobrażeniem rozpiętym w czasie jak rozporek. Warto zwrócić uwagę koledze już w toalecie. Dbajmy o swój wzajemny wizerunek.
MICHAUX ZWYCZAJNY TAKI JAK ZE ZNANYCH FOTOGRAFII
Zgadzam się z wysłuchanym komentarzem. Powinniśmy stawić opór temu fetiwalowi przypadkowości opieczętowanej jak cukierek w sreberko „świadectwa”. Z tego miejsca mam pytanie do pana Tomasza, a mianowicie: czy przyjął już pan dzisiaj obowiązujące lekarstwa?
JA JAKO KRAWĘDŹ NADMORSKIEGO SUFITU
Nie ma potrzeby. Wczoraj w okolicach piątej zjadłem piątkę olanzapiny, dzisiaj ok 3:00 dwa lorafeny, o szóstej dobrałem jeszcze jedno benzo. Mam się nadzwyczaj stabilnie. Sprawdzę czy maile coś dały. Głupi jestem, neta nie ma. Nic to, trzeba oswoić czekanie. Jak sterowanego pupila.
MICHAUX
Pan sobie robi żarty z moich obaw, jakby faktycznie można było przekształcić fizyczną postać obawy w przedmiot uosabiający żart. To ciekawa bariera. Niegdyś niemożność jazdy po fasadzie bloku (samochodem), dzisiaj bardziej semantyczne niepokoje.
JA WIĄŻĄCE KRAWAT OJCU
Z mojego punktu widzenia wszystko to można obejść faktem obecności teorii jednoczasowości podmiotów. Opracowałem tę teorię na nasłonecznionym balkonie, po kilku kawach i strzałach tabaki. Później wyszedłem na długi spacer i podczas słuchania muzyki korzystałem z obecności teorii. Przyniosła wymierne rezultaty. Na przykład każde spojrzenie uniesione (jak piłka) do rangi problemu zorganizowanego wokół powinności wobec faktu istnienia teorii traci na sile oddziaływania z resztą bagażu wyobrażeń. Ja praktykowałem równocześnie zen i lekturę Piotrowskiego, to to może być powodem. Bowiem między sztuką liczenia oddechów i koanem „Mu” a zakochaniem czy podróżą, czym jest przecież „Złoty robak”, między tymi dwiema przygodami ducha rozciąga się niewyrażalna przepaść, którą nazwałbym chętnie obrazem obrazy, jaką zadaje retusz falsyfikatu. Czemu?
MICHAUX
Dobrześ to pan rozegrał, no no, winszuję. Ale w pańskim, że tak powiem, retorycznym ujęciu sprawy naszej tutaj obecności i mechanizmu, który sprawia, że zdarzam się właśnie w tym momencie jako upodstaciowiony konglomerat materii przecież kompletnie niewyryfikowalnej, w pańskim ujęciu ta sala jest pusta. Pod każdym względem. Proszę się przyjrzeć umysłowości tego człowieka, którego pan małpujesz każdym gestem. To niepoczytalny łobuz uświadamiający sobie co rusz własną słabość do noszenia wody.
Ponownie wchodzi KOŁDRA i zaczyna próbować przez mały kieliszek wody ze wszystkich syfonów po kolei; mówi gorączkowo
KOŁDRA
Nie uwierzą panowie, jaką wielką banię robi chwilowa tutaj nieobecność, chwile spędzone gdzieś w dotykalnym niebycie, umazanym kredą i talkiem, i kłamstwem wiążącym okoliczności jak ojcowski krawat przez syna wiązany. Kilka ruchów do żartobliwego stryczka co to wyjaśnia całe to morze dzielące warianty pokoleń. Mój ojciec na pewno by zbył stryczek żartem. Jestem tego pewna. Kiedyś doiłam krowę, bo mama zasłabła brzemienna o mojego brata, doiłam tę krowę i zrozumiałam konstrukcję struktury czasowości. Chcą panowie posłuchać? To wdzięczna wykładnia.
MICHAUX i JA równocześnie, jak z bloków startowych
Oczywiście!
KOŁDRA
Wpierw trzeba sobie wyobrazić taczki pełne płonącego drewna prowadzone pod górę za lasem przez nieprzyjemnego chłopa, który marzy o szklance wódki nie mogąc dojść czynności jaką wykonuje. Kiedy już mamy to przed oczami wytarczy cisnąć kamień w dowolną stronę, pierwszą jaką podpowie wyobraźnia. Gdzie upadnie kamień tam dosięgniesz sedna mijania. Bo sedno mijania to tak naprawdę ceramiczna miska służąca naprzemiennie za popielniczkę i paterę do owoców. Może się to panom wydać szczeniackie i chaotyczne, ale w pewnych rejestrach świadomości własnej (czy cudzej) podmiotowości – działa. Działa jak narzędzie. Jak cmentarz z kotem na kurzajki.
JA PALĄCY KOPCZYK TYTONIU
Pani opowieść ma urok myszy i filmów Kieślowskiego. Kto wyłapał autora sadza się obok ŻYWCA BENZO.
BENZO ŻYWIEC
Masz jakiś problem, gówniarzu? Prócz niewydarzonych prób przemycenia jakiejś nieścisłości do tego zbiornika pełnego ram jedynym zajęciem, które jeszcze mnie nie rozczarowało jest śpiewanie w myślach jazzowych standardów.
BENZO ŻYWIEC śpiewa w myślach jazzowy standard, nad jego kudłatą głową unoszą się tekturowe nutki zawieszone na niteczkach przytwiązanych do gałęzi, którą trzyma JA TRZYMAJĄCY NUTKI
Tutaj przerwa na poprawę makijażu.
a wszystko wskazywało jakby uniesionym palcem
morze pełne sensu wylewa za burtę wyobraźni
to tutaj dwa dystychy znaczą więcej niż wyż
sumiennie biorący w panowanie granice
markowane seksem jaźni rosnących w nagim
lesie: gdzie moja ręka sięga po owoc tam twoje
usta napoczynają północ gdzie słyszę wyraźnie
szum krwi w muszli tam twoje „wyszli” w stosunku
do gości gdzie „gdzie” zgubione jak część garderoby
tam twoje spojrzenie myje łzami groby i wreszcie
gdzie łupina jak łódź szuka martwych portów tam
twoja uwaga kreśli trwanie nurtu przedmiotu sortu
To wyżej to wiersz z jutra, to znaczy powszedniego dzisiaj, będącego przesuniętą w czasie o jeszcze jedną jednostkę czasu chwilą w której piszę te słowa o 3:38 i myślę o wyjściu po piwo do benzo. Dzisiaj ketony o dwudziestej i później cherry kokolino od statecznej wiedźmy. Dwie lufy po miłości, koruta więcej nie ma. Jest pisanie. Maria też pisze, powstał pomysł wspólnego „Wobec”, pomysł zajebisty w swojej wymowie. Bez „r”.
Pułczle się pułczli. Ponadgodzinny (celowo) spacer w poszukiwaniu Planety. Zapomnienie karty, powrót, odwrót, dwie tatry i kreska. Plątanina delikatnej, pajęczej zazdrości. „Potrafiłabym” Kołdry w odniesieniu do kurestwa. Proszę nic nie łączyć, raczej właśnie ścisnąć obręcz bardziej. Masz oczy na wierzchu? Czemu nie we wnętrznościach? Irracjonalne zagopodarowanie przestrzeni obejmującej „Big Fun” zapętlone we wspomnieniach późnego lata albo wczesnej jesieni – kogo obchodzą pory? Kobiety zwracają uwagę na pory. Wcierają krem. Krem jest subtancją na pograniczu skończoności. Czy gdybym w tej chwili wyszedł na śnieg ze złotym latawcem (złota szukaj w pierwszym akapicie), ciekawe czy bym uniósł ciężar daremności. Frustrującej damy przekomarzającej się w foyer płonącego baraku w którym mieszkam od wczesnej młodości. Codziennie patrzę w ogień i później gaszę noc strumieniem moczu myśląc o figurze opasłego kozła, którą chętnie umieściłbym gdzieś między „krzemień” a „możliwość ognia”.
MARIA KTÓRA NARESZCIE SIĘ POJAWIA
Sypiemy, sypiemy!
JA NANIZANY NA JEJ JĘZYK
jednadłuższaleczprzeglądającasięrównież
wdrugiejwęższejodtorujądralubgniazda
MARIA KTÓRA CZYTA MI SWOJE FRAGMENTY Z ZESZYTU
Czyta żywym głosem nie przerywając pisania frazy:
JA SŁOŃCE PASĄCE SIĘ NA WIDNOKRĘGU
Choć ciemno w pokoju, bo roleta pracuje, stawiam te napęczniałe cieczą litery z nadzieją, że równocześnie oddycham, utrzymuję funkcje życiowe, choć jestem całkowicie zależny od
JA WODA WIJĄCA GNIAZDO W PŁOMIENIU
Ciągle „się” odsyłam, ile to już lat spędzonych na pozdrawianiu smug przez szybę, ile pinezek przybitych z adnotacją „Pamiętaj”? Kolega sobie kiedyś w popołudnie papier pod język i później przykleił nad biurkiem, żeby mieć baczenie. Ocknął się po dwóch dniach z przyklejonymi trzema.
KOŁDRA widząc okazję ku jubileuszowi
Panowie, panowie! Za chwilę się zacznie rocznica życzenia jakie wypowiedziałam w myślach podczas siódmych urodzin!
Tutaj szybki skręt z wydarzonych dań pod postacią dwóch kolejnych dróżek. Nie będę ich nanosił, starczy, że hulają po śluzówkach. „Tutaj” powinna wjechać na stół, dźwigana przez ujmującego kelnera, porządna porcja opisu przyrody. Na przykład: brudnoliliowe tapety okalały pnie brzóz; w prawym górnym rogu przystanęło dwóch starszych mężczyzn – rozmawiali o piłce. Do cięcia metalu; okularnik chciał pożyczyć. Poręcz udoskonalić. Idę się położyć obok Marii.
Wspaniały seksik, laska akrobatka. Stąd by można wyprowadzić funkcję na spacer, w foliowy worek zebrać co pod krzakiem. Trzy benzo plus tatra (mocna), pierwszy etap zmęczonego koleżeństwa. Czytałem przed i czytałem po, a nawet w trakcie, i jakaś biegunowa niekoherencja z tego wyziera, ale krzepiąca, muszę przyznać.
Nareszcie zwykły rozmiar. Jak rekord programisty chowanego na DOS-ie, co to rucha BIOS-a (pozdrawiam, Siwecki, z Szymkiem Szwarcem przeciągłe spojrzenie na pytanie o znajomość „BIOS`a” i szczere „ja pierdolę” równocześnie wymówione), ale tęskni za Amstradem. Coś mi się wydaje, że się turniej zaczął, ojciec pewnie przykuty, chyba też dołączę. Jak wrócę. Budzik ustawiłem na czternastą. Gdzieś była zasada korespondencji formatu godziny. Kurza ślepota uczuć? Wyobrażam sobie trwogę przez wieczorem. Ładuj ile wlezie w ten horyzont w słońcu!
Markiz Fęmolsoskoweop nie będzie zadowolony z – nie znajdę teraz tego słowa, co oznacza słowo pojawiające się w Biblii raz.
Pora na wiersz:
Pijąc wspomnianą pierwszą tatrę prawie jak na przełęczy
Gdy wiatr hula a word sam poprawia początek frazy na
Wielką jak moja miłość wymierzona w ciebie ciągle
Głodna i pusta gotowa by nalać by wspólnie się
Osadzić przy zwężających rozmiar wersach o
Rozmiarze już było nie lubię zwierzęciów
A raczej się boję konfrontacji z bytem
Zależnym od postrzegania perspektywy i pana.
Drugi wiersz:
Sącząc czas przez szyjkę obcałowaną równomiernie
Co cieszy kochankę pewną swej wartości myślę
O podróżach przez połacie ogrodzeń wokół
Zamku gdzie mnie za rękę prowadzisz gdy
Nie możesz usnąć i chcesz żebym śpiewał
Żebym konkurował z ciszą przeciwko
Milczeniu które jest niewolą obserwowaną z perspektywy pana.
Trzeci wiersz:
Aport kołacze wołaczem określającym natężenie skargi
Co może się zdawać niejasne nie znając Faulknera
Ja nie znam Faulknera zostawiam go na trzydziestkę
Na konglomerat fabuł pchających gotowość do treści
Tymczasem finisz tatry i pierwsze takty benzo.
Czwarty wiersz:
Zaraz mi przeczytasz. Ja też ci przeczytam.
Nie będziesz nic widziała, więc chodź pod ekran z planem
Tylko tam znajdziemy miejsce które na nas czeka
Aż zrozumiemy że się w nim znajdujemy i dotrze do nas
Że z każdym drgnięciem powiek jest dalej od domu
My dom mamy w kieszeni, to wiersze Janickiego,
Który z taką (taką!) otwartością wita pracowników
Codziennie rano gdy traktor przymierza brony
A my nakładamy rękawiczki do zbioru
(Julka, Łukasz i Wojtek jadą do Holandii)
Piąty wiersz:
Spotkaliśmy dzisiaj Ankę na przystanku z Mirkiem, deszczowym
Przystanku Grottgera w stronę Inwalidów Anka jak siedem
Nieszczęść na szczęście trochę pijana ponoć tuż po ślubie (odbyty)
Awantura o mnie
To ja:
JA DOPRASZAJĄCY SIĘ OCZYSZCZAJĄCEJ BÓJKI
Wypraszam sobie! Zdjęcie pamiętam, łazienka Kaczki, Madzia asystowała przy wieszaniu prania. Przy innym wieszaniu napisałem w myślach „Blendę” (z tomu „Cennik”, jeszcze niewydanego). Okolice 2007, gdy wyszła „Paralaksa…”. Pamiętam, że tańczyłem z Madzią w koszulce RMF i wywołałem zdjęcie (polaroid nigdy gdy potrzebny) majtek przed rajdem windą do hotelu. Niestety – winda szybka, dwa piętra w pocałunek. Ale nie o Madzi tutaj, o niej obszerniej w „Wobec” z Marią. Maria też niech nie stroni. Stronami popiół a stronkami jungle.
Ciekawe, że przed dosłownie paroma miesiącami zwątpiłem w rycerskie wytwarzanie i pisząc (klejąc) „Autarkię” wyrywałem błonki jakbym zbierał kwiaty na wianek. Czego się absolutnie nie wstydzę, „Autarkia” to kompletna książka, proszę sprawdzić kiedy się ukaże. Albo wystukać mailika, to prześlę: halfka@gmail.com
Może się zdawać, że niewyszukany nick, ale to, co niewyszukane ma szansę zostać znalezione przez szeregowych fazy. Kończę piwko, nareszcie. Za moment będę miał okazję upić pierwszy, świeży łyk drugiego. Proszę o toast opowiadający o znoju wojny i nieprzyzwoitych rycin schowanych pod łóżkiem kaprala Głękoksawera, który również się smuci, że podzieli los Markiza Fęmolsoskoweop, który – o wielkie balie nieba! – właśnie pojawił się ponownie. Jest więc czystej krwi bohaterem rodziału. Sugerujesz rozdziały? Jebać rozdziały! Vivat scalenia! Długo szukałem formy umożliwiającej takie jaszczurkowe czuwanie na nagrzanym kamieniu. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam.
WOJCIECH OPIEKUN NAJWYRAŹNIEJ ZAGUBIONY W ZMĘCZENIU
Czy ja mogę prosić o choć garść wyjaśnień, garść treści? Panowie, proszę!
JA KTÓRY UNOSI SIĘ NAD WYTWARZANIEM
Niestety, przykro mi. Uczestniczy pan w montażu osiedla aktualności, wszelkie lapsusy jakie dotychczas wydarzyły się z pana udziałem będą surowo skonsumowane przez relegowanych przez młodzież A więc może warto było opowiedzieć im o przygodach z grzybkami? Meksykańskimi, do półgodzinnego, intensywnego żucia. I później jeśli jeszcze nogi dopiszą to cin cin bianco pod pachę i w miasto śledzić koleiny absurdu.
WOJCIECH OPIEKUN SUGERUJĄCY PAPIEROSA
JA ZRĘCZNE WZGLĘDEM BLETEK montuje szluga i odpala go od świecy
Hej hej hej giną marynarze śpiewa siedząca na pianinie dziewczynka mająca problemy z przejściami od – tu, po namyśle, bezlitośnie – dzieciństwa
Zwyczajnie nie potrafi załapać kodu czcionki i udramatyzowania. Mam na to receptę, odzywa się kursywą ostentacyjnie wymierzoną w pewność siebie dziewczynki JA FORMUJĄCY GODZINY:
– Gdybyś na przykład zmieniała szkołę z pobliskiego gimnazjum na wielkomiejsce liceum, czy pozwoliłabyś sobie na trwogę dotyczącą pozornych braków w garderobie? Odpowiedz, proszę.
– Ona jeszcze nawet nie potrafi nieść dumnie tabliczki z podmiotowością; czekaj, zaraz coś sklecę. Voila!
DzieWcZynKa w CIAsNYm WarKoCzU
Dziękuję serdecznie od razu uprzedzając, że nie rani mnie nietypowość zapisu. Jestem tutaj, bo mam pewną – jak sądzę – istotną uwagę dotyczącą kompozycji tekstu. Otóż czcionka, ten italic…
JA PILNUJĄCY ODKRYTEGO BASENU
No nie, nie, nie, nie! Jak można być tak tępym i nie rozumieć wykładni obowiązującej przy szanownym autorze! Wiem, wiem co by autor odparował – na boczku jakieś takie wytagowane:
Tyle fragment trupa. Szczepan kiedyś, wpierdalając cheesburgera z maca na nasze zdziwienie: „Przemoc jest nieredukowalna!”, bym we „wcześniej” znalazł obraz gotowania u Witkowskich, gdzie każdy ryż rozpłatany w imię uniweralizmu treści (posiłku). Druga tatra (też mocna), pierwsze piruety z benzo. Modelowy dzień, wpaniałe menu używek. Maria zyskała spore skille w tym względzie. Ja podobno jestem życzliwszy dla ludzi.
Gdzieś głęboko obraz: dwóch braci walczy na drewniane miecze u szczytu schodów, walka wyrównana, jeden spada z kretesem. Łamie miecz i nogę, sika do słoika, nie wolno mu już oberwować ognia. Za to my namiętnie! I jeszcze źdźbłem drażnić nos bo kichnięcie to klaps euforii. Żołnierze fazy. Równo w szeregu. Czekają na pompki, bo basen flaczeje już od zeszłej jesieni, kiedy go nadużyła Pani. Albo celniej: Pani.
Wracam, żeby naprawić, choć dla uważnego czytelnika wszystko powinno być jasne: JA ZBIERAJĄCY SPLEŚNIAŁE POZIOMKI chowa do wiaderka tak naprawdę amplitudy terenu po jakim przyszło mu (!) biegać. Jest jeszcze młody, dużo biega, z czasem zrozumie, przeczyta „Pożegnanie jesieni”. Tymczasem błądzi wśród agrestu szukając piłki dla okularnika. Porządny chłopak, ten nasz JA OBTARTY KRZEWAMI.
JA OBDARTY KRZEWAMI ŻAŁUJĄCY NIEMOŻNOŚCI RAJSTOP
Widzisz mnie, mamo?
KOŁDRA JAKO MAMA ZE SFLACZAŁĄ PIERSIĄ
Rajstopa tylko na głowę, ale szczerze radzę parę pończoch, przecież sam nie pójdziesz, trzeba ci opiekuna.
Opiekunem JA ZMĘCZONEGO PROCĄ został oczywiście BENZO ŻYWIEC, który nosił w sobie ambicję wykrzesania ze mnie twardych i wystających atrybutów męskości. Miał na myśli powierzchowną analizę sytuacji i kuszę. Razem udaliśmy się do poblikiego lasu polować na solipsyzm. W liczbie pojedynczej, bo prawo zezwala obalić cielsko jednego dziennie, co z gracją (prawo) łamią kioskarze po pracy. JA WYJĘTY Z WÓZKA SKLEPOWEGO celowałem miernie, ale – jak to określił mój kompan – wspaniale komponowałem dramat ostateczności jaki rozgrywał się wśród solipsyzmów.
BENZO ŻYWIEC
Trafiłem skurwysyna! Leży tam, chyba chory na Ockhama, dlatego nie uciekł. Ulżyjmy mu cierpień, dobijmy, wysuszmy i spalmy przez fajkę, co?
JA
Nawet gdybyś oferował lot porównywalny do melanżu w którym dogasam – pierdolę.
To były mocne słowa. Przez moment pożujmy je w ustach: przecież BENZO ŻYWIEC jest w istocie ekranizacją szmatławej gazety czytanej na spałce ku radości wywoływanej przez brnięcie w nieporadności autora. Co innego „Slim Kdwt…”, który sam sobie dobiera podkład pod myślenie. O, i jest! Gorączkowo, lecz wdzięcznie, z zachowaniem etykiety – szukany klucz.
Nie ma sensu wołać całej hałastry, skoro dzięki uważnemu spojrzeniu wyłupiastych oczu sprzątaczki dysponujemy kluczem do Porządku. Wbijamy tam raz dwa i pierdolimy tę rozjechaną imprezę!
część 1. Slim Kwdt patrzy na ruiny publikowana była w 16 numerze „Wakatu”. Link.
Tomasz Pułka
(1988) Autor czterech tomów wierszy: "Rewers" (Mamiko, Nowa Ruda 2006), "Paralaksa w weekend" (Portret, Olsztyn 2007), "Mixtape" (Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2009), "Zespół Szkół" (Korporacja Ha!art, Kraków 2010) oraz współautor ""Biuletynu poetyckiego. Kryzys" (Korporacja Ha!art, Kraków 2009). W przygotowaniu książki poetyckie: "Cennik", "Autarkia" i "bród" oraz tom narkoprozy pt. "Vida Local". Ostatnio mieszkał w Krakowie i Wrocławiu. Zginął tragicznie 9.07.2012.
Zobacz inne teksty autora: Tomasz Pułka
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: