W miarę upływu czasu przestałam popadać w depresję z powodu braku zgody wewnątrz feminizmu. Widzę, że feministki tkwią w tej samej nieokreśloności, za którą, jak twierdzę, sama tęsknię. […] Kobiety dzisiaj doświadczają momentów swobodnego spadania. A jak wy się czujecie, tam, w przestrzeni, tuż obok mnie? Inaczej, wiem. A jednak podzielamy – niektóre z przyjemnością, inne z bólem – tę niepewność.
Ann Snitow, Dziennik rodzaju (1989)
Książki, która jest przedmiotem niniejszej recenzji, zapewne nie zobaczymy na księgarskich półkach (nawet tych nominalnie „lepszych”). Sama, aby zdobyć egzemplarz, musiałam zwrócić się bezpośrednio do wydawnictwa – a jest nim Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, któremu wsparcia finansowego udzieliła Fundacja Róży Luksemburg. Feminizm niepewności. Dziennik rodzaju Ann Snitow (w przekładzie Moniki Bokiniec) można było jednak otrzymać za darmo w trakcie konferencji „Kobiece utopie w działaniu”, która odbyła się w Krakowie 21–22 września 2018 roku z okazji stulecia uzyskania przez Polki praw wyborczych. Wspominam o tym wydarzeniu nie tylko z uwagi na jego niewątpliwy rozmach (wystarczy spojrzeć na książkę abstraktów, gdzie same opisy wystąpień zajmują ponad sto stron[1]), lecz przede wszystkim dlatego, że konferencja o utopiach i aktywizmie kobiet jest chyba najlepszym kontekstem dla prezentacji dzieła amerykańskiej feministki.
Ann Snitow zajmuje się feminizmem na płaszczyźnie teoretycznej – jako akademiczka, profesorka literatury i gender studies w New School for Social Research w Nowym Jorku, współredaktorka m.in. książek Powers of Desire: The Politics of Sexuality (1983) oraz The Feminist Memoir Project: Voices from Women’s Liberation (1998) – ale także, czy może przede wszystkim, jest feministką w sferze praktycznej. Początki jej aktywizmu sięgają lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W 1969 roku była jedną ze współzałożycielek New York Radical Feminist, działała też w grupie No More Nice Girls, a w kolejnych dekadach brała czynny udział w najważniejszych debatach amerykańskiego ruchu kobiecego (m.in. sprzeciwiała się antypornograficznemu nurtowi feminizmu). Wreszcie na początku lat dziewięćdziesiątych dzięki inicjatywie Snitow zostało założone stowarzyszenie Network of East-West Women – międzynarodowa sieć współpracy kobiet z Europy Środkowej i Wschodniej, krajów byłego ZSRR oraz ze Stanów Zjednoczonych. W ten sposób autorka Feminizmu niepewności związała swoje losy również z naszym krajem – a o jej doświadczeniach (czasem bolesnych, czasem absurdalnych) z krzewieniem zachodnich idei feministycznych w postkomunistycznej Polsce traktują niektóre z esejów zgromadzonych w publikacji.
Czym zatem jest „sekretna i widmowa” (z uwagi na sposób dystrybucji) książka Ann Snitow? Nade wszystko stanowi ona ukoronowanie – bez obaw, zupełnie nieposągowe! – niemal półwiecza aktywizmu amerykańskiej feministki, a także przekrojowy przegląd jej eseistyczno-autobiograficznego pisarstwa z lat 1978–2014. Warto dodać, że jest to eseistyka niemal w Polsce nieznana, bo do tej pory ukazały się w czasopismach tylko pojedyncze przekłady tekstów autorki. Dzięki przekrojowemu, a zarazem autobiograficznemu charakterowi „zbiorówki” mamy okazję pośrednio brać udział w najważniejszych dyskusjach, jakie nadawały rozpęd drugiej i trzeciej fali feminizmu. Snitow sytuuje się w pozycji uczestniczki i świadkini węzłowych wydarzeń, ale też nienachalnej przewodniczki po głównych drogach lub nieuczęszczanych poboczach zachodniej i wschodniej herstorii.
Książka zachowuje układ chronologiczny, jednak w przypadku niektórych tematów Ann Snitow dokonuje krytycznej rewizji swoich poglądów sprzed lat, dzięki czemu – jak się okazuje – spory toczone przez feministki trzy czy cztery dekady temu okazują się wciąż nierozwiązane, a wręcz paląco aktualne. I tak na przykład pierwsza część Feminizmu niepewności, której tytuł – Dziennik rodzaju – posłużył jako podtytuł książki, jest poświęcona kwestii podziałów powracających w myśli feministycznej od czasów drugiej (a może nawet pierwszej) fali, przy czym eseistka przygląda im się kolejno w 1989, 1998 i 2013 roku. W dziale tym autorka rozrysowuje linie sporne między „minimalizatorkami” a „maksymalizatorkami” (czyli działaczkami, które chcą zminimalizować czy zneutralizować znaczenie różnicy płci, oraz tymi, które – przeciwnie – utrzymują i wzmacniają kategorię kobiecości, próbując nadać jej w sferze społecznej nową i mocną podmiotowość), między feminizmem radykalnym a kulturowym, esencjalistkami a konstruktywistkami społecznymi, wreszcie między efemerycznymi zrywami kobiet-bojowniczek (na przykład „matkistek” protestujących w obronie swoich dzieci, ale nieidentyfikujących się z feminizmem) a mocnymi stanowiskami kobiet ideowo definiujących się jako feministki. Snitow zauważa, że jakkolwiek by nie nazywać obu członów opozycji, oś podziału zwykle przebiega między feministkami skłaniającymi się ku równości a tymi, które wybierają różnicę.
Aby zobrazować ten podział – który przecież może stać się łącznikiem – eseistka przytacza wspomnienie z jednego spotkania grupy podnoszącej świadomość, do której należała w latach sześćdziesiątych, kiedy to ona i koleżanki zdały sobie sprawę, że do feminizmu przyciągają je dwie – zdawałoby się – sprzeczne potrzeby. Jedna z członkiń wyznała: „teraz mogę być kobietą, to już nie jest tak upokarzające. Mogę w końcu przestać fantazjować skrycie, że jestem mężczyzną, jak robiłam, zanim urodziłam dzieci. Teraz mogę docenić to, co wcześniej było źródłem wstydu” (Fn, s. 37). Z kolei sama Snitow poszukiwała w feminizmie czegoś odwrotnego: „Teraz nie muszę być kobietą. Nie muszę nigdy zostawać matką. Bycie kobietą zawsze było upokarzające, ale zakładałam, że nie ma od tego ucieczki. […] «Kobieta» to moje imię z czasów niewolnictwa, a feminizm da mi wolność poszukiwania zupełnie nowej tożsamości”. Gdyby chcieć etykietować, można by powiedzieć, że koleżanka eseistki to „maksymalizatorka” opowiadająca się za feminizmem różnicy, który wzmacnia kategorię „kobiecości” (jest ruchem DO afirmacyjnego bycia kobietą), natomiast sama Snitow byłaby w tym binarnym ujęciu „minimalizatorką” próbującą zneutralizować pojęcie „kobiety” na rzecz nowej podmiotowości opartej na równości między płciami (ruch OD społecznych powinności związanych z byciem kobietą).
Autorka Feminizmu niepewności jest jednak daleka od ostrych opozycyjnych ujęć, co zresztą deklaruje już w tytule książki. Pokazuje – nie tylko w omawianej części – że o ile warto wciąż od nowa pytać, co w danym momencie dziejowym może dać kobietom równość, a co różnica (uważa nawet, że pojęcia te leżą w samym sercu feminizmu od jego zarania), o tyle nie należy dokonywać jednoznacznych rozstrzygnięć, które sytuowałyby kobiety po przeciwnych stronach barykady. Pisze: „Pozornie ta niezgodność stanowisk teoretycznych i praktycznych wydać się może absurdalna, jednak moim celem jest zgłębienie tych sprzeczności i ukazanie, że nie są one wcale absurdalne” (Fn, s. 37). W swoich esejach Snitow wciąż drąży to rozdarcie, przygląda się negocjowaniu spornych stanowisk, ale też wskazuje momenty zagrożenia, gdy dyskusja może zostać przejęta – na zasadzie „dziel i rządź” – przez tych, którzy w ten sposób chcą spacyfikować i uciszyć wszystkie dyskutantki (na przykład przez szczególnie obcy aktywistce dyskurs neoliberalny). W gruncie rzeczy bowiem w patriarchacie nieważne jest, czy kobiety zdecydują się mówić jako kobiety (czyli z naciskiem na różnicę płciową), czy raczej – wiedzione pragnieniem równości i uniwersalności – wybiorą mowę neutralną (mającą nieuchronnie cechy męskie), bo i tak – w pierwszym przypadku – nie zostaną wysłuchane dlatego, że głos kobiecy jest w społeczeństwie z natury ignorowany, w drugim przypadku zaś to, co mówią, zleje się w jedno z szumem uniwersalnej, męskocentrycznej gadaniny, a ich unikalne doświadczenie nadal nie zostanie wyrażone:
Pochwycone między tym, że nie zostaniemy wysłuchane z powodu naszej inności, a tym, że nie zostaniemy wysłuchane, bo jesteśmy niewidzialne, feministki za każdym razem, kiedy podejmują działania polityczne, muszą zmierzyć się ze strategiczną mobilizacją. Ważąc typowe rodzaje bezsilności, których doświadczają kobiety, wybieramy naszą strategię – jako kobiety, jako obywatelki – i zawsze poświęcamy jakąś część tego, co znamy.
(Fn, s. 44)
Strategią, którą w działaniach politycznych przyjmuje sama Snitow, jest rodzaj mądrej zgody na bezsilność i niespójność feminizmu. Już we wstępie autorka stwierdza, że przez wszystkie dekady jej aktywizmu, nauczania i pisania towarzyszyły jej podobne pasje i odczucia. Zawsze było jej bliskie pragnienie utopii, które jednak nieodmiennie wiązało się z ironicznym sceptycyzmem. Poza tym, mimo opisanych w książce momentów zwątpienia, kryzysu i „wykruszania się sióstr”, Snitow zawsze wierzyła, że „działalność feministyczna jest czymś koniecznym”. Wreszcie – jako czwarty fundament – eseistka wymienia tytułową „niepewność”, która okazuje się nieodłącznym elementem wszelkiego aktywizmu, a także wiąże się autobiograficzną sferą jej pisania.
O splocie aktywizmu i autobiografii w kontekście niepewności pisze Snitow w puencie książki. Nazywa tam niepewność „rodzajem temperamentu, estetyki politycznej, przeciwwagi dla rozmaitych form sztywności, fałszywych zakończeń czy przesadnie pięknych marzeń o jedności i porządku” (Fn, s. 392). Jako radykalna feministka broni się przed utożsamianiem jej feministycznej strategii niepewności z lekceważącą i beztroską postawą „wszystko ujdzie”. Przeciwnie, upomina się o konieczność definiowania w każdej sytuacji tego, co się robi, jakie wybory się podejmuje i z jakiego miejsca zabiera się głos. Ona sama – jak stwierdza – wybiera miejsce w wieży obserwacyjnej, z której – u boku swych radykalnych koleżanek – monitoruje „momenty politycznego rozbicia, znużenia oraz przypadki przejmowania przez neoliberalizm feministycznych żądań”.
Feminizm niepewności – wbrew metaforze użytej przez autorkę – wydaje mi się jednak nieskończenie daleki od poznawczych wyżyn wieży obserwacyjnej. Polityka umiejscowienia uprawiana w tej eseistyce sytuuje się bowiem bardzo „blisko krwiobiegu”: społecznego, historycznego, międzyludzkiego po prostu. I tak na przykład kiedy Ann Snitow w latach osiemdziesiątych wybiera się na „wojny seksualne” przeciwko ruchowi antypornograficznemu w feminizmie (o czym pisze w drugiej części książki), to jest to zarazem polityczny bunt przeciw szarym czasom reakcji za rządów Reagana, sprzeciw wobec „paniki moralnej” sianej przez siostry w feminizmie (które kobietę postrzegają niemal wyłącznie jako ofiarę męskiej przemocy; to notabene ciekawy przyczynek do dzisiejszych dyskusji wywołanych falą #metoo), ale też zwyczajne upomnienie się o przyjemność czerpaną z seksu, cielesności i różnych form relacji między ludźmi.
O relacjach – głównie przyjacielskich – Snitow pisze pięknie w tekstach będących portretami autorek, które wywarły szczególny wpływ na jej własną działalność polityczną i pisarską. W książce znajdziemy między innymi szkice o Dorothy Dinnerstein, Angeli Carter, Shulamith Firestone, Ellen Willis, Doris Lessing, a także o polskiej feministce Sławce Walczewskiej. Sportretowane kobiety to – jak głosi tytuł drugiej części Feminizmu niepewności – „matki/kochanki”. Takie umiejscowienie mistrzyń sugeruje – o czym zresztą Snitow pisze w odniesieniu do przełomowego dzieła The Mermaid and the Minotaur Dorothy Dinnerstein – że dość już w feminizmie było symbolicznego matkobójstwa, opozycji między drugą a trzecią falą, nieustannej rywalizacji matek i córek. Snitow upomina się zarówno o relacje horyzontalne, jak i wertykalne, o „miłosne” więzi zawiązywane nie tylko z ideologicznymi „rówieśniczkami”, lecz także z feministkami z innych – czasem opozycyjnych – generacji, nurtów czy fal.
Z kolei gdy autorka analizuje różne stanowiska feminizmu drugofalowego wobec macierzyństwa, to również nie umiejscawia się na szczycie wieży, nie wybiera nawet bezpiecznej katedry uniwersyteckiej na gender studies, ale zasiada na zgoła innym fotelu – ginekologicznym, w klinice leczenia niepłodności, gdzie przez półtora roku starała się o dziecko. To autobiograficzne ulokowanie, namysł „nad miejscem, z którego się mówi”, pozwala eseistce – co sama podkreśla – inaczej przeczytać takie feministyczne „teksty demoniczne” (czyli książki, za które autorki wciąż muszą przepraszać), jak Mistyka kobiecości (1963) Betty Friedan i jej późniejsze Second Stage (1981), The Dialectic of Sex (1970) Shulamith Firestone, Zrodzone z kobiety (1976) Adrienne Rich, Mother/Myself (1977) Nancy Friday, The Reproduction of Mothering (1978) Nancy Chodorow czy Maternal Thinking (1980) Sary Ruddick. Ann Snitow zastanawia się, na ile jej prywatne starania o dziecko wiążą się z panującym powszechnie w latach osiemdziesiątych w USA pronatalizmem, a sala w klinice leczenia bezpłodności staje się miejscem, z którego autorka zapytuje nie tylko o (różne) matki, ale też o „niematki” – kobiety bezdzietne, te, które nie chcą mieć dzieci lub mieć ich nie mogą, te, które macierzyństwo unieszczęśliwiło, te, które zdecydowały się na aborcję, etc. Wszystkie te pytania są swoistym spacerem po wyobrażonym szpitalu ginekologicznym – Snitow ma w nim swoją pozycję (swoje łóżko, swoją historię), ale jest też bez uprzedzeń zasłuchana w herstorie współpacjentek. Te opowieści to uparte „wytrącenia z pewności”, które dobrze byłoby zaaplikować przekonanym o swoich racjach oponentkom i oponentom z rodzimego poletka pro- i antynatalistycznego.
Jeśli zaś dochodzimy do „rodzimego poletka”, to warto zatrzymać się na trzeciej części książki zatytułowanej Feministyczne szelmostwo, gdzie Snitow pisze o swoich doświadczeniach z propagowaniem zachodniego feminizmu w krajach byłego bloku wschodniego, w tym w Polsce. I tu znowu pojawia się mglisty obraz wieży obserwacyjnej – czyli niebezpieczeństwo odgórnego spojrzenia amerykańskiej kolonizatorki, która „sieje” feminizm na dzikich polach poradzieckiej Europy. Na szczęście Snitow unika tej groźby dzięki przyjęciu strategii tricksterki, szelmy, czyli kogoś, kto ryzykuje życie poza rodzimym kontekstem (w tym wypadku – poza Ameryką, gdzie w końcówce lat osiemdziesiątych aktywistka przestała widzieć miejsce na rozwijanie potencjału feministycznego), kto decyduje się na ciągłe bycie „pomiędzy” (tak zrodziła się idea międzynarodowego ruchu kobiecego), kto pojawia się nieproszony i zakłóca zastane hierarchie, bo nie zna zasad, a jeśli nawet zna, to odmawia dostosowywania się do nich:
Czasami potwierdza tym samym własny brak znaczenia, czasem jednak ten niesforny stosunek do obyczajów danego czasu i miejsca może być niezwykle pomocny tym tubylkom, które pragną się zbuntować. Nieświadoma szelma może mówić i robić to, czego miejscowe działaczki nie mogłyby, nie ponosząc niebotycznych kosztów.
(Fn, s. 206)
Jak przyznaje Snitow, „waleczny duch szelmy” obudził się w niej w 1990 roku, kiedy to jugosłowiańska pisarka feministyczna Slavenka Drakulić oskarżyła amerykańskie feministki o to, że są leserkami, które nigdy nie przejęły się losem swoich represjonowanych sióstr w państwach komunistycznych, a i teraz niewiele robią, by im pomóc. Zawstydzenie po tym zbesztaniu, ale też zaciekawienie rejonem przeżywającym gigantyczną transformację sprawiły, że Ann Snitow zaangażowała się w stworzenie Network of East-West Women, a później przez dwadzieścia lat zajmowała się uczeniem o feminizmie w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.
Część Feministyczne szelmostwo świetnie pokazuje, jakie trudności napotykała po 1989 roku idea feminizmu w państwach takich jak Polska, gdzie „wyzwolenie kobiet” kojarzyło się z ponurymi lub karykaturalnymi formami nadanymi temu hasłu przez komunizm (Snitow wspomina gdzieś, że kiedy poznała Adama Michnika i powiedziała o sobie, że jest feministką, ten przez długi czas nie mógł przestać się śmiać). Autorka drobiazgowo opisuje, jak różnymi, pozornie wykluczającymi się językami mówiły wówczas o płci, klasie, solidarności, rozmaitych wolnościach, rodzinie, tożsamości itd. feministki amerykańskie i wschodnio- czy środkowoeuropejskie. Analizuje mechanizmy tych nieporozumień, ale też śledzi długotrwałe przemiany, które pozwoliły tym – zdawałoby się – nieprzystającym do siebie językom negocjować odmienne racje i powoli się ze sobą uzgadniać. Dział ten, prócz opowieści o feminizmie w dawnym bloku wschodnim, zawiera też wspomnienia z kilkukrotnych odwiedzin Snitow w Greenham Common w Wielkiej Brytanii (gdzie kobiety z różnych krajów przez 19 lat okupowały amerykańską bazę pocisków manewrujących, protestując przeciw wojnom i groźbie zagłady nuklearnej), a także rozdział opisujący cykl lekcji o filmie, jakie autorka przeprowadziła w 2011 roku w męskim więzieniu.
Przedostatnia część książki – Uciekinierki z Utopii – w dużej mierze została poświęcona zagadnieniu wymazywania historii kobiet, a także próbie „odpominania” jej, jaką był współtworzony przez Ann Snitow The Feminist Memoir Project. Jak pisze sama autorka – jest to „próba taksonomii wielu sposobów, na jakie kobiety są powszechnie zapominane, włącznie z tymi, za pomocą których one same czasami starają się znikać” (Fn, s. 354). Śledząc doświadczenia własne i swoich towarzyszek, Snitow pyta, dlaczego ruch kobiecy musi z każdym pokoleniem zaczynać wszystko od nowa, dlaczego dzieje feminizmu są tak naprawdę „historią zapominania”. Aby odpowiedzieć na to pytanie, autorka posługuje się pojęciem „przylepności”, które zapożyczyła od psychologa i teoretyka pamięci Williama Hirsta. Okazuje się, że pewne wspomnienia są bardziej „przylepne”, czyli lepiej zapadają w pamięć (zarówno jednostek, jak i pokoleń), niż inne. Niekiedy powody zapamiętywania akurat tych, a nie innych obrazów czy doświadczeń są neutralne (na przykład skłonność do zachowywania w umyśle koloru czerwonego), jednak czasami mają one podłoże polityczne. Snitow skupia się właśnie na tych przejawach „znikania kobiet z trwałych rejestrów życia publicznego”, które są według niej motywowaną politycznie, aktywną decyzją o „nieprzylepności”.
Autorka Feminizmu niepewności – idąc tropem Hirsta – zauważa, że głównym mechanizmem zapominania nie jest wcale całkowite pominięcie jakiejś opowieści, lecz takie jej opowiedzenie, by „zniknęły” z niej pewne fragmenty, które okazują się niezgodne z narzuconym wzorem, przyjętą ideą czy zasadą narracyjnej spójności. W ten sposób na przykład z historii ruchu praw obywatelskich Czarnych „wyparowują” ciemnoskóre działaczki, które często same się wymazują z historii, aby w ten sposób wzmocnić kruchą, świeżo zyskaną pozycję społeczną afroamerykańskich mężczyzn. Podobne wymazanie wiąże się z głoszonymi raz za razem teoriami o „kryzysie feminizmu”, które według Snitow nie są konstatacjami faktu, lecz raczej pobożnymi życzeniami, by feminizm wreszcie przestał istnieć, swoistymi „zaproszeniami do zapominania”.
Co jednak istotne, esej amerykańskiej aktywistki nie skupia się wyłącznie na zapomnieniu fundowanym kobietom przez ich wrogów (w domyśle – mężczyzn strzegących patriarchatu), ale też na mechanizmie celowego samowymazywania się kobiet. Snitow wspomina, jak działaczki feministyczne sprzeciwiały się robieniu im zdjęć na wiecach i manifestacjach, ponieważ traktowały to jako kolejną z form uprzedmiotawiania – skutkiem tego jest brak archiwaliów, które mogłyby posłużyć upamiętnieniu bohaterek ważnych dla ruchu wyzwolenia kobiet. Odmowa reprezentacji była utopijnym buntem przeciwko „męskim stylom historycznym” – zapewne wzniosłym, ale w praktyce potęgującym rozmiar kobiecej niewidzialności. Snitow przyznaje, że ona i jej rówieśniczki – „neofitki mitotwórstwa” – nie rozumiały, że przyszłość będzie należała do obrazów; efekt jest taki, że pośród wielu „przylepnych” historycznie wizerunków, niekiedy mało chlubnych, zabraknie portretów feministek (choć, nawiasem mówiąc, może jednak tak się nie stanie, skoro autorka tak pięknie naszkicowała w swojej książce kilka z nich). Zapamiętywaniu herstorii nie służy również fakt, że kobiety zwykle wystrzegają się hierarchizacji i kreowaniu przywódczyń (co nader chętnie czynią mężczyźni), wybierając egalitaryzm, anonimowość, pracę zespołową i antyhierarchiczne struktury społeczne. Nawet wyjątkowo „przylepne” obrazy traumy – których w historii kobiet jest przecież bez liku – okazują się kolejną zmarnowaną szansą na widzialność, ponieważ zamazuje je wstyd, „antyteza splendoru”. Wstyd ofiar przemocy domowej, gwałtów i nielegalnych aborcji – jak pisze Snitow – „nie ginie tak łatwo, a zapominanie jest jednym z głównych sposobów, na jakie się wyraża” (Fn, s. 369).
Przeciwieństwem mglistych, na wpół wymazanych opowieści feministek o nich samych są toporne, ale „przylepne” wyobrażenia, jakie na ich temat kreują przedstawiciele reakcji. Bronią reakcjonistów jest jednoznaczność, która pozwala zlepić wrogie stereotypy w wyrazistą figurą mityczną: brzydkiej, nienawidzącej mężczyzn, niedoruchanej, mordującej dzieci, owłosionej baby, zapewne zresztą lesby.
Czy jednak – można na koniec zapytać – łatwość, z jaką w antyfeministycznym języku pławi się czarownice, stanowi tego języka siłę czy raczej słabość? A może jest tak, że w dłuższej perspektywie czasowej – na przykład kilku dekad z książki Snitow – „przylepność” ostrych, karykaturalnych obrazów pamięciowych produkowanych masowo przez patriarchat zaczyna wykazywać swoją nietrwałość, dzięki czemu dają się one zdrapywać przez uparte szelmutki, rzeczniczki niepewności? Zapominanie nie musi być przecież – podkreśla Snitow – stanem, który ktoś kobietom narzuca przemocą, lecz może być świadomym, przemyślanym wyborem. Wyborem miejsca, które jest zawieszone pomiędzy, znikliwe, oparte na ciągłym wytrącaniu z pewności. Powtórzmy to za eseistką z całą mocą:
[…] wartości feministyczne […] stanowią podwaliny tych samych zjawisk, które wzmacniają zapominanie. Czym w końcu jest feministyczna opowieść? Kobiety tak bardzo różnią się między sobą. Pragniemy wolności, aby móc robić różne rzeczy. Nie mamy żadnej trwałej tożsamości jako grupa i nie chcemy jej mieć. […] Przylepną, kojącą historią jest opowieść reakcji o potwornej brzydocie kobiecej autonomii. Feminizm stanowi zagrożenie. […] Kobiety są bardziej zapominane niż mężczyźni, feministki jednak zachowują podejrzliwość w kwestii tego, w jaki sposób mężczyźni osiągają swoją przylepność.
(Fn, s. 370–371)
Feminizm niepewności jest podejmowaną wciąż od nowa próbą stworzenia feministycznej „przylepności” na własnych warunkach. Próbą nieskończoną, nie tylko dlatego, że autorka nadal aktywnie uczestniczy w przemianach ruchu kobiecego na świecie, ale też dlatego, że jako rzeczniczka niepewności zawsze będzie sytuować się z dala od jednoznacznych zakończeń, rozstrzygnięć i ostatecznej realizacji utopijnych pragnień. Feminizm, którego „portret wielokrotny” naszkicowała Ann Snitow, znajduje się od swojego zarania w permanentnym kryzysie – i to właśnie kryzys (etymologicznie: podział, spór, wybór) jest jego największą siłą życiową. Jak bowiem czytamy w ostatnich zdaniach omawianej książki:
Feminizm jest konieczny, lecz niewystarczający. […] nie można oczekiwać od feminizmu ani od żadnego innego ruchu politycznego, że zapewni nam lepszą przyszłość.
Mimo to wybieram szalone zaangażowanie w opiewanie mocy wyobraźni politycznej. Nawet jeśli cele są niepewne i chwiejne, wolę je od cynizmu. Ostatecznie utopia jest w takim samym stopniu przestrzenią sił antagonistycznych, co jakikolwiek zlepek zmiennych politycznych idei. Trzeba improwizować. Potem trzeba zmierzyć się z tą wersją naszych pragnień, która pochodzi z nocnych koszmarów. A następnie ponownie uruchomić wyobraźnię.
(Fn, s. 422)
Ann Snitow, Feminizm niepewności. Dziennik rodzaju, przeł. M. Bokiniec, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2018.
[1] Informacje o zorganizowanej przez Instytut Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego konferencji znajdują się na stronie: http://www.utopiekobiet.socjologia.uj.edu.pl/, a imponującą książkę abstraktów można pobrać pod tym linkiem: http://www.utopiekobiet.socjologia.uj.edu.pl/documents/138540603/0/Kobiece+Utopie+w+Dzia%C5%82aniu+ksia%CC%A8z%CC%87ka+abstrakto%CC%81w.pdf/6e935fd8-a4a4-4e3a-8e65-a5f736660ef8. Promocja książki Snitow – Book Party – wieńczyła konferencję i była połączona ze wspólnym świętowaniem stu lat praw wyborczych kobiet w Polsce.
Joanna Mueller
(1979) Urodzona w Pile. Poetka, eseistka, redaktorka, wielodzietna mama. Wydała cztery tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (Kraków 2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (Kraków 2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (Wrocław 2010) i intima thule (Wrocław 2015) oraz dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (Wrocław 2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące (Wrocław 2013). Redaktorka (razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) książki Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009). Mieszka w Warszawie, gdzie m.in. współprowadzi seminarium o literaturze kobiet „Wspólny pokój”.
Zobacz inne teksty autora: Joanna Mueller
Recenzje
Z tej samej kategorii: