Jest niedziela, dochodzi północ: śmierdzisz. Na myśl o nadchodzącym poniedziałku chciałbyś wysłać do siebie SMS-a o treści „pomagam”.
*
Co tam? Oprócz gałązek, sznureczków, wiązań. Zdejmij kurtkę, powieś ją w magazynku. Pamiętasz, jak dzieliliśmy mieszkanie? Oprócz pieniążka, szybki. I jeszcze: czy promocje łączą się ze sobą? Jeśli ich wypadkowa wartość przekracza czterdzieści lub więcej procent ceny wyjściowej produktu, należy interweniować. Nasze działania są zdecydowane i zależą od stosownej polityki. Oczywiście:
logowałem się o czasie i udawałem, że mnie nie ma. Słuchałem smutnej muzyki, zamykałem oczy. Myślałem o klimatyzacji, spekulowałem nad powietrzem krążącym dyskretnie między modułami. Raz ciepłe, potem zimne. Wymykałem się do kuchni po przekąski, by ich później nie jeść. Miałem w sobie nienawiść i zżerałem z siebie złość, jej kaskady, magiczne podwórza. Po godzinach
zwiedzałem obrzeża trującego miasta: nasypy, obwodnice w budowie, stacje paliw – wszystko było kojące czynne. Bryłowate centra handlowe ze stalowymi wspornikami, z metalową kładką nad kanałem, który w punkcie dojścia miał uchodzić do wielkiej rzeki i taki już zostać. Drogi szybkiego ruchu, wszystko. Na betonowe elewacje padało blade światło, miałem kaca i było mi dobrze. Wierzyłem żarliwie i głęboko, przeskakiwałem ponad liniami wysokiego napięcia:
a ze mną fale w postaci dźwięków (~ ~ ~), a ze mną brzęk urządzeń, rytm silników: gałązki, sznureczki, wiązania. Wszystkie nie moje myśli, które prowadziły mnie przez dni. Była środa, miał na sobie oliwkowy krawat, a w uszach bezprzewodowe słuchawki. Dobiegał z nich szum latino. Oczywiście:
wiedział, że ma robotę do zrobienia i narzędzia do zrobienia roboty, cały sektor jednego z modułów, w nim korytarz, po drodze magazynek na odzienie wierzchnie, dalej: blat z wieloma kablami. Układały się w niesprecyzowane wzory, kaskady, przekąski.
Jak ci idzie? Spałem bardzo źle, miałem odwłok i obowiązek, byłem smutny. Pokład nagrzewał się od atmosfery, asystent w kokpicie zemdlał, systemy bezpieczeństwa zostały zerwane: zostały zerwane pomosty między sektorami, groziła nam dekompresja, utrata kontroli, bałem się, byłem smutny, miałem obowiązek i odwłok. Liczyłem na pomoc w ustaleniu awaryjnego kursu, na nagłe załamanie w przestrzeni: jeśli chcesz dotrzeć z punktu A do punktu B, możesz zagiąć przestrzeń pomiędzy nimi w taki sposób, aby je do siebie zbliżyć. Bardzo chcieliśmy dotrzeć do punktu B z punktu A, lecz w przestrzeni pomiędzy nimi natknęliśmy się na obcy statek i przeraziła nas jego załoga. Nie mogliśmy znaleźć otwartej częstotliwości. Chcieli nasz ładunek. Tak przynajmniej myśleliśmy.
*
0.1:
Zrobię externala (1:32PM).
*
To teraz wyobraź sobie potyczkę dwóch niszczycieli pomiędzy punktem A i punktem B. Potyczka ma miejsce w geometrycznej połowie pomiędzy punktami i później, już w imperialnym archiwum, zostanie oznaczona jako współrzędna z końcówką a/b/X60. Wszelkie systemy gwiezdne są odległe i wokół nie znajduje się żadne stałe skupisko energii. Niszczyciel N(1) ma strategiczną przewagę nad niszczycielem N(2): dzięki dwóm dodatkowym turbinom plazmowym jest zwrotniejszy, co pozwala mu na skuteczne manewry. Atut ten może wykorzystać przykładowo w taki sposób, żeby namierzyć generatory pola siłowego N(2). N(2) natomiast ma przewagę zbrojeniową: dysponuje czterema pociskami jonowymi, które są w stanie sparaliżować przynajmniej część wewnętrznych układów N(1), chociażby ten obronny. Gdyby udało się doprowadzić do awarii jednego z kluczowych układów, N(1) mógłby zostać zmuszony do wykonania skoku nadprzestrzennego i awaryjnej zmiany kursu. Słowem, jego misja byłaby zagrożona. Możliwości jest wiele.
*
Na mostkach trwają gorączkowe obrady oficerów. System generuje możliwe scenariusze i na przezroczystym interfejsie wyświetla trójwymiarowe wykresy. Ilość danych przeraża dowództwo. Przede wszystkim: załogi obydwu statków wolałyby uniknąć otwartej konfrontacji. Utrudnione połączenia z najbliższymi sektorami, w których znajdują się placówki centrali, zmuszają do samodzielnego przejęcia inicjatywy. Załogi stają się instancjami decyzyjnymi.
Załoga N(1) nie zdaje sobie sprawy, że sondy mediujące sygnały do placówek uległy poważnej awarii w wyniku nieprzewidzianego promieniowania elektromagnetycznego z pobliskiego układu AXN3018. Wie o tym część dowódcza N(2), więc podzespół odpowiedzialny za komunikację przechodzi na tryb długofalowy, który pozwala na operacyjną łączność z centralą. N(1) nie dysponuje taką technologią. Wkrótce okazuje się jednak, że połączenie na tej częstotliwości umożliwia jedynie komunikację unilateralną na linii N(2) -> Centrala. Sygnały wychodzą, ale nic z pustki kosmosu już nic nie wraca.
Pytanie brzmi: kto ma rzeczywistą przewagę?
*
0.2:
Zrobię externala (3:34PM).
*
Połowa grudnia, kilka stopni na minusie, kilka minut po siódmej, środa w średniowiecznym mieście. Świat ma kształt kubka menstruacyjnego. Spałem źle, śniła mi się kobieta, która ma dwóch chłopców i to ja jestem tym drugim, wstałem spocony, na pocieszenie zrobiłem sobie tosty. Jadłem je na łóżku z zamkniętymi oczami. W tramwaju do kieratu spotykam W., coś tam rozmawiamy. Wolałbym, żeby do mnie nie mówił. Wolałbym, żeby wszyscy, którzy do mnie mówią, przestali to robić i nie mówili już więcej. Śmierdzi mu z ust. Opowiada, że jego kolega, z którym dawno się nie widział, pracuje w Capie. Czyli po sąsiedzku. Mogą jeść wspólnie obiady w barze na dziedzińcu. Koledze jest dobrze: ma pod sobą ludzi, obraca dużymi pieniędzmi. Jest instancją decyzyjną. W życiu
chodzi o to. O to właśnie w życiu chodzi, żeby mieć pod sobą ludzi i obracać dużymi pieniędzmi. Mieszać je w bębnie wielkiej maszyny. Z pracy wracać własną furką. Albo chociaż uberem: zamawiać go z aplikacji
i na mapie śledzić zbliżającą się ikonkę. Poza tym mieć świeży oddech. Dochodzi dziewiąta, spałem źle, śniła mi się kobieta, która ma dwóch chłopców: jestem tym drugim. Na pocieszenie jadłem tosty. W weekend zostanę na miejscu i pomyślę trochę o wieczności. O ludziach, których mogę mieć pod sobą. Zaoszczędzę dużo pieniędzy i będę nimi obracał w bębnie maszyny, wielkiej i oddalonej.
*
0.3:
Zrobię externala (5:28PM)
*
Co istnieje?
I jak to robi? To znaczy: jak istnieje?
Dla wielkiego przedsiębiorstwa codziennie dronuję wirtualne minerałki. Zamiast ust mam wiertło. Jebani dementorzy.
*
Tajemnicze wyspy na Morzu Śródziemnym, wyspa ty, wyspa ja, morze oni. Podobno kończy się szczęśliwie. Czy chcemy grać babą? Parę minut po trzynastej, w kuchni pora obiadowa. W międzynarodowym towarzystwie kapuśniaczki nie cieszą się popularnością. Zapijam je kefirem, jestem zagubiony, stanowisko 907B, z okna widok na moduł QC. Kanały eurosportu. Czuję się jak bohater serialu Black Mirror. Właśnie robię trening, którego scenariusz polega na tym, że siła robocza powinna nauczyć się, jak chronić kluczowe dane klienta.
*
Typ z idiotycznym bananem na ryju – typy mają ryje – idzie do kuchni po zjebaną drożdżówkę. To będzie sucha i smutna buła z imitacją nadzienia czekoladowego. Wiem, bo już to przerabiałem, kiedyś, miesiąc temu. Musiałem maczać ją w herbacie. Pamiętam, że byłem wtedy – podczas konsumpcji, kiedyś, miesiąc temu – pogodnie rozczarowany. Do posiłku oglądałem fakty, dowiedziałem się co nieco o świecie. Działo się dużo przykrych rzeczy. Nie lubię, kiedy ludzie się uśmiechają. Lubię ludzi, kiedy mają w oczach łzy. Dzisiaj w autobusie do pracy zerkałem na kobietę o zatroskanym wyrazie twarzy. Przypominała S., chociaż poza zatroskanym wyrazem twarzy najpewniej nie miały ze sobą wiele wspólnego. Albo i miały, tego nie mogę być pewny. Zostawmy to, zostawmy ją. Pewny jestem tylko wieczności i małego kąta, jaki w niej tymczasowo zajmuję. W dłoniach obracam olbrzymią kostkę lodu. To wyjątkowo mroźny i nieprzystępny grudzień. Nie mam czasu zaopatrzyć się w czapkę i rękawiczki, więc marznę w wielu miejscach, np. na przystanku albo kiedy wracam z kina. Wczoraj poszedłem do kina, był poniedziałkowy wieczór. Siedzę w pustej sali i płaczę na reklamach poprzedzających seans. Jest ich dużo. Film wypada nieźle, ale kończy się bardzo późno, więc wracam przez miasto – ciche, uśpione, zamknięte w najwyższej wieży – i marznę. Po drodze kupuję jogurt pitny, na który nie mam ochoty. Potem padam na łóżko, zza zasłon przebija blask latarni. Koniec dnia jest mi święty i światły. W pracy nie marznę. Dla komfortu siły roboczej wszystkie piętra zostały wyposażone w profesjonalny system klimatyzacji. Chcę mieć taki w swoim domu. Nie boję się o czystość rur. Nad ich stanem technicznym czuwa odpowiednio wyszkolony personel. Typ z idiotycznym bananem na ryju wychodzi z kuchni, w dłoni trzyma zjebaną drożdżówkę: to będzie smutna i sucha buła z imitacją nadzienia czekoladowego. Wszystko to już przerobiłem. Piszę petycję w sprawie urozmaicenia przekąsek. Piszę skargi, że w drożdżówkach, które nam podają, znajdują się bardzo drobne ilości kremu; jestem w wieczności, wieczność ma blond włosy i imię team-leadera, wszystkich współpracowników – Wojtek, Dagmara. Albert i Klaudia. Nie pamiętam, jak nazywa się typ z bananem na ryju. Mógłbym się tego dowiedzieć, ale mi nie zależy. W naszym zespole pracuje kilkadziesiąt osób i nie znam większości ich imion. Spora część spośród nich po godzinach chodzi na siłownię (mężczyźni). Popularne są również fitness i joga (kobiety). Obecnie – jest kilka minut po czternastej – w tej części open desku przebywa dokładnie dwadzieścia sześć osób. Przez drzwi od kuchni, którą mam zaraz obok swojego stanowiska 949A, widzę, że raczej nikt nie częstuje się drożdżówkami, wyjąwszy tego obrzydliwego typa. Mam zagwarantowane poparcie dla mojej petycji. Będę chodził między boksami i zbierał podpisy – piszcie krwią, robotnicy, piszcie łzami, poeci.
*
Ostatnia instancja produkcji!
avada kedavra, chuju
Krzysztof Sztafa
Krytyk literacki, prozaik. Doktorant IBL PAN w ramach programu „Humanistyka cyfrowa”. W „Małym Formacie” prowadzi cykl postfelietonów „Ćwiczenia z rezygnacji”. Mieszka w Warszawie.
Zobacz inne teksty autora: Krzysztof Sztafa