Kiedy Michel Foucault we wstępie do angielskiego przekładu „Anty-Edypa” określił go mianem „Wstępu do Niefaszystowskiego Życia”, chwytliwym hasłem nie tylko reklamował tę cokolwiek wymagającą pracę wśród amerykańskich czytelników, lecz przede wszystkim upominał się o inne myślenie faszyzmu, obejmującego również skalę mikro naszego codziennego życia. Nie jest to bowiem faszyzm podręczników do historii, redukowany do konkretnych ustrojów politycznych, których realizacjami w XX wieku byłyby Włochy Mussoliniego czy III Rzesza Hitlera. Jakkolwiek w nich obecny, faszyzm w rozumieniu Deleuze’a i Guattariego nie daje się sprowadzić do rozwiązań systemowych, ale jest pewną formą kombinacji – logiką, która sprawia, że nacjonalizm, antysemityzm, mizoginia czy homofobia działają wspólnie, w ramach jednego aparatu politycznego, włączającego w siebie jednak wiele innych, nieintuicyjnie łączonych z faszyzmem zjawisk. Wyrastająca z tradycji Wilhelma Reicha – freudowskiego heterodoksa, który po raz pierwszy zadał pytanie: „dlaczego masy pragną faszyzmu?” – perspektywa francuskiego duetu uczula nas zarazem, by antyfaszyzmu nie sprowadzać do krytyki ideologicznej, która ujawniać miałaby fałszywą świadomość mas, wbrew własnemu interesowi wybierających polityczne radykalizmy. Pytanie o Kansas, zadawane w Polsce anno domini 2020, musi dotyczyć tyleż backlashowych przetasowań na scenie politycznej, co samej faszystowskiej logiki, która wprawdzie stanowi motor arcyprawicowych sukcesów wyborczych, ale jest od nich rozleglejsza, związana choćby z neoliberalnym paradygmatem i późnokapitalistycznym samozadowoleniem. Idąc w ślad autorów „Mille Plateaux”, w przygotowywanym przez nas numerze „Wakatu” uwagę chcieli- i chciałybyśmy zatem skierować na faszyzm jako problem strukturalny, łączący szereg niekoniecznie politycznych zjawisk, stanowiący niemniej warunek dzisiejszych reanimacji faszystowskich „neoarchaizmów”.
Lekcja „Anty-Edypa” wydaje się nam wciąż nieodrobiona. Aby wiedzieć, przeciwko czemu kierować ostrze antyfaszystowskiej krytyki, chcielibyśmy w pierwszej kolejności zdefiniować sam faszyzm, szukając jego logik nie tylko w tym, co najwidoczniejsze – w szeregach brunatnych chłopców pozdrawiających się rzymską V – lecz także na poziomie tego, co oczywiste, oswojone, przezroczyste. Wzorem francuskich „mistrzów podejrzeń” Maja ‘68 chciałybyśmy krytycznie przyjrzeć się samym strukturom, które wprawdzie nie wychodzą na ulice, są jednak miejscem „mikrofaszystowskiego” fermentu, tym niebezpieczniejszego i wzmagającego nieufność, że wtopionego w nasze tu i teraz. Uwagę chcemy skierować wobec tego na tryby neutralizacji faszyzmu. Jego logikę można by wyśledzić w zjawiskach tak odległych, jak przestrzenie cyfrowe (np. nowe media jako poligon amerykańskiego alt-rightu), kino popularne (np. antymasowość hollywoodzkich produkcji), studia akademickie (np. nacjonalizacja Holocaust i postcolonial studies) czy współczesna literatura (np. reżimowość poezji klasycystycznej czy tzw. literatury środka). Jeśli wychodzimy z przekonania, że faszyzm nie wypala się w zmusztrowanych pochodach, to dlatego, iż myślimy o nim jako o sylogizmie szeroko rozumianej kultury – i to od niej chcemy zacząć, by „wroga” zdefiniować w pierwszej kolejności strukturalnie. Do współpracy zapraszamy zatem autorów i autorki chętne zmierzyć się z antyfaszyzmem jako interwencjonizmem, którego miarą byłaby w pierwszej kolejności jego analityczna podejrzliwość; interwencjonizmem na tyle wymagającym, że podważającym równie pilnie naszą własną antyfaszystowskość.
Ponieważ jednak Deleuze i Guattari nie dają nam konkretnej politycznej agendy, lecz coś, co Foucault określił mianem „instrukcji nie-faszystowskiego życia”, będziemy chcieli przyjrzeć się praktykom i teoriom, które starają się ująć faszyzm w tym nowym, wciąż niezbyt aktywnym w naszym języku i działaniu, sensie. Kiedy myślimy o wspomnianym zawołaniu Reicha, że „każdy nosi faszystę w sobie” i Delezjańsko-Guattariańskim haśle, że nie wystarczy być lewicowcem, aby uniknąć faszyzmu, mamy wrażenie braku reprezentacji i nieprzerobienia proponowanej przez nich etyki. Foucault pisze też, że „Anty-Edyp” jest książką o etyce. Należy zapewne także i to pojęcie mieć na horyzoncie, myśląc o faszyzmie inaczej, to znaczy poza redukcją tego, co faszystowskie, do skrajnej ideologii, pewnej formy władzy państwowej i ultranacjonalizmu. Odkąd faszyzm istnieje, popełniamy błąd polegający na opóźnionej reakcji, kiedy jedyną możliwością jest już wojna i konflikt zbrojny. Faszyzm pojawiający się we Włoszech był nowinką, czymś dla niektórych ciekawym, dla innych dziwnym. Dla rzeszy włoskich artystów – inspiracją. Dopiero działania niemieckiej partii nazistowskiej uwrażliwiły ludzi na zło, którego efektem był kres – obozy zagłady, mordy, wojny. Faszyzm to jednak nie tylko wojna, lecz również jego późny wyraz. Zmiana paradygmatu etycznego nie pozwala nam już wyczekiwać momentu eskalacji, którego przedmiotem będą uniwersalne wartości „praw człowieka”, lecz patrzeć na genezę faszyzmu i jego społeczny, oddolny wymiar. Mikrofaszyzm to faszyzm każdego i każdej z nas; chęć bycia lepszym, wyższym, piękniejszym i zdrowszym. Znajdując się w dość konkretnej sytuacji polityczno-społecznej, musimy znaleźć odpowiedź na klasyczne już pytanie: „co robić?”.
Perspektywa mikrofaszystowska często wiąże się z paraliżującą mocą samokrytycyzmu skierowanego do wewnątrz nas, naszych organizacji i naszych pragnień. Pytanie, na ile jest to kierunek słuszny i słusznie wymierzony. Wydaje nam się, że owa nieudolność i etyczna niezdarność wiąże się z pewnym roszczeniem, jakie ma się wobec teorii: aby była praktyczna. Koncepcja mikrofaszyzmu wymyka się podanym pretensjom, proponując już to rewolucyjną, już to praktyczną teorię, której praxis wyraża sama możność zupełnie innego myślenia i o faszyzmie, i o nas samych. Pytanie, na które trzeba jeszcze odpowiedzieć, to czy potrafimy i czy możemy zacząć inaczej myśleć.
Bo faszyzm, szczególnie faszyzm współczesny czy tzw. postfaszyzm, to przede wszystkim zjawisko hybrydowe, dynamiczna konstelacja rozmaitych czynników i elementów: wspomnianych już homofobii, mizoginii, antysemityzmu czy nacjonalizmu, do których dopisywać możemy bez końca: transfobię, islamofobię, ksenofobię i etnofobię, szowinizm, seksizm, rasizm i gatunkowizm, eksploatacyjny stosunek do zwierząt i środowiska naturalnego, kapitalizm czy ejdżyzm. Każdy z nich może oddziaływać zarówno odgórnie, jak i w postaci tzw. pełzającego faszyzmu lub mikrofaszyzmów, tworząc wielopoziomowe i rozplenione w rozmaitych instytucjach życia, uzupełniające się wzajemnie struktury molowo-molekularne. „Według jego własnej, nacjonalistycznej, militarnej i patriarchalnej fantazji, [faszyzm] przekształca to, co społeczne, na kształt i podobieństwo patriarchalnej rodziny. Przejmuje aparat państwowy, przywraca kontrolę nad ciałami kobiet, wykorzenia resztki sfery publicznej, podporządkowuje sobie wymiar sprawiedliwości i przekształca mechanizmy dystrybucji zasobów tak, by odwdzięczyć się swoim poplecznikom i wykluczyć oponentów” (Ewa Majewska, Kuba Szreder). Jak piszą inicjatorki projektu Roku Antyfaszystowskiego, „Faszyzm historyczny jest hybrydą dyskursów raczej niż ideologią. Może być rasistowski lub kulturystyczny, klerykalny lub ateistyczny, neofeudalny lub futurystyczny, wolnorynkowy lub etatystyczny, industrialny lub agrarny Zawsze jest hierarchiczny, antyfeministyczny, wykluczający, naznaczający […]”. Wzajemne przenikanie się tych perspektyw mikropolitycznych i makropolitycznych trafnie ujął Szczepan Kopyt, projektując w swoim poemacie obraz rewolucji klasowej i antyfaszystowskiej zarazem, opartej na przeformułowanych, posthumanistycznych podmiotowościach oraz sojuszu różnych aktorów społecznych:
poorana wyruchana spalona splamiona nierównomierną dystrybucją planeta wstrzyma wasze
roje samolotów
unieruchomi czołgi pól zniszczy obozy koncentracyjne dla zwierząt i ludzi […]
zmyje samochody rozpierdoli zbędne fabryki i uwolni partycypantów głodowej ekonomii
i upadną serwery międzynarodowego nazizmu i bankowości
biedni zjednoczą się w stada i zaproszą was na wyprzedaż idei waszych idei o tak […]
Faszyzm intensyfikuje się w momentach kryzysowych dla kapitalizmu, nie jako jego alternatywa, lecz – jak pisze Maciej Drabiński – ostatnia deska ratunku. Faszyzm „stara się zachować hierarchię i wyzysk, znosząc demokrację, która nie zawsze służy akumulacji kapitału. […] jest to kapitalizm bez białych rękawiczek. Pojawiający się w chwili zmierzchu, by uniemożliwić świt bardziej sprawiedliwego i wolnego świata”. Faszyzm wybucha jako siła reakcyjna i zapora przed rewolucją, odwracając się od analizy klasowej i przedkładając nad nią interesy narodowe, a faktycznie – interes klasy posiadającej.
Kiedy ONZ apeluje do polskich władz o egzekwowanie prawa delegalizującego organizacje podżegające do dyskryminacji rasowej, Parlament Europejski, niczym idąc w ślady polskich prawodawców, wydaje rezolucję zrównującą faszyzm z komunizmem. Dokument cynicznie przepisuje historię, przedstawiając II wojnę światową jako walkę demokracji liberalnej z połączonymi siłami zła, czyli nazizmu i komunizmu, których pokonanie ustanawia nowy ład europejski. Nawołuje także do likwidowania pomników Armii Czerwonej, która odegrała kluczową rolę w koalicji antyhitlerowskiej, ignoruje udział komunistów w różnych ruchach i walkach antyfaszystowskich. Europejscy liberałowie, forsując tezę o „dwóch totalitaryzmach”, zneutralizowali faszyzm i pozbawili go całej jego wyjątkowości i złożoności. Rozsadzili także powojenny konsensus, jaki panował w tej sprawie: historię tego zwycięstwa pisali, oczywiście, zwycięzcy, ale nawet w czasach zimnej wojny obydwie strony żelaznej kurtyny nie wykluczały siebie nawzajem z antyfaszystowskiego obozu. W 1986 roku Ernst Nolte mimowolnie rozpętał tzw. spór historyków, postawiwszy kontrowersyjną dla ówczesnych sił zarówno lewicowych, jak i liberalnych, tezę, która wybrzmiewała w retorycznych pytaniach: „może naziści, a także Hitler, dokonali aktu »azjatyckiej dzikości« dlatego, że sami uważali się za potencjalne lub rzeczywiste ofiary »azjatyckiej dzikości«? Czy archipelag Gułag nie ma prawa starszeństwa w stosunku do Oświęcimia? Czy »morderstwo klasowe« dokonane przez bolszewików nie jest logicznym i faktycznym poprzednikiem »rasowego morderstwa«, dokonanego przez narodowych socjalistów?”. Nolte nie tylko znalazł zbyt łatwe uzasadnienia dla nazizmu, zredukowane do środków, a nie celów, logik czy głębszych relacji strukturalnych. Odwrócił również role „ofiary” i „sprawcy”, co samo w sobie jest mechanizmem (mikro)faszystowskim. Z takich zestawień faszyzm zawsze wychodzi wybielony, jako pokrzywdzone, patologiczne i może nieco perwersyjne, ale jednak dziecko starego złego komunizmu. Ryzykowną logikę Noltego trafnie opisał Habermas: „zbrodnie nazistowskie przestają być czymś wyjątkowym, skoro można je przynajmniej uczynić zrozumiałymi w tym sensie, że stanowiły replikę na zagrożenie bolszewickie, trwające po dziś dzień. Równocześnie Oświęcim zostaje sprowadzony do poziomu zwykłej innowacji technicznej i tłumaczy się lękiem przed »Azjatą«, wciąż niebezpiecznym i stojącym u naszych wrót”. Dziś rolę tę odgrywają przede wszystkim uchodźcy z Afryki. Habermas dekonstruuje w końcu stojący za koncepcjami Noltego neokonserwatyzm wraz z jego dążeniem do reprodukcji konwencjonalnej tożsamości narodowej, która jest kolejną składową faszyzmu: wszystko jedno, czy w odmianie nacjonalistyczno-autorytarnej, czy liberalnej.
„Do hasła o dwóch równych sobie etc. podpięty jest antykomunizm, który dziś, przy braku komunizmu, pełni rolę kordonu policyjnego ochraniającego pochód faszyzmu” – pisze Bożena Keff. Propagowany przez unijną politykę historyczną pseudosymetryzm „dwóch totalitaryzmów” to, jak twierdzi Jarosław Pietrzak, sygnał demokratycznego kryzysu Unii Europejskiej, która coraz bardziej dryfuje w kierunku legitymizacji autorytarnych praktyk. W antykomunistycznej propagandzie autorka i autor upatrują jednak przede wszystkim działań likwidacyjnych i dyskwalifikujących zarówno tradycję lewicową, jak i wszelką obecną lewicę „na lewo od starej, establiszmentowej socjaldemokracji, dawno zassanej przez neoliberalne »skrajne centrum«”, co z kolei „oznacza zawsze przesuwanie całego spektrum politycznego coraz dalej w prawo oraz, z czasem, relatywizację bądź wręcz rehabilitację faszyzmu i innych form skrajnej prawicy”. Nietrudno znaleźć ślady takiego pozornego „odpolityczniania” antyfaszyzmu również w obecnych polskich ruchach protestu, w których deklaracje antyfaszystowskie mają budować szeroki front porozumienia za cenę rezygnacji z perspektywy klasowej, za to często w asyście liberalnych postaci nacjonalizmu (Akcja Demokracja), wspieranych niekiedy reanimowanym chrześcijaństwem (Obywatele RP). „Antyfaszystowscy” ORP głoszą np. ustami Pawła Kasprzaka tyrady na temat walki klas jako mowy nienawiści, zrównując przemoc strukturalną kapitalizmu z oporem w nią wymierzonym i projektując na tę symetrystyczną koncepcję przemocy neoliberalne lęki elit, zagrożonych odwetem „motłochu”. A wszystko to w imię walki ze „wspólnym” wrogiem politycznym u władzy, ziejącym otchłanią totalitaryzmu. „Organizacje lewicowe nie są wcale najdalsze od wytwarzania własnych mikrofaszyzmów. To zbyt łatwe – być antyfaszystą na poziomie molowym, nie widząc faszysty, którym się jest, którego się podtrzymuje i karmi, którego się ceni i wielbi w jego molekularnościach, prywatnych i kolektywnych” – czytamy w „Tysiącu plateau”.
Tymczasem faszyzm, zdają się pisać Deleuze z Guattarim, sięga tam, dokąd nie sięga żaden totalitaryzm: „istnieje wtedy, gdy maszyna wojenna zostaje zainstalowana w każdej dziurze, w każdej niszy”. Przenika więc wszystkie mikrostruktury władzy, zakorzenia się w nich i rozprasza jednocześnie, podlega płynnej segmentacji, co sprawia, że pozostaje niemal nieuchwytny. O ile państwo totalitarne przywłaszcza sobie maszynę wojenną dla swoich własnych celów, o tyle w faszyzmie to „maszyna wojenna opanowuje państwo”. Mało tego, „w odróżnieniu od państwa totalitarnego, które wytęża siły, by zatamować wszystkie możliwe linie ujścia, faszyzm buduje się na intensywnej linii ujścia, którą przekształca w linię czystego zniszczenia i kresu”. To zresztą niewątpliwa „zasługa” nazizmu: ustanowienie takiego modelu państwa, które abdykuje w starciu z maszyną wojenną, przenikającą już całą mikrotkankę społeczno-polityczną, ale ujmowaną głównie w kategoriach polityczno-ekonomicznych. Bo faszyzm to nie ideologia. Jak brzmiało słynne zdanie Horkheimera, „Kto nie chce mówić o kapitalizmie, powinien także milczeć o faszyzmie”. Jednak dziś, kiedy autonomiczna maszyna wojenna tak doskonale prosperuje, nie potrzeba już nawet faszyzmu – mówią Deleuze z Guattarim. Państwo faszystowskie jest zatem państwem z tektury, wbrew pozorom, a nie „silnym państwem”. Na poziomie molekularnym z kolei (mikro)faszyzm reprodukuje się w naszej codzienności w postaci pragnienia faszystowskiego, tworzonego przez i jednocześnie wytwarzającego to, co społeczne, będącego już jednak czymś więcej niż tylko głęboko zinternalizowaną reakcją na zarządzanie strachem, a szczególnie strachem prekarnym (przed eksmisjami, brakiem opieki zdrowotnej, utratą pracy itd.): „Bezpieczeństwo; wielka organizacja molowa, która nas podtrzymuje; […] maszyny binarne, zapewniające nam ściśle określony status”, „Przemoc bez celu, radość, czysta radość, że jest się trybem w maszynie […], ze znalezienia właściwego miejsca, gdzie, zgodnie z celami i interesami, jakie nam przypisano, mamy poczucie dostępu do czegoś bezinteresownego i bezcelowego. […] posmak dobrze wykonanej roboty, każdy na swoim miejscu, bankier, gliniarz, żołnierz, technokrata, biurokrata – a dlaczegóż by nie robotnik czy związkowiec… Szeroko otwarte pragnienie”.
Niebezpieczeństwem wszystkich teoretycznych refleksji jest jednak to, że różnie znoszą one konfrontację z praktyką społeczną. Refleksja o faszyzmie nie może być tworzona w oderwaniu od „ulicy” i wyabstrahowana od szeregu wyzwań i napięć, które wnosi poziom społecznej organizacji. Lawirując pomiędzy pragmatyzmem a wartościami, pomiędzy przemocą a reformizmem, upodmiotowieniem mas a awangardą, mikro- i makrofaszyzmem, łatwo zepchnąć się na pozycje defensywne, które skutkują w najlepszym wypadku autopacyfikacją i unieczynnieniem, a w najgorszym – samobójczą walką. Stawką jest tu wyrwanie antyfaszyzmu z „paradygmatu immunizacji”, w którym faszyzm (zarówno ten mikro-, jak i makro-) jest infekcją zdrowego organizmu, a celem walki politycznej staje się sterylność.
Z tych wszystkich opisanych powyżej powodów zwróciłyśmy się do Was z pytaniem o Wasze propozycje nieliberalnych konceptualizacji faszyzmu, postfaszyzmu, neofaszyzmu i różnych obszarów mikrofaszystowskich, a także odpowiedzi na pytanie, jak Waszym zdaniem powinien wyglądać nieliberalny antyfaszyzm, jakie literatury, twórczości, nauki, polityki podejmują to wyzwanie? Odnosimy bowiem wrażenie, że dominująca dziś lewicowa agenda sprowadza antyfaszyzm do jednego głównego wymiaru: ideologicznego, propagującego kulturę otwartości, wolności i różnorodności. A, sięgając raz jeszcze po Deleuze’a i Guattariego, nie uważamy, że „wystarczy nieco elastyczności, by być »lepszym«”.
Michał Czaja
Sylwia Głuszak
Zbyszek Jazienicki
Michał Kasprzak
Amel Mana
Sebastian Słowiński
Numer przygotowany w ramach obchodów Roku Antyfaszystowskiego.
Redakcja Wakatu
Zobacz inne teksty autora: Redakcja Wakatu
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: