Mottem – chyba tak należy to rozumieć – książki Kingi Dunin jest wiersz, a właściwie wierszyk Majakowskiego pod powyższym tytułem. W wierszyku chłopiec, który bije słabszych, jest chłopcem złym, a dobrym chłopcem ten, który woła: „nie pozwolę tknąć od siebie mniejszych”. O tym właśnie traktuje wywiad, a właściwie rozmowa, prawie dialog, przetykany tekstami publicystycznymi autorki – o etyce, o moralności stosowanej w codziennym życiu. W przywołanych paru strofach Majakowskiego zawiera się niemal wszystko, co tę książkę charakteryzuje – pytanie o to, co najistotniejsze, i prostota odpowiedzi – prostota, która najczęściej jest zaletą, ale czasami też wadą.
Nietypowa forma książki, z początku zaskakująca, z pewnością urozmaica lekturę – w tok wywiadu wplecione są teksty publicystyczne Kingi Dunin, dzięki czemu mogą być one na bieżąco komentowane, analizowane, wyjaśniane. Realizacja marzenia o tym, żeby autorkę bądź autora tekstu złapać „na gorącym uczynku”, dopytać o kwestie niejasne, pospierać się. Czasem jednak w Kochaj i rób teksty publicystyczne pozostawione są prawie bez komentarza, jakby wszystko, co można powiedzieć na dany temat, zostało już w nich zawarte. I rzeczywiście – w swojej prostocie, bezpośredniości, zwięzłości nierzadko trafiają w sedno.
Brzuch ciekawszy niż „Solidarność”
Zanim rozmówcy przejdą do przemyśliwania podstaw etyki na nowo, Sierakowski pyta: „Kinga, skąd Ty się wzięłaś?”. To fascynująca część książki, utrzymana w konwencji bardzo nieformalnej, prywatnej wręcz rozmowy, w której Dunin sięga pamięcią do dzieciństwa w Łodzi w latach 50., do studiów socjologicznych na Uniwersytecie Łódzkim, i, przede wszystkim, do działalności opozycyjnej. Chociaż Dunin była wielokrotnie aresztowana, siedziała z kryminalnymi więźniami, a raz internowano ją także wtedy, kiedy zajmowała się małym dzieckiem – jej opowieść jest pozbawiona patosu. Działalność antysystemowa jawi się trochę jako styl życia, trochę jak przygoda, trochę jak oczywisty wybór ze względu na środowisko, w którym się wzrasta. Coś, co wynikało z „klasowej świadomości refleksyjnej”, jak ocenił Sierakowski. Opozycyjność nie wyłania się z tej „opowieści z dołu” jako jednoznaczny wybór, a obraz PRL pozostaje daleki od dzisiejszych stereotypów. Można odnieść wrażenie, że autorce bardziej przeszkadzał w tamtym czasie nacjonalizm niż „komunizm”. Dunin w pewnym momencie stwierdza, że była najbliżej zachowania etycznego, gdy podpisała „lojalkę” (która okazała się nic nieznaczącym zobowiązaniem do nieobalania ustroju PRL), żeby móc wrócić do chorego niemowlęcia, które z powodu jej aresztowania zostało zabrane do domu dziecka. A potem dodaje, że może „fajniej było siedzieć w internacie, niż zajmować się dzieckiem”. Wszystko tu jest na przekór stereotypom dotyczącym systemu, opozycji, moralności, kobiecości. Przesada i patos pojawiają się tylko wówczas, kiedy działalność w „Krytyce Politycznej” porównana zostaje do nielegalnej opozycji w PRL.
Pochwała empatii
Z rozumieniem moralności, które wyłania się z dalszych rozważań Kingi Dunin, zgadzam się właściwie aż nadto. Zasada minimalizacji cierpienia to coś, co niemal od zawsze intuicyjnie odczuwałam, potem przyszły racjonalne uzasadnienia. Tam, gdzie mamy jakąś wątpliwość, wybieramy wariant, który powoduje mniej krzywdy mniejszej ilości ludzi (i innych czujących istot; szkoda, że w tym kontekście tak mało o nich w książce mowa). Zasada ta zmusza nas czasem do kalkulacji, może nawet rachunków, które mogą wydawać się nieludzkie, ale wynikają przecież właśnie z humanizmu i z empatii, będącej słowem-kluczem tej książki. Zasada ta ma przy tym doniosłe konsekwencje polityczne – większe prawa przyznaje życiu, obfitującemu w uczucia, wspomnienia, myśli i plany niż temu, które ich nie posiada; wstawia się za tymi, którzy są w mniejszości – etnicznej, seksualnej, światopoglądowej, religijnej (lub a-religijnej). Przeciwstawia się ideologiom, które mogą doprowadzić do dyskryminacji „mniejszych”, a więc wszelkim nacjonalizmom – dla Dunin nawet w tym wydaniu, które podtrzymuje przy życiu dzisiejsze państwa narodowe. Etyce emotywistycznej i sytuacjonistycznej Dunin przeciwstawia tradycyjną, katolicką moralność, która zamiast współczucia i dążenia do zmniejszenia cierpienia na plan pierwszy wysuwa restrykcyjne zasady obyczajowe. A przecież „etyka seksualna nie istnieje”, istnieją tylko związki między ludźmi, które mogą polegać na partnerstwie, akceptacji, miłości bądź krzywdzie, przemocy, podporządkowaniu. Może z wyjątkiem drobnych, szczegółowych kwestii, trudno się nie zgodzić – wszystko to jest klarowne, prostolinijne, wrażliwe na konkretne okoliczności. Tylko czy zawsze na pewno wiemy, kiedy tak naprawdę minimalizujemy cierpienie? Czy zawsze niezawodnie wybieramy drogę? I jakie są ograniczenia naszej empatii?
Stół z ceratą na Triobriandach
Dunin wypowiada się (jak się zdaje, całkiem świadomie) z bardzo osobistej, subiektywnej perspektywy. Właściwie to dobre i uczciwe rozwiązanie, tyle że spojrzenie nastawionej filozoficznie socjolożki, która dużo mówi o uniwersalizmie, a nawet o świeckiej „miłości bliźniego”, w wielu miejscach wydaje się być silnie naznaczone jej pozycją społeczną i preferencjami związanymi, chociażby, ze stylem życia. Nie ma w nim nic zaskakującego, ale kiedy etykę opiera się na empatii, dobrze wiedzieć, że współodczuwanie jest czasem wyzwaniem. Że wymaga wyjścia poza własne przyzwyczajenia, odruchy, upodobania estetyczne. W tym kontekście moją uwagę zwrócił fragment pod tytułem Mniejszość kulturowa. Dunin odpowiada w nim na pytanie, „jak sobie wyobraża społeczeństwo liberalne”. Stanowi on opis grupy przyjaciół, inteligentów (zajmujących się „pisaniem, filmowaniem, wydawaniem, nauczaniem”), którzy jedzą kolację przy wspólnym stole. Rozwodnicy i rozwodniczki, osoby w nieformalnych związkach, para gejów; w większości wegetarianie. Chociaż chodzi o otwartość, tolerancyjność dla nietypowych związków, wspólnotę mimo różnic, Dunin zaskakująco dużo uwagi poświęca w tym opisie kwestiom estetycznym i związanym ze stylem życia. Na początku czytamy: „Biały stół z Ikei, a przy nim osiem osób je kolację”. Współbiesiadnicy razem mają kilkadziesiąt tysięcy książek, jedzą warzywa i sery, „do kolacji słuchają muzyki pop: Antony, CocoRosie, Gogol Bordello”, są posiadaczami komputerów, a nie telewizorów. W sumie – nic dziwnego, bo podobny styl życia łączy przyjaciół.
A ja sobie marzę, żeby było mniej więcej tak:
WIĘKSZOŚĆ KULTUROWA
Polakierowany stół ze sklejki przykryty ceratą, a przy nim osiem osób je kolację. Ot, zwykli ludzie, nie są znani z mediów, choć jeden z nich był statystą w filmie, a druga z dumą oglądała się kiedyś w „Wiadomościach” jako respondentka w ulicznym sondażu. Facet po lewej pracuje w hurtowni materiałów budowlanych, a jego partnerka jest ekspedientką w „Grosiku”. Jest jedna nauczycielka, mówią na nią „profesorka”, trochę prześmiewczo, ale jej to nie przeszkadza. Cztery kobiety i czterech mężczyzn, wiek od trzydziestu do sześćdziesięciu lat. Konfiguracje rozmaite: jedna rozwiedziona z młodszym partnerem, wychowują dwójkę dzieci. Ta druga z kolei ma ich dwóch – młodszego i starszego. Trzecia kobieta siedzi z mężem, ale ma jeszcze dziewczynę w najbliższym dużym mieście.
Dzieci jest w sumie ósemka, kot jeden, dwa psy w budzie na podwórku – od niedawna bez łańcucha. Samochody trzy, jeden dostawczy, rowery górskie, takie, co w mieście od dawna odeszły do sfery obciachu. Książki policzyć łatwo, bo nie ma ich zbyt wiele, są drogie i trudne – tych kilka stoi za szkłem obok kryształów, na komodzie za to piętrzy się stos Poradnika domowego. A, i jeszcze jedno, wszyscy lubią „Voice of Poland”. Jeśli chodzi o stroje, u kobiet dominują obcisłe błyszczące leginsy, tipsy i buty na obcasach, u mężczyzn – dresy albo dżinsy i koszula. Co jedzą? Szczególnie o to nie dbają. Jakieś paluszki, kokosanki, coca-cola, piwo, wódka. Mariola jednak się odchudza, przeczytała w Poradniku, że zdrowo jest nie jeść mięsa, więc siedzi nad jakąś sałatką. Rysiek rzuca palenie, pozostali co jakiś czas wychodzą na ganek na papieroska. Do kolacji słuchają radia Eska – coś tam leci, ale nie za bardzo słuchają. Wyznanie? Katolicy coraz mniej praktykujący, coraz mniej wierzący. Jeden prawosławny. W większości nie głosują, bo punkt wyborczy trochę daleko, zresztą politycy i tak są daleko od ludzi. Wszyscy mają telewizory, niektórzy nawet wypasione plazmy, ale tylko dwie osoby mają komputer.
Trudno to sobie wyobrazić, prawda? Coś tutaj zgrzyta, bo jawną afirmację obyczajowej wolności zwykliśmy łączyć ze skandynawskim designem, a nie z „wypoczynkami w skórze”. To, co Kinga Dunin nazywa liberalizmem, jest bowiem głęboko powiązane ze stylem życia, a więc także ze stylem konsumpcji. Nie mam jej za złe, że w ten sposób chciała scharakteryzować bliskie sobie środowisko, używając barwnych szczegółów dla wzbogacenia narracji. Sławomir Sierakowski słusznie charakteryzuje tę grupę jako „liberalno-lewicową elitę”, „klasę średnią”. Jednak sztuka tkwi w tym, żeby rozwiązać ten ścisły węzeł, którym złączone są wartości i styl życia, aby intuicyjna etyka minimalizacji cierpienia (czy też maksymalizacji szczęścia) mogła być uniwersalna. „Chyba nie wyobrażasz sobie, że całe społeczeństwo mogłoby tak wyglądać?” – pyta Sierakowski. „Pomijając inteligenckie zatrudnienia i nie upierając się przy rodzaju muzyki, czemu nie? Dla mnie liberalizm to nie jakieś procedury, chociaż to też, ale również sposób życia”. Teoretyczna możliwość istnieje, ale jak sprawić, żeby mniejszość kulturowa stała się większością? Jak obok stołu z Ikei ustawić stół ze sklejki z błyszczącym, syntetycznym obrusem? Dunin sama zresztą przyznała, opowiadając o szkolnej przyjaźni z dziewczynką z robotniczej rodziny, że zetknięcie z jej mieszkaniem było szczególnym doznaniem: „Cała ta kiczowatość, którą dzieci tak lubią: wielkie małżeńskie łoże przykryte błyszczącą kapą, na nim siedziała wystrojona lalka, a nad łóżkiem modlił się Chrystus w Ogrójcu na oleodruku wielkości hektara. […] Świat jak z bajki. Ale miałam przy tym poczucie absolutnej obcości, jak Malinowski na Triobriandach, w porównaniu z estetyką u mnie w domu. I przy tym żadnej książki, to jasne”. Trzeba by wybrać się na te Triobriandy, niekoniecznie po to, żeby prowadzić badania terenowe.
Fiu bździu, a gdzie wspólnota
Dunin snuje uniwersalne etyczne wizje, jednak jej perspektywa pozostaje zanurzona w wąskim, indywidualistycznym spektrum. W jej myśleniu trudno znaleźć wątki wspólnotowe, nawet w tekście Żyję w komunizmie mówi o sobie i swoich obyczajach, sposobie zarabiania i spędzania wolnego czasu. I wygląda na to, że jej prywatny komunizm wiąże się z pozycją społeczną oraz sposobem życia właściwymi inteligencji i przedstawicielkom wolnych zawodów. Czuje się przynależna mniejszości, ale zdaje się, że w tej mniejszości chce pozostać. Dobrze jest za stołem z Ikei (też mam taki), bo aby usiąść przy tym z ceratą, trzeba znieść zapach krakowskiej, tanich papierosów, listę przebojów radia Eska. I Sławomir Sierakowski przyłapuje na tym Kingę Dunin, pytając w części zatytułowanej Wspólnota i fiu bździu, czy jej uniwersalizm nie jest właśnie indywidualistyczny. „Bo pierwsza wspólnota, jaka przychodzi w Polsce na myśl, to jednak naród, a naród polski jakoś mnie nie pociąga” – tłumaczy Dunin. Gdyż w Polsce, jak wyjaśnia dalej, jest „naród bez społeczeństwa”. Zamiast więc je budować, lepiej zamknąć się w mniejszości kulturowej.
Żeby nie było, że tak zupełnie tej wspólnotowości brakuje, dostajemy zaraz tekst Podatki są fajne. To rzeczywiście tekst ważny, i w dodatku odważny, jak na Gazetę Wyborczą sprzed kilku lat; powiedzieć, że podatki nie są przykrym obowiązkiem, lecz działaniem solidarnym, żeby wszystkim było zdrowiej, przyjemniej, wygodniej. Jednak im dalej czytamy, tym mniej się robi wspólnotowo. Dowiadujemy się, że „wszelkie ruchy lewicowe poddawane są szantażowi ekonomicznemu”, a „mało kto ma odwagę formułowania mocniejszych projektów światopoglądowych”; „Bo lewica, która się będzie ścigała z PiSem, kto bardziej zadowoli światopogląd Radia Maryja, zawsze przegra”. Zamiast tego powinna powstać „ciepła lewica” – oparta na wartościach, bliska ludzkim potrzebom. No cóż, dzisiejsza „lewica” jest bardzo ciepła, więc Kinga Dunin powinna być zadowolona. Ciepła jak woda w kranie, chciałoby się powiedzieć, już płyniemy głównym nurtem ciepłowniczego węzła. No dobrze, bez przesady.
Dalej jest już właściwie tylko lepiej. Mamy część pod tytułem Etyka związków poligamicznych w kapitalizmie. Rozsądna i rzeczowa krytyka monogamii i pochwała poliandrii. Stwierdzenie, że równość społeczna łagodzi nieodłączną od miłości nierówność. Oderwanie etyczności od seksualności i przypisanie jej relacjom. Gwałtowny protest budzi jedynie występna dyskryminacja kobiet, które lubią starszych mężczyzn. Ale to chyba tylko żarty.
Ciepła lewica i zimny Spinoza
W książce Kingi Dunin jest mi przyjemnie jak w ładnie urządzonym pokoju ze stołem z Ikei w środku. Trochę za ciepło i trochę za bezpiecznie, trochę za swojo. Chciałoby się wyjść na zawieruchę. Chciałoby się mniej samozadowolenia. Chciałoby się bardziej wyrazistego języka, bardziej kostropatego stylu, trochę ukropu i trochę lodu z tego lewicowego kranu. Nie wystarczy nie pozwolić „tknąć” od siebie mniejszych, należałoby działać tak, żeby stali się nam równi.
Kiedyś znalazłam w Etyce Barucha Spinozy fragment, który mnie głęboko zaniepokoił. Dotyczył on właśnie współczucia, o którym Dunin opowiada tak wiele, i które mnie wydawało się fundamentem moralnego działania w świecie. Spinoza potępia empatię w dość brutalny sposób. Twierdzenie 50. z księgi IV głosi, że „Współczucie w człowieku, żyjącym za przewodem rozsądku, samo przez się jest czymś złym i niepożytecznym”. To zimne, racjonalne Spinozjańskie zdanie budzi gwałtowny sprzeciw, uzasadnienie jednak trochę ten sprzeciw łagodzi. Dobro, które wynika ze współczucia, a mianowicie „nasza wola uwolnienia człowieka, któremu współczujemy jest tym, co zdziałać pożądamy wyłącznie z przepisu rozsądku […]; a tylko na podstawie przepisu rozsądku możemy zdziałać coś takiego, o czym wiemy na pewno, że jest dobre […]”. Współczucie ze swej natury jest wybiórcze. Jesteśmy zdolni współczuć tym, których uznajemy za w jakiś sposób bliskich, za przynależnych do naszego świata. Triobriandczyków, nawet tych zza stołu z ceratą, trudno, przynajmniej z początku, objąć tym kręgiem. Propozycja filozofa jest taka: „Kto należycie poznał, że wszystko […] dzieje się według wiecznych praw i prawideł natury, ten zaprawdę nie znajdzie niczego takiego, co by zasługiwało na nienawiść, śmiech lub lekceważenie, ani też nie będzie z nikim współczuć, lecz dążyć będzie w miarę, jak pozwala na to zdolność ludzka, aby »dobrze czynił – jak to się mówi – i był rad«”. Jestem przekonana, że Spinoza się myli o tyle, że odruch współodczuwania z drugim człowiekiem, czy drugą istotą, jest podstawą tego, co nazywamy moralnością, a racjonalne działanie przychodzi później. Jednak, aby wszystkich włączyć do tego uniwersum, trzeba czegoś więcej, bo miłość bliźniego nie zapewnia jeszcze równości.
Wiemy już, jak kochać, zapytajmy teraz, jak robić. I co. I niech ta odpowiedź nie będzie ciepła.
Kinga Dunin, Kochaj i rób, współpraca: Sławomir Sierakowski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.
Aleksandra Bilewicz
Socjolożka, socjalistka spółdzielczyni. Pracowała w redakcji "Res Publiki Nowej" i "Przekroju", obecnie współpracuje z pismem "Nowe Peryferie".
Zobacz inne teksty autora: Aleksandra Bilewicz
Recenzje
Z tej samej kategorii: