Czuję się lepiej!

Przez cały tydzień załatwiasz sprawy, pracujesz i się martwisz. Coś cię boli, przynajmniej raz w tygodniu coś cię boli. A może i ciągle. Ktoś cię uraził, jakaś natrętna myśl wraca i nie możesz się jej pozbyć, zły sen, zrobiła się dziura w rajstopach (znów!), spadł śnieg, a przecież miała już być wiosna. W całym tym chaosie życia nagle pojawia się moment, kiedy możesz usiąść i nie robić nic. I ktoś na ciebie patrzy, i to jak patrzy! Jest skupiony, łagodny, ale poważny. Nie ma tam miejsca na nerwowy chichot, na żarty, na ironię. Mówi do ciebie, konkretnie do ciebie. O czasie, o codzienności, o prawie do nierobienia niczego, o życiu. „To co usłyszycie ode mnie to jedno, a to co usłyszycie od siebie samych to drugie”[1]. Działa? Działa.

Niedawno ukazała się książka Gabriela Michalika Kaszpirowski. Sen o wszechmocy. Książka jest pierwszą tak poważną pozycją na temat postaci, która trzydzieści lat temu hipnotyzowała (choć bohater książki wielokrotnie podkreśla, że to czym się zajmował, nie było hipnozą) Polaków czasu transformacji. Ale przecież nie tylko Polaków. Dla większości czytelników Kaszpirowski pozostał zapewne powidokiem sprzed lat, sentymentalnym obrazkiem, dziś trochę śmiesznym (co po latach okaże się największym ciosem dla Anatolija Kaszpirowskiego). Może symbolem początku nowej ery, albo końca starej. Ja go nie pamiętam. Myślałam, że tak, ale pomyliłam go ze Zbigniewem Nowakiem z polsatowskiegoprogramu Ręce, które leczą, pamiętam energetyzowanie butelki wody, pamiętam poświatę otaczającą Nowaka. Moja pomyłka to kolejny cios dla Kaszpirowskiego – epigoni, marni naśladowcy, hochsztaplerzy.

Michalik wykonał ogromną pracę, książka jest zapisem jego podróży, rozmów z ludźmi z całego świata, studiów, prób spotkania z Kaszpirowskim (który wielokrotnie wystawiał go do wiatru) i nie bójmy się tego słowa – pewnej obsesji na punkcie swojego bohatera. I bardzo dobrze, bo owoc tego uwiedzenia jest zachwycający, żywy i pełen emocji. Michalik nie tylko dociera do źródeł, śledzi historię życia, sukcesu i zmierzchu Kaszpirowskiego, ale buduje kontekst, stara się zrozumieć, naprawdę zrozumieć, poczuć. Świetna jest to książka, ale przecież nie o tym będzie ten tekst. Tekst będzie o Was. Siedzicie tutaj, czytacie mnie. Część z Was pewnie myśli: kiedy w końcu zacznie się tekst? Może dopiero za kilka dni dotrze do Was waga moich słów. Coś się stanie. Pojawi się na przykład nowy ząb?

Kaszpirowski mówił, że oglądało go ponad trzysta milionów osób, że jednego dnia dostał osiemdziesiąt kilogramów listów, że istnieje niewiarygodnie duży „krąg chorób”, które jest w stanie wyleczyć. I miał na to dowody. Jego kariera obejmowała świat, była jak Związek Radziecki, czynił cuda w Stanach Zjednoczonych, Kazachstanie, czy Uzbekistanie. Za pomocą telemostu wprowadzał w narkozę pacjentki podczas wielogodzinnych operacji. On w Kijowie, one w Tblisi. Operacje się udały. To on wiele godzin rozmawiał z Szamilem Basajewem i to on nakłonił go do uwolnienia zakładników ze szpitala w Budionnowsku. Naprawdę. Te rzeczy się działy, ludzie wierzyli w Kaszpirowskiego, poddawali się jego legendzie, urokowi, sile. Dlaczego? Odpowiedzi jest wiele, ale żadna nie satysfakcjonuje. Radzieckie społeczeństwo wychowywane w duchu racjonalności ewoluowało w najbardziej podatne na wiedzę tajemną i najbardziej zafascynowane parapsychologią. W Polsce Kaszpirowski pojawił się razem z transformacją, z momentem, który obiecywał wiele, a dla dużej części społeczeństwa przyniósł rozczarowania i nędzę. Kaszpirowski był ucieczką, tak samo jak dla nas w 2021 roku ucieczką jest Netflix, inby na Facebooku czy stories obcych ludzi na Instagramie. Był marzeniem o tym, że z problemami możemy poradzić sobie sami (no dobra, z małą pomocą), że mamy władzę nad swoim ciałem, umysłem. Życiem. Podobno ludziom znikały wstydliwe znamiona, przepukliny, podobno włosy zmieniały kolor.

Michalik opowiada ZSRR, opowiada kapitalizm, opowiada ludzkie słabości i tęsknoty. Ale dla mnie najbardziej interesujące w jego książce jest coś innego – medycyna. A dokładnie – metoda. W szpitalu psychiatrycznym w ukraińskiej miejscowości Winnica (w której pracował i zaczynał karierę psychoterapeuty Kaszpirowski) znajdziemy salę wypełnioną trofeami sportowymi. Dlaczego? Dlatego, że zatrudnieni tam psychiatrzy wierzyli, że sport jest drogą do wyleczenia psychiki, a ćwiczenia fizyczne mogą uzdrowić nawet najciężej chorych schizofreników. Idźmy dalej – metoda Dowżenki. Tysiące, a może i miliony osób wierzyły, że wciskanie gałek ocznych w głąb czaszki i głośne krzyki są najlepszym sposobem na wyleczenie alkoholizmu. Jeszcze nie tak dawno elektrowstrząsy były standardem (dalej są stosowane i podobno z sukcesami, ale już nie w formie, którą wszyscy dobrze znamy z amerykańskich filmów). A lobotomia? Ludzie w to kiedyś wierzyli. Z rozmysłem używam tego słowa, bo czytając opowieść o Kaszpirowskim dochodzimy do wniosku, że wszystko to jest kwestią pewnej wiary, mody, czasu, w którym żyjemy. Michalik opisuje nie tylko światy medycyny alternatywnej, ale też historię i zmiany w obszarze tak zwanej medycyny klasycznej. Tej, w której trzeba skończyć jakieś studia. Mieć dyplom. Obserwujemy więc zmieniające się trendy i widzimy, że wszystko to jest eksperymentem. Że nikomu nie można ufać, więc jeśli nie można ufać nikomu, to znaczy, że można zaufać każdemu. I wtedy pojawia się Kaszpirowski, pojawia się Czumak – jego najbardziej znany epigon, który już nawet nic nie mówi, nic nie robi. Po prostu jest. I leczy.

Można się oczywiście śmiać, kiedy Kaszpirowski mówi, że prowadzi psychoterapię i odnosi sukcesy. Śmiejcie się, ale mam dla Was zagadkę. Kto wypowiedział te słowa: „Tutaj mamy pudełka. Różne pudełka. W każdym z nich znajdują się różne umiejętności. Ale… może być ich więcej”. Mój psychiatra czy Anatolij Kaszpirowski? Kaszpirowski na masową skalę wprowadził wiarę w uzdrawiającą (dosłownie) moc słów, w to, że momenty tak zwanej autorefleksji mogą mieć wpływ na nasze zdrowie i życie. Dla sceptyków odpowiedź jest jedna, zawsze skuteczna i zawsze taka sama: „ale mi pomaga”. Te słowa usłyszymy od osób na koncercie gongów i mis tybetańskich, te słowa usłyszymy od leżących plackiem na matach do akupresury, biegających na jogę, stosujących bańki.Od miłośników Jerzego Zięby czy fanów wibrujących świec Archanioła Michaela. A co, jeśli wśród milionów osób oddających się seansom Kaszpirowskiego był naprawdę procent, których przestały boleć plecy? Po prostu? Może nie efekty są w tych wszystkich historiach najważniejsze? Może to jednak wiara?

„Mam znajomych, którzy mówią, że chodzą na terapię od dziesięciu lat i są teraz zupełnie innymi ludźmi. A może gdyby nie chodzili na terapię, to i tak byliby innymi ludźmi? Bo tak działa czas?”–zapytałam ostatnio mojego psychiatrę. Nie odpowiedział, zapytał, czy mam jeszcze jakieś inne pytania. Nie miałam. Skończył się nam czas.

 

[1] Cytat z tak zwanego „seansu warszawskiego” Anatolija Kaszpirowskiego, przełom 1989 i 1990 roku.

Emilia Konwerska

Literaturoznawczyni, publicystka, pracuje w kulturze i mieszka w Olsztynie. Współpracuje z "Krytyką Polityczną" i "Gazetą Wyborczą".

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |