Rynek wydawniczy i powszechny dostęp do internetu czynią z autora książki, nawet z autora młodego, dopiero debiutującego, od razu kogoś w trzech osobach. Nie tylko – jak drzewiej bywało – w osobie pierwszej, publicznej (dzięki okładce z nazwiskiem) oraz w duchowej, czyli trzeciej, osobie narratora lub podmiotu lirycznego, ale także we własnej osobie prywatnej. Natychmiastowa obecność tej drugiej osoby z jednej strony boleśnie oddala pisarza od Faulknerowskiego marzenia o byciu „wykreślonym z historii jako osoba prywatna” i dokonaniu autoeksterminacji śladów i szczątków, które nie są „drukowanymi książkami”, z drugiej strony jednak taka nakładka może albo ułatwić lekturę, albo przydać jej atrakcyjności.
Rozmyślam o tym, przeglądając debiutanckie tomy Katarzyny Szaulińskiej i Krzysztofa Schodowskiego, ponieważ obydwoje wręcz wzorcowo wychodzą naprzeciw zarówno niepokojom o przeładowanie wiedzą dotyczącą prywatności autorów (tudzież intelektualnych oraz emocjonalnych pobudek stojących za ich utworami), jak i naprzeciw nadziei, że młoda polska poezja trochę się rozhermetyzuje (po co odkręcać pokrywkę utworu, skoro można najpierw odkręcić pokrywkę literata). Archiwizowane poetyckie połowy, internetowe witryny z literaturą, wzajemne wywiady i polecanki młodych autorów – cała ta maszyneria działa u obojga poetów nader skutecznie. Od informacji o tym, że Schodowski jest dyplomowanym plastykiem jeden klik do wglądu w jego grafiki – równie zagęszczone i ciemne w tonacji jak wiersze. Od tytułu Dorothy Valens dwa kliki do wiedzy, że Szaulińska jest całkiem podobna na zdjęciach do grającej Dorothy u Davida Lyncha aktorki Isabelli Rossellini.
To są rzeczy, które cieszą, ale też nieco konsternują. Czytając motto z Tymoteusza Karpowicza w książce Schodowskiego, natrafiając na tegoż Karpowicza pogłosy – via redaktorka tomu Joanna Mueller – u Szaulińskiej, myślałem o lewej dłoni. Dowiedziałem się, że Karpowicz żył bez niej, na długo po lekturze Słojów zadrzewnych, zaś Karpowiczowskie automitologie (wątek utraty ręki i kilka innych wątków) dotarły do mnie jeszcze później, posiane już na przeorany interpretacyjnie grunt jego poezji. Tymczasem poetyckie legendy Schodowskiego (nieheteronormatywny witrażysta) i Szaulińskiej (poetka-matka wskutek nader nieprozaicznego poczęcia) dostajemy od razu na dzień dobry, w pakiecie z książkami. Przygotowano dla nas w tym pakiecie także garść encyklopedycznych informacji (o fascynacjach malarskich poety z Olsztynka, o praktyce psychoterapeutycznej poetki z Kołobrzegu), które otwierają – kiedy przystąpimy do lektury – naprawdę sporo interpretacyjnych furtek. Tyle że, jak słusznie wywodzi Frank Zappa, informacja nie jest wiedzą, wiedza nie jest mądrością, mądrość nie jest prawdą… itd. Pytanie, czego chcemy od poezji? Mamy żałować czy radować się, że Homer i Szekspir nie doczekali czasów i obyczajów, których doczekali Szaulińska i Schodowski?
Druga osoba i Milion depesz stąd to książki pod kilkoma istotnymi względami podobne. Widać, że ich autorzy trzymają rękę na pulsie młodopoetyckich wydarzeń, przeszli przez te same kuźnie talentów, mają sztamę z duchem czasu. I tu niespodzianka: w porównaniu ze stosowaną przez nich poetyką – nowoczesną, twardą, adresowaną do grona wtajemniczonych – autorskie komentarze uderzają prostotą, miękką komunikatywnością, ba, niekiedy naiwnością na poziomie popularnej prasy. Oto słowa Krzysztofa Schodowskiego z wywiadu: „Gdy jednostka dorasta, nikt nie przygotowuje jej na to, jak ma sobie poradzić z własnymi emocjami w sytuacjach granicznych; edukacja seksualna w szkołach praktycznie nie istnieje, a rodzice często nie potrafią unieść tego ciężaru”. I dalej: „Moje wiersze wypełnione są erotyką i determinuje je w jakiś sposób tęsknota za prawdziwą relacją z drugim człowiekiem. W dobie internetu, gdy łatwość nawiązywania kontaktów jest przeogromna, ludzie nie chcą już siebie poznawać, tylko dążą do szybkiej konsumpcji. […] Te działania nie zmniejszają, a jedynie potęgują samotność jednostki w świecie”. A teraz spójrzmy na fragment utworu, gdzie wyrażone są te same moralno-socjalne niepokoje, tyle że wyraża je ktoś, kto przeczytał wiersze Konrada Góry i Dawida Mateusza:
przenarodowa maso perłowa błagająca o pojary pod szkolnymi murami
goniąca zuchwale krople absolutu po rozgrzanych ściankach dziewic
które nie wiedzą czym jest groove z powyłamywanymi origami
dojrzewaj do innej prędkości
przenarodowa maso perłowa wydzierająca z nieobecnych matek
wytłuszczony landscape o imieniu dziedzictwo wylogowana tuż po nocy
poślubnej w postromantyczny blok karate nie odzieraj nas już ze złudzeń
Żeby nie szukać daleko (czyli pozostać w wydawniczych kręgach BL-u i WBPiCAK-u), proszę to sobie porównać z komentarzami, jakimi opatrują swoje wiersze Marta Podgórnik czy Adam Wiedemann. Jednak nie chodzi mi o tę różnicę, lecz o nienaturalne napięcie wyczuwalne w wierszach poety z Olsztynka. Czujemy, jak mocno Schodowski wspina się w wierszach na literackie palce, jak niekomfortowo – w porównaniu z językiem, którego używa na co dzień, ze swobodnym tokiem myślenia – zdaje się czuć podmiot jego wierszy, czyli jego trzecia osoba. Właśnie napięcie w autorskiej trójcy jest tym, co w książce Schodowskiego może się okazać albo najbardziej irytujące, albo frapujące.
Cytowany wyżej wiersz kończy się zwrotką-puentą niejako lokalizującą jego narratora, a przy okazji narratora całej książki:
jesteśmy na to za mali za chutliwi
za dwoma brzegami kurew
skąd wszędzie daleko
No właśnie, skąd? Skąd wysłano Milion depesz? Skąd, tak poetycko, bierze się głos ich nadawcy? Jeżeli spojrzymy ponad poetycką bieżączkę ostatnich pięciu czy siedmiu lat, widać związki z poetyką Romana Honeta. Sugeruje to cała autorska trójca. Trzecia osoba, czyli narrator książki, powiada honetycznie: „chorowałem na ciało i ten dom się we mnie rozrastał”. Pierwsza osoba, czyli Schodowski-poeta przybliża w wywiadzie proces powstawania swojej poezji, który wywołuje podobne skojarzenia: „gdy wiersz wyłania się z ciemności, otoczony jest nawarstwiającymi się powidokami, zanieczyszczają one odbiór albo stają się ogromną wartością”. Na co z blurba odzywa się Karol Samsel, sugerujący jakże Honetowski „kult zmieszanej i spotęgowanej rzeczywistości”. I wtedy swoje trzy grosze wtrąca osoba druga, czyli pozaliteracki Schodowski, o którym wiemy skądinąd, że para się sztukami plastycznymi: „Lubię, gdy język mętnieje i staje się oleisty”.
Dla mnie najciekawsze w książce Krzysztofa Schodowskiego są ślady i inspiracje mniej wyraźne, kapryśniejsze, zależne, kto wie czy nie bardziej, od woli czytelnika niż intencji autora. Na przykład wiersz Latami upinał kobiece koki, który odbieram jako przewrotną korespondencję z Panem od przyrody Zbigniewa Herberta. Dlaczego korespondencję? Bo jego bohaterem jest wspominany po latach pan od polskiego. Jednak humanistyka wcale nie dominuje tu nad biologią. Tak to się zaczyna:
na lekcjach nosił koszulę w kratę i wytarte jeansy
ale trzy dni temu był kompletnie nagi wisiał nade
mną jak księżyc to jest ten rodzaj spokoju
którego nie potrafi przyjąć papier robię się
więc milczący gdy dzieli materie pot wzdłuż
jego pleców i ciężar zwierzęco stapia włosy
A dlaczego w nawiązaniu do Herberta jest nagła przewrotka? Ano dlatego, że w połowie wiersza następuje emocjonalny przypływ szczerości narratora, będący jednocześnie i osobistym wyznaniem homoseksualizmu autora, i publicznym znakiem czasów. Czasów coming-outów.
śniłem seks z polonistą nie widziałem go dziesięć lat
więc skąd nagle przyszedł i wziął poza protokołem cały ten sen
W zakończeniu wiersz ładnie stapia oba te wątki z trzecim, w którym pan od polskiego okazuje się panem od Polski, co powoduje, że na pierwszy plan wychodzą figury ojca i ojczyzny – obecne w całym tomie i dające sporo do myślenia.
gdy widzę klepsydrę powoli li-te-ru-ję nazwisko to nie jest sample
story to pogrzeb ojcowizny nagły jak atak padaczki który obiera
psa od głowy wyłącza ze smutnego systemu jakim jest polska
Katarzyna Szaulińska jest uwikłana w poetycką doraźność także momentami zbyt mocno, co z pewnością będzie sprzyjało bieżącej recepcji tej poezji, ale wróży gorsze perspektywy. Jest to poniekąd związane z metawiedzą, jaką mamy o autorce jako o matce czy psychoterapeutce. O ileż bardziej dojmujące byłoby zdanie Dawida Kujawy o proporcjach „między (neurotycznym) terytorium i (psychotyczną) deterytorializacją” w wierszach Szaulińskiej, gdyby sama autorka – w swojej drugiej, pozaliterackiej osobie – nie opowiadała z zawodową fachowością, że: „W psychoanalizie czyni się bardzo wiele porównań między techniką analityczną a relacją matki i dziecka, docelowo zresztą relacja terapeutyczna ma być naprawcza wobec bolesnego dzieciństwa”. Poetycki styl Drugiej osoby (od sposobu wykorzystywania naukowych dyskursów po wersyfikację) też zyskałby, gdyby go trochę zdezaktualizować, oddalić od rozpoznawalnych centrów (ale cóż, „jak by nie patrzeć – na Stację 23 przyjechałam samotna, na 24 – z narzeczonym i w ciąży”).
A zatem – podobnie jak u Schodowskiego – najlepsze u Szaulińskiej jest to, co pojawia się bez zapowiedzi. Na przykład wspomniany już Karpowicz, którego charakterystyczna poetycko-aforystyczna fraza bywa w Drugiej osobie całkiem zgrabnie implantowana
o ile względem siebie można się przesunąć
dowiesz się tam gdzie pęka ziarno roli
swędząc jęczmieniem i luzując kości
Interdyscyplinarne gesty autorki też wypadają lepiej, kiedy są wykonywane jakby od niechcenia. Np. kiedy tytuł Ósemka, basen heisenberga od razu pociąga za sobą wers „nie zatrzymasz rzeki żeby ją zobaczyć”, aby mając go już za sobą, pójść prosto ku: „między pęd a wątpliwość/ wchodzisz w siną łuzę meandra”. Jak słusznie przypuszcza autorka, najsilniejsza pokusa interpretacyjna Drugiej osoby to zrzucenie tytułu na karb relacji narratorki z córką. I tu pojawia się cień rzucany, nolens volens, przez redaktorkę tomu Joannę Mueller, matkę bynajmniej niejednokrotną. I znowu: ciekawiej jest wtedy, kiedy lingwistyczny biomistycyzm przemyka u Szaulińskiej możliwie najlżejszym, najkolokwialniejszym krokiem, jak w Psoas („świeckie uniesienie/ wstąpienie nie do nieba a w ciągi pawlaczy”). A już w ogóle najlepiej, kiedy – na niewielkiej przestrzeni tekstu – dołączają zupełnie inne, ponadfizyczne, ale i do cna literackie, skojarzenia.
california dreaming
stoję u bram i czekam na hasło
pijąc cold brew w ten upał a beton
pod którym oddychasz ziemio
topi się jak masło na grzance
i gra trzaska i każda z tych nut jest kroplą wody z popsutego hydrantu
jeszcze tylko jedna i zrozumiem
że nie ma po co rozumieć
przęseł mostu i falowania wieżowców
i okna co odbija się w oknie odbija się w oknie
Czy oprócz powyższych źródeł niepokojów i nadziei wobec Szaulińskiej i Schodowskiego jest coś jeszcze, co tych dwoje autorów łączy? Otóż tak – ucho. To, które z wyznań Schodowskiego (lubiącego, kiedy język staje się oleisty) o inspiracjach malarskich przewędrowało do tomu Szaulińskiej, najpierw do Dorothy Valens („widziałam w telewizji jak w mike’a tysona wchodzi bestia/ odgryza ucho holyfielda i spluwa nim na powierzchnię ringu”), a dwa teksty dalej do „piety” („dodefiniowanie granic przez znak bmw na skórze brzucha […] dodefiniowanie przez śmierć/ ucho van gogha odbite w kasku yamaha”). Definiujcie się, poeci, uśmiercajcie waszych mistrzów, starszych kolegów i redaktorów, spluwajcie na ring tym wszystkim, co czujnie podsłuchaliście i co na początku było wam koniecznie potrzebne.
Katarzyna Szaulińska, Druga osoba, Biuro Literackie 2020
Krzysztof Schodowski, Milion depesz stąd, WBPiCAK Poznań 2020
Maciej Woźniak
(1969) Poeta, krytyk literacki i muzyczny, tłumacz, autor sześciu książek poetyckich. Publikował m.in. w Tygodniku Powszechnym, Twórczości, Literaturze na Świecie, Gazecie Wyborczej, Opcjach, Studium. Jego tom Iluzjon był nominowany do Nagrody im. Józefa Czechowicza, zaś tom Ucieczka z Elei – do Nagrody Literackiej Gdynia. Niedawno opublikował tomik Biała skrzynka (WBPiCAK, Poznań 2012). Mieszka w Płocku.
Zobacz inne teksty autora: Maciej Woźniak
Recenzje
Z tej samej kategorii: