Język maszynowy
jestem który jestem atrament topiąc w świetle
z hukiem zapadną się bruk i kolejowe tory
woda wypłucze ziemię i piasek spod jezdni
i będą dziury od chodnika do chodnika
głębokie na trzy metry szerokie na pięć
dymniki iluminatory świetliki i okna
cień wieczny febra głód
pod twoim dowództwem panie
z koszulą w zębach i twarzą do ziemi
tylko skazy krwotoczne i białe naloty
zaćma i jaskra tylko wiersz poleceń
żadnych umów i zleceń
nawet warty honorowej przy grobie nieznanego
pijany chłopak klęka przede mną żeby zrobić mi laskę
żadnej umowy o dzieło
mógłbym wyciąć sobie w piersi małe okienko
żeby wyszła ze mnie panienka
poronić dzieciątko imieniem jezus
poczuć ciepło w środku i patronat medialny
pod twoim dowództwem panie
jestem strażnikiem gołąbka
małym służącym z widelcem wygiętym jak kieł
i dopiero na końcu tego kła mam odrobinę sympatii
mógłbym nastroszyć brwi żeby mówili mi światły
z ręką na sercu i sercem na dłoni
wznosząc klucze do nieba albo chociaż lampę
kaganek ogryzek świecy albo chociaż knot
jedną małą zapałkę niedopałek siarnika
króciutką bajkę jak kot palił fajkę
trującą fajkę i łagodny dym
śni się rozjaśnia i jaśnieje
krzyżując szyki mieszając języki
w obłokach dymu jedna tylko wieża
w obłokach dymu jedna tylko wiara
jasna i świetna daleka od burz przyszłość
przyszłość jak świecy spalonej ostatek
śni się baśnie tleje gaśnie
śni się baśnie andersen
śpi się jeszcze nad książkami ale
technika idzie naprzód budząc lęk
koła są młyńskie a ruchy diabelskie
mięśnie zbite a włosy skłębione
garnki tłuczone a tłuczki do mięsa
i klucz do nieba wynaleziony przez ptaki
pod twoim dowództwem panie
za skowronkami są wędzarnie
jest jurata nieskończona krucjata
język maszynowy i światła betlejem
nad morzem gdzie wylewa się schody
a kontynent mieni się nazwą europa
światło powinno grać a morze świecić
piekłem byłoby zachować ciało
kiedy negatyw z fantazją zmienia kolory i kierunki
kiedy zmienia moje sukienki
kiedy idzie się samemu kiedy idzie się z dymem
w chmurach się jedzie bałwany są i strach jest
minorowy molowy w każdej tonacji
nie do utrzymania w żadnej
Słońce na medal
więc kiedy wchodzę na królewski trakt kiedy wpadam
w nastrój podniosły i zły kiedy dudnię jak pociąg
nad stadem łabędzi jak przepiękny myśliwiec
żywy symbol zniszczeń stalowa konstrukcja
żeby w zimnych obłokach i kosmicznym pyle
widzieć kobiety które śpiewają na torturach
zapewne dusząc się w swoich łabędzich szyjach
albo rzucają na wszystko jak rożen na ruszt
gdzie kończy się sprężyna gdzie zaczyna nóż
to myślę że w piekle albo widłach rzeki
te walkirie i ważki z kwiatami w jednej
zniczem drugiej ręce papierosem w ustach
spóźnione na własny pogrzeb kobiety
które nie napisały w życiu ani jednej linijki
które je wciągały albo pisały tylko po to
żeby choć przez chwilę oddychać przez powietrzne trąby
a nie mogąc być człowiekiem stać się dynamitem
grzejąc w pożarach drugą wolną dłoń i wybaczając
jak joanna d’arc której żadna siła nie ściągnie na ziemię
ziemię ciemną od ziaren sporyszu ziemię świętą
jak inkwizycja tak samo przeklętą jak i obiecaną
na której pracuje się dalej w ciszy na potrzeby jakiejś
dalekiej wojny dolewając oliwy i paląc w kominku
a więc gasnąc przy świecach żeby w blasku czytać
myśląc o ziemi wykopanej ze wszechświata wysadzanej
drogimi kamieniami przez wojsko więc tak jak kobiety
nie mogąc pisać na stole zawsze ryjąc w drewnie
i dobrze wiedząc że wszystkie te książki pójdą kiedyś
za grosze w podziemnym przejściu wszystkie książki
i obrazy od deski do deski sielskie helskie i anielskie
jak kobiety zjadą kiedyś pod ziemię zwyczajnie się stoczą
jak uliczna walka jak walka duchowa w ramiona władzy
albo kanałami do białego ranka idąc godzinami w siną dal
gdzie ruja ciemne wody toczy
wzdłuż starych latarni morskich latarni mrocznych
jak dworzec kaniowski jak kobiety na dworcach
które straszą ruiną nie tylko jesienią
smutne jak semafory w deszczu kobiety śluz tej ziemi
wyrosłe jak fontanna biedne kobiety
brały mnie za swoje ostatnie życzenie z wędzidłem w ustach
więc zupełnie jak w gniewie czarnym worku na głowie
architektura do rozbiórki muzyka pod młotek
i wszystko dla kobiet na zachętę w galeriach
te wystawy do wiatru dla kobiet
na których jakoś tak zawsze i po prostu zawsze
wszystko się kładzie głębokim cieniem
(ta ciemność to nagrobek który kryje ziemię)
Wesele na helu
to kołysanka
ani kołysząca ani kołysana
ani klasyczna ani romantyczna
i mogę się stoczyć jak walka uliczna
w izby wytrzeźwień i pokoje widzeń
do białego ranka idąc godzinami
żaden to przyśpiew i żadna poświata
marynarze i kurwy umarli dla świata
rzucając fajerwerki w ciemno i na straty
wieńce weselne wieńce pogrzebowe
na dworce w ruinach i dworce w budowie
urodzeni mordercy umarli poeci
dalecy krewni i bliscy dalecy
wszystko co będzie inaczej być nie może
co nie idzie po myśli niech idzie na noże
i wszystkie pokoje z widokiem na morze
fotel coraz głębszy i noc coraz dłuższa
w hararze weimarze los ślepy zaułek
weimar i harar to jasny przytułek
i niepewny przesmyk na wysokiej fali
gdy wóz drabiniasty będzie jakubowy
z diabelskim kołem jako zapasowym
karuzela z madonnami i zaklęty krąg
w procesji pochodzie po słońca zachodzie
zaczynając od ulic i kończąc w rynsztoku
znaleźć ciepło w szmatach i modlitwie spokój
nocny pociąg do rana i według rozkładu
z bólu do białości wyłamując palce
z cynku i ołowiu żeby związać końce
wieńce weselne wieńce pogrzebowe
dworce w ruinach i dworce w budowie
szpitale bez lekarzy lekarze bez granic
z szybkością światła jak wół ociężale
i ostatnie słowa grają pierwsze skrzypce
orkiestra bezdomnych i dziecięcy chór
wyprawują dzianety korbety i susy
misterne flety dudlą menuety
mały konik polny dudli w swój organek
no i co z tą poezją no i co z tą polską
no i co robi poezja asiu ssie
fontanny pnijcie się
pnącza trujące
walki kogutów i potoki rwące
spienionego języka kwieciste wiązanki
płynna mowa ciekły hel szumi las huczy las
diabeł kłania się nam w pas
trąbka bęben bęben trąbka
wiersze łzawe wiersze krwawe
piórem wiecznym wiecznym piórem
które się rozkręca i skręca któremu się przeczy
żeby potem sfiksować w ostatnim z narzeczy
na gazowej płytce wywołując duchy
na gazowej płytce tańczą karaluchy
co nie idzie po myśli niech idzie na noże
i wszystkie pokoje z widokiem na morze
do białego ranka idąc godzinami
po kolana w wodzie a duch nad wodami
gdy czarny scenariusz pisze się latami
wciskając po kolei klawisze pianina
na węgiel sczernieje na kość wybieleje
parą się rozwieje w końcu i na helu
w tańcu i na balu
o głodzie bez tlenu
wesele na helu
Agnieszka Mirahina
(1985) Poetka, absolwentka filologii rosyjskiej i polskiej na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Wrocławskim. Wiersze drukowała m.in. w Dekadzie Literackiej, Ricie Baum, Lampie oraz biuletynie Kryzys. Opublikowała tom Radiowidmo (2009), stanowiący główną nagrodę w projekcie "Połów 2009" Biura Literackiego, którego zapowiedzią był opublikowany w 2008 roku arkusz Wszystkie radiostacje związku radzieckiego. Ostatnio wydała tom Do rozpuku (WBPiCAK, Poznań 2010). Obecnie mieszka w Warszawie.
Zobacz inne teksty autora: Agnieszka Mirahina