Palma pierwszeństwa
Weszło na usta wszystkich –
jeszcze nie było Brzeskiej. Nie musiała użyczać fali,
żeby zabliźnić. Zamalowali bulwary przy moście
i chleb drożał. Wuj odświętnie woził jej owoce,
uśmiechając się w cieniu palmy. Z Pragi na Śródmieście.
Z jurydyki Skaryszewa do Nowej Jerozolimy.
Mówił tym żydkom jej zazdroszczę,
bo lubił daktyle i chałwę.
Zanim zrzuciła liście klaskały gwiazdy
i kierowca autobusu klaskał, czy można jaśniej:
miasto marzące o wakacjach
bardziej niż o tożsamości,
nie tłumiące problemu z identyfikacją,
bo napływowi, mniejszości, stodoły
prostowała się stolica, aż trzeszczały kolana.
Wolno stygł lipiec, gdy traciła liście.
Miast Kirkutu został kikut. Ślizgi
po panczenach Perseid szkliły bulwar,
drukarska farba pachniała eksmisją
ciepłe pieczywo dostarczał stadion.
Zakupy przez szybę
Pięć minut później, gdy chowasz świat do kieszeni, robiąc windows shopping,
wydaje ci się on lżejszy, ale to dlatego, że kieszenie są puste.
I mógłbym napisać, że moja wolność wygrywa z żalem,
ale odkurzone rafy niosą tankowce i krzywe wzrostu (w dodatku
giełdowym). Spocone hale wytwarzają społeczną ugodę,
gdzie biotyczne armie upadają na terakotę.
A prasa pisze, żeby przyjąć desperację
jako wdzięczność, wynieść ją w siatce
i rozwiesić pod oknami zakładu –
ratując skaczące cienie.
Ustal zakres działań – czułość niszczy popyt,
relacje psują się od głowy lecącej odciętym
płatem, gdzie gwiazdami są kamery,
światło zastępują fale radiowe
– to przecież nie ty gubisz porażkę
w rozdawaniu potrzeb.
(fu)turystyka miejska
Do śródmieścia przez peron monopolowy.
Od środy znosimy przestrzeń. Przepustowość ulic
w normie. To co za oknem jest nierzeczywiste,
odwrócone i pomniejszone.
Pogoda zerwała ścięgno. Rozkład jazdy zasypano wapnem.
Gołębie wycierają dzioby o ciasto na grubym.
Siedzącym ręce wsunęły się do portmonetek z trawy.
Jezdnia jak odkręcony kran zagłusza nasze rozmowy.
Rozpuszczamy grzebienie w fotonowych puklach.
Nad naszym dzisiaj zbierają się latarnie.
W śmietniku wykluwają się perły.
Wychodzą poławiacze szarej strefy.
Zawijają światło w papier
chowają do reklamówki.
Przyjezdni ukryci w syndromie warszawskim.
Podrzuceni do syrenich gniazd przez serialowe taksówki.
Jak my nie mają nic więcej poza klubowym snem,
ukrywają resztki sił na jutro:
na zesłanie do pracy przy ladzie i na słuchawkach,
na halach wielkich jak obce miasta.
Dlatego coraz częściej przesypiamy
zabawy do obcych rąk. Przed północą zmieniamy playlistę,
by załapać się na nocne marki, plejady gwiazd
i ostatnie sceny na rurze w transporcie miejskim.
Liberte – Egalite – Fraternite
Chciałbym przypomnieć wszystkim, że jesteśmy tu
w podobnej sprawie ponieważ polityka złożyła wymówienie.
Przecież nie zawsze chcieliśmy mieć pozałatwiane role,
patrzeć jak inni przypinają żabki do zasłon
u podstaw, a biednych zadowoli nisko płatna praca z urzędu.
Nie taka była umowa, gdy w myślach przyjmowaliśmy
gości na wysyłanych do Francji krzesłach, a nasze potomstwo
korzystało z autobusów Lema w zachodnich miastach.
Mamy do zagospodarowania kilka miękkich wartości: wolność
robienia zakupów, w wakacje opiekę klimatyczną i luki powietrzne
w lotach na wyspy. Potencjalne przychody z ironii nie spadną.
Bądźmy dobrej myśli: o szczęście i karierę zadbają media.
Możemy do woli banować się wzrokiem i pochylać tekstem.
Łapać sinusoidę między oczami z kimkolwiek,
odpalić nienawistny rollercoaster i nie płacić za jazdę. Równość,
która nie wymaga znajomości prawa i zmówienia różańca.
Mam sen, w którym częstujemy się kostką Rubika, chlebem i solą
w oku, afiszem z korkowej tablicy w urzędzie. Co leżało
na stole bez kantów zostało rozdane. Złożono obrus dziadków
jak się składa ofertę nie do odrzucenia na infolinii lub w filmie.