Wiersze

Dziesięć pszykazań

Czy wiesz ile kosztuje stłuczone, kwaśne jabłko –
zerwany z drzewa genealogicznego zarobaczony owoc żywota
niczyjego; wyrzucam zdjęcia za brak uśmiechu (nie zapominam) z ramki wypada
powiedzieć przepraszam; uczuleniem puchnę od słów (nie rzucam) prosto w tarczę (nie zabijam)
komarów na marne, nikt nie puka (nie otwieram), czy zamawiałaś paczkę (nie zapłacę)
kurier znowu przyniósł kota w przezroczystym worku.

Czy wiesz ile kosztuje kąpiel z kruchego szkła –
zbierana tymi, tymi, i tymi biednymi rączkami porcelana wrzeszczy, z rąk wypada
bębenek (nie gram); przeprowadzam starsze panie przez ulicę (nie utykam),
mieszkam na samotnej wyspie osiedlowej (nie narzekam), a gdyby zamiast hamulca nacisnąć
piegi na twarzy (nie dotykam), czy zamawiałaś ostatnie godziny (nie umrę)
kurier znowu pomylił mieszkania.

 

Na gwiazdkę uszyłam kaftan bezpieczeństwa

Na gwiazdkę uszyłam kaftan bezpieczeństwa (spokojnie mamo,
nie pobiegnę
w maratonie szaleństwa) zapomniałam

na dobre za ciasne spodnie (cichutko mamo
nie chodzę)
w pękającym kroku
na lodzie ślisko (śnieg wyłania się
z mroku) Nie szukałam

adwentowego kalendarza (powoli mamo
wszystko układa się samo
nie ulepię
bałwana z betonu) Mówisz

pisklaku wracaj do gniazda
ubrany w podarty podkoszulek (ubierz córeczko
sweter
załóż opatrunek) Szepczesz

świat to stary kumpel
nosi podarte rajstopy (pogłaskaj córeczko
baranka
po włos zapłaci rachunek) Krzyczysz

świat przygotował dla ciebie
świąteczny podarunek (jedz córeczko
głuche uszy
w barszczu nieporozumień) Mruczysz

świat przymierzył dla ciebie
czarną wstążeczkę (nie powieś się córeczko
na gałązce
spalonej jemioły) Mówię

świat odebrał mi mowę
na niepokalane poczęcie (spokojnie mamo
Polska
lubi mówić więcej) Szepczę

świat krzyczy wolna wola
człowiek rozumne stworzenie (cichutko mamo
gdy zaświeci
pierwsza gwiazdka
przywitam ją drżeniem) Krzyczę

panie księdzu pan położy opłatek na stole
połamiemy kości (powoli mamo
pomodlimy się
za osiągnięcia ludzkości) Mruczę

pod choinką Pearl Harbor
pod stołem jedenasty września (protestujemy mamo
świat przeniósł Familie
na obskurne przedmieścia) Milczę

śmierć za nami nie pobiegnie
świat klęknie (pójdziesz mamo
do supermarketu
z koszykiem na głowie) Powiesz

panie grubasie z brodą pan zamówi na święta
bombę atomową (odpowie mamo
uszyjemy na miarę
to spodoba się bogom)

 

Nie pożyczę szklanki cukru

Rozmazany obraz powieszony do góry nogami
za mordę trzymam nasze skromne progi odkurzam krzywe kąty
składam ubrania słowem w kosteczkę ułożę w podartym notatniku (w nocy wyjdę po fajki
dym spuszczę ze smyczy zaśpiewa po cichu)
Po zmroku
zakazali krzyczeć (sąsiedzi ciągną za język
staccato zapożyczeń)
nie pożyczę szklanki cukru wybrałam samotne wieczory
kiedy zapominam
mieszkam w opustoszałej kamienicy (strażnik wyrzuci kod do domofonu
podwyżkę za pamięć policzy)
rozłożę dłonie gotowe na ostatnie lanie przed świtem
na paluszkach kłęby kurzu przyniosą do łóżka śniadanie (spójrz przez okno
ile kwiatów nam napadało do kosza na śmieci)
Po zmroku
zakazali krzyczeć (wołacz przez przypadek
wyrzucił mnie na ulicę).

 

Spytałaś starszego pana

Spytałaś starszego pana na ulicy jak działa tomograf podłączony do butelki wódki
poprawił krawat rozpiął blizny powiedział czas na harmonogram tłustych śniadań
na talerzu temperatura sięgnęła po mrożone maliny zimniej już być nie może
śniegu nasypało prowadził pieska na króciutkiej smyczy merda do ciebie
złamanym pazurem dlatego

na skrzyżowaniu spytałaś starszego pana o krwiste pomidory po drugiej stronie
w krzyżówce nie znalazł rozwiązania na zapleczu chciałaś powiesić się na klamce
powiedziałam nie ma przejścia za drzwiami rozpocznie się kolejna rodzinna krucjata
raczek nieboraczek wielka inkwizycja starszy pan w dłoni paragon ściska
za płacz do grobowej deski zupę z gwoździa na mleku serwuje dla ciebie
pękniętą łyżką dlatego

starszy pan chwyta za gardło widzimy się w niebie usiadłaś na znaku drogowym
owinięta w kościelne szmaty pijąc wodę święconą z gwinta na przystanku miauczysz
stąpając na paluszkach po każdej sekundzie skrzypi worek gramy w kości
tramwaj ucieka śmiertelny sopel zaatakował głowę zabiłaś kotka
zostawiasz po sobie obrazek drzeworyt w grzechotkach.

 

Świat stanął na globie

Wyląduję na marsie zaparkuję łazikiem przy oknach ostatniego człowieka
zapukam
podkową do jego okna nie moknę (miała lecieć manna
pofrunęła zawierucha) otworzy mi powie:
za darmo kupili płaszcz deszczem zgłasza sprzeciw wysoki sadzie
nic tu nam już nie urośnie na suchej glebie posadziłam przy stole
ciało

rozpycha się manekin pomiędzy witrynami
szarańcze zakwitły w sklepie zoologicznym starzec płacze
jaka szkoda że zdechły wszystkie chomiki
co my kupimy dzieciom trzeba im zrobić niespodziankę jak polecą
na jednej nóżce do odległej galaktyki
znajdą nowe zabawki
nos wytrą o księżyc martwy wilk do snu
nie zawyje.

Alicja Regiewicz

Alicja Regiewicz

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. Studiuje kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. Wolontariuszka we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Publikowana w miesięczniku „Twórczość”, magazynie „Dwutygodnik”, miesięczniku „Odra”, kwartalniku naukowo-literackim „Tekstualia”, magazynie „Helikopter”, antologii młodej poezji wrocławskiej „Reguły gry”, czasopiśmie „Fabularie”, magazynie „Drobiazgi” i na portalu literackim Wydawnictwo J.

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |