Chcemy coś wyrzucić? Wyrzućmy taki dialog na pożarcie:
Masz demoniczny image. Do czego ma Cię on zaprowadzić?
– To jest artystyczne dla mnie. Piłam swoją krew z okresu, jak chce się zdobyć chłopaka. Oczywiście żartuję, ale czytałam o tym gdzieś. Krew z okresu trzeba wlać do herbaty kolesiowi. Gdy to wypije, będzie w Tobie zakochany po uszy. Ja to gdzieś podłapałam w gimnazjum – opowiadała.
Źródło: „Fakt”. Rozmówcy: Kuba Wojewódzki i Luxuria Astaroth. Reakcje:
oglądałam…przez teksty o krwi z okresu o mało nie puściłam pawia
wstyd ze w teledysku wszyscy faceci sie na nia napalaja a co sie okazuje ze pustak i do tego lesba !! ogladalam to wczoraj i jestem wstrzasnieta …
ta i jeszcze ta krew z pipy wypija ! to jakieś chore !!!! chłopaki uważajcie bo wam nasika do zupy !
to ona ma dopiero 18 lat?! przeciez wyglada na 30 :/ i fakt, rozmowy nie dalo sie ogladac/sluchac. Tekst o krwi z okresu nie nadawal sie w ogole do telewizji. To bylo obrzydliwe 😐
to sie nie da opisac jakich telewizja DEBILOW zatrudnia i dla darmozjadow wydaje pieniadze to wstyd chce sie wymiotowac jak takiego miota widzi sie w telewizji do czubkow z nia a nie do telewizji
To o czym ona opowiada to jest tak obrzydliwe,az mnie cofa,,Fuj ,obrzydliwa baba.Jak mozna cos takiego puszczac w tv.
nie dobrze mi ;/
rzygac sie chce. prosze, nie promujcie jej !!! chamstwo, tepota i wyuzdanie nie moga byc promowane !!. Kuba, zapraszaj madrych ludzi a nie tych z zero intelektu. chyba zaden chlopak sie z nia juz nie umowi
Luxuria Astaroth, piękna nastoletnia modelka, która po występie w teledysku Donatana do piosenki Nie lubimy robić wzbudziła zainteresowanie mediów swoją egzotyczną urodą i co najmniej odważnym zachowaniem, z nagła w najpopularniejszym celebrity talk show w Polsce opowiada o piciu krwi. Nie o pachnących kosmetykach, nie o nowej linii odzieżowej ani modnych warszawskich restauracjach, ale właśnie o spożywaniu własnej krwi miesięcznej. I ani to, że odpowiada w ten sposób na pytanie o demoniczny image artystyczny, ani podkreślanie, że to ezoteryczny żart, że to tylko przeczytane, a nie wypróbowane, ani zmierzchająca moda na wampiry, ani wreszcie psychodeliczna konstrukcja wypowiedzianego zdania – nic nie jest w stanie zatrzymać sieciowego skandalu. Poziom obrzydliwości został przekroczony. Zbiera się na wymioty, gdy się takiego miota widzi. A szkoda, bo piękna.
Kontrowersyjne słowa wywołują oburzenie. Obrzydzenie. Powstaje ironiczno-hejterski fan page Beka z Luxurii Astaroth. Powinna się wstydzić! Krew miesięczna? W ustach? Fuj! Pojawia się granica, o jakiej przedtem nawet nam się nie śniło. Granicę wyznacza wstręt:
Kiedy opanowuje mnie wstręt, ten splot afektów i myśli, który nazywam w ten sposób, właściwie nie ma on określonego przedmiotu. To, co wstrętne, wy-miot [abject], nie jest jakimś przed-miotem [un ob-jet] naprzeciw mnie, któremu „ja” nadaję nazwę lub który sobie wyobrażam. Wy-miot nie jest też owym przedmiotem gry [l’ob-jeu], małym „a”, nieskończenie się wymykającym w systematycznym poszukiwaniu prowadzonym przez pragnienie. Wy-miot nie jest moim korelatem, który dawałby mi oparcie na kimś albo na czymś innym, co pozwalałoby mi na mniejsze lub większe oddzielenie lub autonomię. Z przedmiotu wy-miot zachowuje tylko jedną jakość – przeciwstawianie się „ja” [je]. Jednak o ile przedmiot, przeciwstawiając się, utrzymuje mnie w delikatnej linii pragnienia sensu, który w istocie nieskończenie i nieograniczenie upodabnia mnie do siebie, o tyle inaczej rzeczy się mają w wypadku tego, co wstrętne, przedmiotu upadłego – jest on radykalnie wykluczony i ciągnie mnie tam, gdzie sens się załamuje. Pewne „ja” [„moi”], które stopiło się ze swym panem – pewnym „nad-ja” – w oczywisty sposób go wygnało. Wy-miot jest na zewnątrz, z dala od całości, której reguł gry, jak się wydaje, nie rozpoznaje. A jednak będąc na wygnaniu to, co wstrętne, nieprzerwanie rzuca wyzwanie swemu panu. Nie dając (mu) znaku, wywołuje wyładowanie, wstrząs, krzyk. Każde „ja” ma swój przedmiot, każde „nad-ja” ma to, co wstrętne [wy-miot].(1)
Wy-miot rozsadza integralną przestrzeń od środka – nie jest ani podmiotem, ani przedmiotem; przeciwstawia się „ja”, a jednocześnie je konstytuuje. Mości się tam, gdzie – jak u Wenus z Milo – ręce opadają: gdzie mocne antynomie, lewość i prawość, przestają mieć rację bytu. Wy-miot już w pierwszym zdaniu („wstręt, ten splot afektów i myśli”) przywołuje afekt (passion): to, co pomiędzy aktywnością (active) i pasywnością (passive)(2), między samodzielnie kształtowanym wyborem a poddaniem się kontekstualnemu strumieniowi atrakcji, między prowokacją a realnym wkurwem. Między naturą a kulturą, jak gdy argument na rzecz zdrowia („Nie zjadaj smarków, bo to niezdrowe”) okazuje się podszyty kulturową normą („Nie zjadaj smarków, bo to obrzydliwe”), która panicznie boi się zmącenia:
Faktycznie nie potrafię niczego w swoim ciele zostawić w spokoju. Dla wszystkiego znajduję zastosowanie. Gdy zauważę, że w nosie powoli twardnieje mi niewielki smark, muszę go wydłubać.
Gdy byłam mniejsza, robiłam to nawet w klasie. Dziś jeszcze nie mogę się dopatrzyć niczego złego w tym, że ktoś zjada własne smarki. Z całą pewnością nie jest to niezdrowe. Na autostradzie często widzę ludzi, którzy, uważając, że nikt ich nie obserwuje, ładują prędko kąsek z nosa do ust. […]
Zawsze, kiedy sikam lub sram, wyjadam z nosa smarki do czysta. Daje to w nosie poczucie oswobodzenia. Ale nie jest to główny powód, dla którego tak robię. Kiedy namacam wyschnięty kawałek smarka, a potem wyciągam go, obluzowując coś w nosie, tak że mogę wyciągnąć dłuższą kluskę śluzu ze smarkami, czuję, jak się przy tym napalam. Podobnie jak przy włosie w cipce. Albo pyłku z osadu na włosie łonowym. Boli i napala. I wszystko to wędruje do ust, gdzie powoli jest rozgryzane siekaczami na miazgę, bym mogła dokładnie poczuć smak. Nie potrzebuję chusteczki. Jestem swoim własnym zsypem. Recyklerką cielesnych wydzielin. Takie samo rozpalenie ogarnia mnie, gdy czyszczę sobie uszy wacikami. Chętnie troszeczkę za głęboko.(3)
„A zatem to nie brak czystości czy zdrowia sprawia, że coś się staje wstrętne; wstrętne jest to, co zaburza tożsamość, system, ład. Co nie przestrzega granic, miejsc, zasad. Pewne pomiędzy, dwuznaczne, mieszane”(4). Niewygodne. Jakże sugestywna jest pierwsza scena Wilgotnych miejsc, gdy bohaterka przejeżdża waginą po klapie pełnej moczu, wydzielin, włosów łonowych! I, mimo tych na wskroś niepokojących praktyk, nigdy nie miała problemów ginekologicznych.
Ale i wy-miot już w pierwszym zdaniu („wstręt, ten splot afektów i myśli”) przywołuje myśl: to, co przewartościowuje porządkujące kategorie. Wy-miot ma potencjał rewolucyjny. Wyrzucić z siebie wszystko i zapełniać od nowa, do syta. Zwrócić się, na amen. Ku zmianie. Dzięki wy-miotowi przekraczamy granicę ciała – wymiatana obcość staje się wyrzucaną z wnętrza częścią „ja”. Moja i nie-moja – nasza. Wasza. W końcu to wy robicie mi wy-miot. Wy – kultura(lni).
Wy-miot przyciągają braki i przesyty: to, co zaburza racjonalne „pomiędzy”, oczywistą normę i normalność. Wy-miot to alergiczna reakcja na to, czego nie powinno być, a co – nachalnie i mimo zakazu – istnieje. Na wszelkie braki, że-braki, które śmierdzą, nie mają pracy ani stałego miejsca zamieszkania i sytuują się na marginesach zdrowego społeczeństwa, czyli w skrócie: nigdzie. Najlepiej nigdzie. Poza „ja”, poza „my”. W zderzeniu z nacierającą obcością że-braka organizm stara się wyrzucić zagrażający mocnym granicom element przez zwrócenie go na bruk, tam, gdzie jego miejsce; z wnętrza (mojego, kulturowego) ciała do wnętrza (obcej, naturowej) ziemi. Krzyczymy: „I do tego lesba”! Wrzeszczymy w niebogłosy „Mam wymioty!” i w(y)rzucamy że-braka na śmietnisko. Do szpitala. Do czubków z nią, a nie do telewizji! Poza naszą przestrzeń. I znów jest bezpiecznie:
Wyrażenie „wstręt” (obrzydzenie, niesmak, disgust), znaczy w najprostszym rozumieniu coś przeciwnego smakowi. Godną uwagi jest rzeczą, jak łatwo uczucie to wzbudzonym zostaje przez coś niezwykłego w wyglądzie, zapachu lub naturze naszego pożywienia. W Ziemi Ognistej krajowiec dotknął palcami zimnego, konserwowanego mięsa, które jadłem […] i wydatnie wyraził największy wstręt z powodu miękkości mięsa, gdy z drugiej strony, ja uczułem największe obrzydzenie, że jedzenia mego dotknął dzikimi palcami, chociaż ręce jego nie zdawały się być brudnemi.(5)
Wszystko przez to, że nie lubimy robić. Nie chcemy zmian, chcemy wygodnie i wygodnicko. Gdy pojawia się obcość, „aż mnie cofa”. Jesteśmy reakcyjni, zapóźnieni, wsteczni. I to jest obrzydliwe.
Wy-miot to także zrozumiała reakcja na przesyt – przesyt jedzeniem, alkoholem, środowiskiem, ludźmi. Zrzucenie z siebie balastu, który mógłby rozciągnąć granicę i zaanektować we wnętrze to, co dotychczas było gdzie indziej, w bezpiecznym „poza”. Zawroty mądrej głowy, która utrzymuje w formie integralność podmiotu. I że-brak, i przesyt karmią się różNICą – jedno za pomocą uJAwnienia jej sztucznie skonstruowanego charakteru przez wdarcie się tego, co nie mieści się ani we wnętrzu, ani w zewnętrzu, a drugie przez rozciągnięcie wnętrza i skorumpowanie zewnętrza do nicości. Bezpieczna dialektyka w zbliżeniu z że-brakiem i przesytem przestaje się sprawdzać. Obala się i spada. Na bruk, na ryj. Król jest nagi, a nawet ma ciało – dotychczas zdawało się to nie do pomyślenia.
I że-brak, i przesyt mieszczą się w kulturowym logotypie przedstawień ciała, co zdaje się kolejnym powodem do rozsadzenia dialektycznego rozumu na skwarki. Brak to ciało jako ciało, a nie ciałopodobny wyrób kapitalistycznego modelu, modela i modelki – brak to ciało niedoskonałe, pomarszczone, wyciekające; brak to wnętrzności i ich krzepka, lepka materia, która nigdy nie będzie meta-, bo nigdy nie będzie jej końca. Brak to obrzydliwości ciała, fizjologia, wydzieliny, których mamy w sobie aż nadto, które dzielimy z innymi gatunkami, dlatego nie widzimy ich wcale. Przesyt jako że-brak. Widzimy za to przesyt, którego w rzeczywistości nie ma – idealną, smukłą, gładką, tchnącą świeżością i młodością gumę okrywającą szkielet manekina na reklamach, filmach, klipach, fotografiach(6) – za szkliwem ekranu. Że-brak w obwolucie przesytu. Stąd nagonka na nagłą brzydkość Luxurii, na jej realną niedoskonałość w programie Kuby Wojewódzkiego; niedoskonałość antynomicznie kolidującą z nierealną doskonałością, którą obserwowaliśmy na monitorach naszych komputerów podczas słynnego ubijania masła. Stąd też wstręt do starego ciała, odrzucanie osiemnastoletniej dziewczyny, która wygląda na trzydziestoletnią kobietę: zamiast podniecać jędrnościami i mocnymi granicami ciała (najlepiej z widocznymi kośćmi jako trwałym wyznacznikiem jestestwa – anoreksja to naturalna konsekwencja kulturowego wstrętu, bulimia to naturalna konsekwencja kulturalnego wy-miotu) – rozlewa się. Nienawidzimy babrania się w gnoju, w tym, co realne, wspólne i rozbuchane; nienawidzimy mokrości i językowego przeciekania – wolimy suche fakty i symboliczne lanie wody. Dmuchamy na zimne, przeciwdziałamy gorączce. Brzydzi nas działanie, bo pozostawia plamy i narusza bezpieczną powierzchnię, otwierając na obślizgłą obcość – naszą (wyciekającą) i nie-naszą (wchłanianą): zmieszaną, heterogeniczną. Wzbudza ruch, umożliwia zmianę kosztem (dużym!) przekroczenia statecznych granic. Nie chcemy ubrudzić rąk. Wolimy to olać. Dlatego zaangażowany spot Dość olewania – Obywatele decydują nie został wyemitowany na antenie Polskiego Radia i w publicznej telewizji – językowa przestrzeń nie-obsceniczności okazała się nad wyraz ciasna i wyrzuciła śliską, polityczną grę poza etyczno-estetyczną gra-nicę:
Wstydzimy się tam, gdzie się nam przelewa, gdzie jest wprost, brutalnie i ze szczegółami – odrzucamy to, co budzi kontrowersje swoją dosłownością; kochamy metafory, sztuczności i zawoalowane koncepty. Jedno nas obrzydza, a drugie jara. Jedno jest wstrętne, a drugie piękne. Jednym działamy, a drugim jesteśmy (bez zmian). Jedno prowadzi ku lepszemu (innemu), drugie dobrze się prowadzi. Jedno to nierząd, drugie – porządek. Tylko że to jedno i to samo. Jak realny produkt i symboliczny pieniądz.
Nie wierzysz (i bardzo dobrze, ja też)? Znajdź 5 różnic:
Gdy wstawała, przepełniała ją krew (była wówczas przeraźliwie naga).
– Sir Edmond, proszę słuchać, natychmiast muszę mieć oko. Wyrwij je.
Nie drgnęła mu nawet brew. Wyjął z portfela parę obcążków, przyklęknął, obciął powieki a potem zanurzył palce w orbicie i wyjął oko, przecinając ciągnące się wiązadła. Złożył białą kulkę w dłoniach mej przyjaciółki.
Patrzyła na to szaleństwo z widocznym zażenowaniem, ale ani przez chwilę nie zawahała się. Pieszcząc uda zsunęła oko. Pieszczota oka po skórze ma nieporównaną słodycz… i z drugiej strony straszliwe pianie koguta.
Ale Simona zabawiała się, wpychając oko w szparę pośladków. Rozłożyła się, wypięła uda i dupę. Starała się unieruchomić oko, ściskając lędźwie, ale wytrysnęło – jak pestka z palców – i spadło na brzuch zmarłego.
Tymczasem Anglik mnie rozebrał.
Rzuciłem się na dziewczynę i chuja połknął srom. Pocałowałem ją: Anglik toczył okiem wśród naszych ciał.
– Wsadź mi je do dupy – krzyknęła Simona.
Sir Edmond włożył kulkę w szparę i lekko popchnął.
Wreszcie Simona porzuciła mnie, wyjęła oko z rąk Sir Edmonda i wsunęła w ciało. Szarpnęła mnie ku sobie, całowała wnętrze ust z takim żarem, że doznałem orgazmu: plunąłem smarkami na jej futro.
Kiedy wstawałem, rozchyliłem uda Simony. Spoczywała na boku. Stanąłem wówczas twarzą w twarz wobec tego, czego od zawsze – jak sądzę – oczekiwałem; tak gilotyna czeka, żeby obcinać głowy. Moje oczy, zdaje mi się, dzięki zgrozie dostąpiły erekcji; ujrzałem w owłosionym sromie Simony jasnoniebieskie oko Marceli – patrzyło na mnie spomiędzy urynalnych łez. Pasma spermy w dymiącej piździe przydały tej wizji bezbrzeżnego smutku. Cały czas rozwierałem uda Simony: płomienna uryna toczyła się spod oka na jakże niegodne uda…(7)
vs
Opuszkami palców przesuwa po moim policzku. O rany, ta jego bliskość i rozkoszny zapach Christiana. Powinniśmy porozmawiać, ale serce mi mocno wali, krążąca po ciele krew aż śpiewa, pożądanie rośnie, przemieszczając się… wszędzie. […]
Kąsa mi skórę na karku, a ja zamykam oczy, rozkoszując się miriadami doznań: szyja, krocze… świadomość, że mam go za sobą. Nagle obraca mnie, jedną ręką chwyta za nadgarstki i unieruchamia mi je za plecami, drugą zaś pociąga za kucyk. Zaczyna mnie szaleńczo całować, napierając na moje usta swoimi. Przytrzymując mnie na miejscu. Oddech ma urywany, podobny do mojego.
– Kiedy zaczął ci się okres, Anastasio? – pyta ni z tego, ni z owego.
– Eee… wczoraj – mamroczę.
– To dobrze. – Puszcza mnie i znowu obraca. – Przytrzymaj się umywalki – nakazuje i przyciąga do siebie moje biodra, tak jak w pokoju zabaw, tak że ja się pochylam.
Sięga mi między nogi, pociąga za niebieski sznureczek – że co?! – i delikatnie wyjmuje tampon, po czym wyrzuca go do muszli klozetowej. O kuźwa. Święty Barnabo… Jezu. A potem jest już we mnie… ach! Skóra przy skórze… najpierw porusza się powoli… testując mnie… o rety. Trzymam się kurczowo umywalki, dysząc, napierając pupą na niego, czując go w sobie. Och, cóż za słodka udręka… Trzyma moje biodra. A potem ustanawia rytm: wejście, wyjście, wejście, wyjście… Sięga i odnajduje łechtaczkę i zaczyna ją masować… o matko.
– Właśnie tak, maleńka – dyszy, nacierając na mnie, wyginając biodra i to wystarczy, abym poszybowała w kosmos. I dochodzę, głośno, ściskając brzeg umywalki. Wszystko wiruje i jednocześnie się zaciska. On dociera tam chwilę po mnie, wołając głośno moje imię, jakby to była modlitwa albo litania.
– Och, Ana! – Oddech ma urywany. – Och, maleńka, czy ja się kiedykolwiek tobą nasycę? – szepcze.
Powoli osuwamy się na podłogę i bierze mnie w ramiona, unieruchamiając. Czy zawsze tak będzie? Tak oszałamiająco, zniewalająco, dojmująco i nieokiełznanie? Chciałam porozmawiać, ale teraz, wykończona i otumaniona, zastanawiam się, czy to ja się kiedykolwiek nim nasycę(8)
Bataille mówi, jak jest, a nie jest; E L James mówi, jak nie jest, a jest. Jedno to ciało i konkret, a drugie to tekst i metafora. Jedno się dzieje, dobitnie i jednorazowo, a drugie się pisze, wciąż, w nieskończoność – na przykład w algorytmie. Rytm ciała, puls, i rytm tekstu, plus, rozchodzą się. Jedno to upokarzający że-brak i przesyt, a drugie to norma, która dowartościowuje fantazmat. Jedno to realne gówno, a drugie to gówno zapakowane w medialną rozrywkę. Nie ma tu życia, nie ma możliwości przeżycia, gdy tak wygląda dialektyka. Grey to ciało poddane metaforycznej obróbce, która czyni je jadalnym („Nie będziecie jedli nic obrzydliwego. Oto zwierzęta, które możecie jeść: wół, baran, koza, jeleń, gazela, daniel, koziorożec, antylopa, bawół i kozica”(9)). Bataille to ciało odrzucające metaforyczną obróbkę, co czyni je niejadalnym. Wy-miot dotyka tylko Bataille’a – wy-miot oczyszcza organizm z brudu, jak Holocaust oczyszczał ludzkość z nieczystości, a akcja T4 oczyszczała zdrowie z choroby (Korwin-Mikke na prezydenta!); jak reklama oczyszcza przekaz z sensu. Wszystkich nas to czeka – tak stało się choćby z fan pagem Beka z Luxurii Astaroth, który przemienił się w wysypisko konsumpcjonizmu. Aż do wy-miotu. Z kapitalistycznym monopolem nie wygrasz:
Anonimowość Duckduckgo to jak na razie jedyny plus niestety. Nadal wyniki są niezadowalające, przy dłuższych zapytaniach często wyrzuca śmieci, nie ma szukania po dacie. Jeśli ktoś chce zrezygnować z Googla to musi poczekać aż zawita do nas inny gigant IT, niejaki Microsoft i weźmie się na poważnie za polską wersję Binga. Niestety konkurencji brak.(10)
Co dzieje się jednak, gdy zwrócenie zwraca się ku sobie? Czy wówczas „ja” staje się śmietnikiem? Co robi „recyklerka cielesnych wydzielin” z podziałami? Gdzie tu się mieści porządek? Obrządek?
Luxuria Astaroth łączy dwie najskuteczniejsze obrzydliwości – wstręt przed pochłanianiem obcości i wstręt przez wydalaniem obcości – w geście apostazji pochłaniania tego, co wydalone, a zatem tego, co podwójnie, na wskroś obce, a jednocześnie podwójnie, na wskroś własne. W cyrkulacyjnym pędzie (zjadam to, co wyrzucam – nic się nie marnuje) spożywanie własnej miesiączki przekształca jednorodnego i samoświadomego homo w homo sacer – podwójnie wyłączonego i podwójnie włączonego(11). Kopulacyjny rytm włączeń i wyłączeń, wchodzeń i wychodzeń implikuje nieusuwalne przekraczanie granicy, która konstytuuje całość. Wychodzi (i wchodzi) z całości w ciało. Obcy pokarm miesza się z własnym ciałem we wnętrznościach; własne odchody mieszają się z obcym światem w muszli klozetowej. Pokarm w ciele to jeszcze obcy pokarm, już mój pokarm czy może część mnie samego? Wyrzucane wydzieliny to jeszcze część mnie samego, już moje wydzieliny czy może obce wydzieliny? Gdzie znaleźć granicę między wnętrzem a zewnętrzem, wnętrznościami a zewnętrznościami, narządami a narzędziami? Jak się wyznaczyć, określić, gdy coś nieustannie mnie przekracza w tę i z powrotem, na wylot, na przestrzał? Jak się wyznaczyć, gdy coś przelatuje przeze mnie; gdy staję się areną niezgłębionych wpadek i wypadek? Gdy mówię, co ślina na język przyniesie, a nie z wnętrza wszechwładnego rozumu? Gdy włada mną ślina, pot, krew, flegma, uryna, kał, smark, smegma, sperma? Jak się wyznaczyć względem restauracji i ubikacji? Gdzie się kończę, a gdzie zaczynam w zderzeniu z talerzem i muszlą klozetową? Czy świńska pupka w moim żołądku to nie jakiś przedziwny, zmutowany transformer? Pułapka? Albo łopatka w przełyku? Jak te części mają się do moich części (mowy), do mojej pupki, z której wszystko wychodzi i kończy, i kona w muszli klozetowej?
Konia z rzędem temu, kto się nie oblizał. Fuj.
A co, gdy muszlą klozetową jest ciało? Gdy granica między „ja” a nie-„ja” zostaje zatarta tak dojmująco, że nic poza „ja” – a zatem nic poza nie-„ja” – nie ma? Gdy granice w ogóle przestają mieć rację bytu? Gdy i racja, i byt nie różnią się od irracji i odbytu? Gdy „ja” rozciąga się na pochłaniane i wydalane, i na wszelkie potencjalnie pochłaniane (świnka, krówka, dziczek, człowieczek, świat, cytat), i na wszelkie potencjalnie wydalane (poty, krwie, łzy, ślina, naskórek, paznokcie, włosy, człowieczek, teksty)? Gdy jestem, więc jestem? Wyrzucam się z się, by wrzucić się do się?
Wyczuwało się, że jej ręce, nogi, nos, uszy, są tylko dla niej, były to jej narządy i nic więcej, brakło jej zupełnie hojności, która umie podszepnąć kobiecie, że jej rączka jest darem powabnym i podniecającym. Surowość moralna?… Nie, nie, raczej dziwna samotność cielesna… ale to sprawiło, że Lulusia skręcając się z tłumionego chichu szepnęła do Lula „ona jak siebie wącha, to jej nie szkodzi”, tak, na tym polegała jej obrzydliwość, była wstrętnawa, jak te zapachy ciała, które są znośne tylko dla tego, kto je wytwarza. […] Zwrot do wewnątrz, okropność własna, własny brud, własne zbrodnie, zamknięcie w sobie, skazanie na siebie, och, wsobność! Swoje!(12)
Swój do swego po swoje – zbrodnia doskonała. Wsobność – jedna z najpaskudniejszych przypadłości ciała. Zablokowanie jakiejkolwiek możliwości obcości, włożenie własnego palca do własnego otworu, który nie sączy już własnego-nie-własnego płynu do nie-własnego świata. Zwrócenie ku siebie, które zwraca się, bo nic innego nie ma. Z że-braku i z przesytu. Onanizm z połknięciem. Obrzydlistwo. Wcielenie tego wszystkiego, czego się boimy – ostateczne zatarcie różnicy między „ja” a nie-„ja”, które neguje jakąkolwiek integralność czy samowystarczalność, a jednocześnie neguje cokolwiek poza integralnością czy samowystarczalnością. Podwójne włączenie i podwójne wyłączenie, wchodzenie i wychodzenie z siebie do siebie.
Poniedziałek
Ja.
Wtorek
Ja.
Środa
Ja.
Czwartek
Ja.
Piątek(13)
Wyzucie z „ja” przez wykreślenie nie-„ja”. Ustanowienie wspólnoty poza wspólnotą, poza oddzieleniem od nie-wspólnoty. Spożywanie własnej krwi miesięcznej jako polityczny akt maksymalnego rozmycia, które każe posiadać „się” wszędzie. Spożywanie własnej śliny codziennej jako polityczny akt maksymalnego rozmycia, które każe posiadać „się” wszędzie. Nie posiadać się z radości. Widzisz? Wsobność to wyjście z człowieka na rzecz międzygatunkowych i międzyelementarnych relacji. To dbanie o własny interes, który nie kończy się na końcu człowieka, członka czy schodów prowadzących do własnego domu. To wyeliminowanie się w płynnym, lepkim i śliskim holokauście. Powstanie nowej rasy w galaretowatej magmie.
Fuj.
Dlatego ciało należało poddać eksterminacji. Powoli, krok po kroku, krocze po kroczu. Wyeliminować to, co obce, a zatem to, co nie do ujarzmienia: wnętrzności i zewnętrzności, flaki i ptaki. Nie panujemy nad naturą; nie panujemy nad sobą:
Mamy to nasze ciało, kłopotliwy bagaż, naprawdę nic o nim nie wiemy i potrzebujemy różnych Narzędzi, żeby się dowiedzieć o najbardziej naturalnych procesach. Czy to nie skandal, że kiedy ostatni raz lekarz chciał sprawdzić, co się dzieje w moim żołądku, kazał mi zrobić gastroskopię? Musiałam połykać grubą rurę i dopiero za pomocą kamery odkryło się przed nami wnętrze mojego żołądka. Jedyne toporne i prymitywne Narzędzie, jakim nas obdarowano na pocieszenie, to ból. Anioły, jeżeli istnieją, zrywają z nas boki ze śmiechu. Dostać ciało i nic o nim nie wiedzieć. Bez instrukcji obsługi.(14)
Jakże naiwnie brzmi tu fallogocentryczne rozpoznanie św. Augustyna: „Nie dość, że się unosi, to jeszcze z własnej woli”. Jakże naiwnie w zderzeniu z żołądkiem, sercem, żyłami, bakteriami, tym wszystkim, co dzieje się w samym sednie „ja” i czego nawet nie zauważamy! Tym wszystkim, co nie mieści się w „ja”, chociaż jako jedyne tak naprawdę, do-słownie się w nim mieści!
Sądzę, że nie doceniamy wnętrzności. I dalej: Nasza jest ciemność, płynność, miękkie organiczne akweny, napęczniałe krwią żyły, wypełnione cieczami pęcherze i komórki tkanek. Wewnętrzne wędrówki, przeciskanie się, przesączanie, skapywanie. Kaskady spływające po ścianach jelit, jak śmiech. Gdyby płynęły po skałach, budziłyby podziw.(15)
Ciało to śmietnik nie tyle boskiej kreacji czy konstruowanej przez człowieka historii: ciało to śmietnik biologicznej ewolucji. Z perspektywy ciała jesteśmy zupełnie nieświadomi. Z perspektywy ciała jesteśmy tylko zwierzęciem. Nie bądźmy tylko zwierzęciem, wyrzućmy ciało na śmie®ci i zostawmy świadomość! Wówczas zapanujemy nad światem. Wstręt do siebie ustanawia siebie przez wykluczenie wszystkiego, co niepodporządkowujące się świadomości – nazywamy to brudnym, nieczystym, obrzydliwym, ohydnym, wstrętnym, upadłym. W tym położeniu nietrudno o transgresję, w której zrównaniu ulegają spożywanie ropy z piersi chorej na raka przez Katarzynę ze Sieny oraz Sade’owskie sodomie i urynofilie. I jedno, i drugie podtrzymuje silną granicę przez ukazywanie, gdzie jest jej kres. Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi, a tęcza wesoło płonie. Gdzie się kroimy i gdzie zaczynamy. Jestem przy skórze, przy woli, przy świadomości; nie jestem za skórą i przed skórą, poza wolą, przy nie- i podświadomości. Wszystko, nad czym nie umiem zapanować, wyrzucam ze wstrętem. Jestem tam, gdzie jestem panem, Panem. Czyli nigdzie, w fantazmacie.
Fuj.
Wstręt jest perwersyjny. Przez wy-miot każe tracić nam samo sedno siebie, by ustanawiać kolejne dno siebie. Wstręt to otwór w mocnej konstrukcji (ciała, podmiotu, tożsamości), przez który przecieka niechciana wydzielina. Wy-miot natychmiast ją zwraca, ale akt zwracania zakłada przecież uprzednie przyjęcie. Zwracamy coś, co otrzymaliśmy z zewnątrz i przyjęliśmy. Co jest najsilniej nasze i najsilniej nie-nasze. Podtrzymujemy cyrkulację przez udostępnianie własnego ciała na żer, przez ciąg wchodzeń i wychodzeń, które ustanawiają ciało i je rozbijają, powołują do życia i uśmiercają naraz:
Wy-miot jest perwersyjny, bo nie porzuca ani nie przyjmuje żadnego zakazu, reguły czy prawa; odwraca je, oszukuje, psuje; wykorzystuje je, używa ich, żeby lepiej im zaprzeczyć. Zabija w imię życia: to postępowy despota; żyje na rzecz śmierci: genetyczny oszust; przywłaszcza sobie cierpienie innego na własną korzyść: to cynik (i psychoanalityk); ustanawia swą narcystyczną władzę, udając, że odsłania własną zgubę: to artysta, który praktykuje swą sztukę niby jakiś „interes”… Zepsucie to jego najczęściej spotykana figura. To zsocjalizowana figura tego, co wstrętne.(16)
Wy-miot udaje czysto fizjologiczną reakcję – odgrywa naturalność, by dowalić naturze. Naturalny jest wstręt do własnych smarków – ale smarkacze przed socjalizacją jakoś nieszczególnie na to zważają. Podobnie naturalny jest wstręt do krwi miesięcznej – ale czasem polega na walecznym tabu, a (z) czasem nie:
Kiedyś mężczyzna brzydził się pieprzyć z krwawiącą kobietą. Te czasy szczęśliwie już dawno minęły. Kiedy pieprzę się z chłopakiem, który lubi, jak krwawię, robimy z łóżka zabryzgany chlew.
Najchętniej wykorzystuję do tego świeże, białe prześcieradła, jeżeli mam wpływ na sytuację. I zmieniam, jak tylko się da, miejsce i pozycję w łóżku, żeby wszystko pokryć krwią.
Chcę wtedy przy pieprzeniu jak najczęściej siadać i kucać, żeby przyciąganie ziemskie wyciągnęło krew z mojej cipki. Jak tylko leżę, krew gromadzi się raczej w jednym miejscu.
Wyjątkowo chętnie daję się wylizywać, gdy krwawię. Oczywiście dla niego to swoista próba odwagi. Gdy skończy lizanie i z usmarowanymi krwią ustami spogląda w górę, całuję go, żebyśmy oboje wyglądali jak wilki, które właśnie rozszarpały sarnę.
Lubię też czuć smak krwi w ustach, kiedy się dalej pieprzymy. To mnie bardzo podnieca i przeważnie smutno mi, kiedy po dwóch czy trzech wilczych dniach okres mi się kończy.(17)
Krew miesięczna napełnia nas wstrętem, bo wypływa z otworu. Otwór znieważa granicę i pozwala na momentalne i nieuleczalne przeciekanie monumentu ciała. Dlatego w Kosmosie Gombrowicza bohater kompulsywnie zakrywa otwory: przedmiotów, zwierząt, ust. W kulturowej różnicy z mężczyzną (penis-wagina) kobieta to wyciekająca obcość; to zasysający otwór, potwór. Stąd w mesjanistycznym świecie fobii i lęków nawet teoretycznie formułowana „kultura kobiety” staje się najwyższym przejawem patriarchatu:
Jeśli obyczaje są surowe, jeśli panna jest pod kontrolą rodziców, jeżeli na to abyś mógł pójść na spacer z ukochaną musisz naprzód zadeklarować się jako konkurent, a i wtedy mama i papa depczą ci po piętach, jeśli twoje kawalerskie zapały nie mogą znaleźć żadnego ujścia i wszystko tak jest sprytnie urządzone i skombinowane że czujesz jak gdyby jakaś niewidzialna ręka złapała cię za kark i ciągnęła do ołtarza i jeśli w dodatku twoje dochody i ich stałość stają się rzeczą społecznie godną uwagi jako zabezpieczenie domowego ogniska, to nie ma co gadać: znajdujesz się w kraju, który został opanowany przez kobietę i urządzony pod kątem matrymonialnym.
A jeśli, przeciwnie, młody mężczyzna, kawaler, ma łatwe życie, jeśli opinia jest wyrozumiała, prawa łagodne, kobiety przystępne i ten tylko się żeni, kto naprawdę czuje powołanie – no to przeważa kultura erotycznie męska.(18)
Fuj.
Otwór nie mieści się w racjonalnym dualizmie bytu i nie-bytu. Otwór wprowadza od-byt, odejście od bytu w gówno zamiast kulturowej zupki w proszku. Otwór jest, bo można go zobaczyć i dotknąć; ale jest w stanie zawieszenia, właściwie go nie ma, bo dziura to to, co jest nieobecne, obwiedzione ramką materialnie obecnej skóry. To wykrój skóry widzimy i czujemy, a nie samą dziurę, która jest tym, czego nie ma. To jest czy jej nie ma? Ale w końcu jest w czasie i w przestrzeni, można tam włożyć palec, ogórek, penis, można dziurę wypełnić. Możliwe są interakcje, a zatem możliwe jest jej istnienie – ale czy interakcje dotyczą jej, czy tego, co ją okala? Czy można znaleźć Czystą Formę dziury bez niczego wokół, czy istnieje (metafizyczna, metaforyczna) dziura jako dziura? Czarna Dziura? Czy w ogóle cokolwiek istnieje autonomicznie, w czystej postaci? Poza wirtualnością i relacją?
Otwór się!
Składamy się ze zmieszań. I to wzbudza nasze zmieszanie. „Ja” to śmietnik zanieczyszczeń i zależności. Jesteśmy w chlewie. Jesteśmy chlewem. Toczymy się na żalok – cofnięty kolaż. Zwracamy dalej to, co się do nas uprzednio zwróciło (o pomoc). I wcale nam się to nie zwraca. Nie jesteśmy panami ani poddanymi, nadmiotami ani podmiotami. Top i bottom ulegają wymianie w sadomasochistycznej grze, w kulturowo-naturowym BDSM. Jesteśmy nieczyści i bardzo nie chcemy się do tego przyznać. I bardzo nie chcemy tego poznać:
Miałam kiedyś przyjaciółkę nierozłączkę, Irenę. Zawsze ją nazywałam Syreną. Lepiej pasowało. I kiedyś wymyśliłyśmy fajną rzecz. Jeśli w szkole równocześnie miałyśmy okres, co – można sobie wyobrazić – bardzo rzadko się zdarzało, robiłyśmy co następuje.
Każda do kibla. Między nami tylko ścianka działowa. Pod ścianką normalny prześwit na dziesięć centymetrów. Obie wyciągamy tampony – wtedy jeszcze mini z jasnoturkusowym sznurkiem – i na komendę rzucamy je sobie pod ścianką.
A jak skończyłyśmy sikać i podcierać się, wpychałyśmy sobie tampon tej drugiej. W ten sposób łączyła nas niczym Old Shatterhanda i Winnetou zastarzała, śmierdząca krew. Siostrzeństwo krwi.
Odkryłam również, że tampon Syreny wyglądał bardzo interesująco. Zawsze przed wsunięciem go do środka przeprowadzałam szczegółowe badanie. Zupełnie inny niż mój. A kto wie, jak wyglądają zużyte tampony innych dziewczyn? No dobra. Kto w ogóle chce to wiedzieć? Poza mną. No wiem.(19)
Nikt nie chce tego wiedzieć. To obrzydliwe. Wiedza nie zniża się do bruku że-braka i przesytu. Wiedza uwzniośla Człowieka, odrywa go od ciała. A potem okazuje się, że edukacja seksualna według standardów WHO pobudza dzieci; że to niepotrzebna demoralizacja i seksualizacja młodzieży. Przecież to chore, żeby siedmioletnie dzieci miały waginę albo penisa! Wszak – myślę, więc jestem. Mam wiedzę o ciele, więc mam ciało. Nie mam wiedzy o ciele, więc ciało nie istnieje. Niech żyje Kartezjusz i epistemologiczna ideologia reprezentacji, hurra!
A jeśli wiedza pobudza? Niech pobudza, wreszcie! Niech będzie otwarta i otwierająca na nowe perspektywy! Niech będzie otworem! W idealistycznym założeniu szkoła to jedyna prawdziwie lewicowa instytucja – powszechnie dostępna i obowiązkowa; to jedyna możliwość przewartościowania i wyrównania ekonomiczno-społecznych różnic. Odpowiedni program w szkole to na wskroś lewicowe zadanie. Właściwie, myślenie w ogóle jest raczej lewicowe – ale to temat na inny poemat. Wszystko (się) miesza. Działajmy!
Fuj.
Krew miesięczna napełnia nas wstrętem, bo wypływa z otworu, który otwiera nas na świat i wyrzuca z „ja”.
Jest w Trzeciej części nocy Andrzeja Żuławskiego na wskroś sugestywna scena – scena porodu. Główna bohaterka zaczyna zachowywać się jak zwierzątko (którym jest): kuca, wydaje piski i jęki. Michał, protagonista, siedzi przed rozwartym otworem wydającej z siebie na świat organizm macicy samicy. Ze zwierzęcej dziury, przy zwierzęcych skomleniach, wydobywa się bezcenny kapitel ciała, głowa. Ludzka głowa z kobiecej macicy samicy. Nad kobiecą macicą samicą ludzka głowa bohatera, kręcona spomiędzy jej nóg. W kontrujęciu ludzka głowa bohaterki, kręcona spomiędzy jej nóg. W zbliżeniu ludzka głowa dziecka, kręcona spomiędzy jej nóg. Cały nasz rozum, cała nasza świadomość i wolna wola wyrzucone zostały z obezwładniającego otworu – jak śmieci. Wydusić z siebie dziecko jak pryszcza. Wdzieramy się do ciała i po przetrawieniu wydzieramy się z ciała, wydzieramy się w niebogłosy na ziemię, jak zjadany pokarm, jak oślizgłe wydzieliny, jak krew i ślina. Jak krew miesięczna, wydalamy się obleczeni w krew dziewięciomiesięczną. Nie mamy nad nią władzy, nie mamy nad sobą władzy, nie decydujemy o własnym wyrzuceniu chwalebną wolną wolą. Nie wiemy, czy i co (nam) wyjdzie. Bezcenny kapitel ciała wyrzucany z waginy. Śmieci wyrzucane z mieszkania. Czerwone mięso wynikłe z wielkiego żarcia. Do wydalenia, na amen. Jesteśmy wszystkożerni. Wszystko dla własnego miotu, wy-miotu.
Scenę porodu w Trzeciej części nocy poprzedza wojenna strzelanina na schodach. Główny bohater zostaje postrzelony. Krwawi. W trakcie narodzin następuje zatem zmieszanie dwóch rodzajów krwi – męskiej i kobiecej, wojennej i cyklicznej, (dziewięcio)miesięcznej. Jedna ma powodować śmierć, druga – życie. O jednej zadecydować może człowiek (nacisnąć na spust czy nie nacisnąć?), druga wymyka się wolnej woli. Za pomocą jednej myśląca jednostka świadomie stwarza historię i jej polityczne układy, druga wydaje na świat zwierzęce ciało. Jedna dzieje się z wiedzy i władzy bezcennego kapitelu ciała, głowy, a druga nie bardzo. Jedna jest kulturowa i kulturalna, a druga naturowa i naturalna. Jedną kieruje konstruktywistyczny fallus, drogocenny kapitał ciała – pała, a drugą – determinująca wagina. Powstaje prosty dualizm. Jak E L James i Bataille.
Wyobraź sobie, że się skaleczyłeś. Podnosisz palec do ust i wysysasz krew. Nic wielkiego. Gdybyś usłyszał reakcję „to wstyd chce sie wymiotowac jak takiego miota widzi sie”, jego nadawcę uznałbyś za postrzelonego hipochondryka lub higienistę. Albo wyobraź sobie, że ucierpiałeś w wyniku heroicznej bójki. Leżysz na bruku, krwawisz, a twoja księżniczka przybiega do ciebie i przytula się, pokrywając się szkarłacią twojej krwi. W tle podniosła muzyka. Całkiem romantycznie. Można się nawet wzruszyć i wydalić łezkę. A teraz wyobraź sobie, że omdlałeś podczas bolesnego okresu. Leżysz na bruku, krwawisz, a twój książę / twoja księżniczka przybiega do ciebie i przytula się, pokrywając się szkarłacią twojej krwi. Czy tu reakcja „to wstyd chce sie wymiotowac jak takiego miota widzi sie” jest równie nieprawdopodobna?
Chrystus oddał za nas krew. Świadomie i z pełnym poświęceniem. Stworzył nowego człowieka. Zmienił tor historii. Co niedziela ksiądz popija sobie krwią Chrystusa jego ciało. Czym to się różni od picia własnej krwi z okresu lub dolewania jej do herbaty chłopakowi, którego pragnie się zdobyć? Dlaczego jeden rytuał tak rażąco deprecjonuje drugi? Dlaczego jeden to norma, a drugi to ohyda przez tę normę odrzucana? Kwestia władzy. Codziennie tysiące księży na świecie spożywają wzniosłą krew innego człowieka. Pod postacią (nie)winnej metafory, poza naturalistycznym konkretem, z winnymi procentami. To procentuje. To wystarczy, aby poszybować w kosmos. I dochodzić, głośno, ściskając brzeg umywalki. Wszystko wiruje i jednocześnie się zaciska. On dociera tam chwilę po mnie, wołając głośno moje imię, jakby to była modlitwa albo litania.
Krew miesięczna Maryi? Toż to bluźnierstwo!
Fuj.
To nie tak, że genitalia i ich wycieki z natury (!) są obrzydliwsze. W słynnym teledysku („w teledysku wszyscy faceci sie na nia napalaja”) Luxuria Astaroth ma twarz umazaną w białym mleku, które wydatnie przywołuje spermę po dobrze wykonanej (oralnej) robocie. To zresztą całkiem ograny chwyt w branży reklamowej – tym szczęśliwszy, że złagodzony bezpieczną metaforą (dzięki temu w każdej chwili można się wycofać). Krew Chrystusa z powodzeniem mogłaby być jego spermą:
– W rzeczy samej – kontynuował Anglik – hostie, które widzisz, są spermą Chrystusa pod postacią małego ciastka. Kaznodzieje powiadają, że wino to krew. Okłamują nas. Gdyby była to istotnie krew, piliby wino czerwone, ale piją białe, bo dobrze wiedzą, że to uryna.(20)
A gdyby śliczna modelka miała twarz umazaną krwią z okresu?!
To nie nadaje się w ogóle do telewizji.
Nasz wstręt jest patriarchalny i seksistowski. Uciekamy od wyciekania, bo wydzielina nie mieści się w podporządkowanym „ja” rozumie i wolnej woli. Wydzielina działa i dzieli na wskroś to, co posegregowaliśmy i uporządkowaliśmy. Wyrzucamy to, co nam ucieka, wycieka, by (prze)trwać bez zmian, w skorupie:
Wszystko co można ująć na chłodno, przy pomocy intelektu, należy do skorupy, a człowiek zdecydowany tworzyć zawsze zanurza się głębiej, w tę otwartą ranę, w ropiejący obsceniczny horror. Podłącza swoje dynamo do najczulszych miejsc; nawet jeśli tryśnie tylko krew i ropa, to już coś. Suchy, wypierdolony krater jest po prostu obsceniczny. Jeszcze bardziej obsceniczna jest inercja. A paraliż jest większym bluźnierstwem niż najbardziej wulgarne przekleństwo. Jeśli zostanie jedynie ziejąca rana, to musi coś z siebie wyrzucić, choćby były to tylko żaby, nietoperze i karły. Wszystko musi zawrzeć się w sekundzie, która zostanie skonsumowana albo i nie. Ziemia nie jest jałowym płaskowyżem zdrowia i dobrobytu, ale wielką rozkładającą nogi kobietą o aksamitnym torsie, podnoszącym się i falującym jak ocean; wije się pod diademem potu i udręki; naga i roznamiętniona tarza się wśród chmur w fioletowym świetle gwiazd.(21)
Zjadasz własne paznokcie? Smacznego! Pijesz własną krew miesięczną? Fuj!
Chuj. To winowajca każdego „fuj”.
Uciekajmy, wyciekajmy, bądźmy mokrzy i gorący! Nie dajmy się obezwładnić twardości i trwałości! Nie miejmy jaj! Nie miejmy ja! Wyrzućmy się! Do śmieci! Zastąpmy monstrualność menstrualnością! Szukajmy dziury w całym! Działajmy, nie (p)oddawajmy się mizoginistycznemu i rasistowskiemu Nie lubimy robić! My Słowa-nie – my działanie! My dzielenie – włosa na czworo; dzielenie się ciałem i krwią.
Odżywiamy się sobą bezustannie – połykamy własną ślinę, paznokcie, naskórek, włosy. Wydalamy się bezustannie – wyrzucamy własną ślinę, pot, łój, urynę, spermę, smegmę, flegmę, smarki, fekalia. Odżywiamy sobą bezustannie rozliczne pasożyty i bakterie, które w nas żyją; rozliczne organizmy, które wchłaniają nas po śmierci, gdy rozkładamy się w glebie. WTrzeciej części nocy bohater pracuje jako karmiciel wszy: oddaje krew na pożywienie wszy, by wykarmić własną rodzinę innymi zwierzętami (wieprzowinka, wołowinka, dziczyzna, kurczaczek); pożerające ludzi wszy z kolei po zwróconym posiłku ratują ludzi przed tyfusem w szczepionce:
Ty wiesz, jak one nas zarażają? Najpierw napełniają się krwią, potem ją wydalają, wyrzygują do ranki, którą uprzednio wygryzły. Dopiero wówczas spokojnie upijają się nią do syta.
– 10 000, Michał, są silne, zdrowe. Będziesz je karmił po pół godziny aż do pełnego wyhodowania cyklu. Dopiero wtedy wstrzyknie się im zarazki tyfusu, które będą hodować w jelitkach. Później te jelita ugniata się w specjalnym preparacie i powstaje z tego szczepionka. To jest najlepsza praca, jaką możesz zdobyć. Dzięki papierom, które za nią dostajesz, nie grozi ci zsyłka, aresztowanie ani głód.
– Ja się brzydzę tego zajęcia.
– Inni, którzy tu siedzą wraz z tobą, są w tej samej sytuacji, co ty. Poginęliby, gdyby nie mogli tutaj przychodzić.
– Co to jest?
– Kał wszowy. Codziennie badam, czy nie ma w nim bakterii. I czy one nie chorują od waszej krwi.
Widzisz, tylko one są ważne. One was utrzymują przy życiu. Nie można ich krzywdzić. Nie możemy ich oszukiwać. One są waszą matką niosącą śmierć w jelitkach, a wy mamką własnych matek wykarmiającymi śmierć. Pół godziny już minęło. Możecie zdejmować klatki.(22(
Koło się zamyka. Jesteśmy (własnym i innych) pokarmem i pochłaniamy (własny i innych) pokarm. Zwracamy się i pozwalamy się zwracać innym. Władamy pokarmem, bo włada nami pokarm. Jesteśmy karmionymi i karmicielami. Granica to (nie)czysta fanaberia. Jeśli „człowiek” przesuniemy na „ssak” lub „zwierzę”, to każda wieprzowinka, wołowinka, dziczyzna, kurczaczek będą pochłanianiem siebie – człowieczka. Kanibalizmem. Kanimalizmem. Każda zabita świnka (ssak, zwierzę) znaczyć będzie tyle, co każdy zabity człowieczek (ssak, zwierzę). Granica nie jest zamknięta, choć tak o sobie myśli, granica składa się z otworów i potworów, które są jej na wskroś nie po myśli. Nie jesteśmy autonomiczni, przebijają nas wyciekające płyny i pochłaniane jedzenie, które wnikają i znikają z naszego ciała jako my-nie-my. „Ty myślisz, że są ludźmi tylko ludzie”. Wypychamy z siebie zwierzęta, bo wpychamy w siebie zwierzęta. Wypychamy z siebie zwierzęta, choć wypchani jesteśmy zwierzętami. Wypychamy z siebie zwierzęta, choć wypychamy sobą zwierzęta. Wypychamy z siebie zwierzęta i wypychamy zwierzęta w zoomuzeach. Możemy być taksydermistami i taksydermowanymi. Nieustannie dokonujemy recyklingu na własnym ciele. Puszczamy się.
Puszczamy pawia. Puszczamy pawia z torbami – paw to zwierzę, a człowiek to człowiek. Torbę robimy z nie-ludzkiej skóry. Niech (skórzany) portfel w środku oddycha pieniądzem, niech się nie dusi, byśmy mogli kupić kolejną torbę i kolejny portfel. Niech rządzi. Ku prestiżowi i żądzy. Do utraty tchu (zwierzęcia). Wyrzucamy pawia, świnkę, ślinkę z siebie. A to my właśnie. Zwierzę.
Podczas głodu zjadamy sami siebie w „gimnastyce metabolicznej” – integralne „ja” zjada tłuszcze i mięśnie „ja” – i nikogo innego. Aż do śmierci, po około sześćdziesięciu dniach. To wyraz naszej wyższości i wyjątkowości: tylko my i kilka gatunków ssaków kopytnych potrafimy zżerać się od środka w przypływie braku pokarmu. Jesteśmy lepsi, aż do śmierci.
Podczas wsobnego otwarcia na wszystko inne zjadamy sami siebie, by być zjadanymi przez samych siebie. Aż do życia. Nie mianujemy gatunkowych różnic aksjologicznymi różNICami, które świadczą o wyższości bądź niższości. Jesteśmy różni, ale wszyscy – jesteśmy. Jesteśmy, bo jemy. Je(steś)my.
Nie istnieje gombrowiczowska wsobność ani gombrowiczowska kultura kobiet, bo to zawsze my-nie-my – otwarci, zasysani, wyrzucani. Przez otwór. Przez zwierzę. Przez kobietę. Pożywne, męskie nasienie pochodzi od roślinnego nasiona. Jedzenie to jedyne, co nas łączy i dzieli w konieczności: spać można i na ziemi, i na łóżku z baldachimem; wydalać można i w glebę, i do diamentowego sedesu; rodzić można i w stajence, i na łączce, i w wanience. Tylko do jedzenia potrzeba (innego) jedzenia – wyjścia z siebie ku innemu (sobie). Odcięcie dostępu do pokarmu to śmierć. Każda historia głodu to historia nienaturalna(23). Głód wiedzy to czysta retoryka, metafora – jak u E L James. Realny głód musi zostać zniesiony – jedzeniem. Wolność tkwi gdzieś w zębach(24). To iście lewicowe zadanie – wyrównać się w jedzeniu. Wyrównać się z jedzeniem. I my (w) nim jesteśmy.
Trzecia część nocy to pierwszy pełnometrażowy polski film Andrzeja Żuławskiego. Ostatni to Szamanka. Na początku Szamanka krąży po restauracji wokół wystawionych na sprzedaż zwierzęcych narządów – wybiera móżdżek. Na końcu Szamanka zjada męski mózg swojego kochanka. Konsekwentnie, bez zająknięcia. I to znaczy.
A co nam mówi współczesna, spowinowacona z szatanem Szamanka? Szatanka? Co o ekonomii, polityce, kulturze, mediach, męskiej lojalności i męskim rozumie mówią nam inne wypowiedzi Luxurii Astaroth?
Spróbuj sama!
Wybierz najlepszy tekst Luxurii Astaroth:
Ja bym chciała mieć pieniądze, ale nie chce mi się robić
Nie polecam filmu, w którym zagrałam
Pracuje się po to, żeby mieć co żreć
Po to był mi udział w filmie, żeby się wylansować na salonach
Jak wlejesz kolesiowi krew z okresu do herbaty, to sie w tobie zakocha
Celem są pieniądze
Ty (Wojewódzki) pracujesz na swój sukces 30 lat, a ja wystąpiłam 1 minutę i 25 sekund w filmie i wszystkie portale o mnie piszą
[Co ma najmniej głosów, co najwięcej i czy to robi różNICę?]
Mamy taki wstręt, na jaki zasłużyliśmy.
Mamy taki wstręt, jaki wyrzuciliśmy.
Na ekranie.
1) J. Kristeva, Potęga obrzydzenia. Esej o wstręcie, tłum. M. Falski, Kraków 2007, s. 7-8.
2) Za: B. Massumi, Autonomia afektu, tłum. A. Lipszyc, „Teksty Drugie” 2013, nr 6.
3) Ch. Roche, Wilgotne miejsca. Powieść, tłum. E. Kochanowska, Warszawa 2012 [e-book].
4) J. Kristeva, Potęga obrzydzenia, s. 10.
5) Ch. Darwin, Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt, tłum. K. Dobrski, Warszawa 1873, s. 228, za: S. Ahmed, Performatywność obrzydzenia, „Teksty Drugie” 2014, nr 1, s. 169.
6) „A zatem, mimo dzisiejszego wzmożonego zainteresowania ciałem, estetyczne ideały somatyczne wyznawane w naszej kulturze pozostają zniewolone przez płytkie i opresywne stereotypy, które służą bardziej przysparzaniu zysków przemysłowi kosmetycznemu niż wzbogacaniu naszego doświadczenia rozmaitości powabów ciała” (R. Shusterman, Somatoestetyka i „Druga płeć”. Pragmatystyczne odczytanie arcydzieła feminizmu, tłum. W. Małecki, „Teksty Drugie” 2008, nr 1/2, s. 177).
7) G. Bataille, Historia oka, tłum. T. Komendant, „bruLion” 1989, nr 9.
8) E L James, Pięćdziesiąt twarzy Greya, tłum. M. Wiśniewska, Katowice 2012 [e-book].
9) Pwt 14, 3-5.
10) lynx44, Niemcy żądają od Google algorytmu działania wyszukiwarek.
11) Za: G. Agamben, Homo sacer. Suwerenna władza i nagie życie, tłum. M. Salwa, posłowie P. Nowak, Warszawa 2008.
12) W. Gombrowicz, Kosmos, oprac. tekstu i Noty wydawcy B. Górska, uwagi interpretacyjne zawarte w Nocie wydawcy J. Jarzębski, Kraków 1988, s. 93, 97.
13) W. Gombrowicz, Dziennik (1953-1969), posłowie J. Franczak (Pajac, mędrzec, blagier), Kraków 2011, s. 9.
14) O. Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Warszawa 2009, s. 102.
15) J. Brach-Czaina, Błony umysłu, Warszawa 2003, s. 114.
16) J. Kristeva, Potęga obrzydzenia, s. 20.
17) Ch. Roche, Wilgotne miejsca.
18) W. Gombrowicz, Wspomnienia polskie, w: idem, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, komentarze Jan Kott [Autobiografia młodego pisarza], Zofia Chądzyńska [Witoldo Gombrowicz w Argentynie], Kraków 1999, s. 143.
19) Ch. Roche, Wilgotne miejsca.
20) G. Bataille, Historia oka.
21) H. Miller, Zwrotnik Raka, tłum. i posłowie L. Ludwig, Kraków 1990 [e-book].
22) Wybór wypowiedzi o wszach z Trzeciej części nocy Andrzeja Żuławskiego.
23) Więcej: Sh. Apt Russell, Głód. Historia nienaturalna, tłum. K. Orszulewska, Warszawa 2011.
24) Za: F. Kafka, Głodomór, tłum. J. Kydryński.
Maja Staśko
krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje z „Ha!artem”, „Wakatem” i „EleWatorem”. Mieszka w Poznaniu.
Zobacz inne teksty autora: Maja Staśko
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: