Rzeczy bezklasowe i rzeczy afektywne. O Czułych guziczkach Gertrudy Stein

1. Wstęp

Gertruda Stein twierdzi, że nie lubi rzeczowników. A jednak to właśnie rzeczy – ujęte nie inaczej niż w formie rzeczowników – są podstawową literacką materią jej krótkich próz. Do drugiej grupy wyrazów, za którymi Stein nie przepada, należą pojęcia: nawet gdy pisarka odwołuje się do sfer abstrakcyjnych, zawsze czyni to z dużą dowolnością czy wręcz dezynwolturą. Jest idiosynkratyczna do tego stopnia, że wydaje się programowo antyfilozoficzna, jeśli filozofia ma rzeczywiście opierać się na tym, co dostatecznie ogólne. Ta cecha znajduje zresztą odbicie (lub źródło?) w biografii Stein, zawsze bardziej zainteresowanej „zwykłymi” ludźmi, niż intelektualistami. A przecież pisarka odbyła kurs filozofii (jej nauczycielem był sam William James), zaś jej książki doczekały się wielu teoretycznych komentarzy. Tekst Czułe guziczki – o którym będzie tu mowa – dobrze uwidacznia zarówno powyższe sprzeczności, jak i ich iluzoryczny charakter. To proza złożona niemal w całości z opisów rzeczy i ich zestawów oraz przygód tych ostatnich, a jednocześnie oparta na oryginalnym, spójnym, nieraz wręcz wizyjnym oglądzie filozoficznym.

Po pierwsze, wspomniane awanturnictwo przedmiotów nie rozgrywa się wyłącznie w przestrzeni fizykalnej. Planem tych zajść jest płaszczyzna takiej ontologii, w której słowa, rzeczy i abstrakty obdarzone są równą mocą realności. W ten sposób tworzą relacje nieoparte na stosunkach reprezentacji, zawierania, należenia do klas lub hierarchii (stosunkach charakteryzujących się zresztą niemal identyczną strukturą), ale polegające na pewnego rodzaju sąsiadowaniu. Sąsiedztwo czy więcej: rozmieszczenie w ogóle nie jest tu rozumiane jako czysta uległość lub inercja samego leżenia: ich nieustanne poruszenie wywołuje nowe filiacje – właśnie jako filia-cje, czyli stosunki spokrewnione z przyjaźnią. W ten sposób od bliskości ich poruszeń niedaleko już do wzruszenia, a więc afektu, stanowiącego właściwą wartość dodatkową tego rodzaju związków. Zacznijmy od „zwyczajności”, skoro to jej żywioł zdaje się napędzać Czułe guziczki, i spróbujmy znaleźć to, co się pod nią kryje, albo raczej występuje obok lub pomiędzy.

2. Dowolność i użyteczność:

JABŁKO.

Jabłeczna śliwka, dywanowy stek, nasienny mięczak, kolorowe wino, spokojny widok, dzienny krem, najlepszy cocktail, kartofel, kartofel i żadnej żadnej złotej pracy z pieskiem, widoczną zieleń zwie się wypiekiem a zmiana słodka jest chlebowa, i mały kawałek, proszę mały kawałek.

Proszę mały kawałek. Laseczka znów do przewidzenia i gotowe drzewo eukaliptusowe, nie licz na sherry i dojrzałe talerze i małe ścinki z jakiejś szynki. To jest użytek.

[APPLE.

Apple plum, carpet steak, seed clam, colored wine, calm seen, cold cream, best shake, potato, potato and no no gold work with pet, a green seen is called bake and change sweet is bready, a little piece a little piece please.

A little piece please. Cane again to the presupposed and ready eucalyptus tree, count out sherry and ripe plates and little corners of a kind of ham. This is use.][1]

To niełatwe śledztwo, skoro wydaje się, że właśnie dowolność i tylko dowolność jest regułą, czyli brakiem reguły tego pisania. Od razu można bowiem zgubić trop – dowolność to tyle, co czyjeś widzi-mi-się i jako taka pozostaje poza sferą refleksji. To koszmar konserwatystów, ważniaków i wszelkiego rodzaju prokuratorów myślenia dowolność to bycie poza zasadą i prawem, czyli obszar, o którym, idąc za radą Wittgensteina, należałoby chyba milczeć. Dowolność jest nieprzewidywalnością siebie i nieprzejrzystością intencji innego. Do czego jednak – w swej pozytywności – odsyłać może dowolność? Oczywiście do wolności. W ten sposób staje się wyrażalna i wywołuje afekt. Spinoza pisze o tym zjawisku następująco:

Wzruszenie wobec rzeczy, którą wyobrażamy sobie jako wolną jest większe niż wobec rzeczy koniecznej, a skutkiem tego jest większe aniżeli wobec takiej, którą wyobrażamy sobie jako możliwą lub przypadkową. Jednakże wyobrazić sobie jakąś rzecz jako wolną nie może znaczyć nic innego, jak to, że wyobrażamy ją sobie w prosty sposób, nie znając przyczyn, które wyznaczyły ją do działania. A zatem wzruszenie wobec rzeczy, którą wyobrażamy sobie w sposób prosty, jest większe przy pozostałych równych warunkach, aniżeli wobec rzeczy koniecznej, możliwej, lub przypadkowej, a więc jest największe.

[B. Spinoza, Etyka, Część V, Twierdzenie 5]

Spinoza jak zwykle okazuje się tu bardzo instruktywny. Dowolność nie jest domeną wybrzydzania, ale subtelną aktywnością, poruszającą się między tym, co konieczne i przypadkowe, tym, co poddane zasadzie, a tym, co byłoby zupełną losowością trafu. Dostęp do tej sfery umożliwia prostota. Osiągamy ją, gdy zdołamy zobaczyć przedmiot wyzwolony z zastanego kontekstu i uwolnimy rzecz od szeregu przyczyn, które „wyznaczyły ją do działania”. Idzie za tym także wyzwolenie od kwestii zastosowania czy użyteczności. Otwiera to perspektywę użyteczności drugiego rzędu:

Kawa wszelka kawa i próbka zupy wszelkiej zupy stanowią wybór piekarza. Biała filiżanka oznacza ślub. Mokra filiżanka oznacza wakacje. Mocna filiżanka oznacza specjalny przepis. Samotna filiżanka oznacza główny układ między szufladą, a miejscem, które jest otwarte.

[Coffee all coffee and a sample of soup all soup these are the choice of a baker. A white cup means a wedding. A wet cup means a vacation. A strong cup means an especial regulation. A single cup means a capital arrangement between the drawer and the place that is open.]

Użyteczność drugiego rzędu osiągają rzeczy dowolne i proste. Od razu widać jednak, że prostota nie równa się samotności, czy byciu poza jakąkolwiek relacją. Wyraża się ona za pomocą zdań przypominających atomy – pozbawionych ironii i insynuacji, zdań świadomie antymetaforycznych, stwierdzających jedynie „fakt” i jego rozmieszczenie. Ale, jak wiadomo, atomy nigdy nie są same. Mimo prostoty, połączeń odnajdziemy tu wiele, choć trudno przewidzieć, co połączy się z czym, a jeszcze trudniej, w jaki sposób (skoro to połączenia do-wolne). W postaci zdania-atomu rzecz prosta uwalnia się od determinacji, jaką nakładała na nią przyczyna, i przeznaczenia, jakie wyznaczał jej producent. Osiągnięta w ten sposób wolność daje możliwość wchodzenia w nowe wiązania, przyległości i filiacje.

3. Obiektywność

Takie oddanie pola rzeczom przypomina nieco teorie Brunona Latoura, opisującego choćby projekt „parlamentu przedmiotów” (gdyby taki powstał, jego twórcy mogliby znaleźć w Stein odpowiednią patronkę, a wśród jej tekstów – gotowy materiał na motta dokumentów. Co to jednak byłyby za dokumenty?). Nie będę obszernie referować Latoura – dość przytoczyć odkrycie, którego intuicję wydobywa on z głębi samego wyrazu. Według filozofa, przedmiot (object), będąc zawsze na zewnątrz, zawsze naprzeciw, jest tym, co się jednocześnie sprzeciwia, stawia opór albo zgłasza obiekcję (objects). (To zresztą dwuznaczność zupełnie w stylu Stein, także bardzo wyczulonej na przypadki, gdzie rzeczownik i czasownik okazują się równobrzmiące, zawieszając różnicę między rzeczą a stanem rzeczy, albo raczej mieszcząc w jednym słowie zarówno przedmiot, jak i jego aktywność, wprawiając słowo w ruch przypominający oscylację, drżenie lub słynne Schweben.) Swój niemy sprzeciw przedmiot podnosi nie dlatego, że chce pozostać ukryty pod płaszczykiem negatywności, tego podstępnego naddatku, który miałby odróżniać niedostępną rzecz (lub Rzecz) od zjawiska. To raczej obiekcja zgłaszana przeciw zawłaszczeniu i zniewoleniu przez tych, którzy chcą posiadać i administrować. Otwiera perspektywę innego rodzaju przyswojenia, które nie polega już na fetyszyzmie. W tej mierze sprzeciw rzeczy jest jej ruchem w stronę obiektywności, a obiektywność okazuje się znaczyć przede wszystkim bycie niczyim. Rzecz niczyja to rzecz wolna i niewymienialna: należy jedynie do świata i tylko wraz z całym światem chce być ujmowana.

Ruch w stronę obiektywności nie jest więc ruchem abstrakcji i absolutyzacji. Odbywa się on na tej samej płaszczyźnie, na której rezydują rzeczy materialne. Jest horyzontalny, a jednocześnie ogniskujący i poszerzający, koncentryczny, ale i eks-centryczny zarazem. Stein pisze:

Jeśli środek ma miejsce, wówczas się rozprzestrzenia. To jest naturalne. Zachodzi jakaś sprzeczność i oczywiście powrót staje się obydwiema stronami i środkiem. To widać z opisu.

[If the centre has the place then there is distribution. That is natural. There is a contradiction and naturally returning there comes to be both sides and the centre. That can be seen from the description.]

„Środek” jest w swej aktywności – jak powiedzieliśmy – naraz koncentryczny i ekscentryczny, wywołuje dynamikę, ruch dystrybucji i nowej koncentracji, a potem ruch redystrybucji. To naturalne.

Ładny, stary łańcuch rozszerza się, brak go tutaj, odkłada się na bok

[A nice old chain is widening, it is absent, it is laid by.]

Przypomina to analogiczny ruch: zachodzący na poziomie języka. Opisywał go choćby Ludwig Wittgenstein (i także on wyrażał się tu za pomocą terminów przestrzennych). Gry językowe – główny termin jego późnej filozofii i podstawowy model dla myślenia o sensowności języka – obwarowane są granicami. W Dociekaniach filozoficznych sens zostaje zdefiniowany jako obszar tego, co z powodzeniem spełnia regułę jakiejś językowej gry. Jeśli natomiast oceniamy pewną wypowiedź jako pozbawioną sensu, to nie w ten sposób, że uznajemy bezsens za jej znaczenie lub istotę. Stwierdzamy wtedy tylko tyle, że leży ona poza zbiorem zdań, które w granicach danej gry uznaje się za poprawne i znaczące. Sensowna mowa to działanie w obrębie określonych granic, otaczających obszary dystrybuujące sens. To koncentryczny aspekt sensowności, zorganizowany jak sama władza. A jednak propozycja, by granice te rozszerzać lub przekraczać, jest równoprawna i inherentna dla językowego systemu. W tym miejscu ujawnia się jego aspekt eks-centryczny. Granice są robotą użytkowników, ale propozycję wyjścia dużo wcześniej wysuwa sam język:

499. Gdy mówimy: „Takie połączenie słów nie ma sensu” to wykluczamy je ze sfery języka, a tym samym ograniczamy jego dziedzinę. Granicę można jednak wyznaczać z różnych powodów. Otaczając plac płotem albo jakoś inaczej go obrysowując, mogę to robić po to, by kogoś nie wypuścić albo po to, by kogoś nie wpuścić. Ale może to również należeć do gry, której uczestnicy winni np. ową granicę przeskakiwać.

[L. Wittgenstein, Dociekania filozoficzne]

Marjorie Perloff w książce Drabina Wittgensteina uznaje, że granice, które Gertruda Stein wyrysowuje i przekracza, nie są pretekstem dla wymazania sensu, ani nie wynikają z zamiłowania do czystego nonsensu (pure nonsense). Należą one ściśle do gry, polegającej na testowaniu granic języka. Dla Stein jest to gra najważniejsza (the game that matters). Gra poważna i o dużą stawkę. Uprawia się ją zresztą nie od dziś, ale Stein może chyba uchodzić za jedną z ważniejszych jej prekursorek. Badanie granic dyskursów to postępowanie w stronę i na rzecz tego, co poza granicą. Z drugiej strony, to także afirmacja samego ruchu, afirmacja migracji. Granicę, którą atakuje Stein, można uznać za granicę ostatnią lub właśnie podstawową. Jest ona wyznaczana przez samą gramatykę. Chciałoby się zaryzykować stwierdzenie – choć oczywiście zabrzmi to idealistycznie – że po rozluźnieniu gramatycznych więzów język ma szansę okazać się strukturą oryginalnie i radykalnie demokratyczną. A jednak nie o demos tu chodzi, skoro to człowiek wyznacza w języku granice. „Lud” należałoby myśleć w sposób maksymalnie poszerzony, obejmujący towarzystwo wszelkich „innych”, w tym także rzeczy, albo jako poszerzony o wszystko, co niegramatyczne. W ten sposób niegramatyczny język Tender buttons kwestionuje modele, według których świadomość dzieli świat. Ich dogmatyzm przestaje tu obowiązywać, ukazując śmieszność swoich zawłaszczających roszczeń:

Potnij całą przestrzeń na dwadzieścia cztery pola, a potem a potem czy jest żółty kolor, ale przesiąknięty zapachem, jest wówczas odstaw go tam, gdzie był i nie było kradzieży.

[Cut the whole space into twenty-four spaces and then and then is there a yellow color, there is but it is smelled, it is then put where it is and nothing stolen.]

W innym miejscu Stein wyznaje: „it’s wonderfull how many mistakes a verb can make”. Bo to właśnie czasownik jest operatorem pierwotnym wobec świadomości. To, co z jej punktu widzenia byłoby pomyłką (jak biała filiżanka oznaczająca ślub lub mokra filiżanka oznaczająca wakacje, czy mocna filiżanka oznaczająca specjalny przepis), okazuje się wysiłkiem odkrycia filiacji, w które rzeczy wchodzą dopiero wtedy, kiedy człowiek wychodzi, a jego nadzór znika.

4. Rzeczownik i rzecz

Sposób, w jaki Stein w powyższej parafrazie używa pojęcia oznaczania, daje się być może lepiej zrozumieć, kiedy porównamy związki oparte na metaforze i metonimii. Paul de Man w tekście Semiologia a retoryka przeprowadza to rozróżnienie, wskazując także na odmienne przyczyny i konsekwencje użyć tych dwóch środków:

Założenie o całościowej tożsamości będące istotą metafory nie występuje w złączeniu metonimicznym, opartym na przypadkowym jedynie związku: w równaniu Achillesa z lwem jest coś z prawdy, niczego takiego nie ma natomiast w równaniu pana Forda z samochodem. Ustęp ten mówi o estetycznej wyższości metafory nad metonimią, lecz tej tezy z zakresu estetyki dowodzi się za pomocą kategorii stanowiących ontologiczną podstawę systemu metafizycznego, który uwzględnia powstanie estetyki jako pewnej kategorii. Metafora […] zaświadcza pewną obecność, bynajmniej nie przypadkową, lecz przeciwnie, uznaną za istotną, niezmiennie powracającą i bezpośrednio dostępną, nie zapośredniczoną przez językowe reprezentacje czy obrazowania. […] Metafora obecności ukazuje się nie tylko jako podstawa poznania, ale także jako działanie, obiecując tym samym pogodzenie najbardziej rozdzierających sprzeczności.

[Paul de Mann, Semiologia a retoryka]

Trzymając się tego rozpoznania, możemy powiedzieć, że „oznaczanie”, jakiego używa Stein (widać to choćby na przykładzie powyższych filiżanek), przypomina właśnie związek metonimiczny, będący połączeniem opartym na dowolności i przyległości, a nie – jak opisywana tu metafora bądź tradycyjnie rozumiane „znaczenie” jako adequatio – na reprezentacji i pseudo-konieczności. „Pogodzenie sprzeczności” w tym drugim przypadku zachodzi według schematu przypominającego dialektyczne zniesienie. Tak samo powstaje też efekt adekwatności rzeczy i pojęcia – poprzez zniesienie sprzeczności między rzeczą a rzeczownikiem. Metonimia natomiast okazuje się bliskością, chwilowym sąsiedztwem, gościnnością – nie substytucją lub zapośredniczeniem. Ujmując rzecz najszerzej: napięcie między ogólnością a poszczególnością znajduje tu inny sposób realizacji, poza koniecznością zapośredniczenia jednego przez drugie. (Tym sposobem jest bliskość.)

Znajdujemy w końcu wyjaśnienie zagadki, dlaczego Stein uznaje słowa za realnie istniejące rzeczy, a jednocześnie nie lubi rzeczowników, choć to one wydają się najbardziej rzeczy „przypominać”. Rzeczownik znosi rzecz i przez zapośredniczenie niweluje, a przynajmniej oddala możliwość bliskości z jej konkretem. Po drugie, natura rzeczownika jest klasowa, rzeczownik po prostu jest klasą, to znaczy wypowiada tylko to, co na mocy posiadania jakiejś cechy lub zbioru cech przynależy do określanej przezeń ogólności i wypowiada to właśnie jako ogólność. Gertruda Stein robi wiele, by rzeczowniki maksymalnie rozruszać i podważyć ich uogólniającą władzę. Dzieje się to choćby przez wspomniane już wykorzystywanie nierozróżnialności rzeczownika z czasownikiem, ale i przez duże zamieszanie wśród rodzajników i zaimków. Nazwy ogólne zestawione z niespodziewaną konkretnością kontekstu nabierają jaskrawej pojedynczości. Ale także na odwrót: rzeczy poszczególne w otoczeniu, jakie Stein przygotowuje im z pomniejszych części mowy, zaczynają przypominać abstrakty. Przykładem niech będzie poniższy fragment, którego pierwsze zdanie może sugerować jeszcze jakieś „codzienne” wydarzenie, odbywające się na przykład w środku i na zewnątrz domu. Zaimek wskazujący there szybko jednak wytraca tę konkretność. „Uczucie” tak wytworzone rozciąga się i porusza między pojedynczością wrażenia a określeniami zmysłowości w ogóle. To zresztą typowe dla zaimków, zawsze związanych – jak pisze Agamben – z przejściem od języka do mowy, od systemu do sytuacji, odnoszących się do najbardziej poszczególnych i konkretnych fragmentów rzeczywistości (i jednocześnie najbardziej przypadkowych, gdy pomyśleć o nich później). Nie dziwni więc wcale, że Gertruda Stein deklaruje największą sympatię właśnie do zaimków. Ujawnia się w niej także coś, co możemy chwilowo nazwać prymatem czucia wobec poznania, a co nabierze wyrazistszych rysów na koniec:

W środku śpi, a na zewnątrz się rumieni, rano ważne jest znaczenie, a pod wieczór odczuwanie. A pod wieczór odczuwanie. Odczuwanie jest wytchnieniem, odczuwanie jest wzrastaniem, odczuwanie jest rezygnacją, odczuwanie jest poznaniem, odczuwanie jest powrotem i całkiem błędnym nękaniem.

[In the inside there is sleeping, in the outside there is reddening, in the morning there is meaning, in the evening there is feeling. In the evening there is feeling. In feeling anything is resting, in feeling anything is mounting, in feeling there is resignation, in feeling there is recognition, in feeling there is recurrence and entirely mistaken there is pinching.]

5. Przyległość

Wielokrotnie sugerowaliśmy tu już takie rozwiązania, dla których kluczowa i zasadnicza okazywała się kwestia przestrzenności. Po pierwsze dlatego, że rozmieszczanie wydaje się głównym zabiegiem literackim Stein, jej ulubioną pisarską czynnością:

Miejsce do czesania kur i pierza i dorodnej purpury, miejsce do wyginania pojedynczych talerzy i wielkich kompletów i kiepskich sreber, miejsce do wyrzucania rupieci, miejsce do magazynowania ciepła i zdenerwowania, miejsce do poszukiwań łatwiejszego światła, cała ta przestrzeń bez cienia.

[Room to comb chickens and feathers and ripe purple, room to curve single plates and large sets and second silver, room to send everything away, room to save heat and distemper, room to search a light that is simpler, all room has no shadow.]

Fragmentów eksponujących umiejscowienie znalazłoby się zresztą bardzo wiele. Tu także paralelizm między semantyką a ontologią Czułych guziczków wybija się na plan pierwszy, choć Gertruda Stein mogłaby sprzeciwić się nazwaniu tego paralelizmem. Deklaruje ona przecież, mimo niechęci do rzeczowników i wbrew ich „reprezentacyjnym” tendencjom, o których pisaliśmy wyżej, że słowa to zawsze realnie istniejące rzeczy. Semantyka jest ontologią od razu. Odnaleźć tu można wyraźny wpływ jej nauczyciela – Williama Jamesa. W swych Esejach o radykalnym empiryzmie pisał on wprost: „konkretne myśli utworzone są z tego samego materiału, co rzeczy”. Bardzo ciekawym zadaniem byłoby prześledzenie wpływu, jaki filozofia Jamesa wywarła na Stein, i zastanowienie się, w jakim stopniu ją samą można by nazwać radykalną empirystką (a zgaduję, że w dużym) oraz na czym mógłby polegać jej – specyficzny – pragmatyzm. Muszę ograniczyć się tu jednak tylko do sugestii. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na jeszcze jeden fragment eseju Jamesa, który można uznać za trafne podsumowanie poetyki Stein: „niektóre wrażenia łączą się z pojęciami, inne pozostają na uboczu. Jakości zajmują wspólną przestrzeń, bądź wzajemnie się z niej wykluczają. Przylegają one do siebie i łączą się w grupy, gdzie indziej znowu występują w pojedynkę. Zmieniają się w sposób nagły i nieciągły, wykazują podobieństwa albo różnią się od siebie i w ten sposób układają się w regularne bądź nieregularne ciągi” [Wiliam James, Rzecz i jej relacje]. Cytowane fragmenty Jamesa ujawniają podobną tendencję do rozumienia bytu w kategoriach przestrzennych. To jednak kwestia, którą w przekładzie być może najtrudniej zachować. Przeczytajmy kolejny kawałek Czułych guziczków:

Peleryna jest okryciem, peleryna nie jest okryciem w lecie, peleryna jest okryciem, a przepis wygląda tak, że nie ma takiej pogody. Peleryna nie zawsze jest okryciem, peleryna nie jest okryciem jeśli jest coś innego, zawsze jest w tym coś w uchwaleniu zarządzenia, żeby odłożyć słotę tam, gdzie już więcej nie wyrządzi szkody. Zawsze jest to zarządzenie i jest niejaka korzyść z niemówienia o zmianach i z ustalenia temperatury, jest w tym pewna korzyść jak na przykład ustalanie wszystkiego, co żyje bardziej mrocznie i swobodnie, a obiadu nie jada się byle kiedy. Nic takiego się nie zdarza.

[A cape is a cover, a cape is not a cover in summer, a cape is a cover and the regulation is that there is no such weather. A cape is not always a cover, a cape is not a cover when there is another, there is always something in that thing in establishing a disposition to put wetting where it will not do more harm. There is always that disposition and in a way there is some use in not mentioning changing and in establishing the temperature, there is some use in it as establishing all that lives dimmer freer and there is no dinner in the middle of anything. There is no such thing.]

Niepozorne słówko there, na które już poprzednio zwróciliśmy uwagę, tu użyte w konstrukcji there is, oznacza przede wszystkim tyle, że coś zachodzi. Ale i to, że zachodzi gdzieś, że coś ma miejsce. Ta forma nie znajduje satysfakcjonująco zwięzłego odpowiednika w języku polskim. A jednak jest tam i jest tam specjalnie. Częstotliwość pojawiania się wyrazu wynika z ontologicznego światopoglądu Stein, który – wydaje mi się – zaczyna być coraz lepiej widoczny. Tym, co odróżnia byty, nie są wewnętrzne i głębokie różnice sposobów ich istnienia, ale właśnie rozmieszczenie wobec innych przedmiotów. Zajmowanie miejsca okazuje się kluczowe: poprzedza i wyprzedza rozlokowane rzeczy zarówno w świecie, jak i jego opisie. Metodyczne podkreślanie umiejscowienia ma co najmniej kilka przyczyn. Po pierwsze, myślenie w paradygmacie przestrzennym jest myśleniem poza czasem, eschatologią i przeciwko byciu-ku-śmierci. Po drugie, myślenie to nie fiksuje się na idei postępu i nie dąży do akumulacji. Jego ruch przypomina raczej ruch dystrybucji i redystrybucji. Po trzecie: może przenieść akcent z tożsamości przedmiotu (i jej podtrzymywania w czasie), na jego kontekst albo środowisko, gdyż właśnie w kontekście i środowisku rezyduje i realizuje się to, co dla rzeczy wspólne, albo raczej: wspólne dla wszystkich. Agamben w swej fascynującej książce Wspólnota, która nadchodzi nazywa to wyjątkowo trafnie (i znów w odwołaniu do Spinozy):

Wspólne wszystkim ciałom jest to – jak pisze [Spinoza] (Etyka, Część II, Twierdzenie 13, Twierdzenie pomocnicze 2) – że wyrażają boski przymiot rozciągłości. Jednakże (ibid., Twierdzenie 37) to, co wspólne nie może stanowić istoty jakiejś poszczególnej rzeczy. Rozstrzygające znaczenie ma tutaj idea wspólności pozbawionej istoty, zgodności, która w żaden sposób nie odwołuje się do istoty. Zajmowanie miejsca, porozumiewanie się pojedynczości w przymiocie rozciągłości nie jednoczy ich w istocie, lecz rozmieszcza w istnieniu.

[Giorgio Agamben, Wspólnota, która nadchodzi]

6. Podsumowanie

Przywołajmy jeszcze jeden cytat z Agambena. Jego książkę otwiera rozdział Jakikolwiek, podsumowujący ważniejsze z kwestii, o których była mowa:

Byt, który nadchodzi to byt jakikolwiek. W scholastycznej formule zawierającej wyliczenie transcendentaliów (quodlibet ens est unum, verum, bonum seu perfectum, dowolny byt jest jeden, prawdziwy, dobry i doskonały) określeniem, które w każdym przypadku pozostaje poza sferą namysłu, a zarazem warunkuje znaczenie wszystkich pozostałych, jest zaimek nieokreślony quodlibet. Przyjmowany obecnie przekład tego wyrażenia, przypisujący mu sens „bez znaczenia który, bez różnicy jaki”, choć niewątpliwie poprawny, pod względem samej formy stanowi ścisłe przeciwieństwo terminu łacińskiego: quodlibet ens nie jest „bytem bez znaczenia jakim”, lecz właśnie „bytem, który ma znaczenie”, a zatem odsyła zawsze do woli (libet); byt do-wolny pozostaje w pierwotnej relacji do pragnienia.

Określenie „jakikolwiek”, o które tutaj idzie odnosi się w istocie do pojedynczości bez względu na jakąkolwiek wspólną własność (przykładowo pojęcie: bycie czerwonym, Francuzem, muzułmaninem), jedynie w jej byciu taką, jaką jest. W ten sposób pojedynczość uwalnia się od fałszywego dylematu, nakazującego wiedzy dokonywać wyboru między wyjątkowością tego, co jednostkowe i poznawalnością tego, co ogólne. […] W ten sposób bycie takim, jakim się jest samo wychodzi na jaw: pojedynczość wystawiona jako taka jest czymkolwiek, czego się pragnie, czymś do-wolnym, innymi słowy – czymś godnym miłości.

[Giorgio Agamben, Wspólnota, która nadchodzi]

W świetle powyższego fragmentu „dowolność” charakteryzująca styl, ale i samo myślenie Stein, staje się zrozumiała i znacząca. W ten sposób na jaw wychodzi także wyjątkowa współczesność pisarki, sugerowana wcześniej. Zaryzykujmy stwierdzenie, że podobnie rozumiana współczesność wskazywać może rewir poza polami tego, co definiowane przez „nowoczesność” i „ponowoczesność”. Oczywiście o tyle, o ile zachowuje wierność intuicji prefiksu, czyli rzeczywiście wyrasta ze wspólności.

Gdyby ograniczyć się do poetyki, jednym z modeli bliskości mógłby być rytm albo sam rym, także przypadkowy, a jednocześnie organizujący. („To jest dźwięk i usłużność, większa usłużność prowadzi do zgodności w niepewności.” [“This is a sound and obligingness more obligingness leads to a harmony in hesitation.”]) Zacytujmy obszerniejszy fragment (niestety, szczególnie trudny do ocalenia w przekładzie):

Pyszny bekas, mały płomień, nieco masła, wyborna woń, wszystkie szczapy, cały pniak, trujący pijak, cała radość w czczym sukcesie, wszystko w radosnym delikatesie, cały rozdział, herbata i porcja, tym bardziej otyła proporcja

[Lovely snipe and tender turn, excellent vapor and slender butter, all the splinter and the trunk, all the poisonous darkening drunk, all the joy in weak success, all the joyful tenderness, all the section and the tea, all the stouter symmetry.]

A tak jak rymują się słowa, tak przylegają do siebie rzeczy. Polem tych zbliżeń jest płaska ontologia, której horyzontalność ma szansę stać się płaszczyzną dla myślenia niedialektycznego, niezapośredniczającego i w końcu: niehierarchicznego. Myślenia bez istoty (ale nie: ponad istotą), myślenia, którego warunkiem nie będzie ogólna reprezentowalność rzeczy, ale ich radykalna wyjątkowość. Empatia zachodząca między uwolnionymi w ten sposób przedmiotami pozwala im tworzyć związki nowego rodzaju, ocalone od doraźnej używalności i prymatu funkcji (to związki oparte na równości). Celem, który tak tu pociąga, nie jest efektywność: wartość doskonale abstrakcyjna i wymienialna, mierząca sukces akumulacji. Nie o efekt bowiem chodzi, ale o afekt. Albo: to afekt ma być efektem, i to afekt radosny, jak Spinozjańska zdolność wywoływania wzruszenia i bycia poruszanym (to przecież ona wzrasta wraz z mocą). To także bliskość, która łączy przestrzeń z emocją. Albo w dwóch słowach – zapowiedziana już w tytule wesoła czułość (joyfull tenderness).

[1] Treść Czułych guziczków [Tender buttons] cytować będę dwujęzycznie, ze względu na widoczną na pierwszy rzut oka olbrzymią trudność, z jaką musiała spotkać się tłumaczka. Po pierwsze: Stein skwapliwie wykorzystuje każdą niejednoznaczność języka angielskiego. Po drugie – sytuacje opisywane przez Stein są tak partykularne, że nie znoszą parafrazy (wrócimy do tego). Po trzecie – tłumaczenie dosłowne gubi rym, który okazuje się mieć znaczenie podstawowe i do którego także wrócimy.

Jędrzej Brzeziński

Zobacz inne teksty autora:

Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |