Żeby pozostawić sobie coś z języka, wypada trochę tego języka mieć – w sensie pozwolenia sobie na zaaklimatyzowanie się jaźni w systemie języka, by móc go opuścić w wybranej przez siebie chwili. Już na samym początku tomu czytelnik zostaje zwiedziony syntaktycznie i optycznie, gdy to wydaje mu się, że mowa o przedmiotach ścisłych, bo tak nam wtłukł do głowy system edukacji, dzieląc ludzi już na starcie dojrzewania do własnego światopoglądu: na ścisłowców i humanistów. A zdanie brzmi tak: odkryliśmy nowe miejsca i nieznane alergie na przedmioty. ścisłe i tajemne są nasze przeciwwskazania. Już na starcie tomu mamy wskazówkę czytelniczą. Bo gdy zamieniamy się w przyjaciół i w spójny przemarsz równorzędności, to wiemy dobrze, że prawdziwa silna miłość jest przyjaźnią; nie bez kozery Ślązacy mówią: jo Ci przaja; spójny przemarsz równorzędności zdaje się tu być jakimś demokratycznym postulatem: mówi się o równorzędności, równouprawnieniu płci, a skoro tom jest dedykowany żonie, odczytanie samo się ciśnie do głowy, nawet gdyby miało być błędem. Ścisłość i tajemność jest wyznacznikiem całego właściwie tomu: ścisłość w sensie ścisłości opisu (słowa jako awatary zjawisk?), ścisłości empirii; tajemność związana jest z hermetycznością, która odrzuci około 2/3 potencjalnych czytelników przyzwyczajonych do tego, by lektura ich bawiła, a nie zmuszała do pracy nad tekstem i percepcją (wiemy dobrze, że dzięki czytaniu trudnych tekstów rozwija się percepcja). Z innej strony ścisłość i tajemność odprowadza nas ku schyłkowi wieków średnich, gdzie alchemia przeradzała się w nowożytną fizykę, wprowadza na przyklasztorza i do domeczków na Złotej Uliczce, ku magii; za tym ewokują się automatycznie obłąkani cesarze i rozmarzone powiatowe skryby. Bo dzięki metodzie pisania Jocher wyskoczył nagle ponad powiat prudnicki.
Cały zbiór wierszy jest zasugerowaną grą, ale niestety jest na serio, deklaracje wymykają się swojej sile przekonywania: obrazy bowiem tworzone w procesie pisania, gdy Logos jeszcze nie kształtuje pełni rozpoznawalnych konturów, a ledwie są to majaki skojarzeń, widma widzialnego: rzeczywidmość sama w sobie, rozkładają się już w akcie twórczym; nośnik tych obrazów – język – nie dostaje do siły i natężenia aktu twórczego (czy to dionizyjskość, jej energia tak rozsadza słowa na piksele znaczeń?). Gdy mam do czynienia z wierszem druga strona powietrza (odwaga ujęć) i takim fragmentem: trzeba nam twardą rzeczywistość wypowiedzieć od nowa, no to nie ma innego wyjścia jak szukać dziury w całym, bo ma się do czynienia z manifestem. W miarę czytania tomu odkrywamy różne, najróżniejsze poetyki, skończywszy na systemie dekonstrukcji oferowanym nam przez Krzysztofa Siwczyka, to znaczy zacząwszy, bo do niego odwołuje się przytaczając cytat jednego z jego wierszy autor Reszty tamtego ciała. Z autorów młodszych od Siwczyka Jocher już nie czerpie; a czerpie z różnych źródeł, począwszy od przedsokratejskich, ześwirowanych prefilozofów (nie wiem, na ile pozwala sobie autor na mentalne podróże ku wschodowi; ale jednak jego myślenie jest ewidentnie europocentryczne w odróżnieniu od innego autora, wydanego przez Instytut, Samanthy Kitsch). Zaleta książki Waldemara Jochera Reszta tamtego ciała, wydanej przez wyżej wspomniany Instytut Mikołowski, polega na solidnie przepracowanym kanonie myśli europejskiej, a z drugiej strony na chęci destruowania kodu kulturowego wypracowanego przez owy kanon i wywodzący się z tego kanonu język polski jako system pewnych norm opinających go w komunikatywną jednię. Kanon ten ujednolica wszystkie aspekty życia społecznego: od rozmowy po śmierć. Możliwe, że zadaniem – jeśli można mówić o zadaniach – poezji będzie zniszczyć obecny kod kulturowy, aby przygotować grunt pod nowe struktury języka, jaki będzie obowiązywał w przyszłości za kilkaset lat. Dlatego wytwarza się mocna opozycja pomiędzy destruującymi (awangarda) a zachowującymi (klasycyzm) poetykami w sensie przemian, które towarzyszą nadal dziejącej się rewolucji komunikacyjnej, której pierwszą fazą były zmiany technologiczne, druga faza to zmiany w mentalności społeczeństw, a trzecią, którą antycypujemy, będzie zmiana w postrzeganiu języka, w tym, jak język będzie funkcjonował w społeczeństwach. Przemiany są tak dynamiczne, że nie wiadomo, czy nasza poezja przetrwa, bo nie wiadomo, jak rozwinie się język. Dekonstrukcja na przykład wydawała się być jednym z objawiających się symptomów przemian dokonujących się w komunikacji międzyludzkiej (czasy pierwocin telewizji satelitarnej i połączeń bezprzewodowych). Jocher w tym wypadku, jako poszukujący rozwiązań w myśli i języku, musiał się (w sensie predestynacji, konieczności?) otrzeć o wszelkie modele nieklasycyzujących poetyk; stąd też czasem pojawiają się w jednym wierszu nawet nieco odmienne sposoby zapisu, wyłączywszy może surrealistyczny zapis automatyczny. Proszę zwrócić uwagę, że w wierszu proszę się nie obrażać, ale muszę rozpierdolić tę granicę, bo brakuje we mnie miejsca, jest kolejna zapowiedź pewnego protestu, czy postulatu. Jest niezgoda? Jest. A swoją drogą to uważny czytelnik najnowszej poezji polskiej zobaczy trop w stronę poetyki Bartka Majzla, gdzie ciału brakowało miejsca na język (czy dlatego Majzel podróżuje, żeby pozwolić ciału, poprzez ekstremalne warunki, znaleźć miejsce na język?).
W pierwszej części tomu zapis jest utrzymany w przyjętym przez autora rygorze i czasem słowo wychodzi nieśmiało do obrazu w sensie gry z optycznymi właściwościami wiersza (w stronę kaligramu, złamania równego zapisu, typu że jest to tetrastych, jakiś po prostu stych, a potem awangardowe łamanko), ale za to w drugiej napotykamy trzy wiersze łamiące kod wersyfikacyjny i archetypiczny porządek wiersza jako zapisu pionowego, w miarę regularnego. Zaczyna się przechył w stronę poezji konkretnej, z tym że odbieram to bardziej jako ukłon w stronę pewnych poetyk niż perspektywę zastosowania ich w niedalekiej przyszłości jako wiodący moduł zapisu. Trzecia to powrót do praktyk z pierwszej części.
A teraz do roboty. Zmagać się z tekstem!
Waldemar Jocher, Reszta tamtego ciała, Instytut Mikołowski 2009.
Robert Ryba Rybicki
(1976) Poeta, recenzent, happener. Studiował prawo i filologię polską na Uniwersytecie Śląskim. Autor sześciu książek poetyckich (najnowsza – masakra kalaczakra: WBPiCAK, Poznań 2011). Były redaktor Pisma Artystycznego Plama w Rybniku i tygodnika Nowy Czas w Londynie. Prowadzi Wesoły Klub Literacki w Kluboksięgarni "Głośna" w Poznaniu, współredaguje wydawnictwa Wielkopolskiej Biblioteki Poezji. Mieszka w Poznaniu, wcześniej – w Rybniku.
Zobacz inne teksty autora: Robert Ryba Rybicki
Recenzje
Z tej samej kategorii: