queerowanie heteroseksualności

w tym tekście będę zastanawiała się nad wpływem, jaki przyjęcie queerowych przekonań wywarło na moje życie, biorąc pod uwagę, na jakie sposoby queerowanie anarchizmu może wydarzyć się w życiu anarchistów i antyautorytarystów, których społeczeństwo skłonne jest postrzegać jako heteroseksualnych z uwagi na płeć i/ lub gender obiektów ich pożądania, lecz którzy sami nie identyfikują się ze wszystkimi heteroseksualnymi jakościami, być może nawet nie z samą pozycją podmiotu heteroseksualnego. co to oznacza? że pracujemy nad queerowaniem przestrzeni, które wydają się heteroseksualne, że jesteśmy niby-heteroseksualnymi sojusznikami queerowej walki, kwestionującymi heteronormatywność w ruchu anarchistycznym, jak również w przestrzeniach powszechnych, które zamieszkujemy, od miejsc pracy po rodziny, od sal wykładowych po produkcje kulturowe. sam ten tekst stanowi interwencję, której celem jest próba queerowania przestrzeni narracji i teorii na drodze rezygnacji z pisowni wielkimi literami [1] z jednej strony, a z drugiej – uruchomienia osobistej narracji do rozważenia czy teoretyzowania queerowania heteroseksualności i deheteronormatywizowania przestrzeni, które sprawiają wrażenie heteroseksualnych. rozważenie queerowania przestrzeni heteroseksualnych z perspektywy anarchistycznej wyciąga na światło dzienne wyzwalającą politykę seksualności i płci, która przecina się [intersects] z anarchoqueerowym wyzwoleniem [2] w dążeniu do podważenia dominujących form społecznej organizacji, włączywszy w to państwo, małżeństwo, kapitalizm, rodzicielstwo, relacje uczuciowe, przyjaźnie, rodziny i inne istotne płaszczyzny anarchistycznej polityki i walki.

dzięki zbliżeniu do siebie anarchistycznej i queerowej polityki rozwinęliśmy alternatywne pozycje, działania i relacje, które mają dla nas znacznie większe znaczenie. naszym celem nie są roszczenia do heteroseksualistów w ramach teorii queer czy queerowej polityki – to byłoby dalekie od sedna sprawy. chodzi raczej o potwierdzenie naszego długu wobec tych przestrzeni, miejsc, ludzi i ruchów przy jednoczesnym uznaniu, że jako tym, którzy ze względu na nasze związki mogą uchodzić za hetero, przypadają nam przywileje, jakie nasze społeczeństwo przypisuje tej kategorii. innymi słowy, praktyki i teorie queerowe mają istotne znaczenie dla wyzwolenia osób heteroseksualnych z normatywnych standardów relacji intymnych, od przyjaźni po modele seksualności. co więcej, queerowanie heteroseksualności odsłania kategorie homo- i heteroseksualności jako zupełnie nieadekwatne do opisu szerokiego spektrum dostępnych seksualności, które ujawnia wyjście poza heteronormatywność.

w jakim punkcie mojego życia to wszystko się zaczęło? nigdy nie byłam „normalna” w odniesieniu do seksualności. jednak myślenie o queerze jako istotnym elemencie mojego życia datuje się na konkretny, możliwy do zidentyfikowania moment, kiedy byłam wolontariuszką w kolektywie „who’semma” [3], punkowym i anarchistycznym stoisku informacyjnym w toronto. jednego dnia znajomy (biały, homoseksualny mężczyzna) wziął mnie na bok i spytał się, czy – przy całym szacunku dla moich anarchofeministycznych i antykapitalistycznych przekonań – mogłabym rozważyć włączenie gejowskich i queerowych zagadnień w moją koncepcję anarchizmu. oczywiście, brzmiała natychmiast moja odpowiedź. musiałam się pewnie przy tym zarumienić, skoro – szczerze mówiąc – czułam się trochę zażenowanatak oczywistym pytaniem. ale on nie krytykował mnie za coś, czego nie robiłam, lecz raczej otworzył przede mną drzwi do czegoś nowego – do wyjścia poza heteronormatywne koncepcje anarchizmu. to był dla mnie niesamowicie istotny moment, choć wtedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy.

relacjonuję to w ramach serii narracji o rozmowach, które przez lata odbywałam z wieloma różnymi ludźmi, lub o doświadczeniach, które ja i moi przyjaciele przez lata omawialiśmy. jako queerowi i/ lub antyheteronormatywni anarchiści, jak uważam, cenimy osobiste doświadczenie i wymianę międzyludzką jako ważną płaszczyznę produkcji wiedzy politycznej. innymi słowy, uczymy się wiele o różnych poglądach politycznych, o opresywności języka i o naszej własnej pozycji w świecie właśnie dzięki rozmowom. dzięki dzieleniu się narracjami i opowieściami. chcę docenić znaczenie ludzi, doświadczeń i przestrzeni kolektywnych dla rozwoju mojej znajomości queeru. chciałabym też zebrać w tym miejscu niektóre z tych historii i włączyć je w rodzaj kolekcji opowieści, by zachowaćprzynajmniej do pewnego stopnia formę, w jakiej stały się one moim udziałem. oczywiście pozostają przefiltrowane przez moją własną perspektywę i przez to, czego się dzięki nim nauczyłam. myśli, do których mnie skłoniły, mogą ponadto, co również chcę przyznać, znacznie różnić się od refleksji, jakie wzbudzą w czytelnikach. moja wiedza i moja własna perspektywa mają naturalnie swoje granice. jednocześnie nie chciałam teoretyzować tych doświadczeń, wprowadzając coś w rodzaju intelektualnego dystansu pomiędzy mną a owymi ideami, bo nie w takiej formie je poznawałam. niemniej jednak będę nawiązywać do wielu koncepcji, idei i teorii. nasz system edukacji uczy poznawać opowieści i idee na odmienne sposoby (na przykład uczymy się o literaturze i opowiadaniach inaczej, niż przyswajamy filozofię i idee). mam nadzieję, że te narracje zostaną zrozumiane nie jako urocze historyjki o moim życiu, lecz raczej jako źródło istotnych idei na temat seksualności, które mogą pomóc heteroseksualnym osobom zostać antyheteroseksistowskimi heteroseksualnymi sojusznikami. pozostaje mi również mieć nadzieję, że znacznie więcej osób zacznie opowiadać swoje historie, które będą traktowane poważnie przez anarchistów i innych czytelników w naszej walce o radykalne zmiany społeczne i polityczne.

 

przyjaźń, seksualność, poliamoria i inne rodzaje bliskości [4]

anarchoqueerowe teorie i praktyki zawsze zaczynają od podstaw. w jaki sposób wiążemy się z ludźmi emocjonalnie i seksualnie? jak silnie te związki zostały uwarunkowane przez opresyjne systemy, takie jak patriarchat, heteronormatywność, kapitalizm, rodziny, kultura i państwo – systemy, w które nie wierzymy, a które nieustannie przemyśliwamy na nowo i staramy się zdemontować?

podczas gdy byłam promiskuityczną feministką, która od bardzo młodego wieku odrzucała role i stereotypy genderowe aż do momentu, w którym zaangażowałam się w wolontariat w „who’semma”, moje osobiste doświadczenia niemonogamiczne były dość nietrwałe. w czasie studiów pierwszego stopnia sprzeciwiałam się podwójnym standardom seksualnym, zgodnie z którymi kobiety nie powinny pragnąć seksu, wchodziłam w przygodne lub krótkotrwałe monogamiczne relacje i spotykałam się za to z ostrą krytyką. później przeżyłam kilka niemonogamicznych związków w środowisku punkowym. w pewnym długotrwałym związku jedno z nas było poliamoryczne, a drugie nie. nie potrafiliśmy się za dobrze komunikować w kwestii ujawniania się i zaufania. przez co w końcu zerwaliśmy. w innym przypadku oboje mieliśmy dodatkowych partnerów i czasem udawało nam się lepiej porozumiewać, ale nie na całej linii. nie znaliśmy nikogo poza nami, kto wchodził w tego rodzaju związki. w końcu rozstaliśmy się z innych powodów.

kiedy poznałam środowisko anarchistyczne w toronto, głównie w kolektywie “who’semma” i we freeskool, wydawało się, że każdy jest poliamorystą, a ludzie nie za bardzo rozróżniali partnerów na podstawie płci, genderu, wieku czy czegokolwiek innego. miałam mnóstwo znajomych, którzy wtedy wchodzili w niemonogamiczne (czy „niemono”, jak to nazywaliśmy) związki, więc wszyscy rozmawialiśmy na te tematy. przygodny seks był dostępny i wolny dla wszystkich, co oznaczało świetną zabawę, było też wiele dłuższych związków, które wiązały się i z zabawą, i z czymś poważnym. zaczęliśmy myśleć o pojęciu niemonogamii jako utwierdzającym centralną pozycję „normalności” monogamii, a chcieliśmy wychodzić z innego punktu, z rozmaitości miłosnych relacji, więc zaczęliśmy używać w zamian terminu „poliamoria”. w skrócie „poli”. w tym czasie krążyła między nami bardzo ważna książka, którą wszyscy czytaliśmy, nazywała się Etyczna Zdzira [The Ethical Slut] [5].

ludzie zwykli wtedy mawiać: „traktuj swoich kochanków jak przyjaciół, a przyjaciół jak kochanków”. mamy znacznie więcej oczekiwań wobec kochanków, analizujemy, w jakim kierunku zmierza relacja, negocjujemy przestrzeń, artykułujemy swoje potrzeby, ustalamy granice, wyrażamy rozczarowanie itd. czasem zapominamy przy tym, żeby się dobrze bawić i cieszyć się wspólnie spędzanym czasem. potrafimy być okrutni w stosunku do kochanków, może dlatego, że czujemy się bezbronni. właśnie dlatego powinniśmy być dla nich lepszymi przyjaciółmi. przyjaciołom zwykliśmy dawać większą taryfę ulgową, pozwalamy, by sprawy toczyły się płynniej. nie robimy na przykład dramatu, jeśli się spóźnią albo raz na jakiś czas opuszczą jakieś spotkanie. co do pozytywów, to dla kochanków jesteśmy skłonni robić więcej miłych rzeczy, ugotować im ulubione danie, wykonać własnoręcznie zina, przyjść na spotkanie z jakimś drobiazgiem, który mówi „myślę o tobie” i pokazuje, że ich kochamy. wzorując się na tym, powinniśmy być bardziej kochający dla przyjaciół, robić dla nich więcej miłych rzeczy, wychodzić z nimi na spotkania, obdarowywać ich małymi prezentami od serca, które wyrażają, jak bardzo nam zależy. zwracać więcej uwagi na ich potrzeby, wspierać ich na co dzień. traktować ich bardziej jako kochanków.

zdaje mi się, że wówczas, by podać jeden przykład, moja przyjaciółka i ja nie byłyśmy w żadnej relacji seksualnej, więc pewnego roku z okazji walentynek, niemal satyrycznie, ona zaprosiła mnie do siebie na kolację. przygotowała dla mnie kąpiel, wręczyła mi kieliszek wina i ugotowała kolację, podczas gdy ja relaksowałam się w wannie. następnego roku ja zrobiłam coś podobnego dla niej. to były dziwnie romantyczne, nieromantyczne, bardzo czułe przyjacielskie randki.

wtedy też w toronto było kilka długotrwałych „superpar” poliamorycznych, które podawano jako przykład potencjału poliamorii. skoro oni tak mogą, my też możemy, myśleli wszyscy. mieli między sobą dobrą komunikację i kierowali się ciekawymi strategiami, które mogliśmy przyswajać. jedna z takich par przed wyjściem na imprezę decydowała, czy to randka, czy nie. jeśli nie, mieli swobodę uprawiania przygodnego seksu. inna poli para, którą znałam, mieszkała razem i kierowała się wytyczną, według której żadne z nich nie mogło uprawiać seksu z inną osobą w mieszkaniu, które wspólnie dzielili. bez względu na rodzaj przyjętych zasad fascynujące było dla mnie to, że jakakolwiek dwójka osób może ustalać własne reguły. można było powiedzieć, czego się chce, wysłuchać, czego chciałaby druga strona, a potem to wypróbować, za każdym razem sprawdzając, jak czujecie się po tym, co zaszło. to było tak odmienne od heteroseksualnej monogamii, która wspiera się na szeregu zasad, a żadna z nich nie ma dla mnie najmniejszego sensu, jak choćby reguła, która mówi, że okazywanie zazdrości oznacza, że zależy ci na drugiej osobie. albo że jeśli uprawiasz seks z jedną osobą, a potem z inną, to znaczy, że nie lubisz już tej pierwszej, podczas gdy według mojego doświadczenia uczucia dla jednej osoby nie miały zbyt wiele wspólnego z uczuciami do drugiej osoby, a może nawet je powiększały. możliwość włączenia tego emocjonalnego doświadczenia w otwarcie negocjowane, zwielokrotnione relacje była czymś niesamowitym.

ta otwartość na budowanie związków od zera, niezupełnie bez reguł, lecz dzięki negocjowaniu wytycznych zgodnych z potrzebami, pojawia się w teorii queer, w pierwszym aksjomacie evesedgwick: „ludzie są różni” [6]. wszyscy mamy różne ciała, różne części ciała, różne pragnienia; wszyscy chcemy czegoś innego od związków, czy to intymnych, seksualnych, czy jeszcze innych. więc dlaczego nie mielibyśmy negocjować naszych relacji sami, bez naśladowania heteronormatywnych scenariuszy? to było dla mnie również coś zupełnie innego niż wcześniejsze otwarte związki w środowisku punkowym, w którym ludzie czasem praktykowali nieszczerość i przymus, nazywając to niemonogamią. nie poznałam tam narzędzi negocjacji, które pozwalałyby na realizację potrzeb drugiej osoby. bardziej wyglądało to tak: jedna osoba stwierdzała, że nie może być monogamiczna, więc druga mogła albo dołączyć do tej niemonogamii, albo zdecydować się na zerwanie. nie było sposobu na powiedzenie: „ej, to co właśnie się stało, zraniło mnie – czy jest jakiś sposób, żebyśmy się z tym uporali, komunikując się i odbudowując zaufanie?”.

w pewnym momencie miałam też szczęście uczęszczać na zajęcia o poliamorii na anarchistycznym otwartym uniwersytecie w toronto [7]. do najlepszych rzeczy, jakie tam usłyszałam, należy zdanie, że bez względu na to, jak często uprawia się z kimś seks, trzeba stale zachowywać uczciwość i szacunek do tej osoby. nawet jeśli jej motywacje są różne od naszych (np. jedną osobą kieruje chęć przygodnego seksu na imprezie czy jednorazowej przygody, podczas gdy druga praktykuje aktywną poliamorię, angażując się w alternatywne seksualnie, intymne i oparte na wspólnocie relacje). uczciwość i szacunek, właściwe osiąganie zgody pomiędzy zainteresowanymi stronami (włączywszy tych, którzy są nieobecni, np. innych partnerów drugiej strony), ustalanie granic i realizowanie do końca tego, co się powiedziało, należą do krytycznych składników takiej praktyki. mnie się to wszystko wydaje tak odległe od zwyczajowych relacji heteroseksualnych, że staje się właściwie czymś innym. nawet jeśli twoi partnerzy są hetero.

dla mnie środowiska poliamoryczne i radykalnie queerowe są ze sobą blisko związane. wszyscy się stroiliśmy, żeby wyjść do vazaleen, radykalnej, queerowej, punkowej i anarchistycznej imprezowni willa munro w toronto [8]. wśród ludzi bawiących się w vazaleen byli transseksualiści, drag queens i kings oraz „odmieńcy” [queers] wszelkiej maści. pojawiali się też „hetero”, ale my stanowiliśmy rodzaj heteroseksualistów, którzy nie identyfikują się z byciem hetero. nie utożsamialiśmy się z naszą płcią biologiczną/ genderem, unikaliśmy norm i stereotypów heteroseksualności, byliśmy krytyczni wobec uprzedmiotowienia kobiet, piętnowaliśmy określone z góry skrypty genderowe i seksualne, które uznawaliśmy za warunkowane kapitalizmem i patriarchatem. być może identyfikowaliśmy się z queerowością, na przykład z pociągiem do członków określonej subkultury, takich jak „miśki” [bears], sfeminizowani chłopcy, lesbijki typu butch, transi i inni. to było miejsce, w którym dochodziło do mnóstwa genderowych i seksualnych subwersji. queerowa przestrzeń pełna oczywiście „odmieńców” [queers], spośród których niektórzy byli anarchistami, inni zaś heteroseksualistami, którzy nie zachowywali się jak hetero. uwielbiałam vazaleen, bo normatywna seksualność, przynajmniej dla mnie, nie miała tam żadnego sensu. na pewno nie było to heteronormatywne. jednak nie było też homonormatywne. nie odzwierciedlało mainstreamowych reprezentacji „par homoseksualnych”, jakie mogliśmy zobaczyć w The L Word czy Queer Eye, podporządkowanych asymilacyjnym, konsumenckim normom. wręcz przeciwnie, można było odczuć tę przestrzeń jako wypełnioną różnymi rodzajami oporu wobec standardów seksualnych.

 

nienormatywne seksualności

nienormatywna seksualność oznacza między innymi, że ludzie odrzucają normy seksualne i po prostu uprawiają seks, wchodzą w długotrwałe relacje z kimkolwiek, kto ich inspiruje, realizując seksualnie cokolwiek im się podoba. w moim przypadku czasem to kobiety, czasem mężczyźni. często są to osoby spoza mojego przedziału wiekowego. kiedy byłam młodsza, umawiałam się ze starszymi, teraz, kiedy sama jestem trochę starsza, zdaję się umawiać z młodszymi. to są chyba ludzie, z którymi najczęściej się spotykam. nie uważam wieku za interesującą metodę klasyfikacji ludzi. moje przyjaźnie zawsze szły na przekór wiekowi, a nawet pokoleniom. mój obecny partner jest ponad dziesięć lat młodszy ode mnie. kiedy się związaliśmy, oboje byliśmy poliamoryczni, ale chociaż dobrze się komunikowaliśmy i mieliśmy świetny seks, nie braliśmy tego związku zbyt poważnie. dobrze się bawiliśmy. oboje mieliśmy innych partnerów, ale to się wkrótce zmieniło, najpierw zobowiązaliśmy się do bycia swoimi pierwszymi partnerami, a potem do monogamii. zawsze miałam nieco sprzeczne odczucia wobec tej decyzji. ostatnio przeprowadziłam się do innego miasta i postanowiliśmy wrócić do bycia „poli”, chociaż żadne z nas jeszcze nic nie uczyniło w tym kierunku.

ten związek jest dla mnie naprawdę niezwykły. on jest niesamowicie seksowny, nasz seks jest ostry i namiętny, robimy w nim wiele nieheteronormatywnych rzeczy (cokolwiek to znaczy – nie będę o tym opowiadać). mam poczucie, że to szczególnie odpowiada nie tylko mojej seksualności, lecz także temu, jak buduję zaufanie, troskę czy bliskość w relacji z partnerem. on ma inteligencję emocjonalną i empatię rozwinięte na poziomie stereotypowo niekojarzonym z mężczyznami, a to bardzo istotnie wpływa na utrzymanie naszego związku, może dlatego, że mi tego brakuje, więc uczę się od niego. dzisiaj ktoś do nas zadzwonił i powiedział, że jego głos brzmi androgynicznie. może z tego też wynika po części moje zainteresowanie nim. nie wpasowuje się w skrypty genderowe [9], tak samo jak ja. dla nas obojga nienormatywność związku jest przynajmniej jednym z czynników, który podsyca nasze zainteresowanie sobą.

z kolei jednak obawiam się, że różnica wieku może wpływać na nierównowagę sił, już to stwierdziliśmy, pracujemy więc nad wyrównaniem bilansu i upewnieniem się, że pozostanie zachowany. zastanawiam się również, czy moje zainteresowanie młodszymi nie jest powieleniem ageizmu – zarówno ageizmu środowiska anarchistycznego, które jest zdecydowanie zorientowane na młodych, jak i zinternalizowanego ageizmu społeczeństwa, w którym młodość jest waloryzowana, a starszy wiek należy zwalczać i odrzucać, nie zaś akceptować czy nawet szanować (jak to się dzieje w niektórych kulturach). czasem myślę sobie, że to przykre, że w anarchistycznym „środowisku” nie ma zbytniej różnorodności wiekowej. często się zdarza, że kiedy podaję swój wiek, ludzie odpowiadają, że wyglądam znacznie młodziej. to ma być komplement, więc nie uznaję tego za obraźliwe. ale jednocześnie mam czasem poczucie, jakby z moim wiekiem było coś nie tak. że czułabym się lepiej, gdybym była młodsza. albo na odwrót, że robię coś nieodpowiedniego dla mojego wieku, dzięki czemu ludzie myślą, że jestem młodsza. zastanawiam się, czy ten zinternalizowany ageizm odgrywa też jakąś rolę w wyborze partnerów, czy określa to, kogo uznam za atrakcyjnego. to, co w mainstreamowych wyobrażeniach uznawane jest za atrakcyjne w starszych facetach, przyprawia mnie trochę o mdłości. wydaje mi się jednak, że to, kto mi się podoba, jest bardziej powiązane z moimi punkowymi korzeniami i tą szczególną estetyką.

 

queerowe rodzicielstwo i wspólnota

sądzę, że anarchizm pozwolił mi na bardziej nieheteronormatywne życie również w kwestii rezygnacji z reprodukcji, we wspólnocie, która uznaje indywidualne wybory. kiedy postanowiłam być poliamoryczna, zostałam zaakceptowana. wydaje mi się, że monogamia jest też powszechnie akceptowana ze względu na pojęcie radykalnej monogamii, które zakłóca skrypty genderowe i seksualne. znam ludzi, którzy wahają się przyznać, że wybrali monogamię, ponieważ, może ironicznie, silne jest teraz oczekiwanie poliamorii od anarchistów. nieposiadanie dzieci również jest akceptowane, podczas gdy w społeczeństwie powszechna jest tendencja do podejrzliwego patrzenia na kobiety, które zdecydowały się nie mieć dzieci albo wybrały politykę zamiast potomstwa. na przykład, kiedy ulrike meinhof, działaczka frakcji czerwonej armii w niemczech, postanowiła opuścić swoje dzieci, by aktywnie włączyć się w miejską partyzantkę, żyć w podziemiu i działać na rzecz obalenia państwa niemieckiego, sporo gazet demonizowało ją właśnie za to (nie za same akcje polityczne), twierdząc, że nie tylko była złą matką, ale też że musiała być szalona, zostawiając dzieci z ich ojcem [10]. wśród anarchistów nie ma jednak uprzedzeń co do indywidualnych wyborów stylu czy kierunku życia w kwestii małżeństwa, stabilizacji, potomstwa, działań politycznych itd. możesz dokonywać własnych wyborów, a ludzie starają się, jak mogą, by przy wsparciu innych członków naszych społeczności tworzyć dla siebie nowe ścieżki.

zamiast podążania nakazanym szlakiem – małżeństwo, dzieci, domek na przedmieściach – dawno temu postanowiłam, że raczej wybiorę życie w kolektywie. to była świadoma decyzja, ponieważ czułam, że mało prawdopodobne, by moim udziałem stało się życie na przedmieściach w szczęśliwym małżeństwie, a nie chciałam się do tego zmuszać. w rzeczywistości mnie to przerażało. wielką ulgą było dla mnie przeczytanie książki soft subversions felixa guattariego, w której pisze on o dorastaniu na przedmieściach, o tym, jakie było ono dla niego alienujące, że czuł się jak „nieoszlifowany schizofrenik” [schizo around the edges] [11]. uwielbiam tę książkę. więc odrzuciłam to całe marzenie, które zresztą dla mnie było bardziej koszmarem, wychowywanie się na przedmieściach wśród dzieci urzędników, ludzi, którzy bali się aktywnego, twardego życia w mieście, więc przenieśli się w okolicę starannie przystrzyżonych trawników i uprzejmych konwersacji. „martwy czas”, jak mówią sytuacjoniści [12].

kiedy pierwszy raz pisałam ten tekst, żyłam w zatłoczonym, czteropokojowym mieszkaniu w centrum montrealu z trzema innymi osobami, spośród których jedna okazała się moim partnerem. to queerowa przestrzeń, a my intencjonalnie wybieramy queerowych współlokatorów. w szerszym aspekcie nasza wspólnota obejmuje anarchistycznych punków z saint-henri [13], studentów i akademików o przekonaniach anarchistycznych, radykalnie queerowe i transowe środowisko, antyrasistowskich aktywistów i sporo różnych feministek. te luźne ugrupowania rozciągają się przez kanadę, stany zjednoczone i docierają do takich miejsc, jak korea, francja czy niemcy. do naszej wspólnoty należy również sporo osób, które nie identyfikują się z tymi tożsamościami, są nomadami w sensie geograficznym i kategorialnym.

niektórzy w naszej społeczności mają dzieci, inni nie. niektórzy sądzą, że obecna sytuacja geopolityczna jest zbyt niestabilna, by mieć dzieci, a inni są wystarczająco odważni, by decydować się na to mimo wszystko. osiem lat temu mieszkałam w kolektywnym domu w toronto z piątką innych ludzi. trójka z nas chciała mieć wtedy dzieci, ja i jeszcze dwie inne kobiety. jedna z nich była w świetnym związku poliamorycznym od kilku lat, około czterech, jak mi się wydaje. poza jej cis-genderowym partnerem męskim zaczęła spotykać się z „niebiologicznym” [non-bio] (termin, którego już się nie używa ze względu na biologiczny determinizm), genderowo-queerowym czy transowym facetem (w rzeczywistości wszystkie te etykiety mają swoje rozbudowane historie i użycia, mogą też, podobnie jak „niebiologiczny” chłopak, wypaść z obiegu, jeśli uda nam się wynaleźć sprawniejsze pojęcia). wszyscy w trójkę przeprowadzili się razem do dużego, kolektywnego domu z kilkoma innymi osobami i zaczęli planować poczęcie i wychowanie dziecka razem. w końcu jednak ona zerwała z cis-genderowym facetem i zaszła w ciążę przy użyciu spermy byłego partnera jej transowego faceta. teraz żyją w monogamii i wychowują razem dziecko. mieliśmy parę lat temu zabawną rozmowę, w której obie przyznałyśmy się do bycia w monogamicznym związku, jakby to był jakiś grzeszny sekret.

druga kobieta była zdecydowanie monogamiczna. zaczęła umawiać się z kobietą, z którą zdecydowała się związać i mieć razem dziecko. co ciekawe, obie wybrały dawców spermy, których znały z długotrwałych przyjaźni. większa, kolektywna przestrzeń życiowa zmniejsza się, kiedy masz dziecko, intensyfikuje się. wspólnota wpasowuje się w twoje życie na inne sposoby.

w przypadku mojego planowania dziecka spotkałam się kilka razy z byłym partnerem, który aktualnie jest w związku i ma dwójkę dzieci, mieszkają w nowym jorku. rozważaliśmy wspólne rodzicielstwo i rozmawialiśmy o tym, jak mogłaby wyglądać przyszłość, włączając w to jego partnerkę i ich dzieci. ale on wspomniał o tym, że może byłoby lepiej, gdyby ona nic o tym nie wiedziała. nie uważałam, żeby to był dobry pomysł. wyglądało to na decyzję bez obopólnej zgody, która nie opierałaby się na aprobacie wszystkich zainteresowanych stron. nie chciałam w to wchodzić. zdecydowałam się jednak nie mieć dziecka.

ludzie decydują się na dzieci na różne sposoby, nawet jeśli są w związkach, które wydają się heteroseksualne. biorąc pod uwagę zgodę wszystkich stron, działając w kierunku albo przeciwko klinicznej metodzie poczęcia dzięki nasieniu legalnego dawcy (bardzo drogiej i zmedykalizowanej), a nawet rezygnując z rodzenia. co ciekawe, dla mnie ten wybór oznaczał próbę pogłębienia relacji z innymi ludźmi poza moim partnerem. odczuwam potrzebę bliższych przyjaźni i bycia bardziej kochającą w stosunku do większej liczby osób, nie na sposób seksualny, lecz w bardziej zażyłych przyjaźniach, rozwijając twórcze, kolektywne relacje partnerskie, wchodząc w interakcje oparte na wzajemnym wsparciu i – w miarę jak staję się starsza – spędzając więcej czasu z siostrzeńcami i bratanicami rozrzuconymi po całym kraju, którzy nie są związani ze środowiskiem anarchistycznym, niemniej jednak stanowią ważną część mojej wspólnoty.

 

wyzwolenie, odpowiedzialność i bliskość

w tym kontekście wyzwolenie staje się dziwną ideą. ciągle lubię spontaniczne spacery wzdłuż torów, dryfowanie [dérive] [14] czy nomadyczne wędrówki miejskie, tak samo jak każdy anarchista. wskoczyć na pociąg towarowy i przemierzać kraj czy udać się w podróż gdziekolwiek, bez mieszkania i pieniędzy, zawsze znajdując nocleg i ludzi, którzy zabiorą cię gdzieś albo przyjmą do siebie. to zawsze było dla mnie wyzwalające, na skraju kapitalizmu, na przekór sposobom podróżowania klasy średniej czy w ogóle na przekór stylowi życia przywiązanemu do domu i pracy.

ale rok czy dwa lata temu byłam na warsztatach anarchistycznych, na których pojawiło się bardzo ciekawe pojęcie odpowiedzialności. mam wrażenie, że ogół społeczeństwa wszczepił w nas zamiłowanie do nieodpowiedzialności, co w anarchizmie łączymy z wolnością, nomadologią, spontanicznością i wyzwoleniem. podczas gdy tak naprawdę to pułapka kapitalistycznego indywidualizmu odsłania swoją nietrwałość.

dla przykładu, rozmawiałam kiedyś ze znajomym, który zerwał ze swoją partnerką, ponieważ postanowił wyruszyć w podróż. spytałam, czy to nie było aby odrobinę samolubne, skoro nie brał pod uwagę jej potrzeb czy uczuć. odpowiedział, że musiał postawić siebie na pierwszym miejscu. według mnie sporo osób, anarchistów czy nie, zgodziłoby się z tą opinią, chociaż anarchiści mogą sformułować ją w kategoriach wyzwalającej polityki. ale wydaje się to raczej porażką w odpowiedzialności za kogoś, z kim jesteśmy w bliskiej relacji.

prowadzący warsztaty był starszym mężczyzną identyfikującym się jako rdzenny mieszkaniec ameryki północnej, powiedział, że odpowiedzialność mówi nam o poczuciu przynależności w naszym życiu. zawsze miałam pewien problem z pojęciem przynależności, po części pragnąc jej, a jednak czując się niezdolna do jej osiągnięcia, bo byłam pod wielkim urokiem spontaniczności, wolności, nomadycznego życia, nowych przyjaźni i związków, które można było zawierać wszędzie i ze wszystkimi ludźmi spotykanymi na mojej drodze. kłopotliwe było również to, jak ogromną słabość miałam do ludzi, którzy zawsze dokądś wędrowali, a to z kolei uniemożliwiało długotrwały związek, bo musielibyśmy zrywać ze sobą albo nie widzieć się przez dłuższe okresy, a powroty zawsze są trudne. myślę, że marzyłam o nomadycznym partnerze, który podróżowałby ze mną, z którym mogłabym być spontaniczna. to byłby taki rodzaj wędrownych korzeni, jakie zabierałabym ze sobą.

teraz inaczej myślę o odpowiedzialności, uznaję ją za głębokie oddanie w stosunku do drugiej osoby, związane z bliskością. to oznacza, że myślimy o jej uczuciach i potrzebach na równi z własnymi i dość często jesteśmy skłonni uznać je za ważniejsze. możemy również postrzegać odpowiedzialność względem nas samych nie jako skonfliktowaną z odpowiedzialnością za innych, lecz jako połączoną z nią na głębokim poziomie, tak jak w anarchistycznym znaczeniu wyzwolenie jednej osoby oparte jest na wyzwoleniu innych dookoła. można podać przykład, jak to działa w codziennej praktyce. jedna osoba może zwrócić się do wspólnoty po pomoc, kiedy ma problemy ze zdrowiem, ponieważ łączy nas bezwarunkowe poczucie, że powinniśmy troszczyć się o siebie nawzajem, a kiedy innym przyjdzie zmagać się z problemami zdrowotnymi, będą mogli na nas liczyć. troska o innych pielęgnuje nas i naszą wspólnotę, jak również na odwrót – zwrócenie się do kogoś o pomoc jest na swój sposób czuwaniem nad innymi, rozwijaniem we wspólnocie zdolności do wzajemnej opieki. to napędza i wspiera poczucie bliskości we wspólnocie z innymi, które wykracza poza heteronormatywne związki partnerskie.

powracając do pojęcia queerowania anarchizmu, sądzę, że tym, co praktyki queerowe mają do zaoferowania anarchizmowi, jest język bliskości. ten język wraz z towarzyszącą mu praktyką intymności jest niezwykle istotny dla rewolucyjnej polityki. radykalne przekonania i działania queerowe dają nienormatywnym heteroseksualnym parom szerokie spektrum możliwości, w tym poliamorię, intymne przyjaźnie, wyraziste wspólnoty, wzajemną mentalną, fizyczną i emocjonalną pomoc zdrowotną oraz seksualności, które są oparte na bliskości, szacunku i konsensualności. oczywiście nie zawsze to wszystko wygląda tak idealnie, jak brzmi. ale to też jest lekcja queerowania anarchizmu. związki są dożywotnim procesem negocjacji i współdzielenia, przekładania wzajemnej pomocy na praktykę w mniej lub bardziej intymnych relacjach. tym, co anarchizm ma do zaoferowania queerowym przestrzeniom, grupom, sieciom i wspólnotom, jest sposób przekładania zgody, szacunku, niehierarchicznej miłości, emocjonalnej troski i kolektywnego życia na związki tak, by te wspólnoty mogły wzrastać i utrzymywać się w antyetatystycznej i antykapitalistycznej perspektywie, wspierając antyrasizm, antykolonializm i inne pokrewne czy intersekcjonalne ruchy i idee. więc nie tylko queerujemy ruchy anarchistyczne, lecz również anarchizujemy ruchy queerowe. wyłania się z tego wizja queeru i anarchizmu nie jako dwóch oddzielnych nurtów, które zaczynają się łączyć (z pewnością historia ruchów anarchistycznych obfitowała w „odmieńców”, a historia queeru – w anarchistów!), lecz jako wzajemnej relacji, w której granice ulegają rozmyciu i stają się nierozróżnialne.

queerowanie heteroseksualności z anarchistycznej perspektywy zachodzi w tym kontekście tam, gdzie związki przestają być heteronormatywne przy jednoczesnym dystansie wobec homonormatywności (której przykładem jest model kapitalistycznej, państwowej, zdominowanej przez białych „parady równości”) i gdzie, w rzeczy samej, otwiera się na nienormatywne seksualności kwestionujące już na starcie etykiety „homo” i „hetero”. seksualność, analogicznie do genderu, jest zatem narracją, jak powiedział raz mój współlokator, płynną serią doświadczeń, które piszemy i przepisujemy na nowo w trakcie ich przeżywania, które możemy stworzyć albo których możemy się pozbyć zgodnie z tym, co nam odpowiada, doświadczeń, wpisujących się w wieloraką, wzajemnie połączoną, nielineraną, rizomatyczną różnorodność seksualności i genderu, jaka jest naszym udziałem przez całe życie.

 

nieheteronormatywne pożądanie

w zeszłym tygodniu rozmawiałam z przyjacielem o naszych nieheteronormatywnych heteroseksualnych związkach. on spotyka się teraz z kimś nowym i doświadczał dziwnego odczucia, które uznawał za dziwne przynajmniej do czasu, kiedy zaczął rozmawiać o tym ze znajomymi. wtedy okazało się, że wiele osób łączy podobne doświadczenie. wśród anarchistycznych par hetero, jeśli mogę na moment skorzystać z uogólnienia, wydaje się, że facetom naprawdę znakomicie się udaje bycie czułym i wrażliwym, przyjmowanie wskazówek od kobiet w kwestii intymności, seksualności i przyjaźni. to nowy język, dzięki któremu mężczyźni znajdują sposoby wyrażania pożądania, abstrahujące od bezpośredniości i agresji. nieśmiały język, język trybu przypuszczającego, język pytań, nie zaś żądań: czy byłoby w porządku, jeśli? co, jeśli ci powiem, że?

dla feministek, dla kobiet, które chcą być szanowane w przyjaźniach, intymnych relacjach i w seksualności, to jest urocze. sprawia, że związki są wspaniałe, ciepłe, otwarte, czułe i pełne miłości. to fantastyczne. zastanawiacie się pewnie, co ma z tym wspólnego to dziwne doświadczenie.

czasem, jako kobiety, chcemy się czuć pożądane, dać się ponieść namiętności i pragnieniu. możemy nawet chcieć, żeby sprawy przybrały bardziej ostry obrót, wiecie, o co chodzi, ugryzienie w szyję czy niewygodna pozycja. seks na podłodze pod stołem albo seks tak ostry, że prawie spadamy z łóżka, zanim w ogóle się zorientujemy (to nic nowego dla kogokolwiek, kto ma doświadczenie z bdsm czy innymi rodzajami fetyszyzmu, który zgłębia intencjonalną wymianę władzy w seksie). mogłabym jeszcze o tym dużo mówić, ale chodzi zasadniczo o to, że zdajemy się tworzyć nowe normy, które obejmują szacunek i komunikowanie, czułość i wrażliwość, to wszystko jest oczywiście cenne i powinno być kluczowym składnikiem każdej relacji, od seksualnej po intymną, przyjacielską, rodzicielską, nauczycielską, pracowniczą i rodzinną. ale, jak w przypadku każdego kompleksu norm, włączając w to poliamorię i inne formy antyheteronormatywnych związków, pojawia się ryzyko utrwalenia pewnych zachowań i zapominania o tym, że mamy prawo i możliwość mówienia, czego chcemy, negocjowania w toku aktywnego słuchania i szczerego ujawniania pragnień, dzięki czemu możemy budować bardzo żywe i płynne związki, które nie ulegają stagnacji i nie dostosowują się do poprzednich oczekiwań albo czyjegokolwiek poglądu na to, co miałoby dla nas być właściwe albo mylne.

dylan vade jest transowym prawnikiem, który pisał o genderowej galaktyce [gender galaxy], o idei, według której gender i płeć nie stanowią binarnych konfiguracji (mężczyzna/kobieta czy męskie/kobiece), a za to istnieją tysiące różnych sposobów, by przeżywać naszą płeć i gender w galaktyce, w której niektóre gendery mogą łączyć się w konstelacje, te zaś czasem są zauważalne, a czasem nie [15]. chciałabym sądzić, że podobnie jest z seksualnością. w miejsce dychotomii homoseksualność/heteroseksualność istnieją tysiące różnych możliwości wyrażania naszej seksualności.

to prowadzi do ostatniego punktu, który niedawno zaczęłam poruszać w toku rozmów. parę tygodni temu mieliśmy w domu gościa, kobietę, która skorzystała z prawa do zawierania małżeństw tej samej płci w kanadzie i wzięła ślub kilka lat temu. kiedy jej partnerka rozpoczęła proces tranzycji, ich status związku jednopłciowego stał się płynny. powiedziała, że po dokonaniu pełnej zmiany płci przez jej partnera zaczęli być postrzegani jako heteroseksualna para. ona lubi w codziennym życiu kampową grę z kobiecością [high-femme camp performance], zwłaszcza kiedy to jest queerowe, ale teraz nie ma pewności, jak to zostanie odczytane przez innych, a najczęściej jest rozumiane w kategoriach heteroseksualnych. kiedy queerowe działania genderowe są błędnie interpretowane jako „hetero”, powstaje ryzyko, że igranie z takimi elementami znaczącymi, jak kobiece sukienki, styl i zachowanie na modłę lat pięćdziesiątych itp., będzie mylnie rozumiane zarówno przez „odmieńców”, jak i osoby hetero raczej jako umacnianie stereotypowych ról genderowych niż ich subwersja. to również dziwne, jak mówiła, nagle doświadczać heteroseksualnych przywilejów w życiu publicznym [16], podczas gdy jej prywatny związek jest nadal bardzo queerowy i daleki od odczucia uprzywilejowania. innymi słowy, jej narracja o seksualności nie należy do uprzywilejowanych, a jednak w taki sposób obcy ludzie postrzegają ją i jej partnera. narracja staje się przez to niepewna albo, jak nazywa to bobby noble, niespójna [17]. to kolejny przykład na to, jak queerowanie heteroseksualności może wyglądać w radykalnych queerowych kręgach i życiorysach.

inny transseksualny mężczyzna opowiadał mi o tym, jak musi walczyć o akceptację jako „odmieniec” czy trans, odkąd ludzie odczytują go jako heteroseksualnego faceta, chociaż przez prawie czterdzieści lat żył jako kobieta i lesbijka. czuje, że niemal nie przynależy już do środowiska queerowego, chyba że obraca się wśród wieloletnich znajomych. dla przykładu, powiedział, że niedawno odwiedził bar, który miał zniżki dla transowych mężczyzn i że musiał przekonywać obsługę, że jest transseksualny. osoba na wejściu nie chciała mu uwierzyć. parokrotnie dziękował jej za potwierdzenie jego wybranej płci/genderu, ale w końcu musiał pokazać przeklęty dowód, w którym jego płeć figurowała jako żeńska, żeby mógł zostać uznany za transseksualnego mężczyznę. o, ironio. to nie jest doświadczenie, przez które każda transseksualna osoba chciałaby przechodzić. pokazuje ono, jak heteronormatywność, która sprawia, że wszystkich podejrzewa się o bycie genderowonormatywnym i niequeerowym, przenika nawet queerowe środowiska starające się o uprzywilejowanie transseksualistów. co więcej, ujawnia to, jak nawet w tych przestrzeniach, które oddane są radykalnie queerowym i transowym przekonaniom oraz podmiotowościom, pogląd, że czyjaś autoidentyfikacja powinna być uznana na twarz, bez konieczności przedstawiania spójnej tożsamości, nie zawsze ma przełożenie na praktykę.

to jednak kolejne ryzyko queerowania heteroseksualności, która musi oczywiście być kwestionowana, żeby ulec queerowaniu, żeby można było pozbawić ją uprzywilejowanej pozycji. jednocześnie musimy bardzo uważać, by nie heteroseksualizować czy heteronormatywizować queerowych przestrzeni, podmiotowości, tożsamości, idei, teorii itd. pojawia się tu rola do odegrania dla heteroseksualnych sojuszników queeru, nawet dla tych, którzy wzdrygają się przed słowem „heteroseksualny” i zdecydowanie odmawiają identyfikacji z nim. wierzę i mam nadzieję, że możemy queerować nasze praktyki bez uznawania queeru za nasz własny czy przywłaszczania go sobie. innymi słowy, chodzi o wspieranie queerowej walki, o włączanie queerowych idei do naszych działań, o bycie najbardziej queerowymi, jak tylko się da, żeby pracować w roli sprzymierzeńców nad końcem opresji dotykającej „odmieńców”. z pewnością nie chodzi o – a to jest kolejne ryzyko – odgrywanie queerowych tożsamości, kiedy jest nam wygodnie, a potem powracanie do heteroseksualnego uprzywilejowania, niezmienionego i niezakwestionowanego przez to doświadczenie.

to oznacza wyzwolenie. oznacza, że ciągle piszemy narracje o naszym życiu, naszych pragnieniach, genderze, seksualności. że zamiast tego rodzaju wolności, o której śpiewała janis joplin (youknow, freedom’s just another word for nothing left to lose), kiedy moi rodzice zgłębiali swój otwarty związek (to jest osobna historia!), dysponujemy wyzwolonymi doświadczeniami i relacjami, które opierają się na wspólnotach i długofalowym zobowiązaniu do badania, co te związki oznaczają i jak mogą możliwie najlepiej zaspokajać wszystkich w nie zaangażowanych. dla mnie najważniejsze znaczenie dla tego otwarcia miały queerowe i/lub anarchistyczne wspólnoty, które poznawałam przez lata. najważniejsze dla tego, kim jestem jako osoba, ale i ponadto – najważniejsze dla rewolucyjnej polityki. cała ta kapitalistyczna, patriarchalna supremacja białych, która strukturyzuje nierówności w naszym świecie i w istocie żeruje na nierównych relacjach władzy, domaga się heteronormatywnych związków. jeśli przełamiemy ten typ relacji, zaczniemy przełamywać patriarchat, supremację białych i kapitalizm. jak twierdzi jamie heckert, przełamywanie mikrofaszyzmów na poziomie tożsamości i intymnych relacji leży u podstaw oporu wobec makrofaszyzmów na poziomie instytucji i struktur władzy [18]. queerowe praktyki, związki, wspólnoty, środowiska i poufałości mają zatem wielki wkład w wyzwalające tryby bycia, czynienia, myślenia, czucia i działania w świecie, który jest mocno polityczny. nawet dla hetero.

 

Tłumaczyła: Anna Kołos
Artykuł Sandry Jeppesen pochodzi z publikacji: Queering Anarchism: Essays on Gender, Power, and Desire edited by C.B. Daring, J. Rogue, Deric Shannon, and Abbey Volcano, published by AK Press, 2012.
Dziękujemy wydawnictwu AK Press za zgodę na tłumaczenie i przedruk tekstu!

[1] Kwestionowanie standardowej ortografii przez rezygnację z pisowni wielkimi literami, przez użycie „niewłaściwej” gramatyki w postaci fragmentarycznych zdań itp. ma już długą historię i opiera się na szerokiej palecie motywacji. Co najważniejsze, podważa fallogocentryczną dominację tekstualnej reprezentacji, tj. domniemaną nadrzędność fallicznego (maskulinistycznego) logosu (użycie słów, akty mowy), na której wspierają się zachodnie tradycje filozofii, teorii, literaturoznawstwa i innych logocentrycznych dyscyplin, prowadząc do semiotycznego zniewolenia (F. Guattari, Soft subversions, New York 1966) – podważa poczucie, że jesteśmy podporządkowani bardziej językowi niż podmiotom, które mówią językiem. Po drugie, kwestionuje uprzywilejowanie słowa pisanego wobec tradycji oralnych. Po trzecie, sprzeciwia się dydaktycznym normom narzucanym dzieciom od wczesnej edukacji szkolnej, normom postawionym pod znakiem zapytania przez anarchistyczne podejście do edukacji (jak choćby freeskools). Po czwarte, zakłóca domniemaną relację wyższości autora nad czytelnikiem, binarnego „innego”, a w zamian pozwala czytelnikowi na interakcję z tekstem, na bycie równym autorowi. Po piąte, dzięki dekonstrukcji takich binarnych opozycji, jak męskie/ kobiece, pisemne/ oralne, poprawne/ niepoprawne, autor/ czytelnik itd. niezniewolone ortografie, które rezygnują z użycia wielkich liter i norm tradycyjnej gramatyki, wytwarzają przestrzeń uprzywilejowania wspólnoty i współpracy w konstrukcji sensu, decentralizując prymat indywidualnego autora, domniemanego geniusza (bogatego, białego, heteroseksualnego mężczyzny), który stoi za produkcją tekstu. Jest to zatem radykalna, feministyczna, queerowa i anarchistyczna strategia zakłócająca sposób, w jaki teksty są produkowane, wartościowane, legitymizowane i rozpowszechniane. bell hooks przyciągnęła uwagę w kierunku tych debat, zmieniając na przykład swoje nazwisko, zrzekając się swojego „niewolniczego” nazwiska i zapisując je bez wielkich liter.
[2] Queeruption London, Queerewind, London, self-published 2004.
[3] A. O’Connor, Who’s Emma? Autonomous Zone and Social Anarchism, Toronto 2002.
[4] Intimacy, ed. L. Berlant, Chicago 2000.
[5] Dossie Easton, [C.A. Liszt], The Ethical Slut: a Guide to Infinite Sexual Possibilities, San Francisco 1997. W 2009 roku nakładem wydawnictwa CelestialArts ukazało się drugie rozszerzone wydanie, pt. The Ethical Slut. A practical Guide to Polyamory, Open Relationships and Other Adventures autorstwa Dossie Easton i Janet W. Hardy. Polski przekład: D. Easton, J.W. Hardy, Puszczalscy z zasadami. Praktyczny przewodnik dla miłośników poliamorii, otwartych związków i innych przygód, tłum. R. Madejski, Warszawa 2012 [przyp. tłum.].
[6] EveKosofsky Sedgwick, Epistemology of the Closet, Berkeley 1990.
[7] Więcej na temat Toronto Anarchist Free University: http://www.anarchistu.org/
[8] William Grant „Will” Munro (1975–2010) był działającym w Toronto artystą wizualnym i restauratorem, prowadzącym queerowy klub nocny, Vazaleen [przyp. tłum.].
[9] Judith Butler, Gender trouble, New York 1990. Polski przekład: J. Butler, Uwikłani w płeć. Feminizm i polityka tożsamości, przeł. K. Krasuska, wstęp O. Tokarczuk, Warszawa 2008.
[10] François Bugnon, A propos de la violence politique feminine sous la Troisième République, praca niepublikowana. Zob. F. Bugnon, A propos de quelques figures de la violence politique féminine sous la Troisième République, [w:] Impossibles victimes, impossible coupables. Les femmes devant la justice (XIXe-xXe siècles), ed. in F. Chauvaud, G. Malandain, Rennes 2009, p. 201-211 [przyp. tłum.].
[11] Félix Guattari, Soft Subversions, New York 1996.
[12] Guy Debord, Society of the Spectacle, Detroit 1983. Pierwsze wydanie – 1967. Polski przekład: G. Debord, Społeczeństwo spektaklu, tłum. A. Ptaszkowska przy współpracy L. Brogowskiego, posł. A. Ptaszkowska, Gdańsk 1998 [przyp. tłum.].
[13] Dzielnica Montrealu [przyp. tłum.].
[14] Dérive – rozwinięta przez sytuacjonistów psychogeograficzna koncepcja oznaczająca dryfowanie przez miasto, błąkanie się bez celu, których sensem jest sam ruch, kontemplacja krajobrazu i odrzucenie rutyny [przyp. tłum.].
[15] Dylan Vade, Expanding Gender and Expanding the Law: Toward a Social and Legal Conceptualization of Gender that Is More Inclusive of Transgender People, „Michigan Journal of Gender & Law” 2004–2005, vol. 11, p. 253–316.
[16] Michael Warner, Publics and Counterpublics, New York 2002.
[17] Jean Bobby Noble, Masculinities without Men? Female Masculinity in Twentieth-Century Fictions, Vancouver 2004.
[18] Jamie Heckert, Sexuality/Identity/Politics, [w:] Changing Anarchism, ed. J. Purkis, J. Bowen, Manchester 2004.

Sandra Jeppesen

Assistant Professor w Interdisciplinary Studies Lakehead University w Orillii. Wykłada m.in. teorię queer, anarchofeminizm oraz teorię nowych mediów, a także – w Concordia University w Montrealu – English Literature and Creative Writing.

Zobacz inne teksty autora:

    Wakat – kolektyw pracownic i pracowników słowa. Robimy pismo społeczno-literackie w tekstach i w życiu – na rzecz rewolucji ekofeministycznej i zmiany stosunków produkcji. Jesteśmy żywym numerem wykręconym obecnej władzy. Pozostajemy z Wami w sieci!

    Wydawca: Staromiejski Dom Kultury | Rynek Starego Miasta 2 | 00-272 Warszawa | ISSN: 1896-6950 | Kontakt z redakcją: wakat@sdk.pl |