Przedstawiciel ciot w polskiej literaturze. Bo gej – jak wiemy z Lubiewa – jest dla niego zbyt wygolony, ulizany, nowomodniacki. Kontynuator „przegiętego” stylu Gombrowicza, co chyba najlepiej uwidacznia się właśnie w jego najnowszej powieści Drwal. Pisarz mający powołanie „liberalnej ironistki”, konsekwentnie tworzący własny językowy układ odniesienia do tzw. rzeczywistości. Nostalgiczny cynik, brnący w ponowoczesność z głową odwróconą do tyłu, bojący się dostać bejsbolem w potylicę. Jednocześnie zaś lanser, co i raz utyskujący na niedostatki swojej sławy.
Witkowski od początku był niewygodny i taki już pozostanie. Kolejne jego książki tylko utwierdzają w tym przekonaniu. Jako reprezentant pokolenia przełomu ‘89 wykazuje typowe rozklejenie – rozkleja się, gdy tęskni za przaśnością PRL-u. A równocześnie z Baumanem pod pachą studiuje beneficjenctwo współczesności, podejrzewając ją o nadmiar braku gwarancyjności. Wystawiając jej dwuznaczną opinię, szuka pokrycia w przeszłości, podszytej kiczowato wdzięczącym się dzieciństwem.
Uporczywa nostalgia Witkowskiego karmi się autobiografią. Pisarz wampirycznie wysysa z niej słodkawo-mdlący ersatz tożsamości. Zapchany słodkościami kilkuletni chłopczyk hasa w piasku kontrolującej go rodzicielskości. Trzydziestoparoletni Witkowski patrzy na letniskowe Międzyzdroje jak na anaglificzny obraz obecności. Obciążony wadą podwójnego widzenia uporczywie śledzi w polu teraźniejszości niedające się wykasować powidoki przeszłości. Jego opowieść to poszukiwanie ciągłości wydarzeń w nadarzającej się przypadkowości.
A ciągłość ma wyznaczyć konwencja. Jednak sięgając po wzorzec powieści kryminalnej dla dorosłych, Witkowski-pisarz musi przywołać aurę swej czytelniczej młodości zanurzonej w młodzieżowej literaturze przygody z czasów PRL-owskich. Wrażenie nadwyżki autoreprezentatywności w Drwalu skutkuje nieustanną gonitwą za skaczącym po tekście wizerunkiem siebie. Powieść przypomina gabinet krzywych luster podstawianych raz po raz przez pisarską kokieterię. Lustro się tutaj wykorzystuje do konstruowania uwodzicielskiego alibi. Myślicie, że tu jestem? Jestem tam, gdzie myślicie, że mnie nie ma.
Pomiędzy hipsterem a lujem. Ta wygodna pozycja pozwala Witkowskiemu-ciocie mrugać do pierwszego i wyrywać drugiego. Ustawić się w porządku konsumpcji gdzieś pośrodku: jako użytkownik ponowoczesności czerpać ze źródeł jej niedostateczności. Mieć plecy w postaci fascynacji resztkami pozostałości, a za tymi plecami oddawać się rozkoszy unikatowości. Unikając jak ognia jakiejkolwiek klasyfikacji, meandrować pomiędzy kategoriami. Być pisarzem tak zaangażowanym, by nie dać się przyłapać na tym. Uprawiać tak wysoką literaturę, jakby się miało pretensje do popkultury. Eksponować swoje wady i słabostki jak największe zalety osobowości. Zajmować się w taki sposób tylko samym sobą, jakby się przejmowało przecież rzeczywistością. A przy tym kopać tak krytyków po kostkach, jakby się miało nagrodę za to dostać.
Pogrywając w ten sposób ze mną i innymi czytelniczkami, Witkowski poszturchuje swoją fabułę – a to w kierunku kryminału, a to w kierunku sensacji (czasami nawet pisarz-Witkowski zwalnia narratora-Witkowskiego z referowania wydarzeń, by bezczelnie zaserwować wszechwiedzącego narratora w narracji personalnej, co jest w tej powieści zabiegiem kuriozalnym). A ponieważ, jak sam stwierdza, nie umie pisać nic innego niż tylko obyczajówkę, wychodzi mu z tego mizoginiczna ballada o zdradliwej i chciwej kobiecie fatalnej, która sama się za to ukarała. Nie, została zabita przez swojego superwspólnika, który okazał się wyrafinowanym oszustem. Nie, jednak sama się powiesiła… Aby więc nie popaść w trywializm moralizatorskiego zakończenia kryminału, ostateczne rozwiązanie zostaje przez Witkowskiego zawieszone na tym powieszeniu. A nieutulony czytelnik w żalu może co najwyżej podrzeć książkę.
Oczywiście, kryminał Witkowskiego nie jest zwykłym kryminałem, tylko niby-kryminałem. To powieść, która chce być powieścią o pisaniu kryminału, pisaniem kryminału i jednocześnie po prostu obśmianiem mody na pisanie kryminałów. I w tym wszystkim po trosze się realizuje. Co nie przeszkadza jej przy okazji odgrywać poważnej roli zaangażowanej prozy, opowiadającej o polskiej mentalności, uchwyconej w procesie ustrojowej metamorfozy.
Idąc śladami Gombrowicza, Witkowski z maniakalną satysfakcją opisuje przejawy tego, co iście polskie. Polskie kombinatorstwo, cwaniactwo, załatwianie na boku, dorobkiewiczostwo, próżność, czułostkowość, pijaństwo, a nade wszystko chciwość – bodźcowaną do nieprzytomności zarówno przez nowe możliwości, jak i stary kompleks peryferyjności. W tym wszystkim Witkowski się wręcz lubuje. Można by pomyśleć, że kocha wykluczonych. Bo kim są podrywani przez niego luje? Gombrowiczowskimi parobkami, którym inteligent-Witkowski stawia chipsy, kebab, piwo i papierosy. Wprawdzie dostaje za swe dary groteskowo po mordzie, ale wychodzi w sumie z honorem – luje są przecież bezrobotni. A frustracja rodzi agresję, które razem połączone rodzą najbardziej przejmujące opowieści „ludowe”.
Bo po to tak naprawdę pisarz-Witkowski pojechał w listopadzie nad polskie morze: wyławiać opowieści do swych książek. Od obserwacji uczestniczącej przechodzić do bycia rejestratorem językowych wydarzeń. Odbierać je sensualnie i nastrajać na swoją modłę. I w tym rzeczywiście jego talent błyszczy. Od pierwszej strony do ostatniej.
Michał Witkowski, Drwal, Świat Książki, Warszawa 2011, str. 441.
Maria Cyranowicz
(1974) Poetka, krytyczka, pedagog, autorka pięciu tomików poetyckich. Sygnatariuszka Manifestu Neolingwistycznego. W 1999 roku otrzymała Nagrodę im. L. Frydego dla krytyka roku. Artykuły publikowała m.in. w Tygodniku Powszechnym, Tekstach Drugich, Czasie Kultury, Bez Dogmatu, Fa-arcie, Twórczości, antologii Rodzinna Europa. Pięć minut później. Współredaktorka – wraz z Pawłem Koziołem – książki Gada !zabić? pa]n[tologia neolingwizmu oraz (z Joanną Mueller i Justyną Radczyńską) antologii poezji kobiet Solistki (obydwie pozycje wydane przez Staromiejski Dom Kultury). Doktoryzowała się w Zakładzie Literatury XX wieku na Wydziale Polonistyki UW. Obecnie w ramach Kursu Kreatywnego Pisania w Instytucie Badań Literackich PAN prowadzi zajęcia z pisania form dziennikarskich. Uczy języka polskiego w warszawskich gimnazjach i liceach.
Zobacz inne teksty autora: Maria Cyranowicz
Recenzje
Z tej samej kategorii: