Traf zechciał, że wydanie nowego tomu Dariusza Suski zbiegło się niemal co do dnia ze śmiercią Jerzego Nowosielskiego, więc mojej lekturze wierszy towarzyszyła lektura opublikowanej kiedyś w Dużym Formacie rozmowy, jaką poeta ze Złotoryi przeprowadził ze znakomitym malarzem. Przez myśl mi nie przeszło słowo „wywiad”, bo ta wymiana ostrożnych sugestii (Suska) i na poły religijnych przeczuć oraz przeświadczeń (Nowosielski) dotyczyła spraw fundamentalnych, docierających do egzystencjalnego „horyzontu zdarzeń”, a jej echa nietrudno wyłowić w tomie Duchy dni, nawet jeśli poprzestać na odczytaniu samego tytułu.
Suska jako jedną z podstawowych informacji w nocie biograficznej na okładce podaje fakt, że jest absolwentem fizyki (a przy innej okazji napomyka, że „trochę jeszcze pamięta mechanikę kwantową”), dzięki czemu, być może, dostajemy w jego nowych wierszach m.in. sugestywne figury „antykotów” i „antykwiatów”. Skojarzenia z buddyzmem, jako oczywiste (co nie znaczy – banalne; nawet wiersz Anatta stroni od gotowych buddyzujących podpórek, a droga w nim asfaltowa, nie diamentowa), na razie zostawmy na boku. Przypomnijmy pytanie do Nowosielskiego, czy nie razi go, że Biblia przekazuje sprzeczne ze sobą przesłania, oraz nieledwie radosną, afirmującą sprzeczności odpowiedź malarza, która zdaje się łączyć obu artystów. Nowosielski bowiem podał w rozmowie przykład radykalnej niezgodności między Księgą Rodzaju a Księgą Eklezjasty, zaś Suska, kilka lat później, w wywiadzie opublikowanym na stronie Biura Literackiego wypowiedział zdanie zakrawające na motto całej jego twórczości poetyckiej: „Nie przywiązywałbym się tutaj w ogóle do słówka »j e s t«, bo co to znaczy, że się »j e s t«? Coś znaczy, ale tylko wyobrażamy sobie co”. W nowym tomie Suski problem ten powraca bodaj najwyraziściej w wierszu Nazywałem to życiem, gdzie najpierw następuje raptowne przetasowanie ontologiczne
Nazywałem to życiem, a życia nie było.
W resztce słońca, w pośpiechu, płacąc za benzynę
Zobaczyłem: to nie ja. Zamiast mnie coś żyło.
Z soczystej sztucznej trawy wyrastały żywe
Organizmy prętów. Ranną tkankę stacji
Chronił jak mógł żywopłot z kwitnących forsycji.
a chwilę później okazuje się, że sięgając po kartą płatniczą, niby wizytówkę oświeconej racjonalności, przechodzi się już zupełnie na stronę duchów
Czym pan płaci? – Niczym. I to wszystko? Życie?
Obroty plastiku, kod do wykreślenia,
Bo skończą się wpływy z godzin do zabicia.
Takie poliwalentne „jest” – kwantowo-buddyjsko-mistyczne – rzutuje na językową materię poezji autora ze Złotoryi („być” nietraktowane w kategorii „mieć bycie” uruchamia kalejdoskopowe sekwencje fraz, w których widoki, przedmioty, postacie wirują z ostinatową intensywnością, jakby sztućce wypadły z mieszczańskiego kredensu sensu), a także pozwala na stworzenie ciekawego narratora tych wierszy, nazwanego „antymistrzem zen” i wyposażonego w świadomość szczególnego „trzeciego” stanu rzeczy, poza byciem i nie. Wiersze Suski wydają się bliskie poezji Różyckiego czy Kobierskiego (szczególnie z tomu Lacrimosa), ale w Duchach dni następuje próba przełamania tej dykcji. Szlagwortowo nośna fraza „Żył długo i szczęśliwie, a potem mu przeszło” nie jest bynajmniej zaproszeniem do melancholii, a mniej więcej w połowie tomu, gdzieś między Piosenką („zaczynam od końca i nie mam początku/ zdarza się czasami, najpierw przyszła śmierć, a dopiero po niej wybuchło dzieciństwo”) a Fumą i Ciuchciunem („Fuma to samochód, a Ciuchciun to pociąg/ prują szybciej niż groza, tym bardziej religia”) narrator jakby wręcz poczuł potrzebę usprawiedliwienia się z tonacji poprzednich książek swojego autora. Raz deklaruje, że „Skończył ze śmiercią, ona gra na litość”, a kilka tekstów dalej wspomina: „Miłość pytała o niego na miejskim basenie, ale był za młody i wolał ze śmiercią”. W tym miejscu warto wrócić do rozmowy w DF i pytania o trwogę, na które Jerzy Nowosielski odpowiedział: „lęk przed śmiercią jest podstawowym ludzkim doświadczeniem”. Kiedy przegląda się pod tym kątem wiersze poety ze Złotoryi od początku jego twórczości (czyli od trzynastoletnich morderców kotów, gonciarza Mietka palącego pośmiertnego sporta czy masowego zabójstwa kiełbi z Młynówki) aż po najnowszy tom (z odstrzałem kruków, zabijaniem z procy gołębi, patrzeniem na umierające w trawie klenie i innymi chłopackimi czynnościami, podsumowanymi frazą: „Byliśmy dobrzy w śmierci, może i najlepsi”), widać, jak stopniowo rodzi się w narratorze stworzonym przez Suskę coś w rodzaju hartu ducha, jak przeprowadza on – zupełnie inny niż Nowosielski – regularny trening śmiertelności.
Na to, że są urządzeniami treningowymi w eschatologicznej siłowni, wskazuje forma tekstów z Duchów dni. Wiersze Suski zawsze pracowały w sposób typowy dla rozmaitych wyciągów i sztang (regularne rymy, metrum itp.), ale w tegorocznym tomie pojawia się całkiem nowa forma – nieco zwichniętej wilanelli. Zachowana zostaje powtarzalność kluczowych dla niej fraz i długość zwrotek, natomiast kruszeją ortodoksyjne zasady wyznaczające długość całego utworu oraz wskazujące, które konkretnie wersy i rymy mają się powtarzać. Warto tu nadmienić, że Suska jest autorem wydanego niedawno wyboru wierszy Władysława Broniewskiego, w którym umieścił głównie utwory schyłkowe poety, o przygaśniętym blasku formalnym, takie właśnie „zwichnięte”. A wyjaśniał swoją decyzję tym, że „to są niemal bez wyjątku wiersze pisane jakby niedbale, nieporadnie, bez troski o poprawność językową, składniową, jakąkolwiek – to wiersze rzucone jakby mimochodem”. Niemal połowę nowego tomu autora ze Złotoryi wypełniają tymczasem rzucane mimochodem wilanelle. Co nie znaczy, że mniej istotne są wiersze bardziej zdyscyplinowane, np. nawiązujący do Audena Tren (z frazą „Niech wypompują powietrze” i mijaniem się fizyki z jej prefiksem „meta-”) oraz Późny kwiecień (z efektownym obrazem pszczół unoszących gałąź wiśni, powołaniem do językowego istnienia „antykwiatów”, ale także z intertekstualnym cieniem metalicznych owadów z Niezwyciężonego Lema). Suska potrafi także być sugestywnie zwięzły, unikając przetrenowania na regularnych formach (np. w wierszu Pina Bausch), zaś niebezpieczeństwo budowania pustej muskulatury niweluje ujmującym brakiem sterydów. Racjonalna fizyka, buddyzm i chrześcijaństwo są zwykłymi hantlami, po które sięga się codziennie pod łóżko, a nie dogmatycznym koksem z apteczki.
Pisaniu o Duchach dni towarzyszyło mi również czytanie tego, co przeciwko poetom z pokolenia „brulionu” (których Suska jest rówieśnikiem i przyrodnim bratem) napisano ostatnio w Przekroju w imię rzekomej wiary lewicowym ideom. Tymczasem już w tytule nowego tomu Suski wyczuwam przekorę wobec znanego wiersza Larkina, który traktuje dni jako pudła (pytając, „gdzie być, jeśli nie w nich?”), jako euklidesowe bryły (widziane przez metraż i litraż, a nie witraż), jako praktyczne pojemniki na wszystkie nasze dzienne sprawy (zaś pojemniki zwyrodniają się w kontenery, upiorny symbol globalizmu). Jeszcze inaczej „lewicowy” bywa Suska w budowaniu relacji rodzinnych, w których tato jest z dziećmi w nieustannej serdecznej bliskości, intymnie wprowadzając je w życie i w śmierć (w tomie Cała w piachu była obecna córeczka, w Duchach dni pojawia się synek z „fumą” i „ciuchciunem” na ustach). O swoim anty-patriarchalnym dyskursie poeta mówi w wywiadzie tak: „Ojciec jako taka klasyczna figura kogoś nieobecnego i trzymającego władzę […] się nie pojawia. Oby. Konsekwentnie jest tato. I oby tylko tato”. Ślad tego myślenia – ale już znacznie potężniejszy, metafizyczny ślad – pojawia się w moim ulubionym nowym wierszu Pan od telewizorów, w którym zapamiętana w dzieciństwie postać domokrążnego majstra reperującego odbiorniki TV zyskuje rysy i kompetencje bez mała chrystusowe.
Jeżeli pamiętać o tym, co o współczesnej wierze napisał Nicola Chiaromonte: „Nasz wiek nie jest wiekiem wiary, ale nie jest też wiekiem niewiary. Jest wiekiem złej wiary, wierzeń podtrzymywanych siłą, z braku innych, prawdziwych” – wiersze poety ze Złotoryi okazują się pełne właśnie tej drugiej. Nie wiary w duchy przelewów, kredytów i giełdowych akcji, tylko wiary w duchy nas samych. Wiary (wespół w zespół kwantowo-buddyjsko-mistycznej) w duchy naszych przodków i naszych dzieci. Wiary w dobre duchy naszych dni.
Dariusz Suska Duchy dni, Biuro Literackie 2012.
Maciej Woźniak
(1969) Poeta, krytyk literacki i muzyczny, tłumacz, autor sześciu książek poetyckich. Publikował m.in. w Tygodniku Powszechnym, Twórczości, Literaturze na Świecie, Gazecie Wyborczej, Opcjach, Studium. Jego tom Iluzjon był nominowany do Nagrody im. Józefa Czechowicza, zaś tom Ucieczka z Elei – do Nagrody Literackiej Gdynia. Niedawno opublikował tomik Biała skrzynka (WBPiCAK, Poznań 2012). Mieszka w Płocku.
Zobacz inne teksty autora: Maciej Woźniak
Recenzje
Z tej samej kategorii: