Mianem „instytucji” określam tu wszelkiego rodzaju ośrodki dążące do wypracowania kryteriów wartościowania literatury wspólnych dla zrzeszanych przez siebie członków, względem których to ośrodków krytyka literacka zmuszona jest podejmować i argumentować swoje wartościujące decyzje. Dla porządku rozróżnić chciałbym dwie grupy tak rozumianych instytucji: „instytucje agresywne” (czyli dążące do możliwie największego zdeterminowania estetycznych trendów w społecznym odbiorze literatury) oraz „instytucje bezsilne” (czyli nieposiadające wpływu na szersze masy społeczne). Do „agresywnych” zaliczałyby się ośrodki opiniotwórcze, forsujące określoną linię krytyczną, zwieńczaną przyznawanym przez dany ośrodek literackim laurem (np. „Gazeta Wyborcza” z Nagrodą Nike, czy „Rzeczpospolita” z Nagrodą im. Józefa Mackiewicza). Ewentualnie same nagrody literackie, niedysponujące określonym, wspomagającym je medium (np. Nagroda Fundacji im. Kościelskich). Jako „bezsilne” rozumiem natomiast rodzaje enklaw niejako odpornych na relatywizację aksjologiczną wynikłą z funkcjonowania produkcji literackiej w obrębie tzw. wolnego rynku. Czyli np. uniwersytet, który – jak chciałby Uniłowski w swojej książce – działająca w jego obrębie krytyka uczynić powinna „agorą z prawdziwego zdarzenia”[1]. Miejscem, gdzie na drodze wymiany poglądów ustalano by hierarchie wartości, nie oglądając się na księgarskie wskaźniki popytu i podaży.
Instytucjami „bezsilnymi” byłyby również placówki podtrzymujące lokalną aktywność kulturalną (np. Domy Kultury), a nawet lokalne inicjatywy jednoczące – w oczekiwaniach wobec literatury – czytelników z danego regionu lub innej niszy odbiorczej, dla zdefiniowania których zacytuję słowa Jerzego Jarzębskiego:
Myślę tu o powstających samorzutnie niezależnych czasopismach […], wydawnictwach, grupach formujących się wokół „mówionych gazet”, jakichś nieformalnych zespołach intelektualistów działających na prowincji itd. Dążność do formowania tego rodzaju grup, skupiających się w celu wypełnienia określonych zadań i wyznaczających zbliżone poglądy na temat wartości i posłannictwa literatury, wydaje mi się charakterystyczna dla ostatnich lat i w takich właśnie środowiskach szukałbym remedium na kryzysowe nastroje, nie zaś wśród literatów dążących przede wszystkim do profesjonalizmu, wyrażającego się przez kilka wydanych tomików i legitymację w kieszeni[2].
Nie można tu, oczywiście, zignorować faktu, że poczynione przez Jarzębskiego obserwacje odnoszą się do stanu rzeczy z drugiej połowy lat osiemdziesiątych i że jego „diagnoza” – jak stwierdza Czaplińskim – „dobrze rysowała stan ówczesny, ale przyszłość zaledwie szkicowała”[3]. A jednak opis ten wydaje się wciąż funkcjonalny w obrębie przyjętych przeze mnie kategorii dystynktywnych.
Tymczasem dla sprecyzowania tego, co w ujęciu socjologicznym zdarzyło się w rzeczonej przez Czaplińskiego przyszłości (czyli w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych XX w.), posłużę się rozpoznaniami Krzysztofa Uniłowskiego, według którego
W latach dziewięćdziesiątych ostatecznie załamała się pozycja inteligencji humanistycznej. Uznawane powszechnie za jej polityczną reprezentację środowisko, skupione wokół Tadeusza Mazowieckiego, kroczyło od klęski do klęski. A ekonomiczna i społeczna degradacja warstwy posunęła się tak daleko, że utrata przywileju stanowienia ogólnospołecznych wzorów uczestnictwa w kulturze jedynie dopełniła obrazu[4].
Wobec dokonanego powyżej zarysu sytuacji nasuwa się pytanie: jak zanik „czytelnika inteligenckiego” wpłynął na polski pejzaż społeczno-kulturalny? Innymi słowy: kim była cała „reszta” odbiorców i co się z tą „resztą” stało, gdy zabrakło „inteligenta”? Albowiem jeśli przyjmuje się „zanik czytelnika inteligenckiego”, przyjąć trzeba również „zanik” całej „reszty” typów czytelniczych sprzed społeczno-kulturowego przełomu początku lat dziewięćdziesiątych. Stwierdzając jednak „zanik czytelnika inteligenckiego”, Uniłowski nie ma, oczywiście, na myśli wyłączenia z obiegu komunikacyjnego czytelników mogących spełniać kryteria przynależności do tej grupy. Sformułowanie jego oznacza sytuację, w której niemożliwością jest już postrzeganie grupy tzw. „inteligentów” jako decydującej o tym, jaka literatura powszechnie uznawana jest za wartościową. Na ocenę książki w społecznym obiegu komunikacyjnym nie wpływa już przede wszystkim polityczny wydźwięk tekstu, jego walory intelektualne lub wysoko-artystyczne. W dużej mierze ustępują one temu, czy tekst zdolny jest dostarczyć ogółowi czytelników rozrywki oraz czy, ewentualnie, borykając się z kwestiami egzystencjalnymi, robi to w łatwy do przyswojenia sposób. Wciąż jednak nie można mówić o całkowitym pozbawieniu znaczenia wartości z grupy pierwszej, na co Uniłowski zresztą również zwrócił uwagę, pisząc:
Nie zawsze chodzi o to, aby wszyscy kupowali te same książki, filmy, płyty. Nie jest prawdą, że masowy rynek musi koniecznie standaryzować ofertę, ujednolicać gusty i potrzeby. Zgoda, rynek tak właśnie działa, ale jednocześnie sprzyja i współtworzy rozmaite obszary peryferyjne, które otrzymują prawo do generowania sobieswojskich norm[5].
Obserwując narodziny tej sytuacji, tuż przed przełomem roku 1989 Jarzębski napisał o niej, że ani „nie jest świetna [ani beznadziejna – przyp. P.R.] – jest inna”[6]. Tym niemniej od czasu jej nadejścia faktem wydaje się, że – jak poglądy Alberto Melucciego zreferował Zygmunt Bauman – „ciągłe wybieranie przestało być kwestią wyboru – stając się […] naszym nieuchronnym losem”[7]. Ograniczywszy się do „ciągłych wyborów” czytelniczych, mianem „nieuchronnego losu” określić trzeba funkcjonowanie czytelnika w skomercjalizowanej przestrzeni księgarskiego rynku. Czy też – jak określiłby to z kolei Bourdieu – pola literackiego:
To uniwersum względnie autonomiczne (co znaczy jednak także względnie zależne, zwłaszcza od pola ekonomicznego oraz politycznego) daje miejsce ekonomii na opak, opartej, w swej logice specyficznej, na samej naturze dóbr symbolicznych, bytów o dwóch twarzach – zarówno towarów, jak i znaczeń, których właściwa wartość symboliczna oraz wartość rynkowa są od siebie względnie niezależne[8].
Kapitałem, którym obraca się w przestrzeni pola literackiego jest po pierwsze kapitał sensu stricte (czyli sumy pieniędzy inkasowane przez wydawców w publikację, dystrybucję i rozreklamowanie tytułu, a także kwoty zostawiane w księgarniach przez ich nabywców), a po drugie kapitał symboliczny, czyli ogół imponderabiliów przypisywanych w danym społeczeństwie dziełu sztuki bądź literaturze. W obliczu „ekonomii na opak” panującej w tym „uniwersum” instytucje prezentują dwie, przeciwstawne sobie strategie wynikające z ich rynkowego potencjału. Te „bezsilne” z konieczności poddają się jej, nie będąc w stanie (często ze względów finansowych) wywołać względem lansowanej przez siebie literatury odczucia atrakcyjności społecznej, a co za tym idzie – znaczącego wzrostu sprzedaży. Podejmowane przez te instytucje działania – w rodzaju organizowania konferencji literaturoznawczych (uniwersytety) czy dotowania z publicznych funduszy tomików wierszy młodych poetów lub młodych twórców prozy eksperymentalnej (przy domach kultury, lub/ i na zlecenie skupiających ich wokół siebie periodyków), mimo często niekwestionowanej wartości kulturowej tych tekstów – przechodzą bez medialnego echa. Ponadto osobom bezpośrednio w nie niezaangażowanym jawić się mogą jako – ironizując za Kingą Dunin – „jedyne hobby, które można jeszcze uprawiać za społeczne, wspólne pieniądze i to z poczuciem misji”[9].
Instytucje „agresywne” starają się natomiast przeciwstawić ekonomii na opak, niwelując jej odwrotnie proporcjonalny rozdźwięk między wartością symboliczną, którą przypisują one literaturze przez siebie lansowanej, a społecznym zainteresowaniem i finansowymi zyskami, jakimi potencjalnie może ono zaowocować. Najbardziej spektakularnym przykładem działalności tego typu jest rozgłos towarzyszący wręczaniu nagrody Nike, sponsorowanej przez fundację Agora i nagłaśnianej przy użyciu również przez tę fundację wydawanej „Gazety Wyborczej”. O ustanowieniu tej nagrody powiedzieć można, że wywróciło ono na nice stosunki dotychczas panujące w obrębie polskiego pola literackiego:
Jeszcze w połowie lat 90. najważniejsze nagrody były sobie równorzędne i dysponowały podobną, to znaczy średnią mocą społecznego oddziaływania. Wstrząs nastąpił w roku 1997 – za sprawą kampanii towarzyszącej nagrodzie Nike. Kampania ta – mówię tu nie o czyjejkolwiek winie, lecz o konsekwencjach – właściwie spacyfikowała polskie życie literackie. Perfekcyjnie opracowany kalendarz […] potężne nagłośnienie, umiejętnie stopniowana i rozłożona na kilka miesięcy dramaturgia – wszystko to sprawiło, że od roku 1997 opinia publiczna poczęła uznawać listę książek nominowanych do Nike za rzeczywisty, kompletny i wyczerpujący spis najważniejszych lektur roku.[10]
W przypisie do powyższego rozpoznania Czapliński wymienia również „nagrody Wydawnictwa Znak, Fundacji im. Kościelskich, czy Fundacji Kultury, które z roku na rok tracą znaczenie”[11]. Pomimo – jak by się zdawało – niezmiennej hegemonii Nagrody Nike, kilka lat po publikacji Powrotu centrali nie można odmówić komercyjnego znaczenia innym, utwierdzającym swoją pozycję w polu literackim nagrodom. Wymienić należałoby tu choćby „Paszporty Polityki”[12], Nagrodę Literacką Miasta Gdynia[13], Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza[14], czy też nagrody wrocławskie: Silesiusa[15] i Angelusa[16]. Sytuacja, w jakiej wobec aksjologicznej dowolności znajduje się czytelnik będący również krytykiem, jest jednak o tyle specyficzna, że wartościujących decyzji nie podejmuje on wyłącznie na własny użytek. Wyrażając je własnym tekstem, przynajmniej w założeniu wpływa na decyzje innych, czyli swoich czytelników. Ci zaś siłą rzeczy mają określone wyobrażenia na temat powinności krytyka literackiego i wiążące się z tym względem niego roszczenia, które w swojej książce skrupulatnie referuje Czapliński. Intencjonalnym spoiwem dla wyliczonych przez autora Powrotu centrali społecznych pretensji wobec krytyki wydają się te zawarte w punkcie drugim:
Po wtóre, żąda się od krytyki arystokratyzmu, to znaczy surowego i rzetelnego oddzielenia wartości pozornych od rzeczywistych […]; zarazem oczekuje się od niej, że będzie demokratyczna, ponieważ literatura jest tym, co wybiera społeczeństwo […].
Widniejące tam żądanie „arystokratyzmu” krytyki, wzmocnione wymową punktów pozostałych to w istocie domaganie się od krytyki postawy artystowskiej. Krytyka miałaby być tragarzem sensu, dosłyszanego w głosie mądrości, dobywającym się z traktowanej z „nabożną czcią literatury”, który przekazywałaby czytelnikom niezdolnym go uchwycić, lecz za to pokornym w oczekiwaniu na jego ogłoszenie. Sens ten winien być uniwersalny, a zatem dotyczyć całej ludzkości. Przy tym z racji (a może pomimo) posiadanego przez siebie wpływu na chłonne wiedzy umysły czytelników krytyk musiałby być wobec nich „uczciwy”. Zauważywszy ewentualnie, że tkwiących w tekstach prawd już jego odczytanie się nie ima (bo zauważyć to również musiałby być w stanie), winien zstąpić z piedestału „prawdy jedynej” i dopuścić do głosu innych krytyków, o percepcji mniej zawodnej. W przeciwnym jednak wypadku – pozostając „w gorącym uścisku z teraźniejszością” – sytuowałby się w obrębie dominujących w przestrzeni publicznej dyskursów medialnych. Głosząc swoje niepodważalnie słuszne poglądy na literaturę, wykorzystywać miałby siłę społecznego oddziaływania mediów – ciesząc się przy tym światopoglądową niezależnością.
Z zestawienia tego wyłania się szereg sprzeczności. Krytyk rościć miałby sobie prawo do obiektywizmu w sytuacji komunikacyjnej, która przecież jako jedyne uargumentowanie krytycznoliterackiego osądu dopuszcza partykularną intencję. Miałby twierdzić, że odkrywa „prawdziwy” sens utworu, pamiętając jednocześnie o tym, że każda interpretacja zakładać musi swoją nieostateczność.
Czy krytyka może spełnić te oczekiwania? Gdy tylko próbuje to robić, staje się najsilniejszym sprzymierzeńcem swego największego przeciwnika – nieważności literatury. Producentem nieważności nie jest jednak ani dyskurs medialny, ani centralizujący się rynek, lecz siła, jaką my nadajemy tym dwóm układom[17].
Przyjmując postawy nieadekwatne do rzeczywistości, krytyka literacka skazywałaby się na komunikacyjną izolację. Skoro niemożliwe jest przypisywanie sobie nieomylności w jakiejkolwiek dziedzinie humanistycznej, niemożliwe okazuje się również jest kultywowanie w praktyce krytycznej modelu artystowskiego, który właśnie na poczuciu nieomylności podmiotu się opiera. Pomimo tego, że najwyraźniej utrzymuje się on w obiegowych opiniach na temat krytyki literackiej, to próby wprowadzenia go przez krytykę w życie zaowocować musiałyby jej społecznym lekceważeniem. Krytyka próbowałaby bowiem zwalczać wtedy swoją największą przeciwniczkę – „nieważność literatury” – czczą przemową ex cathedra.
Wypowiedź krytyczna winna rozwinąć się w argumentację. Ta z kolei uzasadniona będzie tylko wtedy, gdy krytyka – biorąc w nawias zarówno swoją potencjalnie ścisłą przynależność do rzeczywistości, jak i ewentualne względem niej „artystowskie” zdystansowanie – uczyni z nich obu horyzonty dla swoich intelektualnych lawiracji. Swoje kryteria wartościowania krytyk wypracowywać więc musi w oparciu o kontekst społeczny i kulturowy, wyznaczający ramy komunikacyjnego obiegu wartości. Wydaje się, że dokonywać by się to mogło zgodnie z rozpoznaną przez Bourdieu zasadą dyferencjacji:
Jest ona po prostu obiektywnym oraz subiektywnym dystansem przedsięwzięć produkcji kulturowej wobec rynku oraz oczekiwań wyrażanych jawnie bądź skrycie i powoduje, że strategie producentów [i krytyków – przyp. P.R.] rozkładają się pomiędzy dwoma punktami granicznymi, nigdy w rzeczywistości nieosiągalnymi: całkowitym i cynicznym podporządkowaniem oczekiwaniom rynku, oraz absolutną wolnością wobec rynku i jego wymagań[18].
Linie poddańczo wiernego rynkowi cynizmu oraz absolutnie niezważającego na tego rynku wymagania artystostwa wykreślają zakres percepcji społeczno-kulturalnej osoby, która pisząc tekst krytyczno literacki bierze na siebie obowiązek choćby doraźnego wyznaczenia hierarchii literackiego wartościowania. Współdzielona przez nią z innymi odbiorcami tekstów kultury przestrzeń przesiąknięta jest prądami estetyczno-politycznej manipulacji. Można by tu przywołać Czaplińskiego ze słowami: „publiczne jest polityczne”[19] – a publiczna jest literatura, gdy (nomen omen) dochodzi do jej publikacji. Opisanie zachodzącej w obrębie pola literackiego relacji między instytucjami „agresywnymi”, „bezsilnymi” i krytyką literacką utrudnia fakt nachodzenia na siebie ich obszarów działania. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby krytyk literacki był jednocześnie profesorem uniwersytetu[20] lub/ i redaktorem niskonakładowego czasopisma humanistycznego[21]. Ciż sami krytycy publikować mogą w wysokonakładowych czasopismach opiniotwórczych patronujących nagrodom literackim – w kapitułach których również zasiada nie kto inny jak krytycy[22]. Bywa też, że z rąk krytyków nagrody literackie przyjmują inni krytycy[23]. Uzyskawszy je zaś sami zasiadają niekiedy w przyznających je kapitułach[24], recenzje z nagradzanych książek publikując na łamach czasopism patronujących nagrodom konkurencyjnym, itd. Parafrazując Dunin, stwierdzić można, że „miejsce” zajmowane przez krytyka w obrębie pola literackiego to „przestrzeń określona, a jednocześnie otwarta. Sama podatna na kolejne interpretacje”[25]. Dużą rolę odgrywają tu hierarchie wartości wyznaczane na potrzeby konkretnych nagród literackich, które zobrazować chciałbym poprzez porównanie wartościujących kryteriów decydujących o przyznaniu Paszportów Polityki i Nagrody im. Józefa Mackiewicza.
W swej wizji literatury i kultury środowisko przyznające Nagrodę im. Mackiewicza wciąż zdaje się funkcjonować w obrębie paradygmatu romantycznego. Nadało sobie w ten sposób charakter kulturowej niszy, gdzie oparty na tym wzorcu, „zdegradowany” po przemianach ustrojowych roku 1989 do rangi „jednego z wielu” model kultury jawi się jako wciąż żywotny i atrakcyjny. Książki uhonorowane przez to gremium to m.in. Człowiek w cieniu Eustachego Rylskiego (nagr. 2005), opowieść o życiu „w kraju „ośmielającym, wręcz sakralizującym” hołotę, obnoszącym się idiotycznie ze swoją „dziecięcą chorobą nowego porządku”[26]; Wieszanie Jarosława Marka Rymkiewicza (nagr. 2008) w roli głównego aspektu kulturotwórczego polskiego narodu przedstawiające cykl narodowych powstań i występujących pomiędzy nimi okresów gnuśnej stagnacji, nabrzmiewających społecznym niepokojem[27]; Dolina Nicości Bronisława Wildsteina (nagr. 2009) obierająca sobie za cel
stworzenie syntetycznego obrazu spustoszenia jakiego dokonał model cywilizacyjnych przemian wybrany przez pewną część opozycji oraz postkomunistów[28].
Kryteria wartościowania wyłaniające się z tej listy „bestsellerów” zdają się oscylować wokół idei „demaskowania kłamstw” determinujących charakter przestrzeni publicznej. Przy czym „prawdę” i „kłamstwo” definiuje się tu w oparciu o to, czy opatrywany którymś z tych określeń dyskurs pokrywa się ze światopoglądem narodowo-konserwatywnym postulowanym przez przyznającą nagrodę instytucję.
Za sprawą prawicowej orientacji Nagroda im. Mackiewicza wydaje się łatwa do skontrastowania z większością pozostałych, najbardziej wpływowych nagród literackich w Polsce. Za zestawieniem z nią Paszportów Polityki przemawia równie silne nastawienie obu nagród na ewaluację socjologizującego wydźwięku literatury. Przy czym z porównania tych nagród wyłaniają się wyraźne kontrpropozycje ustosunkowania się do romantycznego paradygmatu. Nagroda Mackiewicza celuje w jego ogólnospołeczną reanimację przynajmniej na gruncie hierarchii estetycznych, poszukując w książkach takich interpretacji rzeczywistości, które pozwalałby ją wtłoczyć w jego ramy. Odsuwa tym samym na dalszy plan możliwość przystosowania dziedzictwa romantyzmu do nowej rzeczywistości poprzez jego reinterpretację pod kątem sytuacji współczesnej kultury. Z kolei Paszporty Polityki preferują literacką eksplorację przestrzeni życia społecznego niemieszczących się w granicach „istotności” pierwotnie wyznaczanych przez romantyczny paradygmat. Chodzić może tu o poszukiwanie dostępnych form duchowości w świecie wypierającym tradycyjne jej przejawy (Balladyny i romanse Ignacego Karpowicza[29] – nagr. 2010); o wpływ historyczno-społecznej traumy holokaustu na kształtowanie się współczesnej polskiej tożsamości, będącej udziałem ludzi holokaust znających tylko z opowieści wymierających już ostatnich jego świadków i z historycznych podań (Pensjonat Piotra Pazińskiego[30] – nagr. 2009); o wydobywanie kobiecości (również „kobiety w męskim ciele”) spod marginalizujących jej specyfikę schematów patriarchatu, przy uwzględnieniu kontekstu społecznego jednostek wywodzących się z warstw najmniej uprzywilejowanych społecznie (Kieszonkowy atlas kobiet[31] Sylwii Chutnik – nagr. 2008); o fabularność pozornie afabularnych aspektów społecznej egzystencji, czyli determinowanie jednostkowych ról i celów życiowych przez okalające daną grupę fantazmaty szczęścia i sukcesu (Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej Michała Witkowskiego[32] – nagr. 2007), itd. Śmiem przy tym twierdzić, że w przypadku Paszportów Polityki poczucie zapotrzebowania na tekst o określonej wymowie społecznej przesądzić może o przyznaniu wyróżnienia książce literacko pośledniej[33]. A zatem sposób rozstrzygania o wadze wartości artystycznych i ideologicznych również wpisuje się w linię aksjologiczną, obieraną na potrzeby danej nagrody.
Celem podejmowanej przez instytucje „agresywne” manipulacji na odbiorcach literatury jest zawiązanie między nimi interpretacyjnej wspólnoty. Takiej, która wynajdując wspólny mianownik w intencjach, z jakimi pochylają się nad tekstem literackim jego odbiorcy, zaowocowałaby jednogłośnie przez nich akceptowaną opinią na temat odpowiadających temu tekstowi odczytań. W efekcie, zgodnie z przypuszczeniami Stanleya Fisha, potencjalnie rościłaby sobie pretensje do bycia „ostatecznym źródłem władzy”[34]. Określony stosunek wspólnoty do literatury, przejawiający się poprzez ustalone w jej obrębie hierarchie wartości, okazać się może składową jednoczesnego stosunku wspólnoty do innych gałęzi artystycznej produkcji, innych ludzi, innych wspólnot – a wreszcie symptomem niekoniecznie uświadomionego już poparcia dla określonej opcji politycznej:
[…] chwytem retorycznym, po który regularnie sięga dyskurs neoliberalny, jest zacieranie sensu. […] polega ono […] na czynieniu pewnego sensu czy terminu niedostępnym, nie możliwym do zastosowania, [dającym o sobie znać] za pośrednictwem innego, który blokuje go czy przesłania. Innymi słowy, chodzi już nie o narzucenie myślenia za pomocą pewnych terminów, lecz o uniemożliwienie myślenia za pomocą innych, o skazanie na wygnanie niektórych słów, niektórych konceptów, a ostatecznie o uniemożliwienie analiz teoretycznych, które nie mogą się bez nich obyć[35].
Tak ostre stawianie sprawy zakrawać może na paranoję. Tym niemniej sądzę, że krytyk powinien być odrobinę paranoiczny w stosunku do oplatających go (i jego czytelników) nici władzy symbolicznej. Nawet jeśli krytyk sądzi, że pozostają one nienapięte, luźno tylko spoczywając na literaturze i jej odbiorcach, musi on mieć świadomość, że przemiany w rzeczywistości społeczno-politycznej doprowadzić mogą do ich istotnego naciągnięcia. Wówczas sugestie odnośnie postulowanej estetyki przekształcą się w przymus określonego światopoglądu. Na krytyku literackim ciąży paradoksalne – po derridiańskiej dekonstrukcji – zadanie przypominania za pomocą tekstu, że świat tekstem nie jest. Teksty są (nieważne, czy „tylko”, czy „aż”) narzędziami konstruowania percepcji, które ludzie (autorzy, odbiorcy, dystrybutorzy) wymieniają między sobą i to od nich zależy poznawczy pożytek, jaki z kontaktu z literaturą wyniosą. Jeśli przemierzając bezmiar współczesnej, globalizującej się kultury, na wzór Jarzębskiego marzyć się będzie o „busoli wskazującej, w jakim kierunku iść trzeba”[36], wtedy światopoglądowa multiplikacja musi się wydawać niebezpiecznym „demonem” zakłócającym przebieg społecznego obiegu wartości.
Sądzę jednak, że płynność wartości i światopoglądów nie zaprzecza sensowi uprawiania krytyki literackiej, lecz stanowi jedno z najważniejszych jej uzasadnień. Rozmnożenie kryteriów wartościowania literatury, przy świadomości, że żadne z nich nie może być arbitralnie uznane za najodpowiedniejsze, zdaje się motywować krytyków do poszukiwań kryterium najbliższego ich osobistym potrzebom. Najwyraźniej zatem uaktualnieniu ulega ideał krytyki postulowany ongiś przez Stanisława Brzozowskiego:
[Krytyk] nie poprzestaje nigdy na wrażeniu [wywołanym przez literaturę], lecz szuka życia, które w ten sposób przemawia, rozpoznaje je, usiłuje zabezpieczyć[37].
W kwestii wartościowania tekstów literackich, każdy sam podejmuje ostateczne decyzje o tym, jakie książki (i dlaczego) uważa za „dobre” – czyli parafrazując Brzozowskiego, jak korespondują one z jego życiem: doświadczeniami, poglądami i właśnie oczekiwaniami wobec literatury. Zadaniem krytyki jest jednak przypominać o symbolicznych manipulacjach, jakich literatura staje się udziałem, oraz konieczności samodzielnej interpretacji, która na manipulacje może czytelnika uodpornić.
Skoro „wspólnota” – jak można sądzić za Baumanem – oznacza podzielane przez wszystkich jej członków „naturalne” i „milczące” pojmowanie, to nie przetrwa ona momentu, w którym pojmowanie owo stanie się świadome, a więc głośno deklarowane[38]
Właśnie zobowiązanie się do głośnych deklaracji – ujawniania sztuczności mechanizmów wspólnoto-twórczych, często nieuświadamianych przez członków tej wspólnoty, należy do żywiołów krytyki. Instytucje powołujące do życia nagrody literackie i próbujące za ich pomocą orzekać, co w literaturze zbędne, a co pożądane uzurpują sobie pozycję niemożliwej „busoli aksjologicznej”. Przyznawanie nagród literackich jawić się może jako zabieg idolatrii, dokonywanej jednak nie na samych nagrodach, a pisarzach nimi wyróżnionych. Oni zaś byliby „ucieleśnieniem” obietnicy, że
nietrwałość i niestałość nie oznaczają kompletnej katastrofy, a wręcz na odwrót, okazać się mogą zwycięskimi losami w loterii szczęścia; sensowne, przyjemne życie można prowadzić na ruchomych piaskach[39].
Wokół idei wspólnoty oscylują jednak w swoich działaniach również instytucje „bezsilne”. Skupiając się na zawiązywaniu wspólnot podejmują one działania w bardzo wąskim zakresie, np. wśród autorów i czytelników lokalnego czasopisma kulturalnego. Dlatego też jedyny sposób ujęcia ich w perspektywie ogólnopolskiej widziałbym w kontekście pożytkowania przez nie wspólnoty zastanej. Osadzającej się na utrwalonym w historii wartości kulturowym dziedzictwie danego społeczeństwa. Wchodzące w jego skład, a cieszące się największą w danej kulturze symboliczną wartością dzieła tworzą „kanon”, który skłonny jestem za Błażejem Warkockim nazwać
paroksyzmem kultury skupiającym to, co najważniejsze i sensotwórcze. A jednocześnie niezupełnie neutralne czy „bezinteresowne”, gdyż kanon staje się podstawą narracji kolektywnych i ideologicznych[40].
Byłby on więc wysublimowanym z pokładów kultury zestawem akceptowanych w społeczeństwie form kształtowania osobowości. Kulturę, społeczeństwo i osobowość rozumiem przy tym na sposób zaproponowany przez Jürgena Habermasa:
Kulturą nazywam zasób wiedzy, z którego uczestnicy działania komunikacyjnego, porozumiewając się co do czegoś w świecie, czerpią interpretacje obiecujące konsens. Społeczeństwem (w węższym sensie składnika świata przeżywanego) nazywam prawne porządki, z których uczestnicy działania komunikacyjnego, wchodząc w międzyosobowe relacje, czerpią solidarność wspartą na przynależności do grupy. Osobowość służy jako sztuczne słowo na oznaczenie nabytych kompetencji, dzięki którym podmiot staje się zdolny do mówienia i działania, a przeto zdolny do tego, by w danym kontekście uczestniczyć w procesach porozumiewania, oraz zachować tożsamość w zmiennych interakcjach[41].
Od kanonu z jednej strony oczekuje się definiowania zbiorowej tożsamości narodu, z drugiej strony powinien on również dostarczać przechodzącej przez państwowy system edukacji młodzieży kapitału kulturalnego, niezbędnego dla zrozumienia współczesnej sztuki i literatury.
Kanon to zbiór zasad życia zbiorowego – to sposób integracji świata, to wyraźna tożsamość kulturowa, rzeczywistość uporządkowana, zhierarchizowana i całościowa[42].
Pod oboma wymienionymi względami wartość współcześnie obowiązującego kanonu bywa negowana przez krytykę literacką. Według Czaplińskiego, aktualny kanon, dostarczając ogółowi społeczeństwa wzorców „respektowanego przez innych wizerunku publicznego i języka”[43] akceptowanego w toku społecznej komunikacji, za sprawą swej archaiczności okazuje się arsenałem wykluczeń, służących napiętnowaniu jednostek nieprzystających do aprobowanego modelu społeczeństwa:
W skład kanonu wchodzi, jak się okazało, etyczne interpretowanie literatury, przeświadczenie, że wspólnota narodowo-wyznaniowa powinna być pierwszym gremium zatwierdzającym ważność dorobku, i wreszcie przekonanie, że twórca pisze dzieło swoim życiem, więc umiera za literaturę (dodać do tego można wyobrażenie o „uniwersalnej” […] płci twórcy, czyli takiej, która nie zwraca na siebie uwagi). Kształt tego kanonu wyznaczały zatem stereotypowe wizerunki pisarzy romantycznych, którzy, jak uczono nas w szkołach, podtrzymywali swoimi dziełami tożsamość zbiorową, a swoimi biografiami potwierdzali prawdziwość heroicznych kreacji literackich. […] W świetle tej argumentacji „bycie kobietą”, „lewicowość”, „rozłączność literatury i życia”, „moralność liberalna” nabierały charakteru wartości i postaw kwestionowanych, a przynajmniej podejrzanych[44].
W podobnym tonie wypowiedziała się Dunin, zwracając uwagę na hermetyczność, jaką odznacza się wiedza zawarta w kanonie z perspektywy aktualnie dominujących tendencji literackich:
Cały święty kanon literatury miałby bowiem sens, gdyby istniała jego żywa kontynuacja, gdyby wmuszona dziatwie w szkole wiedza była nauką kodu potrzebnego do rozszyfrowania aktualnie istniejących kulturowych sensów[45].
Krytyka kanonu w rodzaju prezentowanej przez Czaplińskiego i Dunin stymuluje instytucje „bezsilne” do przeformułowywania zarówno składu dzieł kanonicznych, jak i samego sposobu pojmowania tego pojęcia. Uniwersytety rozszerzają programy studiów tak, aby dać studentom i absolwentom świadomość rozległości zjawisk historyczno-literackich, występujących na przestrzeni kolejnych epok – aplikując im również wiedzę na temat nurtów teoretycznych (dekonstrukcja, pragmatyzm, poetyka kulturowa) zaprzeczających ostateczności aksjologicznego konsekrowania, dokonywanego w historii recepcji na dziełach tworzących kanon. Czasopisma tworzyć mogą własne wersje swoistych kanonów literatury aktualnej, dowolnie odcinając się lub kojarząc z dziełami kanonu „historycznego”, bądź w ogóle zaprzeczać przydatności jego pojęcia w obliczu estetyczno-poglądowej wielopoziomowości współczesnej kultury[46]. Wyczerpawszy odniesienia do ogólnego pojęcia kanonu, można by tu wymienić szeregi ustosunkowań do wiążących się z nim kwestii partykularnych, jak również szeroko kontekstowe odniesienia do poszczególnych utworów wchodzących w jego skład.
Krytyka literacka, zespoliwszy się z przestrzenią wymiany myśli podtrzymywaną przez instytucje „bezsilne” wytwarza rodzaj nowej wspólnoty. Niewzniesionej na typowo rozumianej, wspólnie wykrystalizowanej idei, ale nastawionej na wymianę poglądów. Ta quasi-wspólnota jest w pewnym sensie nietykalna. W obowiązującym ustroju organy rządzące, ani tym bardziej instytucje wpływające na ceny rynkowe publikacji literackich nie mają możliwości bezpośredniego narzucenia tonu zachodzącym w jej obrębie dywagacjom.
O każdym rodzaju wspólnoty można powiedzieć, że wznosi się na swoiście pojmowanej obiektywności, o której za Baumanem stwierdzić można, że
jest całkowicie utkana z kruchych nici subiektywnych sądów, aczkolwiek fakt, że są one ze sobą posplatane, zabarwia te sądy pozorem obiektywności[47].
Gdy postawa krytyczna w stosunku do literatury popycha do napisania tekstu krytycznego, dojść musi w owym tekście do zdemaskowania pozornego charakteru wspomnianej tu obiektywności. Moim zdaniem, stawia to krytyka wobec ontologiczno-etycznego dylematu. Mianowicie – czy proponowane przez niego wizje estetyczno-światopoglądowe okażą się dość spójne i dość (potencjalnym) ich czytelnikom potrzebne, by dla nich wyrzec mieli się oni członkostwa w symbolicznych wspólnotach, które do tej pory dawały im poczucie funkcjonowania w uporządkowanej rzeczywistości? A także, czy w przeciwnym wypadku światopoglądowa dowolność byłaby wystarczającym usprawiedliwieniem dla krytyki wyłącznie negującej – nie dostarczającej czytelnikowi nowych możliwości usytuowania się względem literatury i rzeczywistości?
Z rozterką tą wiąże się jeszcze jedna, tym razem czysto ontologiczna. Jak bowiem, przy niekłamanym zaangażowaniu w krytycznoliterackie rzemiosło, przygotować się na stosunkowo niewielką (zgoła zerową) społeczną istotność z punktu widzenia całości społeczeństwa? Zważywszy, że wedle najnowszych badań statystycznych niemal co trzeci Polak nie czyta nawet trzech stron tekstu rocznie[48], trudno spodziewać się, aby wśród czytających wielu poświęcało swój czas dla krytyki literackiej. Również wpływu krytyki na sytuację społeczno-polityczną nie można potraktować jako znaczącego, o czym świadczy choćby casus kanonu. Jego wersja szkolna – czyli jedyna z jaką kontakt ma niemal całość społeczeństwa – trwa bowiem niezmienna. Ewentualne w niej modyfikacje uzależnione są od dominującej akurat opcji rządzącej i od sposobu postrzegania przez nią aktualnej koniunktury społeczno-politycznej.
Tymczasowo krytycy mogą dostawać się w poczet stronników instytucji „agresywnych” i wchodząc w skład przyznających nagrody kapituł, nadawać swoim wartościującym decyzjom rynkowej doniosłości. Po pierwsze jednak, przedstawiają się wówczas w roli sług bożków doraźnej aksjologii, tracąc na indywidualności wobec cząstki społeczeństwa w ogóle śledzącej przyznawanie nagród literackich. Po drugie, narzędziem wykorzystywanym przez takich krytyków do wartościujących działań przestaje być wówczas tekst, z którym odbiorca sam wejść by musiał w interpretacyjną relację. Sądzę, że krytyka literacka pozostaje sobą tylko wówczas, gdy krytyk odpowiada na teksty cudze spersonalizowanymi tekstami własnymi. Pozostając w przestrzeni tekstu, krytycy o tyle jednak wydają się „nietykalni” w swych poglądach, co „bezsilni” w swych nadziejach na uczynienie tych poglądów szerzej obowiązującymi.
1 K. Uniłowski, Kup pan książkę! Szkice i recenzje, Katowice 2008, s. 376.
2 J. Jarzębski, Rok 1988 – Eksplozja systemu, [w:] tegoż, Pożegnanie z emigracją, dz. cyt., s. 17-18.
3 P. Czapliński, Powrót centrali, Literatura w nowej rzeczywistości, Kraków 2007, s. 9.
4 K. Uniłowski, Kup pan książkę!, dz. cyt., s. 8-9.
5 Tamże, s. 288.
6 J. Jarzębski, Rok 1988, dz. cyt., s. 16.
7 Z. Bauman, Nieco płynnych myśli o sztuce w płynie, [w:] tegoż, Między chwilą a pięknem. O sztuce w rozpędzonym świecie, Łódź 2010, s. 15.
8 P. Bourdieu, dz. cyt., s. 218.
9 K. Dunin, Słowo-literatura-terror, [w:] tejże, Karoca z dyni, Warszawa 2000, s. 44.
10 P. Czapliński, Powrót centrali, dz. cyt., s. 59.
11 Tamże.
12 Przyznawane od roku 1993 w kategoriach: literatura, film, teatr, sztuki wizualne, muzyka poważna, muzyka estradowa. Od roku 2002 również w kategorii „kreator kultury”. Gratyfikacja finansowa w każdej kategorii: 10000 zł.
13 Przyznawana od roku 2006 w kategoriach: proza, poezja, esej. Gratyfikacja w każdej kategorii: 50000 zł.
14 Przyznawana od roku 2002 za „książkę roku”. Gratyfikacja: 10000 USD.
15 Nagroda poetycka przyznawana od roku 2008 w kategoriach: całokształt twórczości, książka roku, debiut roku. Gratyfikacje finansowe (kolejno wg kategorii): 100000, 50000, 20000.
16 Nagroda Literacka Europy Środkowej przyznawana od roku 2006 za książkę prozatorską przetłumaczoną na język polski. Gratyfikacja: 150000 zł.
17 P. Czapliński, Powrót centrali, dz. cyt., s. 131.
18 P. Bourdieu, dz. cyt., s. 219.
19 P. Czapliński, Efekt bierności. Literatura w czasie normalnym, Kraków 2004, s. 179.
20 Spośród dotychczas przeze mnie cytowanych wykładowcami są m.in.: Jerzy Jarzębski (Uniwersytet Jagielloński), Przemysław Czapliński (Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu), Krzysztof Uniłowski (Uniwersytet Śląski), Michał Paweł Markowski (University of Illinois, wcześniej Uniwersytet Jagielloński).
21 Np. Krzysztof Uniłowski jest redaktorem kwartalnika „FA-ART”.
22Spośród dotychczas cytowanych w kapitułach zasiadali/zasiadają m.in.: Przemysław Czapliński (Nagroda NIKE), Jerzy Jarzębski (Nagroda NIKE, Nagroda Fundacji im. Kościelskich), Maria Janion (Nagroda NIKE).
23 Spośród najważniejszych nagród literackich w Polsce stosunkowo najczęściej przyznawaną krytykom wydaje się nagroda Fundacji im. Kościelskich. Otrzymali ją m.in.: Jerzy Jarzębski (1985), Przemysław Czapliński (1998), Michał Paweł Markowski (2000). Nagrodą przyznawaną wyłącznie krytykom literackim jest zaś Nagroda im. Kazimierza Wyki a także Nagroda im. Frydego.
24 W kapitule nagrody wcześniej przez siebie otrzymanej zasiada np. Jerzy Jarzębski (Nagroda Fundacji im. Kościelskich).
25 K. Dunin, Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności, Warszawa 2004, s. 78.
26 Zob. Jesteśmy rasą młodą i dziką, z Eustachym Rylskim rozmawia D. Wodecka, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format” 07.10.2010, nr 235, s. 2: „Znam świat, w jakim żyję, i miałem prawo sądzić, że w mojej powieści znalazło się wystarczająco dużo konserwatywnych, by nie rzec reakcyjnych motywów w przyzwoitej pisarskiej robocie, by tę nagrodę otrzymać”.
27 Zob. L. Bugajski, Co ma wisieć nie utonie, „Twórczość” 2007, nr 11, s. 98-101.
28 A. Sasinowski, Wspólnota w agonii, „Pogranicza” 2008, nr 5 (76), s. 106.
29 Zob. Piszę swoją klęskę, z Ignacym Karpowiczem rozmawia J. Sobolewska, „Polityka” 30.10.2010, nr 44 (2780), s. 90-92.
30 Zob. J. Sobolewska, Taniec z cieniami, „Polityka” 01.08.2009, nr 31 (2716), , s. 40.
31 Zob. A. Wolny-Hamkało, Bazar story, „Polityka”, 03.05.2008, nr 18 (2652) , s. 64.
32 Zob. K. Janowska, Perły w lombardzie, „Polityka” 25.08.2007, nr 34 (2617) , s. 56.
33 Swego czasu pisałem o tym porównując uhonorowany „Paszportem” debiut Pazińskiego z najgłośniejszymi wówczas debiutami powieściowymi z innych krajów europejskich. Zob. P. Rutkiewicz, O pewnym hotelu bez gwiazdek – czyli debiut debiutowi nierówny, oraz „Paszport Polityki” a działalność charytatywna, „Wakat” 2010, nr 11.
34 R. Rorty, Wstęp do polskiego wydania wyboru esejów Stanleya Fisha, przeł. A. Szahaj, [w:] S. Fish, Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje wybrane, Kraków 2002, s. 10.
35 A. Bihr, Nowomowa neoliberalna. Retoryka kapitalistycznego fetyszyzmu, przeł. A. Łukomska, Warszawa 2008, s. 18.
36 J. Jarzębski, Wartościowania w sieci kultury, [w:] „Kartografowie dziwnych podróży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M. Wyka, oprac. zbiorowe, Kraków 2004, s. 133.
37 S. Brzozowski, Głosy wśród nocy. Studia nad przesileniem romantycznym kultury europejskiej, przedm. C. Michalski, posł. A. Bielik-Robson, Warszawa 2007, s. 50.
38 Z. Bauman, Wspólnota. dz. cyt., s. 19.
39 Tamże, s. 93.
40 B. Warkocki, Homo niewiadomo. Polska proza wobec odmienności, Warszawa 2007, s. 184.
41 J. Habermas, Filozoficzny dyskurs nowoczesności, przekł. M. Łukasiewicz, Kraków 2000, s. 385.
42 P. Czapliński, Polska do wymiany, dz. cyt., s. 260.
43 Tamże, s. 246.
44 Tamże, s. 251-252.
45 K. Dunin, Literatura polska, czy literatura w Polsce, [w:] tejże, Karoca z dyni, dz. cyt., s. 63.
46 Dla prześledzenia w jakim kierunku ewoluowały pierwotne wizje krytyki i literatury snute przez założycieli/redaktorów poszczególnych czasopism warto przejrzeć książkę Pospolite ruszenie, na którą składają się wywiady przeprowadzone z tymiż założycielami/redaktorami przez Piotra Mareckiego.
Zob. P. Marecki, Pospolite ruszenie. Czasopisma kulturalno-literackie w Polsce po 1989 roku, Kraków 2005.
Z wywiadów tych wynika, że np.:
„Czas Kultury” (rozm. z Rafałem Grupińskim) – z czasopisma, które w czasie swego ukazania się (1985) na kilka lat przed upadkiem komunizmu miało „ostro przeciwstawić się” „upadkowi ducha oporu i zwątpieniu w sens dalszej walki” o wolną Polskę [s. 18], przekształciło się w swoistą platformę szybkiego reagowania na najnowsze trendy literacko-kulturalne, we wszechstronności intelektualnych odniesień i zainteresowań (również w kwestii kultury popularnej) upatrując cech wyznaczających współczesną „awangardę” (s. 29).
„FA-art” (rozm. z Konradem Kęderem) – od pierwszego numeru (1988) funkcjonujący jako „pismo eklektyczne, z nastawieniem na rzeczy wychylające się w nieoczywistych kierunkach, pismo, które jednocześnie miało być „czytalne”” [s. 55], okazał się płaszczyzną dla wypracowania swoistego trendu „nowej racjonalności”, polegającej na „zainteresowaniu nowymi prądami w różnych dziedzinach nauki, która bardziej wpływa na literaturę, niż nam się zwykle zdaje. To się przekłada na docenianie wpływu nowych technologii na kulturę” [s. 56].
„Lampa” (rozm. z Pawłem Dunin-Wąsowiczem) – lansuje utwory literackie (a obecnie również muzyczne i komiksowe) „treściowo związane z rzeczywistością” [s. 72] (przy założeniu, że „[s]urrealizm jest też realizmem” [s. 74]). Na początku lat 90. opowiadało się za poetyką „banalizmu” w literaturze, wykorzystującą – jako gotowe schematy literaturotwórcze – rozwiązania właściwe książkom przez wysokoobiegową krytykę uznawanym za artystycznie nieudane [s. 72]. Od roku 2002 (publikacja Wojny polsko ruskiej Doroty Masłowskiej przez przynależące czasopismu wydawnictwo) oscyluje wokół literatury oddającej dynamizm rzeczywistości społeczno-medialnej za pomocą mutacji językowych gromadzonych na płaszczyźnie formalnej.
„Fronda” (rozm. z Grzegorzem Górnym) – medium prawicowo-chrześcijańskie, którego trzon ideowy stanowi niezgoda na „redukcjonizm antropologiczny, czyli ograniczanie człowieczeństwa do wymiaru materialnego, społecznego, biologicznego itp.” [s. 244]. Lansuje literaturę skupiającą się na kwestiach „duchowości, moralności, wyborów między dobrem i złem” [s. 251].
„Krytyka polityczna” (rozm. ze Sławomirem Sierakowskim) – tworzona przez środowisko lewicowych intelektualistów, jako swój cel deklarujące poszerzenie debaty publicznej „w Polsce o głos lewicowy, czyniąc miejsce i warunki dla możliwości zaistnienia lewicowej polityki w tym kraju” [s. 359]. Propaguje literaturę zaangażowaną w aktualne problemy społeczne: „To musi być literatura o języku i to musi być literatura językowa, nie ma sensu czekać na nową Lalkę czy nowe Przedwiośnie. Tak jak system zmienił swoją logikę, tak też literatura zaangażowana musi ją zmienić. Ale na pewno nie zamierzamy tworzyć przepisu na powieść zaangażowaną, dlatego że to będzie wówczas powieść przewidywalna, a nie o to chodzi” [s. 364].
47 Z. Bauman, Wspólnota, dz. cyt., s. 89.
48 Zob. R. Pawłowski, Trzy strony to za dużo. 56 proc. Polaków nie czyta książek, „Gazeta Wyborcza” 07.02.2011, nr 34, s. 14.
Paweł Rutkiewicz
(1987) Prozaik i krytyk literacki. Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego i doktorant na Wydziale Filologicznym tej uczelni. Studiował również, w ramach programów stypendialnych, na uczelniach w Poznaniu (UAM) i Dreźnie (TU Dresden). Stypendysta MNiSW w roku akademickim 2010/2011. Publikował m.in. w Zagadnieniach Rodzajów Literackich, Opcjach, Odrze, artPapierze i E-Splocie. Pochodzi z Kielc.
Zobacz inne teksty autora: Paweł Rutkiewicz
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: