Serial Girls (Dziewczyny), jedna z najnowszych produkcji HBO, wywołał i wciąż wywołuje niemałe zamieszanie medialne. Mówi się nawet o szerzącej się Dunham-manii, wywiedzionej od nazwiska reżyserki i jednocześnie autorki grającej główną bohaterkę. W skrócie – Lena Dunham opowiada nam historię czterech dziewczyn: Hannah, Marnie, Jessy i Shoshanny mieszkających na nowojorskim Brooklynie. Wszystkie one mierzą się z tak zwanymi problemami życia codziennego: zawodami miłosnymi, kłótniami z przyjaciółkami, utratą pracy, nałogami, rozrywkami, sukcesami, chorobami i smutkami. Nie mam zamiaru szczegółowo komentować tej nowojorskiej baśni, chciałabym raczej zwrócić uwagę na towarzyszącą kolejnym premierom krytykę.
Po wypuszczeniu pierwszego sezonu reżyserka została bowiem oskarżona o zamierzony backlash – argumentowano, że wszyscy bohaterowie serialu są biali, dwóch czarnoskórych aktorów obsadzono w rolach taksówkarza i bezdomnego, a jedyna grająca w nim Azjatka została zaś odpowiednio „przysposobiona” dzięki photoshopowej ingerencji[1]. Zanim więc rozpoczęto prace i emisję drugiego sezonu, Dunham zapowiedziała, że weźmie pod uwagę te krytyczne postulaty. I tak też w dwóch pierwszych odcinkach mieliśmy okazję niezbyt dogłębnie poznać nowego chłopaka Hannah – Sandy’ego – który jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. W międzyczasie Lena angażowała się w debaty o biopolitycznych regulacjach kobiecej cielesności, ale też znalazła się na okładce lutowego amerykańskiego „Vogue’a” w obiektywie nikogo innego, jak samej Annie Leibovitz, choć twarz pierwszej i pracę drugiej poddano znaczącej obróbce. Feministyczny blog Jezebel urządził nawet krucjatę i wyznaczył nagrodę w postaci 10 000 dolarów dla tego, kto ujawni oryginalne wersje fotografii, które powstały w trakcie sesji. Sama Dunham, ustawiona na świeczniku, odpierała wszystkie te zarzuty. Z jednej strony wykorzystywała Flaubertowski argument: „wszyscy bohaterowie mają w sobie coś ze mnie”, dlatego też, jak tłumaczyła, nie chciałaby mówić o czymś, o czym nie ma pojęcia, unikając w ten sposób pułapki tokenizmu podczas castingów[2]. Z drugiej strony – sięgała po prawie że Disney’owską misję, twierdząc, że „Vogue” przegląda się przecież nie po to, żeby oglądać kobiety z krwi i kości, ale fantazmaty, co więc jest złego w jednorazowym założeniu sukienki Prady, otoczeniu się pięknymi mężczyznami oraz psami[3]? (Psie towarzystwo wcale nie wydaje się absurdalne w kontekście rozważań Donny Haraway, która rozpoczyna swój tekst o „psiej wartości dodanej” od pytania o to, co się dzieje, jeżeli elementami opisywanego przez Marksa fetyszyzmu towarowego stają się nie przedmioty, ale żyjące zwierzęta[4].)
Sex and the series
Co z tego anegdotycznego klinczu (czyli: jak walczyć zarówno w swoim, jak i wszystkich imieniu, jak docierać do mas, bojkotując „dobrodziejstwa” późnego kapitalizmu?) wynika dla feministycznej refleksji dotyczącej siostrzeństwa i wspólnoty? Girls jest jednym z najczęściej dyskutowanych na zajęciach z gender studies, obok Hitchcockowej Psychozy, obrazów. Najłatwiejsza strategia polega na radykalnej krytyce ujednoliconej społeczno-etniczno-ekonomicznej fantazji. I owszem, dziewczyny zawsze mają czas i pieniądze, bywają naiwne i pretensjonalne. Ale wygląda na to, że my, feministki, na taką naiwność, oglądanie seriali czy „immersyjną” lekturę Dumy i uprzedzenia nie możemy sobie pozwolić. Nawet jeżeli ciało Hannah (bohaterki Girls) jest nienormatywne, przeszkadza nam, że jest białe; związki Cama i Mitcha (Modern Family), Cyrusa i Jamesa (Scandal) może i w pewnej mierze reprezentują nieheteronormatywną część amerykańskiego społeczeństwa, ale chłopaki nie mają pojęcia o tak zwanych finansowych problemach dnia codziennego; gdyby się uprzeć, Carrie (Sex and the City) byłaby przedstawicielką prekariatu lat 90., ale przecież przesiaduje w butikach Manolo Blahnika. Z tej karykaturalnej wyliczanki wyłania się obraz bardziej już rzeczywistej wspólnoty podejrzenia, tropiącej nie dość równościowe reprezentacje, dyskursy, strategie, zabiegającej o totalną inkluzywność i przedstawieniową intersekcjonalność[5]. To oczywiste, że krytyczna refleksja dotycząca nierówności społecznych, ekonomicznych, klasowych, płciowych, wiekowych itd. jest niezwykle cenną praktyką, bywa jednak, że staje się ona celem samym w sobie, a co więcej – przeobraża się nawet w kolejny mikromechanizm wykluczenia. Sporo ostatnio dyskutuje się o odmowie udziału w „moralnej ekonomii szczęścia”[6], które jest kategorią równie abstrakcyjną i zuniwersalizowaną co „kobiecość”. Feminist killjoys[7] mają więc na celu zwrócenie uwagi na względnie ustabilizowane domeny emancypacji, w ramach których ciągle jeszcze praktykowane są „lepiej zamaskowane” dyskryminacyjne postawy.
Czasami okazuje się jednak, że zabiegi wskazujące na mechanizmy wykluczania same się do niego przyczyniają. Z jednej strony chcemy bowiem stworzyć jak najbardziej zróżnicowaną wspólnotę, z drugiej – zawsze pozostanie ona reprezentatywnym wyimkiem szerzej zakrojonej społeczności, co wiąże się również z gestem mówienia za/w imieniu podporządkowanych innych[8]. Wydaje się więc, że clou tkwi w negocjowaniu różnicy i równości. Niekoniecznie działa tu reguła: im więcej, tym lepiej, a już na pewno nie współczesna feministyczna wersja palenia czarownic, czyli np. Dunham za zgodę na publikację wyszczuplonej twarzy. Najczęściej okazuje się, że o Girls dyskutują wszyscy, którzy widzieli trailer, czasami jeszcze odcinek pilotażowy. I nie chcę przez to powiedzieć, że potrzebny jest nam minimalistyczny program: skupmy się na jednej formie opresji kosztem innych, czyli, innymi słowy, fajnie, że dziewczyny zwierzają się sobie z fantazji erotycznych w pięknych łazienkach, a to, że już ich nigdy same nie sprzątają, jest mało ważne. Chcę przez to powiedzieć, że nie zawsze wydaje mi się sensowne wylewanie dziecka z kąpielą.
Akcje dywersyjne sprawdzają się czasami w roli „zapalników” – narzędzi mobilizujących do szeroko zakrojonych dyskusji o kształtowaniu społeczności. Najbardziej chyba czytelnym przykładem tego typu praktyk były sex wars[9], które zdominowały feministyczne debaty lat 70. i 80. Wystarczy przypomnieć sobie stwierdzenie Andrei Dworkin, porównującej kobietę, która ma w swoim domu „Playboya”, do Żyda trzymającego na stole Mein Kampf. Pomysł rzeczniczki penalizacji pornografii został jednak zablokowany, a kolejne dekady przyniosły nam dziesiątki, o ile nie setki, polemik dotyczących celowości (en general) i przeobrażeń produkcji pornograficznych. Zdarza się jednak, że skupianie się wokół wspólnego wroga nie sprzyja produktywności ani skuteczności działań, a jedynie pogłębia aktualne frustracje i przyczynia się do kolejnych niewydolności.
Feminizm, czyli pomiędzy krytyką a przyjemnością
Zwłaszcza „polski feminizm” cierpi na kompleks „wielkiej litery”. Jest Feminizmem – po pierwsze dlatego, że w mediach mamy do czynienia z jego ujednoliconą wersją, a po drugie dlatego, że obudowany został wokół traumatycznych i bolesnych doświadczeń oraz negatywnych afektów. Ma to swoje oczywiste zalety – łatwo zjednoczyć się w poczuciu krzywdy, niezwykle jednak trudno wygospodarować przestrzeń dla pozytywnych emocji, a już na pewno dla poczucia humoru. Jedno okazuje się jednak pewne: warto prześledzić wszystkie głosy, zanim zamknie się dyskusję, która się nawet nie rozpoczęła, jak w przypadku pełniących tu funkcję ilustracyjną Girls, o których wszyscy wszystko wiedzą, a nikt ich nie oglądał. Siostrzeństwo zakładałoby genetyczne pokrewieństwo jako bezwarunkową akceptację „pokrewnych płci”. Nawet w uładzonym, wystylizowanym świecie nowojorskiej klasy średniej dziewczyny pozwalają sobie się nie zgadzać. I jakkolwiek ich świat byłby nierzeczywisty, jedno jest w nim cenne: negocjują kształt swoich relacji.
Teorie feministyczne różnej maści mierzą się z negocjowaniem idei równości i różnicy nie od dziś. Obserwowałyśmy przejście od feminizmu do feminizmów, od standpoint do intersekcjonalności, od traumy do afirmacji. Rzecz w tym, żeby utrzymać równowagę. Konflikt potraktować jako zaczątek procesu negocjacji, produktywną formę antagonizmu[10]. Oczywiście, że łatwiej powiedzieć, trudniej wprowadzić w życie. Dlatego wspólnotę należy budować oddolnie, przede wszystkim w ramach inicjatyw edukacyjnych. I edukację rozumiem tutaj szeroko, nie tylko na „szczeblach programowych”. Proces negocjacji obejmowałby nie tyle ujednolicanie wspólnego stanowiska, ile budowanie postulatów na podstawie różnorodnych jednostkowych doświadczeń. Działania lokalne okazują się nie do przecenienia, a to one właśnie rzadko relacjonowane są w mediach, a jeszcze rzadziej umieszczane pod egidą feminizmu. Krytyczny potencjał wspólnoty feministycznej obejmowałby nie tylko denuncjowanie praktyk dyskryminacyjnych, ale również wyczulenie na własną uprzywilejowaną pozycję, z której to biorą początek konkretne pasje, fantazje i aktywności (możliwe dzięki pozycji społecznej, klasowej, rasowej etc.), niekoniecznie jednak prowadzące do realizowania polityki likwidatorskiej. 10 000 dolarów za nieobrobione zdjęcie, żeby skompromitować Dunham? Keira Knightley rozegrała to sprytniej, kiedy sama przeciwstawiła się „postprodukcji” swoich aktów[11], a dzięki temu stała się sieciową gwiazdą listopada, kiedy to zanotowano największy skok w rankingach odwiedzin i udostępnień jej fotografii. W ten sam sposób działa najnowsza odsłona polityki likwidatorskiej, czyli tak zwana „Beka z Poli Dwurnik”[12]. Pomijając kwestie stylu autorki felietonów publikowanych w „Gazecie Wyborczej”, warto zwrócić uwagę na mechanizm, w ramach którego odbiera się jej prawo głosu ze względu na (uświadomiony i wyartykułowany przez nią samą) przywilej klasowo-zawodowy, mimo że nie mamy pojęcia, co tak naprawdę robi po imprezowych godzinach, bo nam tego najzwyczajniej nie mówi. A my, oczywiście, po godzinach wycieńczającej pracy fizycznej w fabryce (na taśmie), hali logistycznej (na wózku widłowym), ośrodku kolonijno-wczasowym (na zmywaku), umożliwiającej sfinansowanie własnej edukacji, wolałybyśmy/wolelibyśmy obejrzeć dokument o emigrującej elicie intelektualnej, borykającej się z przeciwnościami losu.
Zakończenie
Utopie są nam potrzebne. Dzięki nim nie fiksujemy się wyłącznie na negatywnym aspekcie kształtowania wspólnot. Rosi Braidotti, przypominając nam Foucaultowską lekcję, oprócz potestas, czyli represyjnego oblicza działania władzy, wskazuje jeszcze na potentię, która ma umożliwić alternatywne produkcje podmiotowości[13]. Michael Hardt i Antonio Negri podobnie tłumaczą różnice między biowładzą a biopolityką, w ramach tej drugiej widząc miejsce dla działań subwersywnych[14]. W teorii brzmi to niezwykle atrakcyjnie, w praktyce najważniejsze jest to, żeby kosztem owej subwersji nie była symboliczna przemoc wobec innych.
[1] Zob. więcej: H. McKay, Criticism of HBO’s ‚Girls’ for being about ‚white girls, money, whining’ justified? (April 18, 2012), http://www.foxnews.com/entertainment/2012/04/18/criticism-hbo-girls-for-being-about-white-girls-money-whining-justified/ [dostęp: 26.11.2014]; K. Makarechi, Girls’ Reviews: New HBO Show And Lena Dunham Face Backlash On Racism And More (April 16, 2012), http://www.huffingtonpost.com/2012/04/16/girls-reviews-backlash-hbo-show_n_1429328.html [dostęp: 26.11.2014].
[2] T.A. Obenson, Lena Dunham Addresses ‚Girls’ Diversity Criticism & Why I Just Don’t Care…, Shadow and Act, http://blogs.indiewire.com/shadowandact/2c060de0-993b-11e1-bcc4-123138165f92 [dostęp: 27.11.2014].
[3] V. Thorpe, Lena Dunham defies her critics over ‚doctored’ Vogue cover, http://www.theguardian.com/tv-and-radio/2014/jan/18/lena-dunham-critics-doctored-vogue-cover [dostęp: 27.11.2014].
[4] Zob. D.J. Haraway, Value-Added Dogs and Lively Capital, w: Lively Capital: Biotechnologies, Ethics, and Governance in Global Markets, red. K. Sunder Rajan, Durham 2012, s. 93–94.
[5] Zob. „założycielski” tekst Kimberlé Crenshaw, Demarginalizing the Intersection of Race and Sex: A Black Feminist Critique of Antidiscrimination Doctrine, Feminist Theory and Antiracist Politics, „University of Chicago Legal Forum” 1989, no. 139. Więcej o pojęciu intersekcjonalności w specjalnym numerze „Signs: Journal of Women in Culture and Society”: Intersectionality: Theorizing Power, Empowering Theory, Summer 2013, vol. 38, no. 4.
[6] Zob. S. Ahmed, Creating disturbance. Feminism, happiness and affective differences, w: Working with Affect in Feminist Readings. Disturbing differences, red. M. Liljeström, S. Paasonen, Routledge, Londyn, Nowy Jork 2010, s. 38.
[7] Zob. blog Feminist Killjoys Sary Ahmed: http://feministkilljoys.com [dostęp: 27.11.2014].
[8] Zob. G. Chakravorty Spivak, Czy podporządkowani inni mogą przemówić?, przeł. E. Majewska, „Krytyka Polityczna” 2011, nr 24–25.
[9] Zob. więcej: C. Bronstein, Battling Pornography: The American Feminist Anti-Pornography Movement 1976–1986, Nowy Jork 2011.
[10] Zob. więcej na temat feministycznej teorii konfliktu, m.in. w: R. Braidotti, Transpositions. On Nomadic Ethics, Cambridge 2006; E. Lombardo, M. Verloo, Towards Feminist Citizenship: Contentious Practices and European Challenges, w: The Limits of Gendered Citizenship: Contexts and Complexities, red. E.H. Oleksy, J. Hearn, D. Golańska, Nowy Jork, Londyn 2011; M. Glosowitz, Feministyczna teoria konfliktu, „Opcje” 2011, nr 4.
[11] Zob. Keira Knightley by Patrick Demarchelier, „Interview” Issue August 2014, http://www.interviewmagazine.com/fashion/keira-knightley-by-patrick-demarchelier#_ [dostęp: 30.112014].
[12] Zob. facebookowy profil „Beka z Poli Dwurnik”, https://www.facebook.com/pages/Beka-z-Poli-Dwurnik/377180765791910?fref=ts [dostęp: 2.12.2014].
[13] Zob. R. Braidotti, Transpositions. On Nomadic Ethics, Cambridge 2006.
[14] Zob. M. Hardt, A. Negri, Rzecz-pospolita, przeł. Praktyka Teoretyczna, Kraków 2012, s. 146.
Monika Glosowitz
(1986) Badaczka literatury, animatorka kultury, pedagożka. Ukończyła Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne Uniwersytetu Śląskiego oraz European Master in Women’s and Gender Studies w Uniwersytecie w Utrechcie i Granadzie, studiowała również w Akademii „Artes Liberales”. Obecnie doktorantka literaturoznawstwa UŚ oraz programu Gender and Diversity w Uniwersytecie w Oviedo. Stale współpracuje z „Opcjami”, „Polsko-Kanadyjskimi Studiami Komparatystycznymi” / „Polish-Canadien Comparative Studies” – jako sekretarka redakcji – i „artPapierem” – redagując dział poetycki. Publikowała m.in. w „Czasie Kultury”, „FA-arcie” i „Śląskich Studiach Polonistycznych”. Tłumaczyła teksty Sary Ahmed, Rosi Braidotti i Luce Irigaray. Jej zainteresowania badawcze dotyczą reprezentacji kobiecych realizowanych za pomocą różnych mediów artystycznych i problematyzujących je interdyscyplinarnych teorii feministycznych. Przygotowuje rozprawę doktorską poświęconą estetyce afektywnej.
Zobacz inne teksty autora: Monika Glosowitz
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: