Bezkres Poezji
18 kwietnia 2014 r. w „Gazecie Wyborczej” pojawił się jej tekst – polemika z Andrzejem Franaszkiem w sprawie nowej poezji – choć „jej” to zdecydowanie za wiele powiedziane. Nie ma w nim ani jednego jej zdania, co w tekście (językiem) o języku zmienia zupełnie wszystko. Odebrano jej jej język. Odebrano jej prawo do jej języka. Nie doszło nawet do autoryzacji – przestała być autorem. Została potraktowana bronią, przeciw której się opowiadała – normatywizacją. Została zoe: kobietą, kaleką, zwierzęciem – jak informuje porażający lead – choć owa przemoc sygnowana jest przecież jej nazwiskiem. Musi to wykrzyczeć.
Nie zgadza się na taką zrozumiałość, nie może się zgodzić – to właśnie przeciw niej występuje swoim tekstem, swoim manifestem. Taka zrozumiałość podbija wszystkie klasyczne, (przed)modernistyczne wartości, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Taka zrozumiałość nic nie zmienia, pozostawia opresyjne struktury w nienaruszalnym stanie, przekonana, że dopuszcza do głosu elementy krytyczne, a zatem jest fair, może spać z czystym sumieniem. Owszem, dopuszcza do głosu, ale do głosu własnego: języka normy, biosu. W takim układzie krytyka systemu niczym nie różni się od samego systemu, a wręcz prowadzi do stwierdzenia: „Ale nie potępiam zupełnie Franaszka. Ba, trzeba go docenić”. Ależ właśnie potępia zupełnie i doszczętnie, nie docenia ironią i zgrywą, które – po przekwalifikowaniu języka – brzmią całkiem serio, a nawet pięknie (a zatem dobrze i – co najważniejsze – prawdziwie). Krytyczny tekst zmienia się w artykuł, artykuł spożywczy, artykuł pierwszej potrzeby, wszak system bez krytyki to totalitaryzm, a tego byśmy raczej unikali. Artykuł, który artykułuje tyle tylko, że są też inne zdania, że ich nie wykluczamy w obrębie liberalnej, literackiej (czyli kulturalnej) dyskusji. Zdania inne, ale pisane naszym językiem, a zatem nasze – czego nie chce przyjąć Franaszek.
Wraz z utrzymaniem zrozumiałości języka „środka” nic się nie zmienia. Taka zrozumiałość to Poezja – klasyczna, humanistyczna, wykluczająca nową poezję, która nie wpisuje się w (językowe) struktury tamtej. Poezja pisana zawsze wielką literą, Poezja bezkresna, ogarniająca swoimi wpływami wszystkie miłościwie nam panujące języki normy. Poezja trudna.
Poezja musi być trudna?
Poezja musi być brudna, jak nieczyste zwierzęta lub nieczysta krew miesięczna. Poezja musi być odstręczająca i obrończa („Gdy czytam: o »lubieniu« i »nielubieniu« poezji lub takie »totalne«, i transowe zarazem, oświadczenie: »… poezja jest kresem człowieka integralnego, samoświadomego i autonomicznego« − to przenika mnie rozkoszna melancholia a może zwyczajny wkurw, że poezja ma takich odstręczających obrońców” – napisał Zaspokojny w komentarzu pod tekstem). Ale pisana językiem Poezji nigdy nie będzie do końca odstręczająca, do końca obrończa, zawsze będzie do zaakceptowania, kontrolowana.
Nie chce pisać „Poezja musi być trudna”, chce ogłosić „Kres Poezji”. A nie może, i o tym (też) jest jej tekst. I to podbija kontekst publikacji. Aż nadto.
Poezja musi być trudna, ale tekst o poezji musi być (banalnie) prosty?
Za Kresem Poezji podąża Kres („wielkiego”, ustandaryzowanego) Pisania o Poezji.
Oto dowód. Oto powód do zmian: stan krytyczny, krytyczny tekst wyjściowy, tekst sprzed redakcji, który skobiecony, skaleczony, zezwierzęcony został przez artykuł „po ludzku” (po męsku!) oswojony redakcyjną, reakcyjną normą:
Kres Poezji
człowiek powstał z gliny. P / F istnieje tylko jedna istota boska. P / F zadaniem człowieka jest panować na ziemi. P / F człowiek został stworzony na podobieństwo istoty boskiej. PROSZE POWIEDZIEC PRZY KAZDYM CZY TO PRAWDA CZY FALSZ
Andrzej Franaszek tekstem Dlaczego nikt nie lubi nowej poezji? rozpętał prawdziwą burzę. Nagonka na najnowszą poezję, na jej niezrozumiałość i hermetyczność, które uniemożliwiają łzawe wzruszenie i prowadzą wprost do odrzucenia tej poezji przez czytelników, spotkała się z powszechnym (w ramach z gruntu niepowszechnej przestrzeni krytycznoliterackiej, a zwłaszcza krytycznopoetyckiej) sprzeciwem i potępieniem. W odpowiedzi na skrajnie modernistyczne postulaty Franaszka krytycy upatrywali w poezji przestrzeń otwartą właśnie na niezrozumiałość i hermetyczność, a zatem na wszelkie wykluczenia, które w normatywnie ustawionej (i konwencjonalnie pobudzającej do łez) „lekturze emocjonalnej” są wyrzucane jako to, co zakłóca tkliwo-sentymentalne przebiegi poezji klasycznej, co opiera się utożsamieniu przez projekcję-identyfikację. W tym kluczu nowa poezja uobecnia to, co całkiem niekonwencjonalne i nad czym nie zwykliśmy się pochylać (nie mówiąc o płaczu czy wzruszeniu) – to, co nie istnieje (a istnieje), co nieobecne (bo obce) – wszelkie inności.
Julia Fiedorczuk wskazywała zatem na poezję kobiet (A gdzie poetki?), Arkadiusz Wierzba wyeksponował zaś kwestię zwierząt (List zamknięty do Andrzeja Franaszka). To z kolei błyskawicznie spotkało się z odrzuceniem przez zbagatelizowanie – w końcu to tylko mniejszości, to nie ujmuje „całości” sprawy; Franaszek pisał o poezji w ogóle, pisał uniwersalnie, (wszech)polsko i (wszech)globalnie, wy zaś (jak zawsze) o szczegółach i drobiazgach: „Było o parytetach, teraz mamy »parówki ze zwłok«. Dla mnie jest to kuriozalny (czy raczej: bekowy) felieton. Niestety, nie wnosi nic […] Franaszek wins” (Daniel Madej, Liternet.pl). I tu jest owa istota, istota, której tak się domagamy, istota całości: oddelegowanie mniejszości, nie-całości w przestrzeń „niczego” sprawia, że najnowsza poezja jest niezrozumiała (hermetyczna), czyli nielubiana, a zatem nieczytana. W końcu to tylko mniejszości, w końcu to tylko nic – nic, którego nie obejmuje metonimia, nic, którego nie ma. Wraz z taką repliką na głosy domagające się inności, banalna i anachroniczna odpowiedź Franaszka na tytułowe pytanie: „Dlaczego nikt nie lubi nowej poezji?” jest (i będzie) nie do przeskoczenia – Franaszek od zawsze do zawsze wins.
Arkadiusz Wierzba wykonuje gest na wskroś subwersywny – w punkcie wyjścia potwierdza postulaty Franaszka i oświadcza, że poezja to płacz. O tak, poezja to płacz i nic więcej, poezja to płacz nad zabitym zwierzęciem, nad współczesnym holokaustem, którego nie chcemy nazywać holokaustem, bo jest po ludzku nie-ludzki, bo owa nie-ludzkość nie dotyka człowieka, lecz innego, nie-ludzkiego; holokaustem, którego nie chcemy nazywać holokaustem, a właściwie w ogóle nie chcemy nazywać, bo wtedy go nie będzie – co z oczu, to z serca. Wszystko wszak tkwi w języku – nasz wzrok, nasze uczulenia, nasze wyuczenia i wynikające z nich wykluczenia. Krytykowana przez Franaszka poezja „językowa” to zatem poezja, która ujawnia, że człowiek (bios) nie powstał z gliny (a nawet z żebra), lecz z języka – z wmówienia przez wymówienie (stań się!); to poezja demaskująca naszą językową konstytucję, która wypływa, gdy bakterii nie chcemy nazwać człowiekiem, a człowieka – bakterią (mimo iż się na niego składa, a właściwie mimo iż to człowiek składa się z bakterii tak, że trudno wyznaczyć między nimi graNICę); gdy w piątki nie jemy mięsa, a zatem jemy ryby; gdy „psina” to nasz domowy ulubieniec, a „wołowina” to nasze ulubione danie; gdy słowo „serce” wypełniamy czuciem i wiarą, a nie – na co uczulał ostatnio Michał Witkowski – narządem na kształt przerośniętego tłuszczem kotleta; gdy czysta, rzęsista łza funkcjonuje jako postulat poetyckiej recepcji, a inne, równie fizjologiczne płyny, które dzielimy z innymi (pot, ślina, mocz, sperma, krew, nie mówiąc o ropie czy flegmie), to całkiem niepoetyckie obrzydlistwa napełniające wstrętem.
Nie płaczmy nad rozpaczą człowieka, który popełnia egzystencjalne błędy, nie wylewajmy łez (choć tak nas nauczono) z powodu emocjonalno-metafizycznego onanizmu władcy świata, lecz płaczmy nad losem tego, który płaci za błędy człowieka, za to, że ów wylewa łzy nad (skonstruowanym, normatywnym) sobą jako władcą świata, a nie nad (wykluczanym, podporządkowanym) innym. Płaczmy nad tym, kto nie ma szans, kto nie ma sił, by sam (jako mocne, ludzkie „ja”) sobie pomóc, by cokolwiek móc, kto jest absolutnie bezbronny – przez nas, przez naszą (świętą, transcendentną) wiarę, zgodnie z którą wierzymy wmówieniom, dystynkcjom i graNICom, w(y)mawiamy ich słuszność i niepodważalność. Płaczmy i patrzmy, dostrzegajmy to, czego nauczono nas nie widzieć. Płaczmy, gdy zjadamy mięso, gdy wgryzamy się w ciało, które z powodzeniem można by zamienić na ciało pieska, kotka czy człowieczka, ale właśnie dlatego, że nie można, i właśnie dlatego, że w jedno ciało lubimy się wgryzać, a drugie (jako posiłek) nas odrzuca, że w jedno ciało lubimy się wgryzać, a drugie głaskać i całować – płaczmy. I tym jest poezja.
Skoro zjedzenie jabłka uruchomiło wygnanie z raju, jedzenie mięsa (innego) owocuje wygnaniem z poezji. Aksjomaty patriarchalnej kultury ofiary (wszak prawdziwy mężczyzna kocha mięso!) okazują się znacznie bardziej zgubne niż kuszenie kobiety, u-wodzenie Ewy – i w tym sensie głos Fiedorczuk jest jak najbardziej słuszny i konieczny.
Poezja to kres człowieka, Derridiański kres człowieka jako człowieka integralnego, samoświadomego i autonomicznego. Poezja to dostrzeżenie w człowieku organizmów, które podtrzymują jego organy i cały organizm, jego pisanie, czytanie, myślenie – przy życiu. Poezja to życie, życie organiczne, fizjologiczne, cybernetyczne, poezja to współ-życie z innymi. Poezja to zoe, nieprzybrane społecznymi u-strojami życie nagie. Tylko wówczas poezja to rzeczywiście przeżycie – kropla łzy na targanym emocjami policzku – tylko wówczas, gdy chodzi rzeczywiście o przeżycie, o utrzymanie przy życiu, życiu jako życiu, życiu jako obecności pomimo obcości. Na przykład o przeżycie zwierząt, przeżycie gatunków ginących, wyjących, a niesłyszanych – gatunków ludzkich i nieludzkich (bo nienazwanych ludzkimi czy dominującymi), wyrzuconych poza margines zgubnego „my”: osobników z inną (nie)świadomością, (nie)płcią, (nie)orientacją, (nie)materialnością, (nie)tożsamością – wszystkich innych, wszystkich (z pozycji normy, normalności) kalekich i błędnych, niemodelowych, nie-ludzkich – gorszych. Poezja to ich krzyk, głos, spazm. Poezja to nasz kres. Niech boli, niech boli nas, do łez. Niech jest.
A to poezja właśnie: poezja zawsze inna, ujawniająca nasze winy, pobudzająca do poietycznego działania – działania ciałem i nie-ciałem, całym, pokawałkowanym (udko, pierś, flaczki, karkówka, łopatka, polędwiczka) sobą. Poezja zawsze obca, niezrozumiała, nieoswajalna, jak wycie zwierzęcia, wycie człowieka, z którego nie potrafimy oddzielić poszczególnych słów czy głosek, z którego nie możemy oddzielić „ja” i innego, „nas” i „ich”, wyższego i niższego, lepszego i gorszego. Poezja to moment tuż przed słowem i tuż po nim, tuż przed człowiekiem i tuż po nim, tuż przed ciałem i tuż po nim – poezja najsilniej językowa, poezja-transgresja. Konwencjonalne części mowy zastępowane są w niej przez symbiotyczne części ciała, części mięsa. Istota boska to raczej istotka. Pisze fizyczna ręka, żylasta i sprężysta, nie natchnienie, umysł czy wylewane na papier łzy. Pisze, czyli działa. Czyta, czyli oddziałuje.
Franaszek zrobił zatem pierwszy krok – nie zrozumiał, zaznał obcości. Drugim niech będzie przyjęcie niezrozumiałości i obcości jako obecności; dostrzeżenie ich istnienia, życia i konieczności przeżycia, a zatem – działania. Poiezjowania. Tak, by niezrozumienie nie stawało się powodem (dobrym jak każdy inny) do nielubienia i nieczytania najnowszej poezji. A wręcz przeciwnie, nawet jeśli to trudne; właśnie dlatego, że to trudne.
W tym kontekście zaskakująco aktualne stają się słowa Stachury, które podbijają słynną frazę „wszystko jest poezja”: „W ten sposób kawałek mięsa czy legumina uchodzą u smakoszy za poezję”. Właśnie tak: mięso to poezja, mięso to śmierć ducha i nagła erupcja ciała, to rozkład i wykluczenie, mięso ludzkie i nie-ludzkie. Ale właśnie dlatego, że tak jest – poezja to nie wszystko, i nie dla smakoszy (mięsa, leguminy, człowieka). Poezja to nie uniwersalne problemy „ludzkie”, poezja to nie Poezja (klasyczna, humanistyczna), kropla kulturowo-duchowo-umysłowej łzy na policzku, poezja to nie „nic, co ludzkie, nie jest mi obce”; poezja to to, co obce (także ludzkie, ludzkie-nieludzkie), a obecne, co obecne, a nieobecne, bo wykluczane; poezja to to, co nowe i czego nikt nie lubi. Poezja to nic, które musimy zamienić w coś, inaczej nic (z nas) nie będzie – bo będziemy tylko my.
Tylko kto taki „my”?
Maja Staśko
krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje z „Ha!artem”, „Wakatem” i „EleWatorem”. Mieszka w Poznaniu.
Zobacz inne teksty autora: Maja Staśko
Szkice krytyczne
Z tej samej kategorii: