O, ciamajda ciamajda, a w dodatku kuternoga. I ten jego kolega szczepu skarpetek, dwóch różnych i noszonych po dwa dni z przerwą na jeden dzień, czyli: noszonych cztery razy. Dawno nie było go w pralni. Dziewczyna z podkrążonymi oczami powiedziała mi kiedyś, że fajne z nich gostki, tylko czasem się zwieszają albo mamrotają coś niezrozumiałego pod nosem, uciekając wzrokiem, nie potrafiąc kierować komunikatu w stronę drugiego podmiotu rozmowy.
Seicento Girl: raz po prostu wleźli do mojego mieszkania. Nie wiedziałam co robić, myślałam, że to jacyś kolesie z Mad Maxa przebrani za przygłupów. A oni zaczęli kręcić się po pomieszczeniu i wymieniać jakieś głupie uwagi, które śmieszyły ich zdecydowanie za bardzo. Było w tym coś psychopatycznego, w tym ich śmiechu, całkowicie czystym. Widać było, że czują się dobrze w swoim towarzystwie. Może nawet za dobrze. Byli niepokojąco naturalni i swobodni. Potem jeden zaczął kompulsywnie zmywać naczynia, a drugi stanął przede mną i powiedział, że strasznie, ale strasznie mnie pożąda i strasznie, ale to strasznie za to przeprasza. Odpowiedziałam mu, że wprawia mnie w zakłopotanie. On kompletnie zignorował moje słowa, zawołał tego drugiego gostka i po prostu wyszli. Bez słowa. A ja nie zdążyłam podziękować za zmycie całej góry brudnych naczyń.
Mają kolorowe czapeczki, przekrzywione okulary, miłują sztruks po przejściach. Zarost plamiasty, przydługawe włosy, cera wrażliwa i pełna wprawiających ich w zakłopotanie niedoskonałości.
Ewidentnie przytłumieni, trochę anachroniczni. Zanadto szczerzy. A teraz taszczą wielkie urządzenie przez cztery piętra starego budynku.
Peeping Tom: jeden albo drugi, to naprawdę bez różnicy, bo występują w duecie i zawsze działają tak samo. Chodzą z nerwicową prędkością, jakby śpieszyli się na jakiś wyjątkowo ważny koniec świata. A to tak naprawdę zwykły spacer. W sensie: dla nich zwykły. Bo dzielnicę tym łażeniem wprawiają w zakłopotanie, rozsiewają nerwowość. Nikt nie wie skąd przyszli, kiedy pójdą, jaki mają cel i skąd biorą środki na podtrzymywanie funkcji życiowych. A takie nerwowe łażenie w kółko to prawdziwy młot na kalorie. Nie mogą jeść po prostu suszonych rodzynek, skądś muszą mieć pieniądze i jedzenie. Wiem tylko, że kręcą się wokół środowiska całodobowej pralni chemicznej i słyszałem co wygadują w okolicy.
Na drugim piętrze robią sobie przerwę, siadają na schodach i ciumkają skręcane papierosy. Zakładają nogę na nogę, rozmawiają ściszonym głosem. Są delikatni.
Żeby zdobyć kolejne piętro, trzeba sprawnie przerzucić maszynę przez poręcz, co wymaga i siły, i sprawności logistycznej. Gostki dają radę, choć pot ścieka im z karków, a ich tiszerciki zaczynają pośmierdywać.
Peeping Tom: niosą jakieś wielgachne, jakby za ciężkie na nich, nawet gdyby ich pomnożyć razy cztery, pudło. Co jest w środku? Po co im to? Nie mam pojęcia. Mógłbym tylko spekulować w oparciu o dwa dostępne mi fakty. Po pierwsze, kręcą się wokół środowiska całodobowej pralni chemicznej. Po drugie, przechwalają się sztubacko formowaniem jakichś szwadronów na nowy koniec świata. Wariaci? Chyba tak, ale chciałbym iść za nimi. Chciałbym wyjść z przez lata preparowanej kryjówki podlgądacza, żeby mieć takich kolegów i włóczyć się z nimi, i węszyć za kosmicznymi aferami. Dzisiaj pojawiło się pożądanie seksualne nowego szczepu, coś generującego przymus wyjścia. Akcent przesuwa się z podglądania na wychodzenie. Chłopaki, poczekajcie, chcę umościć się z wami we wspólnym szyku.
Na trzecim piętrze gostki znów musiały przysiąść na chwilę. Łapali oddech przy flegmatycznym przetrząsaniu plecaka i oto właśnie piją herbatę z termosu. Długie parzenie, do tego nadmiar sproszkowanej witaminy C i imbiru. Herbata na czas nowych wyzwań.
Ostateczne przerzucenie maszyny przez poręcz nie obyło się bez ciamajdowych niezręczności, bez zawieszonego w powietrzu suspensu zasadzonego na potencjalności wielkiej kraksy. Dochodzą do mieszkania, teraz gratulują sobie podając rękę i o, o – szelmowski uśmiech przekształca ich twarze, a drzwi przeznaczonego na akcję mieszkania się zatrzaskują.
Peeping Tom: gostki zniknęły z mojego pola widzenia w momencie, kiedy tak bardzo chciałem wybiec w ich stronę. Nigdy więcej duszności czterech ścian. Postanowiłem nastawić pranie, zawiązać sznurówki, ubrać się od skarpetek po czapkę, taką czapkę jak oni noszą, dokładnie taką. Peeping Tom idzie w odstawkę, ciało idzie pod prysznic, a potem do garderoby dostępnych na ten moment tożsamości.
Tak bardzo charakterystyczne dla gostków kunktatorstwo kazało im spędzić pół godziny za kuchennym stołem, przy kolejnej herbatce zaprawianej sproszkowaną witaminą C i imbirem. Wielgachna maszyna leży na całej długości korytarza, w którym gostki mijają się pędząc siusiu, bo tyle tej herbatki poszło w obroty.
Gapa: spędziłem pół roku żyjąc życiem podglądacza. Schowany za lunetą, hołdujący pęczniejącej od paranoi samotności, konstruowany codziennie od nowa przez codziennie przyjmowane dawki narkotyków. Peeping Tom szalał i rozrastał się wielokierunkowo, węsząc nowe paranoje i nowe możliwości odurzenia. Teraz, kiedy na plastelinowym horyzoncie zaznacza się czas nowej wojny i nowych wyzwań, chcę stać się częścią radosnej wielości, otworzyć się na strumienie czułości, które rzekomo od kilku już miesięcy gnają z lekka powykrzywianych ludzików ku realizacji nowej etyki, etyki przezroczystości, która przeciwstawia się przejawom ironii i odmowy uczestnictwa, która wreszcie i nade wszystko pragnie szczerości posuniętej do granic wcześniej określanych jako zaawansowany autyzm.
Taszczona przez gostków maszyna to obmyślana latami broń społeczna opozycji, która skleciła się po obrośniętych grzybem kawalerkach w celu ustanowienia nowego ładu relacji międzyludzkich. Oficjalna nazwa broni to Tuba Przezroczystości, jej działanie polega na produkcji miliona płci podmiotów, które w trans-tanecznym kroku mają szczerzyć ideologię mającej za podstawę kilka postulatów mężczyzny w średnim wieku, który nosił bandanę chroniąc głowę przed eksplozją.
Mężczyzna w średnim wieku, który nosił bandanę chroniąc głowę przed eksplozją: czekałem bandy antybuntowników, urodzonych gapiów, którzy ośmielą się odejść od ironicznego oglądactwa, którzy będą mieli dziecięcą odwagę hołubić i wcielać w życie zasady prostoduszności. Naiwni, cudaczni, zanadto szczerzy i ewidentnie przytłumieni. Czekałem na was, a wy nadchodzicie, spóźnieni, ale spotęgowani nowymi technologiami i przepływami, przerażeni, ale witalni i dzielni.
Gapa i dwaj spoceni gostkowie podpierają ścianę przylegającą do mieszkania przeznaczonego na początek akcji. Po schodach, miarowym krokiem, zaczynają dreptać kolejne i kolejne multiplikacje ludzików miliona płci, na których za plastelinowym horyzontem czeka nowa wojna, a tuż po niej – nowe, weselsze wcielenia żyćka. Mówcie: Przezroczyste Szwadrony. I czekajcie na nas.
Gapa: Krytycy? Wstań! MASZ NAWOŁYWAĆ!