pierwszy tytuł, że jest to zamknięta, wyczerpana lista unikania transcendencji
jeszcze o drugiej nad ranem kaszel był centrum,
koniecznym i wciąż przyjaźnie niewystarczającym
jakiegoś wczoraj (mylnie ściąganego nazajutrz).
wątpliwie, jednak na jutro, może ogłosić narodziny
czegoś, co się łączy w sprzecznościach (analizowany
fragment tekstu scala się w malutkim szaleństwie).
przestaję i jest sytuacja, w której przystaję o minutę,
dalej nie wiem jakich użyłem środków, by odczepić
ślinę od gardła, gardło od płuc, płuca od siebie i słowa;
od kiedy zbieram litery nie rozpoznaję postaci i miejsc,
także dowodów posiadania drugiej strony (pewien błąd
i potrzeba samozachowania są nawiasem, mówiąc jeszcze mną).
drugi tytuł, że jest to otwarta, niewyczerpana lista unikania ostatecznego słownika
jeśli mi pan mówi, że dzisiaj – nie wiem której zaczepić się litery
bo ty masz jedynie umierać, nie grzebać
w umarłych. ziemia, co nas otula i kryje (rewers którego dnia?)
w koszmarnych objęciach ust. mów: ja,
by zakryć pękanie mózgu i smutne ciągi___
czego mi wyrzec nie wolno, czego mi wyrzec się,
nie wolno, wolno się tylko odkopać, patrz:
dusz gwałtownych – jakby do siebie szeptały koniec
i początek. wtedy wszystko jest oczami i kreacją –
doskonale pustą; okrążając miejsce spotkań liter (albo siebie samą po
przeciwnej stronie)
chwilowo ciepłe projekcje połykam jak własne odzienie okrywające: głowę, klatkę i stopy.
odrzutem wydzieliny zwanej technologia, przez wydech
pod słońce, przez współistnienie, mogę jedynie odtwarzać:
mit połykania (postacie jakie przybiera mózg grawitują dlań).
gdzie jeszcze jest wątpliwość i czyja to gęba przemawia?
obroża na ziemi i wariant pokusy: zimno, rozciągnij osad
i wydaj rozkazy – a nuż odciąć się uda dreszcze od drżenia.
(żarówka schodzi z sufitu i płacze; kartka rozsyła gońców;
amen mnoży się w widoku – salve regina, salve). tak długo
czekałem bezwładny, by częścią przedmiotów tkwić prosto
w czyjej szczęce? skrzyżowały się we mnie, pod ostrzałem
rytmu przeskoki kontrastów i stukot zegarów ze wspólnym
żebrem. czy we mnie tło, obfite w brodę, jest tylko odpadem
z wahadła? żeby wszyscy mieli taki wyziew – światłocień
o(d)tworzyłby oczy. potrajam dziś metafory, bo trójka jest
wnętrzem tej cyfry, co nie rejestruje obrazu. opad ów łykam
i wybijam witryny. jest autoportret liczby, lecz niewidoczne
są płuca trójdzielnej maszyny.
Waldemar Jocher
(1970) Poeta, debiutował w prasie w 2006 roku, odtąd publikował swoje wiersze w wielu pismach literackich w Polsce oraz w Wielkiej Brytanii. W sierpniu 2009 r. ukazał się jego debiutancki zbiór wierszy pt. Reszta tamtego ciała (Instytut Mikołowski) pod redakcją Macieja Meleckiego. Książka została uznana za najlepszy debiut poetycki 2009 r. i przyznano jej Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny. Niebawem w serii WBPiCAK w Poznaniu ukaże się jego drugi tom wierszy. Mieszka i pracuje w Prudniku.
Zobacz inne teksty autora: Waldemar Jocher