Mówić, że nowy tom Grzegorza Kwiatkowskiego „Spalanie” [Biuro Literackie, Wrocław 2015] epatuje agresją i śmiercią, byłoby, w obliczu jego poprzednich książek, niezwykle banalne. Ten niespełna trzydziestoletni poeta z Trójmiasta już od debiutu w roku 2009 przeprawia nas przez muzykę śmierci (parafrazując tytuły dwóch pierwszych tomów). Pierwsze trzy propozycje zostały zamknięte w trylogii „Powinni się nie urodzić”, a najnowsza pozycja jest nie tylko dopowiedzeniem nowego cyklu rozpoczętego przez „Radości”, ale przede wszystkim kontynuacją całości.
Już od początku zaznajamiał nas Kwiatkowski z wizją wszechogarniającego zła: śmierci, wojny, straty. Już od początku też tematyka ta ujęta była w wycyzelowane, zdynamizowane miniatury. Wizjom poety brakowało i dalej brakuje nie tylko rozgadania, szerszego spektrum opowieści, ale także refleksji, egzaltacji, pytań retorycznych, tematów pobocznych czy innego sztafażu. Obrazy wręcz krystalizują się w dosłowności i sile konkretu. Mimo powyższego wiele w poezji autora „Przeprawy” ruchu wprowadzonego przez czasowniki (nierzadko w postaci bezokolicznika) – znajdujemy je również w tytułach poszczególnych utworów, co jeszcze bardziej nasila oddziaływanie tychże tekstów. Dzieje się tak na przykład w wierszu „zrobić”:
nie chcę wydawać na świat słabych dzieci wieku starczego
które będą oskarżać ojca o swoje marne zdrowie
a skoro już zostały poczęte
wolę utopić się w rzece
niż żeby one same chciały mi to zrobić
Choć tragedia urasta w „Spalaniu” do roli głównego bohatera, poezja ta jednak nie sprowadza się jedynie do jej opisów. Znamienny dla Kwiatkowskiego cykl „lekcja estetyki” rozciąga się również na „Spalanie”. Choć zawsze poprzez śmierć i zniszczenie, autor skupia się także na kwestiach filozoficznych i pokrewnych: etycznych i estetycznych, co również łączy ten tom z poprzednimi.
Swoistym novum okazuje się również wprowadzanie cieszących się przywilejami esesmanów; wcześniej przebłyski okołowojenne dotyczyły głównie ofiar tudzież ich rodzin. Mimo refrenicznego przywoływania „zbiegu Wisły i Soły” [„Soły”, „dawno temu”, „plony” przywołania szeregu postaci związanych z tematyką II wojny światowej jak na przykład Adolf Eichmann (koordynator i wykonawca planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej) czy Wilhelm Koppe (skazany za ludobójstwo generał Waffen-SS, uniknął jednak kary), w “Spalaniu” tematów obozowych i związanych z Holocaustem jest, w porównaniu do wszystkich tomów, najmniej.
Nie bez znaczenia, choć poruszone przeze mnie jako ostatnie, wydaje się motto:
jam ptasznik biedny
dopiero z lasu przychodzę wesoły
hopsasa hopsasa
Śpiewanie [również nad grobem] jest kolejnym z najistotniejszych motywów „Spalania”, co obrazuje chociażby wiersz „lekcja estetyki w masowym grobie”:
oficer Schubert
potomek Schuberta
jeździł na rozstrzeliwania
i wygwizdywał sobie piosenki przodka
Gwizdanie jako rozrywka przed egzekucją ma symbolizować totalny brak empatii i skruchy. Przebłyski tzw. kultury wyższej czy też zwyczajnej radości [nie gwiżdżemy bowiem z rozpaczy czy strachu] obnażają zobojętnienie i okrucieństwo.
Zarówno w zderzeniu z tomem „Radości”, jak i samodzielnie, „Spalanie” należy uznać za projekt przemyślany i domknięty. Kompozycja dwudziestu dwóch utworów jeszcze bardziej je uwypukla, wzmacniając moc i oddziaływanie na czytelnika, zostawiając go z bezkompromisowością przesłania: „tak to już jest/żadnych wyrzutów sumienia (…)” [„spalanie”]
Dykcja poety nierzadko miesza ze sobą elementy suchości, kostropatości i patosu. Staje się to paradoksalnie jego siłą i słabością jednocześnie. Już H. Bereza zauważył, że gdańszczanin ucieka w pewien sposób od tradycji (Za: http://grzegorzkwiatkowski.com/szkic-o-radosciach-i-powinni-sie-nie-urodzic-projekt-versopolis/). Dodać należy: i od mody. Niezwykle cennym jest, iż poeta nie tylko stroni od niezwykle popularnego egotyzmu ja-autora, ja-cierpiętnika, ja-sędziego. Stawia to spore wymagania również przed czytelnikiem przyzwyczajonym, zwłaszcza w kontakcie z polską liryką, do obrazowania zupełnie innego rodzaju. Kwiatkowski bowiem uparcie nie „rozcieńczał silnych filozofią miłości” [„urodzić IV”]
Krytycy i recenzenci określali twórczość gdańszczanina liryką maski. Przy tym wszystkim nie sposób jednak nie doszukiwać się w niej pewnej autentyczności (jakkolwiek śliskie okazuje się to określenie w kontekście literatury). To wiersze wręcz niemożliwie dalekie od konfesji, a jednocześnie na wskroś osobiste.
Idiom Kwiatkowskiego poprzez swoją, pewnego rodzaju, anachroniczność, staje się w całej swojej oschłości ożywczy, co tylko pozornie staje w opozycji do tematyki. Cóż bowiem bardziej kieruje myśli w stronę afirmacji życia niż epatowanie śmiercią i zniszczeniem? Wypalanie (spalanie) całego ciepła ze świata i uczuć sugeruje przecież, że gdzieś ono było, istniało. Z kolei przywoływani wcześniej naziści ubrani w role „zwykłych ludzi” – drwala czy kierownika fabryki czekolady – uwypuklają problem odwrotny: pozorna niewinność również skrywa moralną zgniliznę, całkowite zezwierzęcenie i antyhumanitarne zapędy. Cechy schopenhauerowskiego pesymizmu, które odnaleźć można właściwie na każdej z kart „Spalania”, w połączeniu z jeszcze bardziej wycyzelowanymi miniaturami (choć oba zabiegi znane są czytelnikom z poprzednich tomów), wciąż nie tracą mocy, oferując lekturę jeszcze dotkliwszą i boleśniejszą.
Recenzje
Z tej samej kategorii: