I tak powstała kobieta.
Kobieta miała ręce, nogi, brzuch, piersi, dupę, szyję, głowę i rację. Miała też dziurę między nogami, z której wyrzucała swoje małe. Gdy małe wychodziły na świat, kobieta przeżywała istny orgazm. W orgazmie otwierała się tak ponętnie, że głodne małe wracały do schroniska na ostatnią wieczerzę i zostawiały tam gęsty kawałek ślinki, który skapywał im podczas jedzenia. Czasami wracały wielokrotnie, gdy chciały schować uszka przed dojmującym wyciem matki lub ubrać się w mięsny skafander przed zimnem tego świata. Pozostawiony kawałek ślinki rozpękał w środku i robiło się kolejne dziecko. Córka robiła matce córkę. Matka nosiła ją przez dziewięć miesięcy i nie mogła się doczekać kolejnej rozkoszy. Dziewięć miesięcy to gra wstępna z córką, te wszystkie ruchy w brzuchu i nacisk na pęcherz, potem nareszcie dziewczęce usteczka wychodziły z dziury i wchodziły do dziury, wychodziły z dziury i wchodziły do dziury, wychodziły z dziury. Następnie sięgały po nabrzmiałe sutki i doprowadzały mamę do kolejnego orgazmu, wówczas ślinka w matce pulsowała do macicy, a niemowlę otrzymywało zasłużony mleczny posiłek już na zewnątrz, na świecie.
Witaj na świecie, maleńka.
Pierwsze poczęcie, z racji braku córki, wyglądało zgoła odmiennie: wrzeszcząca z rozkoszy rodząca kobieta wrzeszczała wprost w ustnik sromu swojej młodej przyjaciółki, z którego dobywały się smaczne i pożywne soki – to dzięki nim przeżywała poród bez ubytku energii. Kawałek ślinki odrywał się od rodzącej, a orgazmiczne skurcze młodej przyjaciółki przesuwały ślinkę ku macicy, podczas gdy w matkę wchodziła świeżo narodzona córka i powodowała jeszcze jeden orgazm, pozostawiając po posiłku ślinkę. Następnie sięgała po nabrzmiałe sutki i doprowadzały mamę do kolejnego orgazmu, wówczas ślinka w matce pulsowała do macicy, a niemowlę otrzymywało zasłużony mleczny posiłek już na zewnątrz, na świecie. Po wszystkim obydwie kobiety leżały nasycone i zapłodnione ze wspólnym niemowlęciem w objęciach i zaczątkami kolejnych w macicach.
Mamy z córkami – swoimi narodzonymi i swoimi narodzonymi przez inne matki – kochały się namiętnie i impulsywnie. Nie oznaczano córek pod matki, kobieta to kobieta, bez przesadki; dlatego nikt nie wiedziała, kto jest czyją matką, a kto czyją córką, kto siostrą, a kto wnuczką: wszystkie były przyjaciółkami i wszystkie żyły w przyjaźni. Przyjaciółki dzieliły się rozkoszą i nawzajem ją sobie zapewniały: tak działała wspólnota oralna. Nigdy nie były głodne, bo gęste soki zapewniały im podstawową energię, a resztą zajmowały się warzywa i owoce, które także przez ich usteczka, a potem odbyty, rozmnażały się w ziemi. Pozycja 69 pozwalała obydwu przyjaciółkom jednocześnie się najeść i zapłodnić: podobnie działały z roślinami, gdy wydalały w ziemię zjedzone nasionka. Dzień w dzień, wielokrotnie. Kobieta kobiecie co rusz robiła najlepiej. I wciąż, w ciąży, bez końca.
A właściwie z końcem. Wszystko toczyło się pięknie, od zawsze i nieskończenie, wszystko toczyło się idealnie, dopóki nie urodziła się Mężczyzna. To był pierwszy poród, w wyniku którego umarła kobieta: Mężczyzna rozerwała matkę na pół swoimi nienaturalnie szerokimi ramionami, gdy z niej wychodziła. W efekcie nie mogła jej zapłodnić, mimo iż kilkakrotnie wchodziła do martwego mięsa i zjadała ostatnią – wreszcie rzeczywiście ostatnią – wieczerzę, zostawiając w środku swoją ślinkę. W przypływie braku orgazmu, w przypływie braku jakiegokolwiek ruchu matki niemowlę schowało się w połaciach martwego mięsa i nie chciało wyjść na zewnątrz. Odtąd martwe ciało matki było jej kryjówką, gdy bardzo cierpiała. A – jak się miało okazać – zdarzało jej się to nie najrzadziej.
Przynajmniej do pewnego czasu.
Mężczyzna była kobietą dziwną; oczywiście, każda kobieta była inna i na swój sposób dziwna, ale Mężczyzna była bardzo bardzo inna. A kiedy kobiety wskazywały na to, że była bardzo bardzo inna, to miały na myśli to, że była bardzo bardzo inna. Mężczyzna miała nienaturalnie szerokie ramiona, nienaturalnie wąskie biodra i nienaturalnie małe piersi. Kobiety bardzo jej współczuły, że poród będzie ciężki i nazbyt bolesny, a i z piersi nie wyciągnie należytej rozkoszy, mimo sutków na swoim miejscu. Mężczyzna zdawała się antyerotyczna, jakakolwiek możliwość orgazmu wyglądała u niej raczej nieciekawie. Kobiety wyrzeźbiły jej nawet figurkę z kamienia i co noc wkładały jej w Milo – od „Miłość” – by natchnęła ją do znormalnienia.
Ale nie natchnęła.
W końcu, później niż jej rówieśnice, Mężczyzna otrzymała swoją pierwszą żyćkę. Pierwsza żyćka z reguły była żyćką ostatnią, potem już szła jedna ciąża za drugą; wszystko po to, by zredukować cierpienie do minimum i zwielokrotnić rozkosz do maksimum. Krew toczyła się z Mężczyzny jak nienormalna. Jęczała z bólu jak ranny żołnierz, a właściwie żołnierka, choć ani żołnierek, ani tym bardziej żołnierzy jeszcze wtedy nie było. Kobiety spoglądały na wąskie biodra ze smutkiem. Niepoczęcie oznaczałoby wykluczenie, poczęcie oznaczać będzie cierpienie. W tym momencie zrodziła się etyka: i to okazało się jednym z wielu potomków Mężczyzny. I jeszcze figurka z kamienia, te dwie. Ale to później, jeszcze nie.
Kobiety zdecydowały się na opcję z cierpieniem, nie wyobrażały sobie nieprzynależenia do wspólnoty, a zatem nieuczestniczenia w rozdawaniu sobie miłości. Cierpienie znały, choćby z żyćki, wykluczenie nie wchodziło w grę: nie umiały takiej gry. Mężczyzna przechodziła inicjację jako ostatnia w swoim przedziale wiekowym – tym ostrożniej i uważniej wspólnota do kwestii podeszła. Dlatego wielkiego dnia, podczas porodu przyjaciółki, Mężczyzna leżała na niej okrakiem, a przyjaciółka przebierała w niej krzykiem, wydalając z ust masy śliny. Mężczyzna, miast rozkoszy, odczuwała silny ból i nie doszła. Była pierwszą, która nie doszła. Kobiety patrzyły na siebie z niepokojem: zapłodniona czy niezapłodniona? Mężczyzna skryła się w martwym ciele matki i nie wychodziła.
Miesiąc później Mężczyzna ponownie otrzymała żyćkę, a krew toczyła się z niej jak nienormalna. Jęczała z bólu jak ranny żołnierz, a właściwie żołnierka, choć ani żołnierek, ani tym bardziej żołnierzy jeszcze wtedy nie było. Pierwszy raz żyćka zdarzyła się drugi raz. Mężczyzna z wyraźną satysfakcją spoglądała na własny ból i własną krew. Zatroskane kobiety zgodnie powtórzyły miłosne działanie, ale Mężczyzna znów nie doszła. Kobiety patrzyły na siebie z niepokojem: zapłodniona czy niezapłodniona? Mężczyzna skryła się w martwym ciele matki i nie wychodziła.
Miesiąc później Mężczyzna ponownie otrzymała żyćkę, a krew toczyła się z niej jak nienormalna. Jęczała z bólu jak ranny żołnierz, a właściwie żołnierka, choć ani żołnierek, ani tym bardziej żołnierzy jeszcze wtedy nie było. Pierwszy raz żyćka zdarzyła się trzeci raz. Mężczyzna z wyraźną satysfakcją spoglądała na własny ból i własną krew. Zatroskane kobiety zgodnie powtórzyły miłosne działanie, ale Mężczyzna znów nie doszła. Wśród kobiet zapanowała histeria – jak włączyć Mężczyznę do wspólnoty? Ile życiek, ile żyć już ma za sobą, ile straconych, bezpłodnych życiek, ile straconych, bezpłodnych żyć? Nie chciały jej sprawiać więcej cierpienia, więc nie kochały się z nią już więcej, choć tak to ze sobą uwielbiały, że trudno im było zrozumieć reakcje Mężczyzny. Niemniej, czekały na zapłodnienie, to miało wszystko zmienić i przywrócić wspólnocie rozkosz. Mężczyzna skryła się w martwym ciele matki i nie wychodziła.
Miesiąc później Mężczyzna ponownie otrzymała żyćkę, a krew toczyła się z niej jak nienormalna. Jęczała z bólu jak ranny żołnierz, a właściwie żołnierka, choć ani żołnierek, ani tym bardziej żołnierzy jeszcze wtedy nie było. Pierwszy raz żyćka zdarzyła się czwarty raz. Mężczyzna z wyraźną satysfakcją spoglądała na własny ból i własną krew. Zatroskane kobiety zgodnie powtórzyły miłosne działanie, a że dzień był nad wyraz obfity w narodziny i zapłodnienia, to gdy Mężczyzna leżała na przyjaciółce okrakiem, a przyjaciółka przebierała w niej krzykiem, wydalając z ust masy śliny, tuż obok działo się to samo z dwiema innymi przyjaciółkami. Mężczyzna wpatrywała się w dziejące się orgazmy, a po paru minutach chrząknęła. Przyjaciółka zaczęła torpedować ją śliną, celując precyzyjnie w wąziutką dziurkę, zauważyła bowiem pulsowanie waginy, choć Mężczyzna nie krzyczała. Skończyło się na chrząknięciu. Kobiety patrzyły na siebie z niepokojem: zapłodniona czy niezapłodniona? Mężczyzna skryła się w martwym ciele matki i nie wychodziła.
Miesiąc później brzuszek Mężczyzny zarysowywał się już co nieco, szczęśliwe kobiety wróciły do naturalnego stanu rzeczy: pierwszy ich problem na świecie rozwiązany. Całowały się, obejmowały, kochały jak przedtem. Znów było szczęście.
Nie na długo.
Ciąża Mężczyzny nie dawała jej tyle przyjemności, ile innym kobietom. Gra wstępna dziecka jakoś ją denerwowała: próbowała je wyrzucić z siebie szybciej, dokończyć przed czasem, nudziła się nieprzeciętnie i nie potrafiła się cieszyć z tego wyjątkowego przecież współżycia. Kobiety pomagały jej, jak tylko mogły, ale wciąż jej było mało. Szukała innych zajęć, zaczęła coś skrobać, coś rzeźbić, coś konstruować, całkiem bezcelowo, całkiem bezpłodnie, byle tylko coś powstało. Bo dziecko wciąż nie powstawało, leżało bezczynnie w czarnej dziurze i leniło się jak cholera. Podobnie jak cała reszta: tylko by się całowały, kochały, jadły, wydalały, rodziły i spały. Mężczyzna szukała czegoś więcej, ale że niczego więcej nie było, umierała z nudów. Skryła się zatem w martwym ciele matki i nie wychodziła.
Po dziewięciu miesiącach od orgazmu wymęczona Mężczyzna biegała wokół rodzących, licząc na to, że poród przeniesie się i na nią (jej badania dowodziły, że tak to działa). Nic z tego, dziewczynka jak leżała w wąskiej macicy, tak leżała, a Mężczyzna z każdym dniem odczuwała tylko coraz silniejszy ból związany z naciskiem obcego ciała na jej ciało. Mięśnie pękały jej od środka, zmieniła się w jeden wielki chodzący rozstęp. O rozkoszy, rzecz jasna, nie mogło być mowy. Trochę dlatego, że nie było wtedy jeszcze mowy, a trochę też dlatego, że w jej położeniu – nawet gdyby mowa była – akurat o rozkoszy byłaby niemożliwa. Ale i tak jej nie było.
Mężczyzna skryła się w martwym ciele matki i nie wychodziła.
W końcu nie mogła już nawet wstać, leżała tylko w martwym ciele matki i jęczała jak ostatnia pokutnica. A w zasadzie pierwsza, bo i pokutnic wcześniej nie było, skoro nie było pokuty. Z pokuty narodziła się religia. Kobiety zaglądały co jakiś czas w oko waginy Mężczyzny, ale ciasnota dziury odsłaniała tylko mrok i brak wiecznych perspektyw. Mężczyzna jęczała z bólu jak ranny żołnierz, a właściwie żołnierka, choć ani żołnierek, ani tym bardziej żołnierzy jeszcze wtedy nie było. Kilka nocy później z dziurki wysunął się skrawek maleńkiej główki. Kobiety krzyknęły z radości i poczęły się obejmować. Pozycja dziecka była nie najlepsza, ale dziecko żyło, to najważniejsze. Mężczyzna dalej jęczała z bólu jak ranny żołnierz, a właściwie żołnierka, choć ani żołnierek, ani tym bardziej żołnierzy jeszcze wtedy nie było. Kilka nocy później główka była cała na zewnątrz, za nią podążyła szyjka. Kobiety głaskały dziewczynkę i całowały ją. Co jakiś czas przykładały pierś, by dziewczynka jadła, nie miała już bowiem pożywienia bezpośrednio od mamy. Wymagało to sporej gimnastyki od Mężczyzny i karmiących kobiet, zwłaszcza że Mężczyzna dalej jęczała z bólu jak ranny żołnierz, a właściwie żołnierka, choć ani żołnierek, ani tym bardziej żołnierzy jeszcze wtedy nie było. Ciasna dziura uciskała szyjkę dziecka, więc i niemowlę płakało często i doniośle, puchnąc do olbrzymich kształtów i malejąc na powrót. Kobiety próbowały je uwolnić z obezwładniającego uścisku, chwytały główkę i ciągnęły, ale główka tylko puchła, szyjka rozciągała się nienaturalnie, a dziecko zalewało się łzami, unieruchomione monstrualnymi najwyraźniej ramionami (po mamie). Wszystko na nic. Zaklinowane.
Po kilku nocach ból złagodniał, a Mężczyzna w końcu wstała. Uwięziona główka podążała na czele Mężczyzny, rozglądając się po świecie. Czasem unosiła się, by obejrzeć to, co wyżej. Lubiła spoglądać zwłaszcza na piersi, na których mleko miała zawsze ochotę. Gdy głód stawał się dojmujący, główka rozwierała usteczka i płakała wniebogłosy. Kobiety karmiły ją zatem systematycznie. Po jakimś czasie przyzwyczaiły się do specyfiki Mężczyzny i jego dziecka. Mężczyzna zawsze nosiła je przed sobą z dumą, opadnięte bądź ciekawsko sterczące, dziecko było jej i tylko jej, a kobiety zaczęły jej nawet trochę tego zazdrościć. Po narodzinach potajemnie oznaczały własne dzieci rozmaitymi znaczkami, żeby odróżniać niemowlę swoje od niemowlęcia nieswojego, i nosiły je wszędzie ze sobą. Potem oficjalnie obłaskawiały je nawet Imionami, a dzieci zaczęły rozpoznawać własne Imiona i własne matki, które nadały im Imiona wraz z życiem. Matki były dumne ze swoich wytworów jak Mężczyzna ze swojego, a, chcąc być jeszcze dumniejsze, rywalizowały z innymi matkami o lepszość swojego dziecka. Codziennie odbywały się oficjalne zawody pt. „kto ma najlepsze dziecko”. Każda dziewczynka uczestniczyła w konkurencjach właściwych dla swojego wieku i zdobywała punkty. Tak powstała matematyka i od razu szkoła. Wszystko szło ku lepszemu, wciąż i wciąż lepszemu.
Każda matka pokazywała po swojej córce, jak bardzo lepszemu. Wymyśliły na przykład język, by dowieźć, które dziecko najszybciej nauczy się mówić, oraz reguły języka, by dowieźć, które dziecko będzie najpoprawniej mówić. Wiele wieków później nazwano to kulturą oralną. Potem wymyśliły pismo, by dowieźć, które dziecko najładniej, a które najszybciej pisze.
Dowodziły. Tak powstała logika i tak powstało prawo. Wiele wieków później nazwano to kulturą pisma. Mama wreszcie uzyskała etymologiczną wykładnię – mama, bo ma – ma niemowlę, i to niejedno. Wszystko układało się spójnie i konsekwentnie.
Dlatego prędzej czy później ten moment musiał się wydarzyć: w końcu kobiety wpadły na pomysł zawodów w poczynaniu. Rodzące matki miały rywalizować ze sobą w poczynaniu nowych córek z właśnie narodzonymi córkami – najlepsza rodzina wygrywa. Kategorie konkurencji były rozmaite: najszybsze zapłodnienie, najbardziej efektowne, najwięcej wejść i wyjść, zapłodnienie w najlepszym stylu i inne. Wszystkie kobiety, które akurat były około dziewiątego miesiąca, przetrzymywały ciąże do wyznaczonego dnia. O wyznaczonej godzinie zaczęły się pieścić. Wilgotne waginy poczęły odchodzić wody, a kobiety roznieciły orgazmiczną orkę. Nad nimi dyndały dziewice-przyjaciółki, by wszystko wyglądało spektakularniej, a matki nie pomdlały z braku energii. Jury i widzowie przyglądali się zdarzeniu z uwagą. Mężczyzna była sędzią i chodziła wokół rodzących, podając dane i punktacje jurorkom. Wszystkie wyczekiwały, panowała cisza przed burzą.
Nagle pierwsza rodząca zaczęła wrzeszczeć jak opętana, po kilkunastu minutach wyskoczyło z niej niemowlę i leżało chwilę bezwładnie. Mężczyzna schyliła się nad nim, by odliczać czas poszczególnych czynności, ale wówczas jej zaklinowane ramionami dziecko zostało widocznie nadmiernie ściśnięte przez zbyt wąską waginę, bo spuchło i nienaturalnie urosło, szyja mu się drastycznie wydłużyła w poszukiwaniu choćby oddeszku, aż w końcu potrząsnęło Mężczyzną i zrzuciło ją na kolana, po czym wparowało naprężoną główką wprost w orgazmicznie eksplodującą waginę. Kobiety krzyknęły z przerażeniem, krzyknęły ponownie, gdy dziecko Mężczyzny wycofało się i wepchnęło się otwartą główką z jęzorem na wierzchu z powrotem. Po kilku machach Mężczyzna chrząknęła, dziecko wypluło do środka ślinkę, a rozkoszne konwulsje rodzącej przeprowadziły ślinkę wprost do macicy. Urodzone niemowlę zaczęło płakać, dano mu cyca. Kobiety spoglądały z niedowierzaniem na zakłopotaną Mężczyznę. Dziecko Mężczyzny lekko opadło, zmęczone.
Wtedy zaczęła rodzić druga kobieta, po kilkunastu minutach wyskoczyło z niej niemowlę i leżało chwilę bezwładnie. Mężczyzna schyliła się nad nim ponownie, by odliczać czas poszczególnych czynności, ale wówczas jej zaklinowane ramionami dziecko zostało widocznie nadmiernie ściśnięte przez zbyt wąską waginę, bo spuchło i nienaturalnie urosło, szyja mu się drastycznie wydłużyła w poszukiwaniu choćby oddeszku, aż w końcu potrząsnęło Mężczyzną i zrzuciło ją na kolana, po czym wparowało naprężoną główką wprost w orgazmicznie eksplodującą waginę. Kobiety krzyknęły z przerażeniem, krzyknęły ponownie, gdy dziecko Mężczyzny wycofało się i wepchnęło się otwartą główką z jęzorem na wierzchu z powrotem. Po kilku machach Mężczyzna chrząknęła, dziecko wypluło do środka ślinkę, a rozkoszne konwulsje rodzącej przeprowadziły ślinkę wprost do macicy. Urodzone niemowlę zaczęło płakać, dano mu cyca. Kobiety spoglądały z niedowierzaniem na zakłopotaną Mężczyznę. Dziecko Mężczyzny lekko opadło, zmęczone.
Sytuacja powtórzyła się z całą resztą kobiet. Po wszystkim Mężczyzna padła jak zabita prosto na pysk swojego wycieńczonego dziecka. Leżała tak kilka dni. Zawody skończyły się bez wyników, bo żadne niemowlę nie zapłodniło swojej matki. Wszystkim zajęło się dziecko Mężczyzny.
I to ono wygrało. W każdej kategorii, bez dwóch zdań.
Tak już miało pozostać.
Od tego czasu dziecko Mężczyzny było najbardziej obleganą główką w całej wspólnocie. Kobiety nie śliniły się już do swoich dzieci i do siebie nawzajem, wolały tę dziwną główkę wychodzącą z waginy Mężczyzny. To było coś nowego, awangarda taka. Promocja, dwa w jednym: niemowlę i przyjaciółka zapładniające naraz, równocześnie. I wreszcie nowa konfiguracja – po dwóch stronach niemowlę zanurzone było w kobietach oddających mu swoje otwory: jedna wymiennie i tymczasowo, druga stale i na zawsze (to, rzecz jasna, Mężczyzna – stale i na zawsze, zawsze stale i na zawsze). Kobiety lubiły tę nowość, po niej stare relacje całkiem utraciły swój gęsty posmak. Dlatego główka wielokrotnie w ciągu dnia penetrowała wnętrza kobiet – zarówno jam gębowych (to kwitło w pocałunek, gdy gęba z gęby pobierała pokarm), jak i pochw. Mężczyźnie też nie sprawiało to szczególnej przykrości, a każde splunięcie główki odczuwała orgazmem, który dobywał się z jej gęby pojedynczym chrząknięciem.
Ale nie mogła obsłużyć codziennie wszystkich, to jasne. Kobiety zaczęły ze sobą rywalizować nie tylko ze względu na własne córki, lecz także o względy Mężczyzny. Podkreślały swoją seksualną atrakcyjność na wszelkie sposoby, podkreślały krągłość i smakowitość piersi oraz wilgotność i smakowitość wagin, podkreślały czerwoną miękkość ust i wydajność osłaniających pachnący otwór pośladków. Mężczyzna codziennie wybierała te najlepsze i wchodziła w nie swoim dzieckiem. Główka popijała mleczkiem z piersi i była szczęśliwa.
Właścicielka główki także. Gorzej z innymi kobietami: wybrane triumfowały, a olbrzymia większość niewybranych cierpiała wniebogłosy. W końcu podział ustalił się na tyle, że wybrane stawały się coraz ponętniejsze, bo miały po temu warunki, a niewybrane stawały się coraz mniej ponętne, bo głównie cierpiały. Jedne służyły do miłości z Mężczyzną, inne przejęły wspólne obowiązki – sprzątanie, przygotowywanie posiłków czy opiekę nad dziećmi. Żyćka nachodziła na nie co miesiąc, co miesiąc zatem cierpiały. Mogły się kochać ze sobą, ale przez nawałnicę obowiązków, jaka stoczyła się na nie po odciążeniu tych wybranych, zwyczajnie nie miały na to czasu. Nie miłość im była w głowie, gdy musiały nauczyć swoje córki i córki wybranych, którymi się opiekowały, pisać najładniej i najszybciej w szkole. Podział utrwalał się coraz mocniej, a w końcu i na własne córki nie miały czasu, bo córki wybranych domagały się go znacznie więcej – i miały do tego prawo.
Kochanki Mężczyzny nie jadły już swoich soków, wszystkim zajmowała się główka, podobnie wymęczone niekochanki, które pożerała praca, dlatego zaczęto poszukiwać nowych form pożywienia. Owoce i warzywa już nie wystarczały. Mężczyzna wyczerpywała swoją energię kilkanaście razy dziennie ponad limit, potrzebowała czegoś konkretniejszego do jedzenia. Jego niemowlę także domagało się zapasów, przy codziennym wysiłku soki kobiet i mleko z piersi nie były dostatecznie pożywne. Po jednej z libacji Mężczyzna jak zwykle dobrała się do gęstych soków kochanki, ale to na nic: zdychała z głodu i z wycieńczenia. W przypływie zżerającej ją od środka namiętności zjadła więc także jej waginę, później dupę (faza analna), dalej uda, a na końcu język (faza oralna). Smakowało jak dotychczas nic. Awangarda taka, posunięcie wzajemnego się spożywania do ekstremum. Kochanka rozpływała się w ustach, a Mężczyzna zaspokoiła głód na cały dzień tak bardzo, że posuwała wybranki niemowlakiem jak byk. Wybranki chciały więcej i Mężczyzna chciała więcej.
Tak powstało mięso. A że lepiej usytuowane kochanki nie miały ochoty wystawiać się na żer, bo wolały same pożerać nowy wspaniały przysmak, na mięso przeznaczono część kobiet pracujących. Potem Mężczyzna nazwała je Świnią, Krową i Kurą, ogólnie: Zwierzętami Hodowlanymi. Część niewybranych kobiet na wieść o pokarmowym przesiewie zbuntowała się, uciekła do lasów i tam stworzyła własne struktury. Te Mężczyzna nazwała Wilkiem, Lisem i Sarną, ogólnie: Zwierzętami Dzikimi. Lepiej usytuowane kochanki leżały całymi dniami w łóżku Mężczyzny, a ta karmiła je mięsem Zwierząt Hodowlanych. Mężczyzna nazwała je Azorkiem i Pusią, ogólnie: Zwierzętami Domowymi. Uwielbiała, gdy mruczały.
Na końcu Mężczyzna nazwała się Człowiekiem, bo stworzyła wszystkie kobiety, zwierzęta i inne istoty.
Główka pracuje.
Dziewięć miesięcy po pierwszym zapłodnieniu przez Mężczyznę z krocza jednej z zapłodnionych kobiet wyskoczyła córka z dziurką wypchaną małą główką niemowlaka. Ale taką małą, jakiej kobiety jeszcze nigdy nie widziały. Zdarzył się cud: poród w porodzie, córka wypadła od razu z własną córką. Córka się rozpłakała, a główka córki córki spokojnie sobie zwisała. Gdy ją zanurzały w sromie, by ożyła, główka puchła i unosiła się swawolnie. Przypadków córeczek z główkami było coraz więcej.
Co ciekawe, ściśnięta główka wprawdzie rosła, ale nie dojrzewała razem z córeczką i do końca życia pozostawała niemowlakiem: była czymś na kształt niedorozwiniętego – a właściwie po prostu nierozwijającego się – dziecka wypełniającego waginę. Córki chwaliły się nim jak mało kim, instynkty rodzicielskie wobec własnego niemowlaka działały u nich na najwyższych obrotach. Swoją dumę miały zawsze przy sobie, i zawsze w najpiękniejszym wieku. To jak mieć niemowlę, które nigdy nie rośnie do poziomu nastolatka i dorosłego, i jeszcze jest przytwierdzone do krocza, więc nigdzie nie ucieknie i nikt go nie zabierze. Pozostaje na własność, na zawsze i od narodzin, więc więź jest nieporównanie większa niż przez marne dziewięć miesięcy. Syndrom pustego gniazda stał się problemem pustych kobiet.
Korzyści mądrej główki niemowlaka było co niemiara. Po pierwsze i ostatnie: własna. Na wyciągnięcie ręki. I jeszcze przekazuje własne geny dalej. I nie tyje się od niej w ciąży i potem, wręcz przeciwnie (a szczupła sylwetka: wąskie biodra i mały biust stanowiły obiekt marzeń wszystkich kobiet): obowiązek dziewięciomiesięcznego guzdrania się w napływających kilogramach zrzuca na niewypełnione tak pięknie ciała. I tamuje bolesne krwawienie podczas żyćki tak bardzo, że już go nie ma co miesiąc i w ogóle. I zawsze wypełnia waginalny otwór, tak że Mężczyzna nigdy nie jest niedojebana, więc nikt na nią nie woła feminazi. I daje mnóstwo rozkoszy, wystarczy go włożyć; właściwie byle gdzie, można nawet do własnej ręki albo czyjejś dupy (tam lubi bardzo, same smakowitości). I odchodzi od dwójkowej, monogamicznej miłości 2.0: w nowej miłości zawsze jest co najmniej trójka – kobieta, Mężczyzna i jej niemowlę. I wypluwa pokarm, najpożywniejszy, czym syci wszystkie głodne i spragnione kobiety. I wzbudza powstawanie rzeczy i zjawisk, stąd też często staje (o ile stercząca główka z wyciągniętą ciekawsko szyją w ogóle może stać, gdy tułów i nogi są zanurzone w waginie). A że jest wyłącznie główką, chodzi jej tylko o rozum i racjonalność – nie to, co te histeryczne kobiety z pustymi, smutnymi pizdami.
Główka pracuje, pizda nie. Przynajmniej nie na wyższych stanowiskach.
Dlatego dumne córki, posiadaczki superdziecka, podporządkowywały mu całe swoje życia, a to puchło, wyciągało szyjkę i prężyło się słodko, by wejść główką do środka. Jak to niemowlę.
Mama miała swoje małe, tata miała swoje, znacznie bardziej doskonałe. Niemowlę 2.0: wszystkie błędy systemu pierwszego modelu tu zostały wyeliminowane, a zastąpiły je nowe wspaniałe funkcje i cechy. Słowem, tata miała lepszy gadżet niż mama. Mama mogła ich mieć, co prawda, więcej, ale liczy się jakość, nie ilość. Tata wygrała. Ze wspólnoty kobiety przerodziły się w konkurujące ze sobą fabryki.
Stercząca główka niemowlaka z wyciągniętą ciekawsko szyjką stała coraz częściej. Stercząca główka niemowlaka z wyciągniętą ciekawsko szyjką stała się symbolem nowej, nowoczesnej epoki: epoki Mężczyzny.
W porównaniu do przywilejów Mężczyzny kobiece poczęcie, poród i macierzyństwo straciły swój urok. Gęste soki kobiet nie mogły się równać z pożywną mieszanką śliny, którą wypluwało z siebie niemowlę Mężczyzny po tych wszystkich szynkach, udkach i waginkach: soki nastawione były na stosunki długie i wielokrotne, ślina niemowlęcia wytryskiwała natychmiast i jednorazowo. Człowiek nie Krowa, nie miał czasu na całodzienne pocałunki i miłości jak na mielenie trawy wielokomorowym żołądkiem. Poza tym szybko się nudził, dziewięciomiesięczna gra wstępna to znaczna przesada; już dziewięć minut to przecież niezły wynik. Zaoszczędzony czas wykorzystywał Człowiek na budowę nowych narzędzi i maszyn, by wciąż coś się działo: wciąż coś nowego, wciąż coś lepszego. Miłość z dziećmi podmieniono na naukę z dziećmi: pisania, czytania, liczenia, myślenia, całego tego straganu dla niewyżytych chłopców. Miłość z dziećmi była odtąd czysto platoniczna – by nie marnować czasu i seksualnych zapasów, które wykorzystywało męskie niemowlę – więc matki stemplowano znamieniem sacrum. Drobna rozkosz przy narodzinach lub przy ssaniu sutków przez dzieci podczas karmienia zacierana była chlubą poświęcenia i oddania. Kobiecy orgazm zaczął uchodzić za feministyczny mit, nie mówiąc o przyjemności seksualnej, a tym bardziej rozkoszy. Rozpleniła się plota o niepokalanym poczęciu, a Mężczyzna powtarzała ją z jakimś dziwnym zacięciem. Martyrologia – słowem, Matka Polka – rozniecała intelektualne iskry. Wówczas powstali duchowni i opowiadali dużo o duchu, czyli miłości między kobietą a Mężczyzną. Kobiety siedziały ze swoimi dziećmi na kolanach, Mężczyzny siedziały ze swoimi niemowlakami w nosidełkach majtek, gdy duchowni grzmieli z ambony o nieczystościach ciała.
I tak powstał Mężczyzna.
A teraz porozmawiajmy o pedofilii wśród księży.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL).
Maja Staśko
krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje z „Ha!artem”, „Wakatem” i „EleWatorem”. Mieszka w Poznaniu.
Zobacz inne teksty autora: Maja Staśko
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: