Żona i ona
prawie blondynki kto je tam wie która jest która farbowana
jedna pali druga nie jedna pije colę druga piwo
trzecia patrzy przez obydwie szkiełko i oko
mecenas kradnie frazy krótkie długie tajemnice
rapuje do kaparów sosu czosnkowego łyka dżin
nagle z butelki dym święte oleje kadzidła
idzie do dziury namaszczony
wraca bez łupu myśliwy jednego wieczoru
unosi się aureola w obłędzie wszędzie tu
kobiety w cieniu jakby leżały na posadzce w zenicie
wychodzą dwie
trzecia zostaje żona zawsze do końca do grobu deska
żona zmęczona:
siedem plastrów NiQuitin na każdy dzień
Perła
perła w twoim uchu musi tam być wosk gorzko słony szukam
wiem: menopauza zbliża się do ciebie jak niedziela
nagle jest środa zamiast piątku nie krwawisz zamiast krwawić
się nie pocisz tylko gorąco ci w kuchni w pokoju gościnnym
pastą do zębów nacierasz sutki w łazience
w pokoju pomiędzy oknem a ścianą kartki monitory wtyczki
inne nośniki ciebie nie ma jesteś poza ścianą
(chciałabyś być:
w pokojach wszystkich hotelowych z jego kochankami)
ciągle to pamiętasz: skarpetki T-shirty ściany kwiaty nikotyny
tapety koc prześcieradło podłoga
mogłabyś to przeżyć:
wyjęcie płodu włożenie mężczyzny zamiast dziecka
genetyka chirurgia in vitro miłość plastyka bez sensu
zwyczajnie pragniesz na łące mleczy jaskrów w wodzie
trawy zielonej miękkiej
jego spermy w twoim samochodzie
Dwaj panowie
tonę węgla do piwnicy przez cienkie mięśnie poety
z lepszymi bicepsami poeta drzewo od ziemi od korzeni na opał porąbie
i kawałek poematu dla drugiej kobiety
pierwsza nieślubna już gotowa wrzuca mu do piwa peta i pięciozłotówkę
poeci rozpalają się nawet w śniegu przy – 20
one głupie laski nie wiedzą że oni między sobą tak cudnie
robią im laski a oni nie wiedzą że one myślą wtedy o anorektyczkach
kości są seksi jak anoreksja nekrofilia zimna aż do zachłyśnięcia ultramaryną lodowca
pościelą ze Śląska na niebiesko schnącą nakrochmaloną twardą jak penisy we wzwodzie
spada sadza na rzęsy pył węglowy sadza grafit na pościel
wracają wszyscy do zimnej kuchni myślą że są heteroseksualni
myją sobie twarze od pyłu węglowego wacikami kosmetycznymi płatkami
a hałda ciągle dymi
Dziewiąte piętro
ptakom wysoko pieścisz pióra beton przez szybę czekasz
porzuciłaś synów mężczyznę i kobietę
patrzysz w okna: pelargonie begonie i fuksja
na balkonach bielizna zapach spranego seksu odurza cię
łazienka jest prawie taka sama jak twoja porzucana
i hotelowa moja pierwsza Michael od minette
od ust warg języka łechtaczki i nawet nie w Paryżu
jesteś na dziewiątym piętrze i znowu w domu cię nie ma
cicho nikt nie krzyczy pies nie szczeka
dziecko syn jakiś kwili że niedaleko zamku jest i pałac
budzisz się we śnie przed snem w nocy nad ranem koszmarnie
się budzisz kochanie to tylko klimakterium wariactwo strach
dziewiąte wrota
Szok
nie mogę uwierzyć w ssanie laski waniliowej jest czarna lepka nie jest słodka
mówisz on był słono gorzki cierpki dzikie wino szałwia meksykańska
ty młoda matka boska w bercie khaki
opowiadasz mi to wszystko w pokoju hotelowym a ja łyżeczką cię karmię
ciastkiem migdałowym
otwierają się blizny na twoich nadgarstkach pościel robi się czerwona ciepła
od krwi ciężka mokra
w łazience całują się dwie kobiety spadają cicho do wanny
frotowe gumki włosy
niesiesz pokój na rękach osobno fotele dywan czerwoną pościel mnie
nagle przypominam sobie:
warsztat szewski skóry eter kleje dwa psy imadło na zewnątrz szyld
Chopin wchodzi do pokoju z nokturnem na koturnie prosto z TV
eksploduje ekran a czerwone rękawiczki spokojnie palą papierosy
jakby nic
rano nie ma nikogo
butelki pety waciki ładowarki telefony kosmetyczki empetrójki
otwieracz do butelek klucz do pokoju
samotny obiektyw nadgryziony kabanos wykałaczka
Oli parasol
[i lustracja: Ola Wasilewska]