Nagroda główna oraz nagroda publiczności w kategorii prozy w Wielkim Finale Rzeźni Literackiej 2014:
Zda życie się dziwem
Zda życie się dziwem
– Siedzi we mnie najpewniej nasz zawiązujący się współczłowiek jeszcze wielkości bobu.
+ Bobas? No wiem, od trzech miechów się nadyma, bo przyznam, że wtedy szkoda mi było floty na gumkę
– Czyli wiesz, że już na starcie jest za późno
+ Klawo ujęte, moja Drogo, mawia się też, że trudniej założyć dom niż kondom,
– Istotnie, pamiętam jak tamtej nocy przyniosłeś podejrzanie za dużo cukierków, i wciskałeś, że na wszystko styknęło, a ja głupia nago wchłonęłam cię płodna,
+ Mówisz, że wchłonęłaś ciepło dna? Może ono jest źródłem tej konwekcji, która w górę pcha lekko popadłych w najgłębsze rowy oceaniczne gdzieś na stykach pożerających się płyt kontynentalnych. W tych gorących źródłach skleciło się podobno pierwsze życie. A co jeśli ludzie też się mnożą właśnie w desperackim ciśnieniu, co im gałki oczne ugniata w krótkowidma, albo brzuchem zwiększają wyporność ciała, żeby łatwiej wypłynąć, a wszystko dla potomstwa, które wynosi ponad?
– Ponad garść miedziaków ze świnki wyniosła cena tego zajścia, oj stromo panie Słodki liczymy się w tym dołku zatęchłym
+ Kiedy to tylko płytki rów melioracyjny, widzisz, sama się wygrzebujesz bez podsadzania, a dokąd to?
– Idę nazbierać witamin póki darmowe, i w życiu nie tknę twoich cukierków próchnych łamizębów
+ Lepiej zostaw to sczere-śnione drzewo, owoce należą do szpaków, poczekaj aż koło raz dwa naprawię
– Ty naprawdę myślisz, że nasz rower wpadł do rowu, tylko dlatego, że oba podobnie się nazywają?
+ Literalna konieczność, oczywiście, jest nawet takie porzekadło: zagapiony w bliskim słowie szlak zakończy rower w rowie, to działa tak jak kuracja rosołem z kury, czy sos sosnowy. A wszystko dlatego, że każdy los zwyczajnie wykłada się na języku jak wstrząśnięta garść homeopatycznych tabletek od wszystkiego.
– Dla mnie taki prostacki logo pogląd jest nie do przełknięcia, płytkie to jak prawie prawda
+ Cóż, masz wolność wyznania, ale słuchaj, jak ty to robisz, że nawet szpaki cię lubią, co, Drogo? Powiesz?
– Prosto, nie staram się jak ty przyprawiać sobie dziobu, byle je tylko wychujać na pestki. Ty takiej szczerości się raczej nie nauczysz, skoro nie kąsasz nawet kompozycji zębatek na piaście.
+ Ja się z łańcuchem siłuję, a nie z przerzutkami, zdaje się, że ogniwa ustawiły się w złej kolejności
– No proszę, z łańcuchem się siłuje, jak jakiś niewolnik uświęconej reguły, który przerzuca ponad czasami skrojoną wedle własnego patentu kość zgody na byle wynik, zawsze tak pewny, że aż oczka wypadają ze zdziwienia, a szczegóły doczytać można ciurkiem ze słownika. Słodki mechanik losu i jego uniwersalne narzędzia. Czy to przypadkiem nie najprawdziwsze koło Dharmy kryje się między widełkami tego roweru, i stąd ta mozolna nawijka ciążących nam czasów?
+ Możliwe, że z tyłu, to napędowe, stąd te wszystkie powkręcane kłaki z parkowej przędzalni, siostry widać wywalają to, co się zmechaci na wrzecionie, zetrze skalę z miarki, czy stępi nożyce
– Zwinąłeś te paprochy chociaż w przyzwoity kłębuch?
+ A jak ci go dam, to wybaczysz mi tę drobną koncepcję?
– Wybaczę, ale na przyszłość primo: koniec twojego zaklinania w rodzaju „Nie budź mnie, bo niebu ćmię”, żeby tylko uzasadnić dzikie lulanie się nimbami jak cyklon oszalały, i secundo: panie Słodki, dość kierowania z odkażonym gardłem na miłość gorzką
+ Niech będzie wola twoja, ale ten wypadek to nie wina, jeśli nie współbrzmienie, to raczej siła wyższa, zawirowania jakiejś podłej fortuny cisnącej przednią dętkę na przekór kierownicy.
– Oj dawaj kłębuch, zamiast w kółko Pi er do liczb urojonych podkręcać
+ Weź go Drogo na znak pierwszeństwa twojego dla mnie, a rowerem jakoś się potoczymy, tylko zamiast zwichniętych pedałów pociągnie nas żagiel twojej parasolki, bo wiatry wieją akurat w obiecujące strony
– Ale miękki kłębuch, ugniotę go na twoje podobieństwo, żeby małe miało co tulić na wszelki
+ Ależ ja sam utulę, tylko daj mi czereśnię
– Nie dam, szpaki zabroniły
Nagroda publiczności w kategorii prozy w Rzeźni Literackiej 2014 – pierwszy rozbiór półtuszy z poezji i prozy:
Psy
Luna cani deus est
Księżyc jest dla psa bogiem
Psy wyją w kierunku księżyca słowo Łuuuu czyli tylko pierwszą sylabę słowa Łuna – jednego z imion Księżyca, a czynią tak ponieważ całe słowo jest dla nich zbyt odległe i nieuchwytne. Analogicznie, używane przez ludzi słowo Jah jest pierwszą sylabą tetragramowego Jahwe – jednego z imion Boga.
Psia sztuka sakralna w postaci wykopywanych w ziemi dołów to nic innego jak właśnie próba odzwierciedlenia księżycowych kraterów. Uważa się, że pies medytujący w wygrzebanym własnołapnie legowisku doświadcza namiastki księżycowej boskości na Ziemi.
Władze radzieckie w ramach ideologicznej walki z wszelką religią wysłały na orbitę okołoziemską wywodzącą się z psiej biedoty towarzyszkę Łajkę. Miała ona za zadanie odwrócić uwagę zamieszkujących cały blok socjalistyczny psów i sobaczek od tradycyjnego Boga Łuny i skierować ją na siebie, krzewiąc tym samym nowy egalitarny kult Suki proletariuszki (którego prapoczątki według niektórych kynoteologów sięgają jeszcze czasów Wilczycy-matki Romulusa i Remusa). Do dziś tysiące psów ateistów wyją w kierunku sztucznych satelitów słowo Łaaaaa jak Łajka, księżyc natomiast traktują jak obiekt dziwiący co najwyżej szczenięta, a nie jak boga, któremu należy oddawać cześć.