Drugi tomik Barbary Klickiej, Same, same, ukazał się w tym roku w Instytucie Mikołowskim po dwunastu latach od debiutu autorki. A może jest debiutem właściwym? Dwanaście lat to zapewne szmat czasu, którego badaniem wiersze z Samych, samych między innymi się zajmują. Cała książka charakteryzuje się wartkością języka, myśli, obrazów i akcji, a płynność, z jaką Klicka przechodzi między nimi, bywa zaskakująca. Wiele poetyckich, ale też tzw. czystych obrazów zostaje podminowanych ciętą, ironiczną puentą (tu nie od rzeczy przypomina się puenta manifestu Grochowiaka z 1959 r.: „Są bo na świecie ludzie tak wymyci/ Że gdy przechodzą/ Nawet pies nie warknie/ Choć ani święci/ Ani są też cisi”, z którą Klickiej, zdaje się, bardzo po drodze). Wiele ironicznych zaczepek słownych przechodzi w pełne pragnienia wyznania. Wreszcie wiele gorzkich spostrzeżeń pada jabłko w jabłko z tęsknotą za czymś słodszym niż „godne odbicia”, o które zbyt zdecydowanie dopominają się najbliżsi bohaterki Samych, samych. Myślę, że ta specyficzna żonglerka rejestrami nie jest jedynie kokieteryjnym zaproszeniem do zabawy (choć jest zabawna) i przerzucania piłeczki, lecz świadczy bardziej o napięciu, w jakim wiersze powstawały, o ścieraniu się oka, języka i ciała.
Charakterystyczne dla Klickiej wydaje się badanie pęknięcia między „ważkimi rzeczami” a „biskupim różem manicurów”. Pompowane sztucznie przez kogoś bliskiego, takie pęknięcie doprowadza nie tylko do szału, ale i „do siedmiu rozedm”, o których fenomenalnie opowiada wiersz „Sue Ryder od skweru”. Większość wierszy z tomiku łączy się w całości i cykle, a napięcie i oczekiwanie przeplatają się z językowym zwolnieniem i zbliżeniem. W pewnym nieuchwytnym dla mnie sensie są to wiersze filmowe. Przetwarzane przez bohaterkę sceny pochodzą ze świata obrazu i dźwięku – teatru i kamery, mimo że podmiotka ironicznie zastrzega: „W żadnym offowym kinie nie będzie można zobaczyć relacji z tych uroczych stypek” („Ablucja motywu”). I rzeczywiście, wiersze Klickiej łączą w sobie awangardowy nacisk na obraz z hollywoodzkim „machaniem kiecką”, są jak zespolenie Mayi Deren z Dorothy Arzner. W jakim kinie najlepiej to zobaczyć? Domowym?
Same, same jest więc wartkim zapisem akcji serca: ze wszystkimi jego niespodziewanymi podrywami, uderzeniami, ale też zatrzymaniami. W tym sensie to zbiór bardzo kobiecy i odważny. Z problemów kobiety robi „ważką sprawę”, z choroby – erotyczną grę, z nieobecności – „krucjatę”. Bardzo czysto i wyraźnie wybrzmiewa tu kobieca tęsknota i to, co bell hooks opisuje słowem pragnienie – pewien typ wrażliwości na doświadczenia. Jeden z cytatów trafnie ujmujących ton tego dominującego w tomiku mówienia o pragnieniach i niedostatkach pochodzi z wiersza „Terytorium powiernicze”: „Ojciec mówi: pomyśl, nie krzyczysz. Mówię ojcu: pokrzycz, nie pomyśl”.
Sen o siedmiu gwoździach w czaszce
Wiersze otwierające Same, same w głównej mierze skupiają się na doświadczeniu cielesności. Jest to jednak ciało „pokraczne” i groteskowe według Bachtinowskiej definicji: przygięte, przegięte, pieszczone tylko boleśnie (prądem albo zimnem) – kalekie ciało, w które „wgryza się” ślepy masażysta. Przeświecają przez nie procesy wewnętrzne, widać na nim ślady tego, co Bachtin nazywa „teatrem cielesności”, lub też nieco uboższej jego wersji – dramy. W takich wierszach, jak „Manewry”, „Cold Wave”, „Opis z natury” czy „Przeprawa” ciało jest poddawane zabiegom, które przypominają „trwałe seryjne rozdzierania” („Manewry”). Jest też poddawane nieustannym i nieustępliwym obserwacjom, które jeszcze boleśniej uwydatniają jego podatność. Tym samym sprawdza się Bachtinowska teoria, że ciało podatne (poddane), z którego można „wyjąć obcy szczątek” („Manewry”), traci hołubioną w zachodniej kulturze jednostkowość i „nieprzenikalność” (impenetrability). Na skutek tego zostaje oddelegowane do kąta groteski, śmieszności etc. Jako wybryk natury zachęca jakby bohaterkę do popełniania dalszych sprzeniewierzeń (sprzeciw-wierzeń?). W kolejnych wierszach lista wykroczeń mówiącej kobiety stale rośnie, ale i jej oskarżenia wobec oskarżających poważnieją. Odchodzi więc stopniowo od przekornych zawołań w stylu:
Ale panowie, panie – nie będzie się was
zmuszać do czekania na humorek, fajerwerk; szła prawie prostą ulicą
i kręgosłup wcale się nie złamał.
[„Manewry”]
na rzecz bardziej gorzkich, jak na przykład: „To, co nie jest twoje, z pewnością jest piękne, więc grajmy w pustkę i nie grajmy w pełnię” („Przekrój strzałkowy”) czy: „Niech kocha mnie każdy, skoro ty nie możesz” („Wielkanoc”). Dynamika tomiku pod tym względem okazuje się nieprzewidywalna, a ilość sprzeciwień bohaterki nie zależy tylko od zmagań z cielesnością. W dużej mierze nakładają się na nie kwestie społecznych oczekiwań wobec kobiet: „Córki są takie przemądrzałe, gdy długo nie rodzą i nie kończą studiów” („Locus Focus”), kwestie obumierającego uczucia i samotności: „Lecz w moim domu susza i zwiędłe paprotki, nikt tu nie zachodzi” („Dobytek”), kwestie uwięzienia w relacji władzy: „Z czarną konsekwencją masz myśleć o prawie własności, o koronkowym glejcie, który podpisałaś” („Żegnaj, laleczko”). Dla mnie najciekawiej mówi Klicka o niespełnionym pragnieniu: tym osobliwym „pragnieniu” uczuciowości, o którym wspomniana bell hooks pisała w książce Yearning: Race, Gander, and Cultural Politics, postulując, by częściej przekuwać je w dążenie. Bohaterka Klickiej na razie swoje pragnienie przekuwa w słowo, lecz ze świadomością, że słowo wiersza i słowo miłosnego wyznania różnią się mocami sprawczymi. Ciekawym lustrem dla „Kochania” Świetlickiego („kocham. Obsesyjna mantra/ na którą Bóg uprzejmie reaguje, a i/ – a i ludziom świeckim podoba się całkiem”) mógłby być przywoływany już tekst „Wielkanoc”, który w przewrotny sposób odwraca konwencję miłosnego wiersza: bohaterka chce usłyszeć wyznanie, a nie je wyartykułować. Zresztą, nie wstydzi się tego – jest na tyle dojrzała, by za wstydliwe uważać całe siatki pojęć i absurdalnych zahamowań, które raz po raz ktoś zarzuca na „dowolną chmurę motyli”.
Teraz, rzuć okiem, przeżywa
Jednym z wyrazistszych tropów Samych, samych jest skomplikowana relacja między patrzeniem a odczuciem. „Ty” liryczne z powodzeniem mogłoby zostać nazwane voyeurystą, a pikanterii dodaje fakt, że jest ono dla bohaterki Klickiej jednocześnie kimś najbliższym. „Ty” odmawia zaangażowania, co stanowi główną oś konfliktu: zgrzyt między coraz bardziej gorączkowymi próbami „ja”, by zbliżyć się do niego na tyle, że oczy będą wciąż zamknięte, a nieustępliwym chłodem patrzącego, którego wzrok bardzo chce pozostać „nieprzenikniony”. Ilustruje to cytat: „I drży się, i się sobie wyświetla. […] Na przykład, że przyznaję się do wszystkiego wszystkim, a ty tylko patrzysz” („Alfaville”).
Ilość odwołań do oka-patrzenia-siatkówki-skalowania itd. jest tu zresztą imponująca. Z wiersza „Skalowanie” chciałabym wyjąć gorzko-słodki fragment:
Żartujmy,
inaczej ktoś umrze. Patrzysz przez lupę na ten wasz przestworek.
W obramówce szkiełka stoicie przed sobą kompletnie ubrani i wyglądacie
mniej więcej tak samo jak z daleka.
Wiersz jest jednocześnie próbą przyjrzenia się „ty,” który potrafił dotąd patrzeć na dowolne wysiłki, przymiarki i porażki bohaterki bez większego poruszenia, z niechcianym przez nią filtrem czy marginesem. Być może ambicją bohaterki jest wprost spojrzenie voyeuryście w oczy, odwrócenie układu sił, w który wepchnął ją jego wzrok i jej „teatr cielesności”. Rozpinając stanik, chciała początkowo zostać „judzeniem optycznym” („Skalowanie”), lecz ku końcowi tomiku bardziej jej zależy na (niemożliwym?) zbliżeniu: „bądź mi przyjacielem, chcę od tego świecić” („Wielkanoc”). Klicka bada więc, na ile możliwy jest balans między „patrzeniem” a zaangażowaniem, i co to za dziwna figura.
A jeśli, poza wszystkim, chcieć jeszcze małe trochę?
Same, same jest tomikiem odważnym z wielu względów – porusza wspomniane już niewygodne sprawy chorowania (o intrygującym połączeniu erotyki i choroby w swojej recenzji wspomina Julia Fiedorczuk), przemilczane starania (o polskim fenomenie kultury „polotu”, która wyklucza obrazy „nadmiernego” wysiłku i mozolnej pracy pisze na przykład Eva Hoffman w odniesieniu do nastoletnich prób gry na fortepianie w Zagubionych w przekładzie), wreszcie „niegodne” sprawy pragnienia. Ten ostatni aspekt odwagi – do mówienia o marzeniach i ich przełożenia na język poetycki – jest dla mnie najciekawszy. We wspomnianej już książce Yearning hooks pisze:
Pragnienie to popularny, powodujący nami i polityczny typ wrażliwości, który przecina w poprzek ustalone podziały na rasy, klasy, płcie czy typy seksualności, i który może się okazać żyznym gruntem dla powstania porozumienia – więzi, które zbudowane na wspólnych zobowiązaniach, będą stanowić podstawę naszej solidarności oraz współpracy. [tłum. własne]
Hooks wskazuje więc na pewien uniwersalny element: pragnienie nie dotyczy konkretnych zjawisk, ale sposobu ich odbierania. W tomiku Klickiej pragnienie wydobywa się ze wstydliwej otoczki „nadmiaru”, bohaterka tych wierszy dojrzewa do odrzucenia takich rad, jak: „Zakradaj się do piwnic, na strychy – na zagrzanych grzędach/ nocuje twój moll, dziewczynko” („Locus Focus”). Wprost mówi, że: „Źle ci przebywać w chłodnych opowieściach na zatartym brzegu, źle ci tam, dziewczynko” („Żegnaj, laleczko”). Z jakichś względów chce jednak pozostać „dziewczynką” i mimo że wiąże się to ze słabością (karcone dziecko „ma uszy do słuchania, ale nóg wcale nie ma do ucieczki”, jak pokazuje „Sieć czwarta”), pozwala na wrażliwość, którą odebrał sobie zdystansowany adresat większości jej wierszy. W takich sytuacjach przypomina mi się cytat z Daniela Hoffera, postaci całkiem nieliterackiej: „Za każdym razem, gdy odważysz się ‘wystawić’ i stać podatnym na zranienie, podejmujesz ryzyko. A życie ci je zazwyczaj wynagradza”. Bohaterka Klickiej podejmuje to ryzyko na przestrzeni całego tomiku. Nie wiem, czy zostanie wynagrodzona przez „ty”, ale na pewno przez czytelników tych wyzwań i wyznań, bo wersy o „płaskim brzuszku”, „zamaszystej kiecce”, „cholera, ale cudnym płaszczyku” itd. brzmią tak szczerze, że, cholera, aż boleśnie.
Tetraprezam i nektar z bardzo świeżych brzoskwiń
Podsumowując ten krótki szkic, Same, same rzeczywiście opowiadają o cudach i – by odwołać się do wiersza „Sypkie lustra”, z którego pochodzi tytuł tomiku – są z nich zbudowane. Byłyby to cuda obrazów, cuda języka, cuda emocji i cuda pragnienia, a zatem pewna elementarna cudowność życia. Z jednej strony człowiek nie powinien się ich zbyt wielu spodziewać, jak napomina cytat z J.M. Coetzeego (W sercu kraju), z drugiej jednak rezygnacja z oczekiwania na nie wydaje się jeszcze gorszym rozwiązaniem. Nawet przetykane samotnością i słabością cuda te – same i drobne – uzmysławiają, że zupełnie nie opłaca się oszczędzać.
Zatem wiersze Klickiej, wyśmiewając zachodni fetysz „nieprzenikalności” i połączoną z nim fantazję „nieprzeniknioności”, nie obawiają się bezpośredniości, śmieszności, brzydoty („Kochana Sue Ryder, […] ktoś może znaleźć w googlach twoje brzydkie zdjęcie”), groteski, niegodnego odbicia i innych „nieprzyjemności”, które pojawiły się w toku poznawczych pęknięć. Tytułowa dla tego szkicu relacja między okiem, ciałem a językiem jest w tomiku wielokrotnie problematyzowana i myślę, że żadne z nich nie triumfuje kosztem innych, a chwilowe przechylenia na korzyść któregokolwiek nie decydują o niczym ostatecznie. Raczej, jak w filmie, w wierszach Klickiej następuje mariaż obrazu, słowa i odczucia, który ma za zadanie usatysfakcjonować pragnienie – a ono nieustannie domaga się przecież zaangażowania i nowych środków.
Barbara Klicka, Same, same, Instytut Mikołowski, Mikołów 2012.
Natalia Malek
Poetka, kuratorka wydarzeń literackich. Autorka książek poetyckich: Pracowite popołudnia (2010), Szaber, z ilustracjami Joanny Grochockiej (2014), oraz Kord, z fotografiami Anny Grzelewskiej (2017). Laureatka Nagrody im. Adama Włodka. Za Szaber nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia, za Kord – do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej oraz Nagrody Literackiej Gdynia. Mieszka w Warszawie.
Zobacz inne teksty autora: Natalia Malek
Recenzje
Z tej samej kategorii: