Ilustracje: Ola Wasilewska
Nareszcie śmiało można unikać ludzi. Stronić, siadać plecami, nie rozmawiać, nie witać. Co za ulga.
Mam ci ja bar. Psi barek w dzielnicy, do którego wpadają tramwajowi, policjanci, straż miejska i ich podopieczni. A także baby ze wsi, bezdomni, dzieci ze szkoły, niewidomi. Siedzimy przy kotłach. Na zapleczu walka. Cudne kuchary noszą dymiące talerze. Pierogi ruskie i Pat Metheny, placek po węgiersku z Keithem Jarrettem, grochówka z Madeleine Peyroux, frytki z Chetem Bakerem, golonka z Norah Jones, podroby z Niną Simone, schabowy z Dianą Krall. Menu jest długie. Żarcie i muzyka najlepsze. Diabli wiedzą, kto na zapleczu gotuje i słucha, ale wszystko robi genialnie. Kochane Kucharki, jesteście mistrzyniami. Nazywałam ten bar Stasiukiem, ale chyba musi zmienić nazwę na Komedę.
365 dni twarzy Greya. Powiedzieć, że to arcydzieła, to nic nie powiedzieć. Przysłowia na każdy dzień. Na dziś takie: Kobieta to czyściec dla kieszeni.
Wszyscy faceci w barze mlecznym jedzą mięso. To na wielki post z żoną w domu.
Wichuro, huraganie Julio, gniew twój i wściekłość młodego wieku przeraża nas dostatecznie. Nie chciałabym spotkać twojej zagniewanej matki.
Bądź w kapciach, Europo, bądź stara, a nawet stara i gruba. Wtedy wszyscy zdążymy za tobą. I nikt nie zostanie w tyle. Bądź ramotą, serwuj stare, dobre dowcipy i humor. Tylko znane przeboje. Te same dania. Nigdy nas nie zaskakuj. Choć przez jedno pokolenie. Daj nam odpocząć, zestarzeć się i umrzeć przy tobie. Bo stare kino jest nam potrzebne.
Wsiadłam do przypadkowego autobusu, a on i tak mnie zawiózł do domu. Świecie, można ci ufać.
Na tle tego, czego nie ma, nie ma też zim. Skończyły się, powoli, wyczerpały je lata. Dziś z trwogą pomyślałam o pewnej chwili nad stawem w parku. Ten zwykły letni dzień na kocu, mógł być moim ostatnim. Nocą coraz częściej matury, co raz to trudniejsze. Spośród wielu zadań stojących przede mną nie rozumiem nawet pytań.
Po raz drugi tej nocy zobaczyłam przyszłość ziemi. W Rawiczu Korytarze Przedmiotów z folii niczym szklarnie. Wszędzie plastik i beton. Uczennice szkół witają wiosnę materiałem z bawełny, rozłożonym na chodnikach i ulicach. Drobne wzory stokrotek mają nam przypominać, że kiedyś na ziemi widywało się kwiaty.
Całą noc pełzam w Korytarzu Rzeczy, zbierając, segregując i wynosząc w reklamówkach wszystko, co może, lecz nie musi się przydać. Licealna klasa tuż przed maturą. Wszystkie dziewczyny ze wsi. Potężna konkurencja i rywalizacja. Zbieramy chiński plastik, koszulki ze stylonu, majtki z bambusa, bransoletki i naklejki. Czuję się bogata po kilku workach. Szef małego miasta. Wiem, że tego dnia mam randkę. Grabię jeszcze więcej. Miłość jako oczekiwanie.
W nocy nad rynkiem rawickim unosi się olbrzymia twarz dziewczyny, namalowana akwarelką. Ależ to piękne. Z ciemnych uliczek wychodzą na światło wszyscy pijacy i ludzie z kolejki w monopolowym. Nagle pachnie cukierkami. Akwarelkę malują dziewczyny z liceum i zakonnice. Trudno uwierzyć, że wiara może mieć prostą, ludzką twarz, tak miłą, jak zwykła dziewczyna. I ptaki są zdziwione. Krążą, skubią, nie wiedząc, z czym mają do czynienia. Żer to czy pułapka? Zadzieramy głowy w górę. Auta stanęły. Słychać, jak leci pszczoła. Rawicz jak dawniej. Senny, spokojny, pod lipami. Niektórzy kładą się na ulicy jak w Kaplicy Sykstyńskiej, żeby spokojnie kontemplować. Twarz niczym obłok. Spotkanie i z Bogiem, i z dziewczyną. Farba czasem skapuje. Mam lewy policzek umazany. Wiatr z zachodu unosi dziewczynę i powolnym ruchem przegania ją w stronę Niemiec. Nie mamy żalu, niech płynie do dawnych mieszkańców naszego miasteczka.
Przez całą noc noszę pizzę z rukolą po mieście. Pizza stygnie. Wiadomo. Najgorsza jest jednak rukola, która spada albo układa się w koronę cierniową i ginie, bo kradną ją katoliccy fundamentaliści. Zwijam ją w końcu i noszę na rękach jako dodatek.
Poznałam dziś w nocy kobietę, która zakładała elektryfikację na Kresach. Zaczynała swoje eksperymenty w Borysławiu, kręcąc prąd maszynką do mięsa. Chciałam z nią przeprowadzić wywiad. Skłamałam nawet, że pracuję w gazecie i robimy dodatek na 8 marca, ale odmówiła. Pokazała mi tylko przystanek, odprowadziła na autobus i spojrzała na pełnię. – Widzi pani księżyc? W takie wieczory potrafię uderzyć przechodnia siatką z ziemniakami i ukraść sałatę ze szkółki eksperymentalnej, gdzie dorabiam do renty.
Tekst pochodzi z antologii Wakacje od istnienia? Czternastodniówka literacka.
Agnieszka Kłos
Autorka książek Całkowity koszt wszystkiego, Gry w Birkenau, Wyższa czułość, które były nominowane m.in. do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Literackiej Europy Środkowo-Wschodniej „Angelus”. Od 2001 roku redaktorka magazynu „Rita Baum”, od 2004 roku wiceprezeska Stowarzyszenia Kulturalno-Artystycznego „Rita Baum”. Kuratorka Otwartej Pracowni Gepperta, cykli spotkań „Czytelnia Gepperta” oraz „Wolna Amerykanka”. Autorka prac artystycznych wystawianych na międzynarodowych wystawach oraz tekstów z zakresu krytyki sztuki.
Zobacz inne teksty autora: Agnieszka Kłos
Prozy i inne formy
Z tej samej kategorii: