Zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry
Całkiem niedawno w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry niespodziewanie pojawiła się zafoliowana świnia.
Ale po kolei.
Jednym z najpopularniejszych zbiorowych rytuałów codzienności dzisiejszych czasów są regularne zakupy w supermarketach. Rodziny przyjeżdżają do centrów handlowych i wspólnymi siłami zapewniają sobie godny byt na najbliższy tydzień. Pracę stricte domową – zakupienie podstawowych produktów spożywczych z pieniędzy zdobytych pracą stricte niedomową, więc zarobkową – łączy supermarket z czasem wolnym, gdy cała rodzina wyjeżdża z domu i spędza aktywnie kilka godzin. Format przestrzeni zakupowej w pełni dostosowany zostaje do rytualnego charakteru całości, a po kilku wizytach rzecz wpisuje się w lekko obsesyjną poetykę rutyny. Dzięki temu można odpocząć od cotygodniowego zgiełku bądź skupić się na opowieściach bliskich, nie zajmując się zbytnio samym robieniem zakupów, które dzieją się jakby mechanicznie, gdzieś w tle, hurtowo. Jak na taśmie reprodukcyjnej bierzemy zakupy Fordem, załatwiamy się w rutynie po łokcie niczym Charlie Chaplin. Wszak to dzisiejsze czasy.
Supermarket to wielki kawał miejsca pocięty wersami półek, które wyznaczają światło działów. Poruszanie się po supermarkecie – właściwie niezależnie od tego, czy znamy go dobrze, czy nie, sam mechanizm w każdym tego typu przybytku jest bowiem identyczny – a zatem poruszanie się po supermarkecie następuje przez liniowe przesuwanie się od jednego wersu do drugiego wersu, z lewej na prawą i z prawej na lewą: nogi wszak nie mają kierunku chodzenia (w przeciwieństwie do oczu). Podczas przesuwania się następuje czytanie produktów – wystarczy rzut oka i wiemy, czy tego właśnie potrzebujemy, czy nie. Czasem wiedza ta jest efektem działania czynników pozapragmatycznych, sytuujących się gdzieś w reklamowych podświadomościach, kolorach opakowania produktu czy zapachach, ale rzecz następuje tak samo – wystarczy rzut oka i wiemy, czy tego właśnie potrzebujemy, czy nie. Gdy tak, zatrzymujemy się i wybieramy. Gdy nie, przechodzimy dalej, wedle poziomej linii wersu, dochodzimy do końca i zeskakujemy przerzutnią do kolejnego działu (jego nazwa wypisana jest przy jego początku). Może być i tak, że cały dział jest w tym tygodniu zupełnie nam nieprzydatny, wówczas zwyczajnie go mijamy, powodując większe światło między wersami, i skręcamy w następny wers z interesującą nas zawartością. Linia każdego wersu jest równie długa i równie szeroka, produkty ustawione są na półkach całymi szeregami danego rodzaju, dzięki czemu czytanie wersu wspiera się na powtarzalnym, spodziewanym rytmie – podobnie jak przechodzenie z wersu do wersu. Liniowość jest tym silniejsza, że z całkiem potężnym koszykiem przed sobą trudno o piruety czy nadmierne lawirowanie. Ruch przebiega zatem wahadłowo – wspiera się na liniowości (nie jesteśmy w stanie poruszać się poza linią, to linie wersu wyznaczają naszą drogę), ale nie na linearności: kolejność następowania po sobie wersów może zostać zaburzona przez pominięcie nieinteresujących nas wersów i przejście do tych, w których znajdują się konieczne dla nas produkty.
Tadeusz Peiper właśnie w możliwości pominięcia części elementów bez utraty sensu upatrywał różnicy między poezją i prozą [1].
Ale po kolei.
Liniowe ustawienie wersów, ich monotonny rytm wsparty na powtórzeniach tych samych układów produktów i półek, pozwala wejść w rutynę zakupów i poddać się jej lekko obsesyjnej melodii, która niepostrzeżenie płynie ze sklepowych głośników. Wpadamy w zakupowy trans, gotowi na odbieranie pozaracjonalnych bodźców jak nigdy wcześniej. Mechaniczne ponawianie rytuału z jednej strony porządkuje chaos produktów i zapewnia bezpieczeństwo, z drugiej – wprowadza pewien automatyzm. Automatyzm z kolei z jednej strony wiąże się z nudą i bezproduktywnością, z drugiej – umożliwia skupienie na innym elemencie, takim jak rozmowa z najbliższymi, muzyka płynąca z głośników lub słuchawek, wreszcie oddanie się rozmyślaniom po całotygodniowej harówce, na co wskazywał Ben Highmore w Pracach domowych opublikowanych w I numerze „Przerzutni” [2].
Jedno nie ulega wątpliwości: możliwa dzięki regularnemu układowi sklepu mechaniczność wykonywanych czynności pozwala na zautomatyzowanie naszej relacji z samym tym układem i kupowanymi produktami na tyle, że nie dostrzegamy ich formy. Widzimy ceny, widzimy reklamy i promocje, czytamy nawet spisy składników, czyli w istocie spisy treści: dostrzegamy całe to „co”, które decyduje o naszym wyborze, całe to „co” napędzające konsumpcyjną machinę i jej rozpustne rozgałęzienia, nie widzimy za to „jak”. „Jak” pomnażane na wszystkich półkach, w wielokrotnym zmultiplikowaniu, staje się po prostu oczywiste – inny układ wersów i produktów w wersach nie ma racji bytu. Automatyzm narzuca przezroczystość formy i to systemowi, który panuje nad całym tym porządkiem, jest wybitnie na rękę. Zmiana formy oznaczałaby zmianę rzeczywistości i porządkujących ją zasad. A tego nikt normalny – kto tu w końcu sporo zarabia – nie chce.
Aż tu nagle, w cały ten zrytualizowany obrządek, wpada bomba: pośród regularnych, gładkich bloczków szynki różniących się jedynie nazwą firmy i ceną, leży sobie zafoliowana świnia. Zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry.
Ciąg dalszy znamy dobrze: tłumy szaleją, bo świnka przypomina słodko śpiące niemowlę [3], tyle że ciasno opakowane próżniowo i wędzone, bądź utulonego do snu pieska, tyle że ciasno opakowanego próżniowo i wędzonego – w każdym razie to, co w branży reklamowej cieszy się największą sympatią, a więc perswazyjnością, wśród konsumentów (niemowlęta i pieski). Okazuje się, że regularne, gładkie bloki to plastry pośladków tego maleństwa, które bardziej chce się zjeść z rozczulenia (na zasadzie: „jesteś tak słodki, że aż bym cię schrupał”) niż na obiad (na zasadzie: „golonkę przypraw dobrze pieprzem i zielem angielskim”). Dostrzegamy swoje podobieństwo do zafoliowanej świni i zastanawiamy się, jak my wyglądalibyśmy zafoliowani i rzuceni na stos setek innych zafoliowanych ludzi. Jaki mamy dowód na to, że wcześniej elegancko wyprofilowane plasterki szynki to nie plasterki ludzkich pośladków? Czym one się różnią od tych świńskich, poza tym, że z powodu wyprostowanej postury są większe, więc właściwie dają więcej mięsa? Z konsumenta przeistaczamy się w produkt, cała struktura utrzymująca nas w konkretnej roli (konsument) i przy konkretnych wartościach (konsument ma władzę nad produktami i swoimi decyzjami) upada. Bo jeśli pozostałaby w mocy, wówczas tydzień w tydzień, regularnie i niezmiennie, kupowalibyśmy pokrojone w plastry pośladki tego słodkiego maleństwa, które mogłoby być naszym niemowlęciem lub pieskiem. A przecież tego – jesteśmy absolutnie pewni – nie robiliśmy.
Co wywołało tak sprawny przewrót ontologiczny? Mieliśmy znany układ, znany układ wprowadzał znane nam produkty – tu właściwie nic się nie zmienia. Szynka bowiem nie przestaje być szynką, jej właściwości nie różnią się od tej w plasterkach i w blokach, jej cena – w przeliczeniu na kilogram – też nie jakoś drastycznie. Szynkę zastąpiła szynka – w przestrzeni treściowej, po której dotąd poruszaliśmy się całkiem swobodnie, formy pozostawały bowiem oczywiste, więc przezroczyste – wszystko jest na swoim miejscu. To zmiana formy – z plastrów i bloków na niepokrojoną świnię – wywołuje aferę [4]. Automatyzm percepcyjny zostaje zaburzony przez nieznaną dotychczas formę – rozpoznany układ, liniowy i regularny, ustępuje przed zdarzeniem zafoliowanej świni w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry. Odtąd każdy produkt ustawia się w stanie podejrzenia, każdy może przywoływać inną formę, a skoro tak, to dlaczego ma właśnie tę? Kto na tym korzysta, a kto nie? Cały dotychczasowy porządek, niepisana umowa, dzięki której konsument dawał się wprowadzać w trans w zamian za poczucie bezpieczeństwa i możliwość oderwania od przyziemnych problemów i codziennych spraw, leży i kwiczy. Przewidywalny układ, hurtowość i rutynowość powtarzanych czynności, wzmaga efekt i afekt zdarzenia tak, że już nic innego nie ma. Tylko ta zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry. Zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry. Zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry.
Poezja to zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry.
Szkłowski naprawdę żył
Szkłowski naprawdę żył – urodził się w 1893 roku, a zmarł w 1984.
Ale po kolei.
Wiktor Szkłowski to jeden z najważniejszych przedstawicieli rosyjskiego formalizmu. Jego artykuł Sztuka jako chwyt z 1919 r. stał się tekstem programowym całego nurtu. Założenie Szkłowskiego było proste: poezja to taka przestrzeń, która – za pomocą chwytu udziwnienia (ros. ostranienija) – wyrzuca z automatyzmów percepcyjnych. Wyrzucenie umożliwia nie tylko bezpośredni kontakt z elementem rebelianckim, ale i dostrzeżenie powtarzalnych form, które w automatyzmach funkcjonowały jako oczywiste i niezmienne – uciskane na rzecz panującej treści. Chodzi zatem nie o zrozumienie przedmiotu, lecz o wywołanie specyficznego sposobu jego postrzegania: ze sfery zwykłej recepcji przechodzimy do sfery recepcji nowej, która ujawnia ściśle polityczne mechanizmy utrzymujące ów przedmiot w normie i w formie. Wraz z ujawnieniem formy i jej niepodważalnej (bo niedostrzegalnej) władzy, w rutynie zaczyna się rewolucja. Rewolucja nie dzieje się przez formę ani za pomocą formy – rewolucja dzieje się w formie. O ile dotychczasowa rola języka polegała na czystej referencji, a więc przedstawieniu rzeczywistości, o tyle odtąd język zaczyna pracować i działać – nastawia się na rzeczywistość i ją ustawia [5].
Stąd nacisk Szkłowskiego i rosyjskich formalistów na autonomię słowa – słowo, niepodporządkowane władającej treści, pozwala realnie i bezpośrednio działać właśnie jako słowo, a nie przekaźnik sensu, medium czy lustro, które – za zasłoną często progresywnych treści – reprodukowały tylko funkcjonujące status quo przez neutralny porządek formy [6]. Język wreszcie ożywa, po symbolicznej martwocie język dostaje kopa. Uwolnienie słowa od referencjalnego podporządkowania umożliwia ustanowienie relacji między treścią a formą na nowo – tak, by granica przestała wyznaczać dialektyczny układ władzy (raz rządzi treść, a raz forma) i umożliwiła syntetyczne powiązanie przez współ-pracę – zarówno treści z formą, jak i innych elementów postrzeganych binarnie [7]. Zmienia się sposób myślenia i postrzegania, dialektyczne kategorie rozmywają się w bardziej wspólnotowe płaszczyzny.
Gdzieś w tym miejscu się znajdujemy [8].
Tymczasem wróćmy do supermarketu. Rzecz jest jasna: supermarket wprawia w automatyzm, zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry to chwyt udziwnienia. Coś nam to jednak zmienia.
O ile formalizm stawiał na formę językową, o tyle, gdy formę ujawnia świnia z mięsa, język zaczyna działać inaczej – na przykład jako ozór. Ozór wieprzowy choćby. Podbity binaryzmami zarzut względem formalistów o uciekanie od rzeczywistości w językową autonomię już tu się zwyczajnie nie broni – rzecz się dzieje w odwiedzanym codziennie przez miliony konsumentów supermarkecie, a mięso świni jest rzeczywiste jak mało co. Podobnie jak potrzeba, żeby taką świnię kupić: potrzeba fizjologiczna, głód.
Gdy, opakowany w wersyfikacyjną formułkę supermarketu, głód znika.
„Tak przepada, zmieniając się w nicość, życie. Automatyzacja zjada rzeczy, ubrania, meble, żonę i lęk przed wojną” [9] – tłumaczy Szkłowski.
Rzeczy, ubrania i meble można kupić w supermarkecie. Żona robi zakupy w ramach nieodpłatnych prac domowych. Lęk przed wojną niwelują wielkie hale hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry. Tylko dlatego, że automatyzacja to wszystko zjada, możemy codziennie jeść gładkie plastry szynki i rozmyślać o nowym Mercedesie Klasy C [10] bądź ostatnio przeczytanej książce, a nie naszym ciele, które bez tej szynki przestałoby żyć, ani o ciele świnki, które – już bez życia – mamy właśnie w ustach. Tak przepada, zmieniając się w nicość, życie.
Aż tu nagle pojawia się zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry. Zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry ujawnia, że hurtownia spożywcza wspiera się na spożywaniu, a spożywanie ma w swojej formie żywość, życie. Spo-życie to społeczne życie. Nagle cały ten codzienny zamęt, cały ten zautomatyzowany rozgardiasz, plącze się i wplata w życie – to fizjologiczne i ukrywane pod stertami kosmetyków, ubrań i makijaży, które nabyć można w supermarkecie. Supermarket, cotygodniowy rytuał zakupów, najpiekielniej nie zdradza faktu, że dzięki niemu mamy co jeść. Podtrzymywanie możliwości wyboru przez zmultiplikowanie produktów i ich marek ukrywa, że w rzeczywistości wyboru nie mamy: musimy jeść i musimy wyrzucać z siebie to, co zjedliśmy. Możemy wybrać, co zjeść, mamy tego w bród, ale nie decydujemy już o tym, jak zjeść – pokarm trafia na język (ten autonomiczny, formalistyczny), potem rozgniatany jest przez zęby, by trafić do dalszych odcinków przewodu pokarmowego. Jak u wszystkich kręgowców: jesteśmy zwierzętami, którymi więc jesteśmy [11].
Właśnie dlatego formy kupowanych produktów – gładkie bloki szynki i plasterki ciągnące się kilometrami w hali – dają poczucie kontroli nad wszystkim. Że właściwie to estetyczna rzecz, całe to jedzenie, że nie jem, by żyć, tylko żyję, by jeść, jak powtarzają w MasterChef (którego głównym sponsorem jest Makro). Że wydaję pieniądze na swoje człowieczeństwo, na swoją gatunkową wyższość, żaden inny gatunek nie wypracował wszak takich technik i takich budynków pełnych konsumpcyjnej radości. Liniowa przebieżka w betonowych wersach supermarketu tylko w tym utwierdza, gdy słuchamy mocnej nuty Rihanny lub Taylor Swift, śpiewających o miłości romantycznej i samowystarczalności przedsiębiorczej w tej hurtowni samoobsługowej. Hurtowni dyskursów.
Cotygodniowa wizyta w supermarkecie karmi nasze bios, życie społeczne i kulturowe, gdy kupujemy kosmetyki i polityczno-kulturalne tygodniki, słuchając Rihanny lub Taylor Swift. Cotygodniowa wizyta w supermarkecie karmi nasze zoe, życie nagie, gdy kupujemy – zwyczajnie – żarcie. Wszyscy się narodziliśmy, więc wszyscy mamy formę – ciało, które utrzymujemy przy życiu jedzeniem. Po narodzinach część z nas została włączona w społeczno-kulturową formę, w naród [12], i dostała język, prawa i gatunkową wyższość – część z nas uzyskała znaczenie. Rozplenione i chaotyczne znaczące obudowane zostało znaczonym. Odtąd jedni jedli drugich, bo i jedni, i drudzy mieli ciała, które musieli karmić bądź którymi musieli karmić.
My w supermarkecie to bios. Świnia w supermarkecie w formie plasterków to zoe,. Zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry to zoe,, które naocznie pokazuje, że mogłoby być bios, jak nasze niemowlę lub piesek. Albo że my moglibyśmy być zoe, i leżeć sobie na półce pośród innych zafoliowanych ludzi w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry, a pokarmowa elita przechadzałaby się liniowo między wersami z wózkiem, by wybrać najlepszego człowieka na obiad.
Zmiana formy przedmiotu w hurtowo reprodukowalnym systemie każe domagać się zmiany formy samego tego systemu.
Dopiero wówczas możliwe jest „wyzwolenie się od książki dla bezpośredniej obserwacji nad żywym środowiskiem językowym”, co postulował de Courtenay w narracji Szkłowskiego [13]. Dopiero wówczas „związki językowe nabierają własnej wartości” [14]. Autonomia formy, czyli ciała, autonomia języka – także tego, który służy do jedzenia i odczuwania smaków, także ozora – kieruje wprost ku życiu, ku żywemu środowisku. Dostrzeżenie tej autonomii, dostrzeżenie budującej supermarkety i nasze wzniosłe myśli czy referaty formy, to otwarcie na życie – życie codzienne, najcodzienniejsze. A zatem na śmierć – śmierć codzienną, najcodzienniejszą.
„Dziś słowa umarły i język stał się podobny do cmentarza” [15] – pisze we Wskrzeszeniu słowa Szkłowski. No dobrze, ładna metaforka, ale co się dzieje, gdy nam tu naprawdę umierają świnie? Gdy umierają dzień w dzień, w fabrykach hurtowo produkujących je przez rozmnażanie i zabijanie, a my nawet tego nie widzimy? Gdy zostały zautomatyzowane i sprowadzone do swojego znaczenia, znaczenia dla ludzi, gdzie występują wyłącznie pod postacią pokarmu? Gdy stają się przezroczyste w ramach supermarkecianej rutyny, gdy ich forma przestaje być widoczna? Jak dokonać takiego Wskrzeszenia świni? Jak jej dotknąć, jak ją pogłaskać, by poczuła to, co inne istoty, gdy dotykamy i głaskamy psy, koty, a nawet ludzi? Wpadamy w sam środek estetyki, przypomnijmy – nauki o zmysłach. U formalistów słowo zaczęło żyć, a zatem dźwięczeć i wyglądać – właśnie jako słowo, a nie przekaźnik bardziej bądź mniej istotnych treści. W zarysowanej sytuacji świnia powinna zacząć żyć, a zatem chrumkać, wyglądać, pachnieć, mieć swoją fakturę i smak – właśnie jako świnia, a nie danie na talerzu lub treść żołądka. Dopiero w tym momencie, w momencie odkrycia smaku świni jako świni, a nie bardziej bądź mniej smacznego posiłku, świnia naprawdę zaczyna żyć, świnia naprawdę przestaje żyć: widzimy, że świnia nie jest gładkim bloczkiem lub plasterkiem, że nawet nie śpi – widzimy, że świnia jest martwa.
Estetyka nie oddala od życia i jego zwierzęcości, jak nam się zdaje w pełnym ponętnych kształtów i opakowań supermarkecie – estetyka jest jego zmysłowym przeżywaniem. Dzięki estetyce, smakowi, możemy realnie przeżyć: osoby chore na raka, u których receptory smaku uległy zniszczeniu podczas radioterapii, nie mogą jeść, bo każdy kęs smakuje jak tektura, więc odruchowo go zwracają [16]. Bez receptorów smaku jedzenie – więc życie, przeżycie – jest niemożliwe. Estetyka nie pośredniczy ani nie ozdabia, estetyka to mięso, z którego się składamy: mięso, które brzmi, wygląda, pachnie, ma swoją fakturę i smak. Można je zjeść i można nim jeść – przez odczuwanie i współodczuwanie. Herbertowska Potęga smaku zaczyna być rzeczywiście potężna.
No i tak. Maurice Denis w Definicji neotradycjonalizmu powtarzał: „Pamiętać, że obraz, zanim stanie się koniem bitewnym, nagą kobietą lub jakąkolwiek inną anegdotą, jest przede wszystkim powierzchnią płaską pokrytą farbami w określonym porządku” [17]. A zatem pamiętać, że świnia, zanim stanie się plasterkiem lub blokiem szynki lub jakąkolwiek inną wieprzowiną, jest przede wszystkim żyjącą formą hodowaną na mięso w określonym porządku (w hodowlach i rzeźniach za miastem). A z racji tego, że wchodzimy z nią, z formą, formalnie w kontakt, to człowiek, zanim stanie się prezesem firmy, profesorem lub jakimkolwiek innym zawodowcem, jest przede wszystkim żyjącą formą karmioną innymi żyjącymi formami hodowanymi na mięso w określonym porządku (np. w środkowoeuropejskiej kolejności: śniadanie, obiad, kolacja). I to forma, która jakoś nam się wymyka, która wciąż [18] jeszcze działa na nas chwytem udziwnienia: nasza własna – i najsilniej: nasza wspólna – forma.
Automatyzm supermarketu, automatyzm rzeźni, liniowej, acz nielinearnej (wspartej na mechanice rytmicznych powtórzeń), na której wzorowali się naziści przy budowaniu obozów zagłady [19], oddala życie najdalej jak się da. Dopiero poezja, zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry, daje odczuć, że jemy ciałem ciało. Że my żyjemy i że świnia nie żyje. A o to w końcu – wedle Szkłowskiego – miałoby chodzić: „Po to więc, aby wrócić wrażenie życia, odczuwać rzeczy, aby czynić kamień kamiennym, istnieje to, co nazywamy sztuką” [20]. Chwyt wreszcie zaczyna działać dosłownie, somatycznie – chwyta nas ktoś za rękę i nas nosi (carry), i nas nosi, bo to boli. Boli nas ręka, więc boli nas forma. Chwyt ręką za rękę daje odczuć, że ręka jest ze skóry i mięsa. Z ciała, z naszej formy. Nie jesteśmy w nią opakowani, jesteśmy nią. Opakowana próżniowo świnia z kolei już nie jest. Ona rzeczywiście jest w formie, w folii, ale już nie jest formą – formą życia.
Oto chwyt: chwyta nas coś za gardło, gdy próbujemy przełknąć świnię. I rzygamy: potęga smaku działa.
Tak odnowiony formalizm właściwie niezmiennie w centrum stawia formę, a zatem ciało: życie. Centrum jest jednak skrajnie niehandlowe, a z tak rozumianego życia nie wyciągnie się kasy, wręcz przeciwnie: nagie życie, życie bezbronne, wymaga ubioru – socjalnych zabezpieczeń oraz bezinteresownej troski. Autonomia ciała – jak rozumiał to Jean-Luc Nancy w Corpusie [21] – autonomia życia jest ważniejsza niż jakiekolwiek znaczenia, które pragną ją sobie podporządkować przez podział na bios i zoe, i przypieczętować to automatyzacją, a zatem – w ujęciu Hanny Arendt – banalnością zła [22]. Nowy formalizm to nie tylko nowa estetyka, ale także – i najdonioślej – nowa etyka.
Gdy w formalistyczną foremkę w miejsce słowa włączymy ciało, jak w miejsce plasterków wpadła zafoliowana świnia w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry, forma wraca do życia. Forma zaczyna być na nowo spożywcza: społecznie ożywcza. Niepodzielność formy kieruje wprost do autonomii ciała – daje całość, totalność, która w spektaklu zwykle jest rozdrabniana [23] na sieć wersów, wierszy, na cykle półek. Leży sobie taka cała martwa świnia i pokazuje: jestem integralna, jestem autonomiczna, żyłam, a wy mnie zabiliście.
Polityczne konsekwencje takiego ustawienia rysują się całkiem jasno: zapraszamy uchodźców, bo uciekają, by ratować życie swoje i bliskich; nie jemy zwierząt, nie produkujemy ich w hodowlach, nie zabijamy w rzeźniach i nie kupujemy w supermarketach, bo nasze życie jest równie autonomiczne i równie znaczące (nie znaczone!), co inne życia; zwiększamy socjalne zabezpieczenia dla niepełnosprawnych i innych wykluczonych z rynku pracy; wprowadzamy publiczną (rzeczywiście publiczną, niezależnie od składek na ZUS) służbę zdrowia; nie jeździmy na wojny, bo żadne polityczne niesnaski nie są ponad autonomicznym i nienaruszalnym istnieniem żyć. W tym kierunku prowadził nas Tytus Czyżewski, gdy pisał: „W świecie wszystko żyje i wszystko ma swoją wartość. Co nie żyje – nie istnieje, a co nie istnieje nie ma ani formy, ani barwy” [24]. Nowy formalizm to nowa wspólnota, wspólnota wsparta na tym, co rzeczywiście wspólne, niezależnie od różnic (na których wspierają się narody); nowa wspólnota jest wsparta na życiu, „samorodnym, samowystarczalnym życiu” [25].
Poetycka redefinicja formy, zamiana bloku szynki na zafoliowaną świnię w hurtowni spożywczej i przemysłowej Makro Cash&Carry, każe zredefiniować całą rzeczywistość, cały język i całą filozofię, a właściwie panującą formę rzeczywistości, panującą formę języka i panującą formę filozofii. Na inną formę i inne doświadczanie formy. Mamy te swoje pudełka i szufladki, mamy tam względny porządek, chodzimy wytyczonymi wersami, elementy są znane i budują między sobą znane relacje, aż nagle ktoś podstawia nam świnię, podstawia nam zafoliowaną świnię w miejsce świni pociętej, i wszystko rozpieprza. Trzeba budować od nowa.
Jeśli w ogóle jakaś poezja, to tylko taka.
Szkłowski nie przewidywał tak daleko idących konsekwencji (zwłaszcza międzygatunkowo etycznych) swojego formalizmu. Żył w innym społeczno-kulturowym kontekście, miał inne automatyzmy percepcyjne, to i inne chwyty udziwnienia go brały. Był praktykującym rewolucjonistą: rewolucjonistą ludzkim, więc jeszcze nie wegetarianinem. Jadł inne zwierzęta. Jadł jak inne zwierzęta. A skoro jadł – choćby i inne zwierzęta – to żył, podobnie jak świnia (póki jej nie zjadł) czy jego pies i kot (póki je karmił świnią). Więc skoro spo-żywał, to żył – i tylko dzięki temu mógł napisać swoje programowe teksty formalistyczne. Teksty i rozkładające się ciało, te dwa pozostały, gdy umarł: bios i zoe, język konwencjonalny i ozór. A zatem Szkłowski naprawdę żył.
C.N.D.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0 PL).
[1] „(…) nieczynne słowo nie wstrzymuje procesu zrastania się widzeń” (T. Peiper, Komizm, dowcip, metafora, s. 300). Podobnie w Paryskim spleenie Baudelaire’a: „Niech pan usunie jeden człon tej fantazji, a dwa inne złączą się bez trudu; niech pan potnie całość na fragmenty, a zobaczy pan, że każdy może istnieć oddzielnie” (Ch. Baudelaire, Paryski spleen. Poematy prozą, tłum. J. Guze, Warszawa 1992, s. 5).
[2] B. Highmore, Prace domowe. Rutyna, estetyka społeczna i niejednoznaczność codziennego życia, tłum. P. Kaczmarski, „Przerzutnia” 2015, nr 1, s. 279-313, online.
[3] „”szok!!! Dla mnie to nie różni się niczym od zapakowanych w folię zwłok ludzkiego dziecka. To chyba z przeznaczeniem dla jakichś zboczonych psychopatów, nie wierzę, żeby normalny człowiek w Europie XXI wieku mógł zjeść coś takiego!!!” – nie kryje oburzenia pani Urszula” (Sieć hurtowni Makro sprzedaje zafoliowane prosiaki. Klienci są w szoku [ZDJĘCIA], „Dziennik Zachodni” [14 października 2013]).
[4] „Dziennik Zachodni” [14 października 2013]); „mimo wszystko forma jest dość porażająca” (zielonywawa, [komentarz do:] J. Wątor, Makro sprzedaje całe zafoliowane prosięta. Klienci w szoku, Gazeta.pl Pieniądze [14 października 2013]).
[5] Za: R. Jakobson, Problemy poetyki, tłum. A. Brosz, w: Teoria badań literackich za granicą, t. 2, cz. 3.
[6] Więcej: J. Derrida, Ta dziwna instytucja zwana literaturą. Z Jacques’em Derridą rozmawia Derek Attridge, w: Dekonstrukcja w badaniach literackich, red. R. Nycz, Gdańsk 2000, s. 50-51.
[7] „Pod względem literackim, estetycznym, artystycznym forma jest czymś, czego nie można zdobyć, zająć. W przeciwieństwie do sensu, który można zniekształcić w rozmowie, myśleniu, książkach, wreszcie w polityce. Rzecz jasna, nie oznacza to, że forma jest pozbawiona sensu. Można powiedzieć, że jest miejscem, w którym sens zostaje w najwyższym stopniu podrażniony, doprowadzony do skrajności” (J. Jouet, OuLiPo, czyli literacka międzynarodówka. Jacques Jouet w rozmowie z Piotrem Kieżunem, „Kultura Liberalna” 2014, nr 44 (304)).
[8] Czego dowodem teksty młodych krytyków: Pawła Kaczmarskiego (np. Język fascynacji, Praktyka Teoretyczna), Marty Koronkiewicz (np. Konrad Góra: Życie i forma, „ArtPapier” 2015, nr 17 (281)), Jakuba Skurtysa (np. „Okruchy, strachy”, króliku!, „Wyspa” 2013, nr 2), Dawida Kujawy (np. Czytelnikowi, z wyrazami, Fragile), Sabiny Misiarz-Filipek (Wielcy i nieobecni, Ha!art) czy Krzysztofa Sztafy (Poezja, głupcze! Raport dyletanta, „Kultura Liberalna” 2015, nr 30 (342)).
[9] W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny, w: Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M. P. Markowski, Kraków 2006, s. 100.
[10] M. I. Niemczyńska, Plotki z wyższej półki. W zamian za co Rusinek odebrał mercedesa?, Gazeta Wyborcza [14 kwietnia 2014].
[11] J. Derrida, Zwierzę, którym więc jestem (dalej idąc śladem), tłum. M. Koza, Academia.edu.
[12] G. Agamben, Homo sacer, Suwerenna władza i nagie życie, tłum. M. Salwa, posłowie P. Nowak, Warszawa 2008.
[13] Za: W. Szkłowski, Ze wspomnień, tłum. A. Galis, Warszawa 1965.
[14] L. Jakubinski, O dźwiękach języka poetyckiego, tłum. Z. Saloni, w: Rosyjska szkoła stylistyki, oprac. M. R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970, s. 133.
[15] W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, w. Rosyjska szkoła stylistyki, op. cit, s. 55.
[16] „Rawson wie, co to znaczy jeść, nie czując smaku potraw, bo rozmawiała z pacjentami chorymi na raka, u których receptory smaku uległy zniszczeniu podczas radioterapii. Sytuację można określić jako bardziej niż nieprzyjemną. – Ciało człowieka mówi: „To nie jedzenie, tylko tektura”, i nie pozwoli ci przełknąć ani kęsa. Nieważne, ile razy powtarzasz sobie, że musisz jeść, żeby przeżyć. Odruchu wymiotnego nie da się opanować. Ci ludzie naprawdę mogą umrzeć z głodu” (M. Roach, Gastrofaza. Przygody w układzie pokarmowym, tłum. R. Śmietana, Kraków 2014, s. 43).
[17] M. Denis, Definicja neotradycjonalizmu, w: Artyści o sztuce. Od van Gogha do Picassa, wybór, oprac. E. Grabska, H. Morawska, Warszawa 1969, s. 70.
[18] Wedle Szkłowskiego każde kolejne powtórzenie chwytu osłabiałoby jego poetycką moc: „To jest sytuacja edukacyjna, ale podejrzewam, że gdyby tego typu produktów było więcej, to ludzie by zobojętnieli. Nie jestem więc zwolennikiem tego, by było to nagminne. Gdy zdarza się tak od czasu do czasu, dobrze jest wykorzystać to do rozmowy na temat hodowania i zabijania zwierząt. Dlatego w momencie szoku i zbulwersowania namawiamy ludzi, by zrobili z tym coś i na przykład spróbowali wegetarianizmu – mówi Cezary Wyszyński” (J. Wątor, Makro sprzedaje całe zafoliowane prosięta. Klienci w szoku, Gazeta.pl Pieniądze [14 października 2013]).
[19] „Warto przypomnieć, że konstruktorzy Zagłady wzorowali się na praktykach farm hodowlanych i metodach wypracowanych przez wielkie ubojnie. Auschwitz miał w sobie coś z fordyzmu przeniesionego z masowej hodowli i masowego uboju na taśmę przesuwającą ciała ludzi. Farmy i rzeźnie produkowały mięso, a Auschwitz produkował trupy” (P. Czapliński, w: W imię innej taksonomii bytów… O literaturze i poszerzaniu republiki z Przemysławem Czaplińskim rozmawia Redakcja, „Wakat/Notoria” 2014, nr 1-2 (24-25)).
[20] W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, op. cit, s. 100.
[21] J.-L. Nancy, Corpus, tłum. M. Kwietniewska, Gdańsk 2002.
[22] H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, tłum. A. Szostkiewicz, Kraków 2004. Wokół powstawania Eichmanna w Jerozolimie: Hannah Arendt, reż. M. von Trotta, 2012, online.
[23] „A schabowy ze świniaków, smakuje wam? To tak jakby kurczaka zapakowanego pokazać ale z głową, albo kurczaki. Kurczak bez głowy już nie przeraża??” (Anonim (gość), Schabowy, [komentarz do:] Sieć hurtowni Makro sprzedaje zafoliowane prosiaki. Klienci są w szoku [ZDJĘCIA], „Dziennik Zachodni” [14 października 2013]); „A jakby te prosiaki były poćwiartowane to oczywiście nie byłoby problemu… jestem wegetarianką ale tak samo jak jedzeniem mięsa brzydzę się hipokryzją” (frugo (gość), Czysta hipokryzja i nic więcej, [komentarz do:] Ibidem).
[24] T. Czyżewski, Tytus Czyżewski o „Zielonym oku” i o swoim malarstwie (autokrytyka – autoreklama) [z tomu Noc – dzień. Mechaniczny instynkt elektryczny, 1922], w: idem, Wiersze i utwory teatralne, wstęp J. Kryszak, oprac. J. Kryszak, A. K. Waśkiewicz, Gdańsk 2009, s. 112.
[25] Parafraza określenia Romana Jakobsona: „samorodne, samowystarczalne słowo” (R. Jakobson, Problemy poetyki, op. cit., s. 37).
Maja Staśko
krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje z „Ha!artem”, „Wakatem” i „EleWatorem”. Mieszka w Poznaniu.
Zobacz inne teksty autora: Maja Staśko
Felietony
Z tej samej kategorii: