Brzemię
Nie piszę o krwi miesięcznej, wkłuwaniu się pod skórę,
skurczach, które generują ciepło. Wiersz jest zapisem strachu.
Spalona korespondencja z młodości, podwiązki, zakładki
z książek, igiełki cedru. Zbiegają się ze sobą. To ciężka choroba
nie móc przystanąć. Nie móc.
Przysłaniam twarz, a ty krzyczysz, że po tamtej stronie
będę martwa. Bardziej się nie da. Więc opuszczasz mnie,
dojrzałe jabłka, kości do gry.
Zamyślam się nad czerwoną pastą z papryki. Zgłodnieliśmy
albo nie możemy sobie wyobrazić zapomnienia, waty w bawełnianych
siatkach. Wypełnione grzebałam w dole, posypywałam wapnem.
Z przeciętych do kości palców, sterczące ścięgna. Po moim odejściu
pozostaną blizny.
Dziury. W jesiennym niebie, kolekcji bursztynów i nosorożców.
Towarzystwo zbiorowej histerii. Mają podobne cienie,
skradają się. Ubrane w flanelowe koszule zdobione
w filcowe kwiaty. Wyściełane liśćmi. Podczas powodzi tracisz
wszystkich z oczu, zostają słowa.
Wkłucia
Z linii wyodrębniają się rzeki, drogi, styczne. Nad nimi
połamane żądła, szpary i przejścia.
Gdy wyobrażam sobie porządek świata, coś się sypie z nieba.
Wiele razy przemawiałeś do mnie albo śpiewałeś o kobietach.
Gdybym nazwała każdą część miesiąca ich imionami, zieleń
pachniałaby soir de lune.
Wstajemy, muszę do toalety, później zacznę parzyć
palce o ziemię. Przerzucam drewno, szepty, drzazgi wchodzą głęboko,
wyciągam je ze śmiechem. Trzy sposoby patrzenia na kolorowe domy,
wieńce, świece. Znowu nie mogę opanować wnętrza.
Rozpada się, uwalnia pierścienie, wymazuje z map tunele,
wymazuje pustynie.
Zazwyczaj robimy dobre miny, palimy ze złości. Nic nas nie chroni.
Drobne zmarszczki, strach, wilgoć, przez którą rozchodzą się dzieła
sztuki. Nie wiem, co kogo zainteresuje, w co zmieni się kolejna książka,
gdzie poprowadzi.
Krótka rozmowa w południowym skwarze
Nachyliłam lewe ucho, abyś mógł uwierzyć w zielone plamy,
plany. W tym miejscu przestajemy krzyczeć. Wyciskasz mnie z siebie,
nie jest dobrze ani źle. Nie palę, nie próbuję wrócić.
Powiedziałeś, że wolisz felietony od wierszy. Sto razy bardziej Brodskiego.
Między nami nie ma nic, chociaż wciąż chciałabym ci pokazać
miasto. Zamek, galerię, najstarszy bar, uliczki, część rzeki.
Zmieniasz temat, kiedy nie przekraczam granicy. Wystarczająco długo
ciągnęłam się po schodach. Tamto nie wróci, nie wyskoczy przed piersi.
Dzieci wychodzą z domów, tulą się do trawy. Badają przestrzeń, pochłaniają
odległość kroków, liczą ślimaki, pająki. Malują białe kratki na podjeździe,
wpisują imiona, jedno pod drugim. Tamara,Virginia, Sophie, eM.
Sara z trudem wypowiada moje imię, jej twarz lśni, jesteśmy dla siebie
za duże.
Dziwisz się, że nie śpię. Otwieram oko i spoglądam na czerwone niebo.
W ocean. Chłonę rytm, w jakim faluje. Chciałbyś zobaczyć, jak przycina się torf,
układa piramidy, wietrzy.
Pamięć ciała
Masz osiemdziesiąt lat, pigułki na sen,
skwarny lipiec. Zaciskają ci się płuca.
Wolisz być na moim miejscu, snuć się z koleżankami
po barach.
Przyszło przebudzenie, kiedy przeskakiwałam płot.
Nie mam ósemki przed zerem i koleżanek. Pomyśleć,
że mamy coś wspólnego, prawdopodobnie
to niestrudzone szukanie czegoś miłego.
Idę na spacer, by objąć cedr w Massey’s Woods.
Kryje w sobie smak wojny, powstania. Rozcięte wnętrze
wypełniają blizny, bluszcz. Ludzkie zwyczaje, znak pod sercem.
I wtedy
poprawiam gramatykę, rozcieram na murze kolor liścia.
Mogłabym nie wiedzieć, ile czasów nastąpiło przed i po.
Bronić się rękoma, zwariować dzięki niej. Muszę wyjść,
wypłukać z siebie karnację, włosy, cierń.
Owinąć stopy, zagłuszyć odgłos obcych kroków,
inne życie. Pamiętam, jak mówiłaś, że człowiek
ma przynajmniej dwie twarze. W negatywie wolę
nie być na swoim miejscu.
Małgorzata Południak
Redaktorka „sZAFy”, felietonistka „eleWatora”. Autorka tomów poetyckich: Czekając na Malinę (2012) i Liczby nieparzyste (FORMA 2014).
Zobacz inne teksty autora: Małgorzata Południak
Wiersze
Z tej samej kategorii: