Terytorium powiernicze
Sen o siedmiu gwoździach w czaszce. Waham się, bo żadna
z możliwości nie jest gotowa na sens. Ojciec mówi: pomyśl, nie krzyczysz.
Mówię ojcu: pokrzycz nie pomyśl. Mieszkam z tą kacią łapą, ona mnie
karmi.
A teraz spójrz – poderwałam do tańca siedem gwoździ; siedmiu
chłopców z Albatrosa i jedna nieboszczka. Mieszkałam nad brwią,
nad sutkiem, nad mądrym strumykiem, aż nastał czas eksmisji
i wyprowadzania w pole.
A w polu zakłada się uprząż. Hej, uprząż zakłada się w polu. Niech
żyją nieurodzaj i jałowe piaski! Niech ziarna padają na dna oceanów,
niech stawy zajdą glonami i czarną rzęsą! Tutaj ziemia służy jedynie do
nakrycia.
Wielkanoc
Początek jak z przepisu na wiosnę. Jechałam w długą podróż szybkim
samochodem. Wszędzie były chmury, doceniałam walor szyberdachu.
Mijaliśmy bociany, więc powiedziałam:
patrz, bociany. Powiedział: cieszysz się jak dziecko. Głupi, powiedziałam,
cieszę się jak dziecko, bo mówisz do mnie jak do kobiety w kwietniu, bądź
mi przyjacielem, chcę od tego świecić. Potem
wezwałam na świadków miejscowych, maile, balety. Wszystko w dość
dużych ilościach, bo nic uparcie nie chciało mi starczać. Ale nic, nadciąga
bowiem kalendarzowe zmartwychwstanie
z tej okazji niosę światu sernik.
Niech kocha mnie każdy, skoro ty nie możesz.
Locus focus
Miałaś rację ledwie się przyznając. Twoja matka z odległości znów
obcina włosy na bardzo krótko, chociaż jest jeszcze młoda, chociaż kiedy
chadza do parków, mrówki używają jej kciuków jak gładkich drabin.
Córki są takie przemądrzałe, gdy długo nie rodzą i nie kończą studiów. To
nie jej przypadek, ma magisterium i dzieci: dzieworództwo w działaniu.
Ale motyle z jej brzucha mieszkają na odległych łąkach. Nawet słowa
łąka używa się tutaj na lekkim przydechu – jak wielu innych słów, które
nie znajdą nigdy godnych odbić. Zakradaj się do piwnic, na strychy – na
zagrzanych grzędach
nocuje twój moll, dziewczynko. W ciemni się trzęsiesz, na słońcu
prześwietlasz te klisze. Więc jeśli rankingować strachy, słowo mąż
wysunie się wyraźnie na czoło, a przez czoło przecież lepiej jest
przeciągnąć kosmyk,
jak wtedy, kiedy przy jakiejś poręczy chciałaś się całować, ale
zabrakło ci, bo ja wiem, wdzięku, odwagi, zamaszystej kiecki. Och, wiem
– wolisz sama wbijać w siebie choćby wykałaczki,
bo jedna wiesz, jak daleko stąd do płynnego życia, na które nie
masz żadnego dowodu. I chociaż zakładam, że kłamiesz – ty kłamiesz.
W jakimś letnim parku, na ławce w półcieniach, grzebiesz sobie w oku
zakażoną drzazgą
i nic się nie zmienia.
Śluza
Zanurza głowę, a świata jest nadal za dużo, chociaż trwa głośny
demontaż – koparki pracują nocą, świecąc dla niepoznaki oczami.
Wyjdzie na kawę, niech dziś będzie słodka – dostaje po niej odruchów.
Śniło się nader prawdziwie – żeniłeś się z kimś na kształt jej matki,
a ona tymczasem nosiła bardzo czerwone pantofle. Teraz, rzuć okiem,
przeżywa. Bo już wpłynęła w ten szeroki roztwór
i dłonie ma
jak do żabki:
się roz
pływa.
Barbara Klicka
(1981) Poetka, krytyczka teatralna, scenarzystka. W 2000 roku ukazała się jej debiutancka książka poetycka, w 2012 wydała tomik "Same same" (Instytut Mikołowski). Współzałożycielka Literackich, prezeska Fundacji 100 Szt., redaktorka kwartalnika "Cwiszn". Jej teksty publikowane były m.in. w "Studium", "Kursywie", "LiteRacjach", "Arkadii". Mieszka w Warszawie.
Zobacz inne teksty autora: Barbara Klicka