zakaz pauliego
nadmiar mieszkań i wyludnienie prowincji europy
skutkuje zakazem pauliego oraz promocjami bloków:
niesparowane osoby noszą te same spiny o pracę
dojazd do supermarketu z zagranicznym kapitałem
niełódzkim czy miejsce parkingowe dla wózków
kopytka buraczki schab wołowy: zapraszam na zniżkę
bloków d jak dotacje; wszelkie aktynowce i manowce
przeskakują z ujemnym ładunkiem na powłoki
starzejącej się skóry z góry orbitali f jak franczyza
zaoszczędzoną energię można spalić na siłowni albo
wypocić w nowym spa na basenie z hydrodrenażem
osłonek mielinowych bądź na wrotkach w agroturystyce
zupa elektronowa potaniona na 4,2 eV
w ofercie z laserowym odmładzaniem zapewnia
delokalizację w pamięci materiału
złota brama do
Dwie Rude mieszkały na rogu Żelaznej i Warszawskiej. Matka Ruda podgryzała Celinkę, bo z czasem rosła między nimi rywalizacja o małe podwórko, brak budy oraz o leżankę przy drzwiach przy minus dwudziestu. Po takiej nocy należało mocno rozprostować stawy i potrząsać kończynami, a czasami je polizać, żeby znowu poczuć krew. Właściciele w parterowym domku z piwnicą i stryszkiem straszyli je stryczkiem albo kijkiem w zależności od skali rudego entuzjazmu bądź humoru ludzi.
Ten gatunek od zawsze wpisywano w orwellowskie porządki, lecz dla byle jedzenia warto poświęcić szare komórki, nadstawić policzek czy zastąpić wyszczerzenie atrapą uśmiechu. Celinka mówi, że Żelazna wzięła nazwę od ich siatki, pod którą kopie tunele. Lub też od bramy do wolności. Ruda Matka natomiast ripostuje dyscypliną i wyjada córce resztki ze Stalowej Miski. Wskazuje na lepszą wolność na Warszawskiej.
trzy gracje
pierwszy sen owocuje budzeniem dorosłości sprzed dobrej dekady
niekoniecznie dobrotliwej jakby dobrowawej – przede mną staje znak
zapytania wypowiadane bez słów oczy z zażądaniem i łaską odbijaną
w bieli markowej koszulki – marki dekolt w serek – konsternacja:
tak od środka odczuwam nieodpartą potrzebę przyzwolenia na fetysz
ściąganych ubrań w tym kolorze
jedynie
jeszcze dochodzi do mnie wspomnienie nakładającymi się w sobie
fabułami sprawdzam swoje plecy – dziś odmawiam; sonduję na nim
dotyk – teraz nie wystarcza; nie zaspokajam fundamentalnych wymogów
różniczkowania energii po czasie; w ten sposób powstaje siła – jej miejsce
we mnie osiąga zero – spełnia warunki konieczne dla eks-
tremum
dwa sny zbiegają granicznie w tłumionym bólu: matematycznie zapisujemy
to przy pomocy aż trzeciej pochodnej – trzeciej na następne omamy
przygniatanie mojej głowy stopą – abominuje mnie to od immanentnej
strony człowieczeństwa na co akurat odbieram impulsy z receptora
zasługi: doigranie usprawiedliwia przemoc; dosłużenie usprawnia
przedmiot – podmiot nieubłaganie szczypię w łokieć lecz nie budzę nie
widzę innego wyjścia niż prostytucja
rozpoczynam przyspieszony kurs do nagabywania ciała nabywania
go radykalniej i dosłowniej niźli w trzech filarach piękna
ojciec syn duch święty
orgie syf duch zmięty
dyscyplina
kwiecień okazał się miesiącem bez postanowień
bez świątecznych życzeń pomimo wielkiej nocy
w święto pracy wstać wyrwać się kołdrze z objęć
stanowi dla mnie największy wysiłek
na umycie głowy rękom nie starcza
dziś zasięgu co najwyżej podnoszą się
do poruszania myszką od komputera
miesiąc dobrych postanowień zaczęty
z poślizgiem praniami by zatrzeć choć
jedną warstwę lenistwa
nucę o miejscu gdzieś za
tęczą a przecież wolę sam
deszcz oraz ciemne noce
prawdopodobieństwo medytacyjne w praktyce
Simone’owi na podstawie wnioskowania bayesowskiego wychodzi, że jeśli człowiek jest biedny, to dwudziestokrotnie wzrasta prawdopodobieństwo, że także i głupi. Nie podaje odnośnika, kradnąc myśli, co od razu rozpoznaję po braku biegłości w metafizyce. Po zamknięciu instytutu ostatnie odprężenie przynoszą mi pojazdy szynowe. Wysiadam, a potem w te pędy maszeruję do owadziego dyskontu na medytację na pół godziny przed zamknięciem. Przytulam owoce wyrosłe gdzieś w równikowym słońcu albo liście ze śródziemnomorskiej ziemi.
Wyszukuję promocje, wyszykuję sobie torby na niesienie bagażu w procesji nieszporów, w intencji dnia. Kofeiną odprawiam sny z kwitkiem w imię, którego zapominam w geście uwielbienia. Simone błogosławi ślub z nocą i liczy plastikowe pieniądze. Nadmiar polimerów też zmniejsza inteligencję, co dowieść można bez stawiania warunków. Na nieszczęście we wzorze na prawdopodobieństwo warunkowe.
Łukasz Kaźmierczak / Łucja Kuttig
Debiutowało prozami poetyckimi „Kokosty” (Łódź, 2018), publikowało w "Zadrze", antologii „Wyjustowani” (Toruń, 2018), zinie „Queer After Gay”; w tym roku wydaje „Agresty” (WBPiCAK).
Zobacz inne teksty autora: Łukasz Kaźmierczak / Łucja Kuttig
Wiersze
Z tej samej kategorii: